Jak pisać historię od nowa i wyważać otwarte drzwi, czyli o „ułomnościach” warsztatowych, faktograficznych i interpretacyjnych. Analiza postępowania badawczego Adriana Leszczyńskiego w artykule pt. „Dawne źródła historyczne łączące Wenedów, Wandalów i Słowian”
W
Roczniku Polskiego Towarzystwa Historycznego Oddział w Gorzowie
Wielkopolskim (tytuł okładkowy: Forum Historyczno-Społeczne:
Rocznik Polskiego Towarzystwa Historycznego Oddział w Gorzowie
Wielkopolskim), w numerze 4/2016, ukazał się artykuł Pana Adriana
Leszczyńskiego pt. „Dawne źródła historyczne łączące
Wenedów, Wandalów i Słowian” (s. 11–27).
Rocznik,
w którym ukazał się rzeczony artykuł, jest recenzowanym
czasopismem naukowym, posiadającym stałą redakcję i radę
naukową, a co najważniejsze, jest wydawany pod auspicjami lokalnego
oddziału PTH, zrzeszający w całej Polsce zawodowych historyków
prowadzących naukowe badania, jak również miłośników i amatorów
historii. Zwłaszcza ta druga grupa jest cennym uzupełnieniem
każdego Towarzystwa Naukowego. Ludzie z pasją naukową, poświęcając
wolny czas na badania, dyskusje czy lekturę książek historycznych,
potrafią wnieść erudycyjny wkład w toczące się badania
historyczne, zwłaszcza na podłożu historii lokalnej czy
regionalnej. Dlatego też ich głos jest ważny, jeśli mieści się
w przyjętych standardach uprawiania nauki i poziomu dyskutowania.
Niestety w przypadku artykułu A. Leszczyńskiego, nie mamy do
czynienia ze zjawiskiem tzw. historycznego naturszczyka, lecz z formą
kompletnej hochsztaplerki warsztatowej, której jedynym celem jest
pisanie historii od nowa, pod określoną tezę i ideologię.
Rażące
błędy w tekście A. Leszczyńskiego nie determinowałby nas do jego
analizy, gdyby nie opublikowanie tegoż artykułu w naukowym
periodyku i pozytywnie przebyty proces recenzyjny. Tym bardziej
szokują nas, swoiste dopiski Leszczyńskiego, zamieszczone na
stronie Czesława Białczyńskiego ZOBACZ,
w których bez skrępowania wspomina w dwóch miejscach o swoim
pokrewieństwie z Prezesem gorzowskiego oddziału PTH i redaktorem
naczelnym Rocznika, Panem Profesorem Pawłem A. Leszczyńskim oraz o
fakcie, jakoby to właśnie ten krewny zaproponował publikację Jego
tekstu w periodyku.
Gospodarzami
spotkania byli: […] Paweł A. Leszczyński – doktor habilitowany
nauk prawnych, profesor nadzwyczajny Akademii im. Jakuba z Paradyża
w Gorzowie, prezes Polskiego Towarzystwa Historycznego – Oddział w
Gorzowie Wielkopolskim, prywatnie mój kuzyn.
Na
koniec chciałbym podziękować mojemu kuzynowi dr hab. Pawłowi A.
Leszczyńskiemu, który znając moją pasję związaną z historią
Słowian, sam zaproponował mi opublikowanie artykułu na ten temat w
Roczniku PTH, czym mnie mocno i zarazem mile zaskoczył.
Autor
informuje również czytelników: Artykuł
„Dawne źródła historyczne łączące Wenedów, Wandalów i
Słowian” jest kompilacją moich dwóch artykułów, które
opublikowałem wcześniej na portalu taraka.pl:
„Wenedowie, Wandalowie i Słowianie” oraz „Źródła pisane o
pochodzeniu Słowian i Polaków”. Jednak w przeciwieństwie do
nich, artykuł z Rocznika PTH zawiera nowe informacje na ten temat i
jest bardziej uporządkowany. Zdecydowanie mniej jest w nim moich
komentarzy, które jednak wstawiłem na początku i w konkluzji na
końcu tekstu.
Nasuwa
się w tym miejscu pytanie, dlaczego – skoro jak sam przyznaje A.
Leszczyński, artykuł jest kompilacją dwóch tekstów, które
ukazały się w Internecie – nie ma o tym informacji w Roczniku?
Przy tytule artykułu powinien znaleźć się przypis informujący
czytelników, iż tekst powstał na bazie dwóch wpisów,
zamieszczonych na stronie taraka.pl. Nie wspominając już o tym, że
takie swoiste „kompilowanie” podpada pod autoplagiat. Każdy z
czytelników może porównać te teksty, zobacz TU
i TU.
Przechodząc
do treści artykułu, jak postuluje Leszczyński: W niniejszym
artykule przedstawiam przesłanki, które wskazują na słowiańską
tożsamość jednych i drugich. Przytaczam również argumenty
wskazujące, że zarówno Wenedowie, jak i Wandalowie, to w istocie
dwie nazwy tego samego ludu. Opiera się na analizie dostępnych
pisanych źródeł historycznych, których interpretacja jest do dziś
przedmiotem nieustannych sporów (s. 11). Po pierwsze, skąd
autor wie, że takowy nieustanny spór trwa do dziś, skoro nie
cytuje żadnej literatury w tym zakresie? Nie wiadomo również, jaki
spór ma autor na myśli. Zbyt ogólne sformułowanie. Być może
chodzi mu o spór między niemiecką a polską (poznańską) szkołą
archeologiczna i teoriami allochtoniczną i autochtoniczną? Do niego
można zaliczyć m.in. Biskupin, który do dziś nie odkrył nam
tajemnicy, przez jaki lud/etnos był zamieszkiwany. Gdybać nie
będziemy, gdyż liczą się fakty, których autor nie przytacza albo
szczątkowo, albo wcale. Potem A. Leszczyński stwierdza: Największe
kontrowersje wzbudza nazwa sam lud Wenedów, gdyż jak wspomniałem
powyżej, nie ma jednoznacznej zgody historyków w zakwalifikowanie
tego etnosu do konkretnej zbiorowości. W źródłach starożytnych
występuje on pod nazwami: Wenedowie, Wendowie, Wenetowie, Wenedzi,
Windowie. Jest jednak sprawą bezsporną, że nazwy „Wenedowie”
(niem. Wenden), a także „Windowie” (niem. Winden) używały i
nadal używają Niemcy na określenie Słowian, a ściślej Słowian
Zachodnich (s. 11). Kontrowersja ta występuje jedynie w
rozważaniach autora, gdyż postawiona teza jest zbyt pochopna i jest
to wyłącznie interpretacja Leszczyńskiego. Skoro jest tak, jak
uważa, dlaczego nie podpiera się żadną pracą czy słowami
takiego historyka? Zwłaszcza że niemiecka historiografia odeszła
od określania Słowian Zachodnich mianem Wenedów. Rzeczownik Wenden
oraz przymiotnik wendisch w nowych pracach odnosi się już
tylko do Serbów Łużyckich, gdyż historia i archeologia niemiecka,
zdała sobie sprawę z karkołomności budowania takiego nazewnictwa,
którego nie można skonfrontować z innymi źródłami.
Dalsze
wywody autora nie sprowadzają się do przedstawienia argumentów
potwierdzających tożsamość Wandalów, Wenedów i Słowian, lecz
prezentuje mieszanie się tych nazw w źródłach. Taki efekt
uboczny. Ten fakt pokazuje dobitnie, że autor nie posiada wiedzy z
zakresu krytycznej analizy tekstu źródłowego. Autor nie zdaje
sobie sprawy również z tego, że wcześniejsze nazwy plemion, które
zamieszkiwały dane terytorium, autorzy starożytni i średniowieczni,
przenosili na nowe ludy, które pojawiały się w siedzibach ludów
wcześniejszych. To samo tyczy się przynoszenia określeń
przymiotnikowych i epitetów, z ludów już znanych, na ludy
pojawiające się, obce, a zarazem i dzikie czy barbarzyńskie,
nieznane całkowicie ówczesnym autorom (zob. m.in. R. Urbański,
Tartarorum gens brutalis. Trzynastowieczne najazdy mongolskie w
literaturze polskiego średniowiecza na porównawczym tle
piśmiennictwa łacińskiego antyków i wieków średnich,
Warszawa 2007).
A.
Leszczyński praktycznie nie cytuje żadnej publikacji naukowej, nie
przedstawia stanu badań nad podaną problematyką. Nie wiemy, czy
takie były intencje autora, czy jest to nieznajomość naukowego
postępowania, niewiedza o istnieniu takiej literatury, czy po prostu
ignorancja. Pewne jest, że tak poważny i rażący brak powinien
zostać wytknięty przez recenzenta, a mimo wszystko artykuł w
takiej formie ukazał się w czasopiśmie naukowym. Nie będziemy
przedstawiać tutaj stosownej literatury, jeden z naszych czytelników
polecił nam artykuł J. Strzelczyka, Etnogeneza Słowian w
świetle źródeł pisanych, [w:] Archeologia o początkach
Słowian, pod red. P. Kaczanowskiego i M. Parczewskiego, Kraków
2005, s. 19–29, tam też szeroka literatura przedmiotu z zakresu
badań archeologicznych i historycznych.
Potencjalny
czytelnik-laik, nie znając problemu, może ulec przekonaniu, że
praca A. Leszczyńskiego jest kompletnie nowatorska i wprowadza
rewolucyjne tezy w badaniach archeologiczno-historycznych, tymczasem
jest, niczym innym, jak pisaniem historii pod określoną tezę i
wywarzaniem drzwi, które zostały już otwarte bardzo szeroko u
progu tworzenia się nowoczesnej nauki. Tekst Leszczyńskiego nie
wnosi niczego nowego w pole dyskusji. Bardzo ciężko dyskutuje się
z człowiekiem przekonanym do swoich chybionych tez.
Nie
wiedzieć, dlaczego w przypadku Jordanesa (s. 12 i przyp. 1), autor
powołuje się na internetową, wątpliwą edycję, a przecież
dzieło Getica
jest
opracowane i przetłumaczone przez Edwarda Zwolskiego (Kasjodor
i Jordanes. Historia gocka, czyli Scytyjska Europa,
Lublin 1984, s. 91–171). W przypadku Annales
Sangalenses maiores (s.
13, przyp. 3), przytacza źródło na podstawie własnego tłumaczenia
z języka rosyjskiego znalezionego w Internecie, a przecież istnieje
wydanie krytyczne łacińskie źródła z serii Monumenta Germaniae
Historica (dalej: MGH) ZOBACZ
[], podobnie zresztą jak Adam z Bremy (s. 15, przyp. 6) ZOBACZ.
Idźmy dalej, Helmolda (s. 16–17, przyp. 8) A. Leszczyński cytuje
ze starego, archaicznego, XIX-wiecznego wydania J. Papłońskiego,
pomimo że jest współczesne, zob. Helmolda
Kronika Słowian,
tł. J. Matuszewski, wstęp i kom. J. Strzelczyk, Warszawa 1974; taką
samą sytuację czytelnik może zaobserwować na stronach 18 i 19,
które bezlitośnie demaskują kolejną fuszerkę źródłoznawczą.
Autor nie zna wydania krytycznego i tłumaczenia na język polski
dzieła Wincentego Kadłubka (zob. Mistrz Wincenty (tzw. Kadłubek),
Kronika
polska,
przekł. i oprac. B. Kuerbis, Wrocław 1992; Magistri Vincenti dicti
Kadłubek, Chronica
Polonorum,
ed. m. Plezia, Monumenta Poloniae Historica [dalej: MPH], seria II,
Kraków 1994), woli natomiast podpierać się wątpliwym,
prawdopodobnie pirackim wydaniem tejże kroniki. Nie wspominamy już
o tym, że podaje błędną nazwę kroniki Mistrza Wincentego (przyp.
11). Podobnie jest w przypadku edycji Długosza (przyp. 13),
Leszczyński opiera się na XIX-wiecznym tłumaczeniu wydanym w Opera
omnia,
nie wiedząc najwyraźniej, że dzieło Długosza zostało ponownie
krytycznie wydane i przetłumaczone przez krakowskich historyków.
Ukazało się ono nakładem wydawnictwa PWN w latach 1961–2006.
Obecnie można z tym wydawnictwem zapoznać się na stronie w
platformie Polonia.pl ZOBACZ.
Można pogodzić się z niewiedzą autora o istnieniu krytycznych
wydań źródeł, natomiast niewytłumaczalne jest, dlaczego w
przypadku Roczników
Alemańskich (s.
14), Żywotu
św. Ulryka (s.
15), dzieła Otia
Imperialia Gerwazego
z Tillbury (s. 17), Kroniki
Wielkopolskiej (s.
18) czy Dzierzwy (18–19), w ogóle nie przytacza, z jakiej edycji
korzystał w swoich badaniach. To jest największy błąd w sztuce,
jaki może popełnić każdy naukowiec. Ciekawym jest to, że zestaw
tych źródeł, wykorzystanych przez autora, pojawia się na stronie
Wikipedii ZOBACZ
W
szczególności braki wiedzy A. Leszczyńskiego obnaża przypis 17.
Nie dość, że nie wiadomo, na jakie wydanie Kroniki
Wielkopolskiej się autor powołuje, to postanawia cytować
Wikipedię, która przekazuje nieaktualne ustalenia dotyczące
datacji i autora tegoż cennego pomnika dziejopisarskiego. Wedle
najnowszych ustaleń, Kronika Wielkopolska została częściowo
spisana w XIII wieku prawdopodobnie przez Godzisława Baszkę, a
uzupełniona w XIV wieku przez Janka z Czarnkowa (zob. m.in. W.
Drelicharz, Idea zjednoczenia królestwa w średniowiecznym
dziejopisarstwie polskim, Kraków 2012, s. 357–368; odnośnie
do wydań krytycznych zob. Kronika Wielkopolska, przekł. K.
Abgarowicz, wstęp i kom. B. Kürbis, Warszawa 1965; a także
Chronica Poloniae maioris, ed. B. Kürbis, MPH, s.n., t. VIII,
Warszawa 1970).
W
dalszej części tekstu autor przywołuje argumenty dotyczące
inskrypcji księcia pomorskiego Bogusława XIV (1580–1637)
okraszonej trzema ilustracjami (będącymi fotografiami wykonanymi
przez autora, najprawdopodobniej z innych prac), bez podania ich
źródła (s. 20); a następnie omawia tytuły monarchów szwedzkich
i duńskich (s. 21–22), nazwy miast Hanzeatyckich (s. 22), zabytki
połabskie (s. 22–23), serbołużyckie (s. 23–25), słoweńskie
(s. 25–26) i kaszubsko-słowińskie (s. 26–27), które nie
potwierdzają tezy postawionej na początku artykułu. Zatrzymajmy
się tutaj na chwilę, by pokazać całkowity brak warsztatu i
kompetencji badawczych A. Leszczyńskiego na przykładzie „rzekomej”
inskrypcji. Po pierwsze, zdjęcie oznaczone symbolem fot. 1, zostało
przez autora podpisana jako „inskrypcja tytularna księcia
pomorskiego Bogusława XIV w j. łacińskim”, w rzeczywistości
jest drukiem z roku 1654 roku, wydanym z okazji ceremonii pogrzebowej
tegoż księcia, która odbyła się 17 lat po jego śmierci (tzw.
panegiryk pogrzebowy). Na temat literatury panegirycznej, zob. W.
Korotaj, Rozwój piśmiennictwa polskiego od połowy XV w. Do
końca w. XVIII, [w:] Wiek XVII – Kontrreformacja – Barok.
Prace z Historii Kultury. Studia Staropolskie, t. 29, Wrocław
1970; R. Ocieszek, Sławorodne wizerunki. O wierszowanych listach
dedykacyjnych z XVII wieku, Katowice 1982; A. Dzięcioł, Książka
jako symbol w kulturze polskiej XVII wieku, Warszawa 1997, B.
Czarski, Stemmaty w staropolskich książkach, czyli rzecz o
poezji heraldycznej, Warszawa 2012.
Rzeczony
panegiryk wytłoczony został w drukarni Jakuba Jägera, drukarza z
Greifswaldu, o czym można wyczytać na karcie tytułowej tego druku.
Utwór dostępny jest w bibliotece cyfrowej ZOBACZ.
Po
drugie, kwestia tytulatury, która pojawia się i na druku i
inskrypcji nagrobnej. W XIII i XIV wieku książęta
zachodniopomorscy tytułowali się książętami słowiańskimi oraz
Kaszub (dux
Slauorum et Cassubie).
Po raz pierwszy tytulatura kaszubska pojawia się w bulli papieża
Grzegorza IX z 1238 roku, w której książę szczeciński, Bogusław
I, tytułowany jest księciem Kaszub. Przez samych książąt,
tytulatura kaszubska została użyta po raz pierwszy w latach 50.
XIII wieku, m.in. na pieczęci Barnima I oraz w dokumencie z 1267
roku. Tytulatura wandalska (dux
Vandalorum),
pojawia się wraz z powstaniem nowego, dziewięciopolowego herbu
księstwa szczecińskiego w końcu wieku XV lub w wieku XVI.
Tytulaturę wandalską odnoszono w późnym średniowieczu oraz w
czasach nowożytnych do księstwa wendyjskiego
(słupsko-sławieńskiego), ze stolicą w Słupsku. W skład tego
terytorium wchodziły, oprócz Słupska i Sławna, ziemie bytowska i
lęborska. Te ostatnie, zostały m.in. po wiktorii grunwaldzkiej
nadane przez Władysława Jagiełłę w lenno Bogusławowi VIII,
księciu stargardzkiemu, w 1488 przez Kazimierza Jagiellończyka
Erykowi II, księciu wołogoskiemu, a w 1493 Bogusławowi X, księciu
szczecińskiemu. Kolejnymi przykładami, związanymi z herbem
księstwa szczecińskiego są zabytki mennictwa pomorskiego,
zakupionego przez Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego w
styczniu 2013 roku ZOBACZ.
Tytulatura wandalska pojawia się m.in. na talarze Jana Fryderyka z
1583 roku, talarze Franciszka I z lat 1619–1620, podwójnym talarze
wybitym na pamiątkę śmierci Filipa Juliusza w 1625 roku czy
talarze Bogusława XIV, bitego w latach 1628–1637. Autor nie zdaje
sobie sprawy, że tytulatura księcia Bogusława XIV, która pojawia
się w druku zaproszenia na ceremonię pogrzebową (szczątki tego
księcia zostały pochowane dopiero 17 lat po jego śmierci), jak i
inskrypcja (fot. 2 w artykule), przedstawia wszystkie posiadłości
ziemskie tegoż władcy. A jak już wspomniane zostało, księstwo
wendyjskie jest księstwem słupsko-sławieńskim. Nie widać w tej
argumentacji żadnych powiązań pomiędzy Wenedami/Wandalami a
Słowianami, jak to w artykule przedstawił A. Leszczyński. Już
samo pomylenie druku z inskrypcją jest dla autora kompromitacją.
Wyciąganie wniosków z XVII wiecznego panegiryku pośmiertnego i
przenoszenie tytulatury, nie znając kontekstów jej powstania, na
okres wczesnego średniowiecza, jest błędem kardynalnym, który
tylko dopełnia obraz całkowitego braku kompetencji badawczych i
warsztatu autora.
W
przypadku tego artykułu idealnie pasuje ukute przez pewnego naukowca
sparafrazowane przysłowie „pokaż mi swoje przypisy, a powiem Ci,
ile jest warta twoja praca”. Przypis jest odsyłaczem do
literatury, na której bazie przedstawiamy poglądy naukowców. Służy
też do objaśniania, komentowania, polemizowania lub dygresji
autorskiej. Nie dość, że w tekście A. Leszczyńskiego aparatu
naukowego po prostu nie ma, to niepokojąca jest tendencja autora do
posiłkowania się w swoich badaniach Wikipedią (zob. Przypis 4, 6,
10, 12, 14–16, 20, 24, 26, 28–29, tj. 13 na 30 przypisów).
Dlatego też artykuł sprawia wrażenia napisanego na kolanie. Trudno
też prostować każde zdanie autora, bo mija się to z celem,
zwłaszcza że pełna, naukowa polemika ze wszystkimi tezami autora,
w tym z genetycznymi, mogłaby rozrosnąć się do poważnego
opracowania monograficznego. Rację ma tutaj Jakub Linetty, który
wchodząc w polemikę z Czesławem Białczyńskim, trafnie
stwierdził, że z bzdurami nie można dyskutować, lecz jedynie
prostować informacje zawarte w steku pomówień lechickich
doktrynerów.
Swój
tekst autor konkluduje w następujący sposób: Wszystkie
wymienione, liczne przykłady dawnych źródeł pisanych świadczą
niezbicie o ścisłym związku Słowian z Wenedami/Wandalami.
Świadczą też o tym, że nazwy „Wenedowie” i „Wandalowie”
są sobie tożsame i określają jeden i ten sam etnos (s.
27). Autor nie wyjaśnia jednak, co z Wenedami zamieszkałymi w
Italii czy Bretanii. Można odnieść wrażenie, że skoro
Leszczyński postuluje (podkreślmy, postuluje, a nie udowadnia)
ścisły związek Słowian z Wenedami/Wandalami, to w takim razie czy
uprawnione jest stwierdzenie, że Słowianie żyli tam, gdzie byli
Wenedowie i Wandalowie? Czy w takim razie Jordanes przywoływany
przez Leszczyńskiego się mylił?
Czytając
ten artykuł, mamy swoiste déjà vu, związane z książką
„Słowiańscy królowie Lechii” Janusza Bieszka. Tam też autor,
rzucał różnymi źródłami, twierdząc, że to udowadnia Jego
twierdzeniom. Jak wtedy wykazaliśmy, autor jedynie wykazał to, że
jest dyletantem w dziedzinie badań historycznych. Podobnie sprawa
się ma z analizowanym artykułem.
Przykre
to, że taki bubel ukazał się w czasopiśmie sygnowanym przez
Polskie Towarzystwo Historyczne. Przykre jest też to, że swoją
pieczęcią PTH legitymizuje taką hochsztaplerkę i nepotyzm.
Przemilczmy już fakt, że od kilku lat w Internecie A. Leszczyński,
jako jedną z metod dyskusji obrał sobie oczernianie i pomawianie
swoich oponentów. Do takich „kontrargumentów” nie zamierzamy
się odnosić, ani nawet ich komentować. Zauważyliśmy nawet, że
ignorowanie inwektyw A. Leszczyńskiego, jeszcze bardziej napędza go
do tworzenia kolejnych epitetów.
Konkludując:
A. Leszczyński nie wykazał stosownych kompetencji warsztatowych i
badawczych, by jego artykuł uznać za dzieło wnoszące wartość
dodaną do obecnego stanu wiedzy w zakresie historii, źródłoznawstwa,
archeologii czy genetyki. Autor nie sili się nawet na tyle, by ukryć
ideologiczny charakter swojego tekstu, pisanego pod z góry zakładaną
tezę o tożsamości Wenedów, Wandalów i Słowian. Niestety rzutuje
to na konkluzje autora, gdzie objawia się, w pewnym stopniu, buta A.
Leszczyńskiego, który swoje tezy uznaje za „fakty oczywiste i
niebudzące wątpliwości”. Niestety jest to pogląd bardzo mylny.
Zastrzeżeń i wątpliwości jest wiele, zgłaszanych przez badaczy,
o których autor artykułu po prostu nie wie, nie zdając sobie
jednocześnie sprawy, że w nauce nic nie jest oczywiste do samego
końca.
Smarkateria
z bloga Sigillum Authenticum
oraz
watykansko-krzyżacko-wiedeński korespondent
Brawo, ktoś wreszcie (poza mną) podsumował Leszczyńskiego. Jest to osoba o wyjątkowo wrednym charakterze, typowy internetowy hejter, sam wszczynający kłótnie, a potem obrażający w niewybredny sposób rozmówców i odgrażający się rękoczynami (tak!). Tacy ludzie powinni być wykluczeni z życia publicznego...
OdpowiedzUsuńSzanowny Panie Grzegorzu, dziękujemy za miłe słowa. Czytaliśmy Pańską "dyskusję" z Panem Leszczyńskim z 2014 roku. Słynny argument o opamiętaniu się po "daniu w gębę".
UsuńDostawaliśmy kilka sygnałów od naszych czytelników, że pisząc im na pw, zaczynał im wygrażać.
Czy możemy zadać Panu pewne pytanie? Słyszeliśmy, o sytuacji, że groźby Pana Leszczyńskiego zostały zgłoszone na policje. Czy Pan wie coś na ten temat?
Pokażcie mapy przed 966 rokiem, które przeczą istnienia Imperium Lechitów
UsuńPokażcie mapy przed 966 rokiem,które przeczą istnienia Imperium Lechitów.
UsuńNie ma takiej mapy, na której znalazłbyś to lechickie imperium. Wystarczy?
UsuńChyba, że chodzi o te mapy podrobione przez wyznawcow wielkiej lechii, to trzeba się do nich zwrocić.
UsuńGdzie można znaleźć dyskusję Leszczyńskiego z p. Jagodzińskim?
OdpowiedzUsuńTutaj: http://www.taraka.pl/dyskusja_o_autochtonizmie_slowian
UsuńNa taraka.pl pod artykułami A. Leszczyńskiego
UsuńPodajcie dowody fałszerstwa Kroniki Prokosza.
UsuńPodamy, podamy za kilka dni, przy recenzji edycji Prokosza BELLONY.
UsuńCzyżby zazdrość? Najwyraźniej pan Adrian jest bardziej rzetelny i naukowy niż wasza plująca często jadem i kreująca sie niesłusznie na merytoryczną strona. ;) Że wam UJ pozwala na takie nieprofesjonalne publikacje. I jeszcze ten atak na Drewniaka. Zazdrość przez was przemawia. Choć wg mnie to bardziej żałość. A co do pana Adriana to zamiast wypisywać na blogu takie inwektywy licząc, że ktoś z szanujących się historyków tu zajrzy to bardziej dojrzałe byłoby napisać list albo wybrać się na rozmowę osobiście do Towarzystwa Historycznego. Zaś co do Prokosza, to jak już macie być "rzetelni i obiektywni" to też proszę o obiektywne podejście do Lelewela i jego niezbyt obiektywnych wybryków w działalności historycznej. Bo samo to, że krytykował ów kronikę nie może być wystarczającym powodem by ją od razu deklasować - co innego gdyby Lelewel był godnym zaufania historykiem - ale takim nie był! Nie żebym bronił Kroniki Prokosza, ale jak już się macie za nią wziąć to przydałoby się to zrobić profesjonalnie, w opozycji do dziecinady z poprzednich wpisów.
OdpowiedzUsuńDlaczego twierdzisz że wielki patriota jakim był Joachim Lelewel, obrońca teorii pisma Słowian, powstaniec, i założyciel Komitetu Narodowego Polskiego byłby niegodny zaufania?
UsuńOn nie tylko ją krytykował. Odkrył że jest sfałszowany, co było częste w tamtych czasach. Niektóre rody pisały całą historię od nowa, aby pokazać ludziom że "pochodzą od Juliusza Cezara w linii prostej".
Kronika Prokosza gdyby była autentyczna, nie byłaby pisana po Polsku, tylko po Łacinie, bo tak wtedy pisano kroniki. Mało tego, nie jest to polszczyzną pierwszych Piastów, ale nowożytna. Dodatkowo Prokosz jako Arcybiskup Krakowski nie mógł wtedy istnieć, bo... Biskupstwo Krakowskie podlegało pod Morawy!
Ci, co Lelewela od patriotyzmu odsądzają, wiedzieć powinni, iż właśnie on, z patriotycznych pobudek, rozgłosił "Polacy odkryli Amerykę" (chodzi o Jana z Kolna).
UsuńOstatnio natknąłem się na artykuł antyturbosłowiański, może Was zainteresuje. Pisaliście już o tym aspekcie sprawy , ale chyba trochę mniej wyczerpująco
OdpowiedzUsuńhttps://fanbojizycie.wordpress.com/2016/12/30/dalnogrupa-r1a1/#more-3345
Nie sam Lelewel "Prokosza" obśmiał. To powszechne wśród historyków. Ta rzekoma kronika powinna być wykorzystywana w szkole fałszerzy w trakcie lekcji: "Fałszowanie dokumentów i źródeł historycznych - jak tego nie robić. Omówienie podstawowych błędów.".
OdpowiedzUsuńCo zaś do samego Joachima Lelewela i oceny jego pracy: zanim zaczniesz to czynić - poczytaj.
A co na to dawni Szwedzi i ich gotycyzm (inszy odpowiednik naszego „turbosłowianizmu”, „Wielkiej Lechii”)? Już w 1434 roku w czasie obrad soboru w Bazylei biskup Växjö Nikolaus Ragvaldi (Nils Ragvaldsson) wygłosił mowę, w której dowodził, że wszystkie wielkie ludy – Goci, Wandalowie, Longobardowie i inne – pochodzą od Szwedów. To właśnie ze Szwecji wyszły wszystkie te wielkie ludy, które następnie podbiły Egipt, Azję, walczyły pod Troją, z królami perskimi (Dariusza mieli nawet zabić), za żony wzięli sobie Amazonki. Sam Aleksander Wielki nie mógł ich pokonać. W końcu walczyli z Rzymem, który podbili… W końcu, w czasach szwedzkiej mocarstwowości, Olof Rudbeck st. w Atland eller Manheim (koniec XVII w.) dowodził, że Szwecja jest opisaną przez Platona Atlantydą, centrum świata, kolebką cywilizacji… ;)
OdpowiedzUsuńJeśli dobrze pamiętam wg Rudbecka mitologiczny Labirynt też był w Szwecji.
UsuńJak sam zauważyłeś, było to setki lat temu. W 1633 roku Wojciech Dębołęcki wydał "Wywód jedynowłasnego państwa świata". Dowodził, że Adam w raju mówił po polsku, Korona Polska Królestwem Scytyckim jest i prawo do władzy nad światem jej dziedzictwem jest. Kadłubek jednak skromniejszy był.
OdpowiedzUsuńI coby było weselej, to Dębołęcki ze swymi urojeniami autorytetem jest dla panów Czesława Białczyńskiego i Rafała Gawrońskiego, znanego również w internetach jako Rafzen http://bialczynski.pl/slowianie-w-dziejach-mitologia-slowian-i-wiara-przyrody/straznicy-wiary-slowianskiej-wiary-przyrodzoney/o-ii-staroslowianskiej-swiatyni-swiatla-swiata-w-warszawie-andrzej-niemojewski-1864-1921-i-lech-niemojewski-1864-1952/ksiadz-wojciech-debolecki-1585-1646-zasluzony-dla-wiary-przyrodzoney-slowian-wywod-iedynowlasnego-panstwa-swiata-albo-o-antypolskich-klamstwach-wikipedii-i-skadze-to/).
A no właśnie. Zmierzam do tego, że w tamtych czasach tego typu wywody-rodowody pojawiały się w różnych częściach Europy. Mogło to służyć np. podniesieniu prestiżu państwa, rodu, władcy i jego poddanych itp. Można wyliczyć wiele powodów. Po prostu „opłacało się” wtedy „pochodzić w prostej linii od Juliusza Cezara” lub Gotów. Taka ówczesna „polityka historyczna”. Ale współcześnie czemu mają służyć pomysły „Wielkiej Lechii” itp., oparte na „odkryciach i zaginionych kronikach”. No, dobrze się to sprzedaje.
UsuńJeszcze wracając do Nikolausa Ragvaldiego i jego wystąpienia w Bazylei. Celem przemowy biskupa, przedstawciela króla Szwecji, Danii i Norwegii – Eryka Pomorskiego, było uzyskanie najlepszego miejsca na sali obrad soborowych. Stąd wywód o wielkich czynach pochodzących ze Szwecji Gotów. Dlatego też Szwecja jest najstarszym i bardziej znakomitym niż pozostałe państwa. Z tego powodu właśnie jej przedstawicielowi należy się najlepsze miejsce. Po przemowie biskupa Växjö został, nastąpiła przemowa przedstawiciela Hiszpanii, który przyznał rację Szwedowi, że Goci przywędrowali dawno temu do Hiszpanii właśnie ze Skandynawii, a królowie hiszpańscy pochodzą od Gotów. Ale po opuszczeniu przez najodważniejszych z Gotów Północy, ich chwała przeszła razem z nimi na południe, a na Północy pozostali po odejściu najlepszych sami nieudacznicy. Z tego powodu sława Gotów nie należy się mieszkańcom Skandynawii i biskup Ragvaldi honorowego miejsca nie otrzymał. Tak mniej więcej mogłaby też współcześnie wyglądać „dyskusja” pomiędzy zwolennikami podobnych, w zasadzie niczym nieudokumentowanych ideologii.
I dlatego nikt normalny nie sięga po argumenty tego rodzaju, których użył Nicolaus Ragvaldi. Nasi Lechici pojąć tego nie potrafią.
UsuńPól wieku po Dębołęckim Szwed Andrzej Kempe parodiując Rudbecka napisał "Języki Raju" gdzie Bóg mówił po szwedzku, Adam po duńsku, Wąż syczał po francusku...
UsuńPanowie historycy, muszę przyznać, że zawiodłem się na Was. Sądziłem, że zobaczę tu, na Waszych stronach, porządne dyskusje, a widzę przepychanki mądralińskich dzieci w piaskownicy, gotowych pobiec za każde nietaktowne słowo, na skargę do mamusi...
OdpowiedzUsuńZ latami coraz bardziej przekonuję się, że wykształcenie (tj. nabyta wiedza) nie idzie w parze z mądrością i kulturą osobistą.
Pozdrawiam.
A tak coś z sensem i na temat?
UsuńNa blogu Pana Białczyńskiego Pan Leszczyński udostępnił link do pracy z 2004 roku austriackiego historyka Rolanda Steinachera, która wg niego w pełni potwierdza jego tezy: http://www.musiklexikon.ac.at:8000/wenden_slawen_329_354.pdf
OdpowiedzUsuńCzy Panowie się do tego odniosą?
Tylko po pobieżnym przejrzeniu obu prac, które w komentarzu u Białczyńskiego przytacza A. Leszczyński, da się stwierdzić, że A. Leszczyński ich nie przeczytał (ewentualnie tylko tytuł). Same artykuły są opisem i krytyką średniowiecznych i nowożytnych koncepcji łączenia Wenedów, Wandali i Słowian, zwłaszcza na przykładzie historiografii meklemburskiej, która tą koncepcję ciągnęła aż do wieku XIX. Zresztą wycisnęła ona piętno, począwszy od starożytnych nawet do humanistycznej historiografii polskiej. Wymowne z tych tekstów R. Steinachera jest to, że krytycznie podchodzi on do owych rozważań i identyfikacji, przedstawiając konkretne przykłady oraz kontekst historyczny i ideowy ich powstania. Moim zdaniem - piękne samozaoranie się A. Leszczyńskiego.
UsuńNie mógł tych prac przeczytać, ponieważ nie zna języka niemieckiego (https://pl.linkedin.com/in/adrian-leszczy%C5%84ski-9247b9113). Takie drobnostki nie przeszkadzają licznym mędrcom, skupionym obecnie wokół Czesława Białczyńskiego. W dziełach polskich uczonych, po polsku wydanych też znajdują mnogie potwierdzenia swoich urojeń, choć niczego takiego nie da się w nich doszukać. Oto, co spotkało Antoniego Małeckiego: http://bialczynski.pl/2016/11/29/materialy-zrodlowe-kronikarskie-do-tematu-wielkiej-lechii/. Wystarczył tytuł „Lechici w świetle historycznej krytyki”, by z autora konsekwentnie krytykującego "lechistów" uczynić piewcę Wielkiej Lechii.
Usuń