Przemysław – archeolog, który został historykiem. Wybrane problemy z książki „Bolesław Chrobry – Lew ryczący”.

 Czytamy w tekstach źródłowych to,
co chcemy w nich wyczytać.
P. Urbańczyk, Bolesław Chrobry – lew ryczący, s. 21.

Wydawnictwo Naukowe Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu, w serii monografii Fundacji na rzecz Nauki Polskiej, wydało pod koniec ubiegłego roku książkę Przemysława Urbańczyka pt. Bolesław Chrobry – lew ryczący. Ponowne spojrzenie na żywot pierwszego koronowanego króla Polski w zamierzeniu autora ma „sprowokować refleksję nad wielowariantowością ujęć naszych najstarszych dziejów, którym pewnie nigdy nie uda się nadać kształtu niepodważalnego” (s. 10). Prowokacja wydaje się raczej nieprzypadkowa, bowiem w tym roku obchodzimy jubileusz 1000-lecia podboju Kijowa przez Chrobrego, więc rzeczywiście jest dobra okazja do kolejnej próby analizy początków państwa polskiego.


Przemysław Urbańczyk to uznany i ceniony archeolog, który od kilku już lat stara się być języczkiem u wagi w prowadzonym dyskursie naukowym na temat początków Polski. O tym, z jakim skutkiem mu się to udało, większość środowiska archeologów i historyków mogła się przekonać podczas lektury takich dzieł autora jak Trudne początki Polski (Wrocław 2008), czy Mieszko I Tajemniczy (Toruń 2012). Powiedzieć, że w wymienionych książkach treść i stawiane argumenty są mocno dyskusyjne, to tak jakby nic nie powiedzieć.

Autor chce polemizować z historykami, pomimo, że nie zna dorobku polskiej mediewistyki ostatnich lat. Brak znajomości literatury idzie w parze z brakiem zdolności do prowadzenia merytorycznej dyskusji. Dobitnie pokazała to polemika, jaka ukazała się w Roczniku Historycznym (t. 79, 2013; t. 80, 2014), w sprawie książki Mieszko Pierwszym Tajemniczym autorstwa Dariusza Sikorskiego ZOBACZ. Druzgocąca ocena treści wywołała emocjonalną replikę Urbańczyka ZOBACZ, na którą recenzent nie pozostał dłużny ZOBACZ. Czytając pierwszy raz odpowiedź uznanego archeologa, byłem wręcz zszokowany poziomem jego egzaltacji i bezpardonowego ataku personalnego na recenzenta. Dziwiłem się, że redakcja Roczników zgodziła się na opublikowanie tak niemerytorycznego tekstu – wszakże w środowisku naukowym takie zachowania nie powinny być ani akceptowane, ani legitymizowane przez fachowe periodyki dotowane z funduszy publicznych. Do wspomnianej książki, jak i prowadzonej „dysputy”, odniósł się również inny historyk, Grzegorz Pac ZOBACZ.
Pomimo, że Urbańczyk w kilku tekstach pisze o potrzebie współpracy między archeologami i historykami, to dokonania w tej materii samego autora są mizernie. Nie chcę przypisywać Uczonemu złej woli, być może jest to kwestia poczucia pewnego osaczenia przez środowisko historyków (jednak na własne życzenie). Pamiętajmy, że mówimy cały czas o działalności naukowej, teoretycznie więc, każda książka powinna dawać nam nowe wyniki prowadzonych badań, reinterpretacje lub spojrzenie, które w erudycyjny sposób poszerzą naszą wiedzę lub przynajmniej dają nam inspirację do podęjcia tego tematu w przyszłości. Efektem książek Urbańczyka nie jest prowokowanie historyków do pożytecznej dyskusji, lecz dążenie do spolaryzowania środowiska historyków i archeologów, które podniecane są pyskówkami niegodnymi naukowców.

Wspominam o tym w tym miejscu, gdyż niestety będzie to miało znaczenie dla dalszych moich rozważań. Pragnę podkreślić, że moje spostrzeżenia i uwagi względem najnowszej „produkcji” P. Urbańczyka, nie przekreślają dorobku autora, zwłaszcza w dziedzinie archeologicznej, gdzie przecież zajmuje się nie tylko archeologią wczesnopiastowską, ale również archeologią Europy środkowej i Skandynawii, architekturą mieszkalną i sakralną, czy metodologią badań wykopaliskowych. Odnoszę się tylko do warstwy historycznej rozważań autora. Pragnę omówić warsztat pracy i wizję autora na naszą historię, dlatego z konieczności będę wracał do wcześniejszych książek warszawskiego archeologa.

W naszej historiografii, mieliśmy już kilka monografii Bolesława Chrobrego. Do najbardziej znanych i cenionych należą spisane przez Karola Szajnochę: Bolesław Chrobry – opowiadanie historyczne według źródeł spółczesnych (Lwów 1849), Stanisława Zakrzewskiego: Bolesław Chrobry Wielki (Lwów 1925), Andrzeja Feliksa Grabskiego: Bolesław Chrobry zarys dziejów politycznych wojskowych (Warszawa 1964) czy wreszcie najbardziej aktualna Jerzego Strzelczyka: Bolesław Chrobry (Poznań 1999 i późniejsze uzupełnienia). Oprócz monografii, temat ma olbrzymią literaturę przedmiotu, której nie sposób tu przytoczyć chociaż w wyborze. Temat jest więc poważny, wielowątkowy, godny uwagi, a przede wszystkim ponownego rozważenia. 
Książka Urbańczyka już na samym wstępie wywołuje kontrowersję. Na obwolucie książki widnieje postać/figurę (Chrobrego?) z wyciągniętą lewą ręką, która... no właśnie? Trudno jednoznacznie zinterpretować. Mnie zaprezentowany gest i ułożenie dłoni przypomina niecenzuralny gest środkowego palca. Nie zakładam jednak złych intencji autorowi, ani wydawcy. Przecież równie dobrze ten gest może oznaczać coś zupełnie innego, a moje skojarzenia są chybione. Interpretację więc pozostawiam czytelnikom. Niestety na stronie redakcyjno-technicznej nie znajduje się żadna informacja o źródle pochodzenia wykorzystanej postaci na obwolucie.
O ile efekciarska okładka może zaintrygować potencjalnych czytelników, tak z treścią książki jest gorzej. Trudno jest mi stwierdzić, czy publikacja ma charakter naukowy czy popularnonaukowy. Nader swobodny styl pisarski i interpretatorski wskazuje na to drugie, ale z innej strony książka Urbańczyka nie spełnia popularyzatorskiego charakteru, bo brakuje tutaj zasadniczego przeglądu badań nad postacią Bolesława Chrobrego. Mamy więc swoistego „dziwoląga”, którego ani nie można zakwalifikować do kategorii publikacji naukowych, ani popularnonaukowych.
Praca składa się ze wstępu i trzech głównych rozdziałów. Pierwszy zatytułowany Dwaj kuzyni – dwa spojrzenia, dotyczy twórczości dziejopisarskiej biskupa merseburskiego Thietmara i Brunona z Kwerfurtu, którzy dostarczają najwięcej wiadomości o życiu i sprawach Bolesława Chrobrego. Dziwi mnie trochę bezkrytyczny stosunek autora do tych dzieł, jak również tak wyraźne uwypuklenie tych pomników historiograficznych. Nie docenia zbytnio znaczenia roczników, o których pisze w tym rozdziale:

Zgodnie z mnemotechniczną funkcją roczników, są to suche wyliczenia faktów, a komentarze odautorskie zostały ograniczone do minimum. To radykalnie odróżnia je od dzieł Thietmara i Brunona, których teksty pełne są pozytywnych i negatywnych emocji, jak też interesujących nas tu ocen postępowania piastowskiego władcy, na którego obaj patrzyli z zupełnie innych perspektyw (s. 25)
 
Nie chcę się zbytnio tutaj czepiać autora, bo finalnie w pracy odwołuje się do zapisów rocznikarskich, ale takie sformułowania budzą we mnie sprzeciw. Roczniki mimo wszystko są źródłami, czasem nawet ważniejszymi lub równoważnymi z rozbudowaną narracją kronikarza, bo przekazują właśnie suche fakty, które są najważniejsze dla historyków. Próba umniejszania ich roli świadczy o amatorce metodologicznej.

Wracając do struktury książki. Drugi rozdział nosi tytuł Jak mały Bolesław stał się Bolesławem Wielkim, szeroko omawia poszczególne okresy panowania władcy, podzielony jest na pięć podrozdziałów. Trzeci króciutki rozdzialik zatytułowany Pokłosie, dotyczy przedstawienia roli i pozycji Chrobrego w dziejach politycznych monarchii Piastów. Ponadto praca składa się z podsumowania, literatury, streszczenia w języku angielskim, indeksów: osobowego, postaci historycznych oraz geograficznego.

We wstępie autor stwierdza słusznie, że:

Ogrom literatury dotyczącej pierworodnego syna Mieszka I każe zasadnie podejrzewać, że powiedziano na jego temat już chyba „wszystko”. Trudno o myśl autentycznie oryginalną, o nie sposób wykluczyć, że wcześniej przyszła komuś do głowy, chociaż w innym kontekście historiograficznym. Nową wartość mogą wnieść głównie ujęcia całościowe, składające dostępne informacje w narrację wykraczającą poza, też wszak bardzo potrzebne, rozpatrywanie „drobiazgów” źródłoznawczych (s. 9).

Istotnie autor ma tutaj rację – istnieje potrzeba ujęcia całościowego tej zacnej postaci historycznej. Ale nie wiedzieć więc czemu, archeolo-historyk nie jest konsekwentny w swoim postulacie, bowiem na końcu wprowadzenia stwierdza:

Brakuje w tej książce rozwinięcia wielu ważnych zagadnień - np. problemów gospodarczych, systemu zarządzania państwem, organizacji piastowskiego Kościoła i jego powiązań z władzą polityczną, architektury rezydencjonalnej, kościelnej czy infrastruktury obronnej. Uzasadnieniem tych braków jest nie tylko niemożność szczegółowego rozpatrzenia ich wszystkich, lecz także skupienie się na głównym bohaterze. To jest książka o Bolesławie Chrobrym, a nie o Polsce pod jego rządami! […] Niestety nie można uzupełnić otoczenia Bolesława Chrobrego o szkicowo choćby zarysowane portrety kobiet […], o których wiemy zbyt mało, żeby pokusić się o coś więcej niż wyliczenie najprostszych faktów, czasami brakuje bowiem nawet imion niektórych z nich (s. 21–22).

Jest to dość niepokojący dla niewyrobionego czytelnika sygnał przed dalszą lekturą. Wynika bowiem, że autor chce pisać biografię Chrobrego nie charakteryzując jego rządów czy tego, jak wyglądało jego państwo. Skupianie się tylko na postaci władcy, przy szczupłości źródeł na jego temat, jest zadaniem karkołomnym, by nie powiedzieć, że bezsensownym. To tworzenie biografistyki w próżni. Nie chodzi bowiem o streszczanie zapisów kronikarskich, lecz o analizę rządów w szerokim ujęciu państwowym. Zresztą, nie do końca rozumiem rzekomej niemożności szczegółowego rozpoznania danych zagadnień zasygnalizowanych przez autora. Przecież w kontekście organizacji Kościoła i architektury sakralnej za czasów Chrobrego, istnieją opracowania Dariusza Sikorskiego na ten temat: Wczesnopiastowska architektura sakralna (Poznań 2012), Początki Kościoła w Polsce. Wybrane Problemy (Poznań 2012), Kościół w Polsce za Mieszka I i Bolesława Chrobrego (Poznań 2013). Nie wierzę, że autor nie zna tych opracowań, skoro zajmuje się od kilku lat początkami Polski. Dlaczego je ignoruje? Dziwnym trafem Urbańczyk ukrywa przed czytelnikami istnienie innych cennych pozycji bibliograficznych na ten tematu. Mam tu na myśli chociażby pracę Grzegorza Paca Kobiety w dynastii Piastów. Rola społeczna piastowskich żon i córek do połowy XII wieku. Studium porównawcze (Toruń 2013, co najśmieszniejsze wydane w tej samej serii monografii FNP, co książka P. Urbańczyka).

Przemilczanie książek swoich oponentów, tylko z uwagi na to, że nie zgadzamy się ze ich argumentami jest działalnością antynaukową, sprzeczną z etyką oraz tchórzliwą. Autor najpewniej nie dysponuje wystarczającą wiedzą, by udźwignąć polemikę z wyżej wymienionymi dziełami. Urbańczyk zaślepiony swoim urażonym ego, nie zdaje sobie sprawy z reperkusji takich działań. Nieświadomy czytelnik może przyjąć przekonanie autora, że rzeczywiście wymienionymi zagadnieniami nikt się nie zajmuje. Z takiej postawy wyłania się więc obraz środowiska mediewistycznego jako loży historyków-szyderców, którzy zamiast wziąć się za badania, wolą poświęcić się ekwilibrystyce słownej i wyśmiewać tezy archeologa, który przecież chce odkryć „jak to właściwie było”. Rzecz jasna, nie zamierzam być adwokatem Dariusza Sikorskiego i Grzegorza Paca, ponieważ sądzę, że chociaż jeden z nich ustosunkuje się do najnowszej publikacji Urbańczyka. W jakim więc znaczeniu należy rozpatrywać chociażby takie słowa autora, zawarte w najnowszej książce, jak zaprezentowane niżej:

Nieraz mediewiści historycy krytykowali mediewistów archeologów za zbytnią dezynwolutę w wykorzystaniu świadectw werbalnych, ale też sam nie kwapią się do opracowania nowoczesnych tłumaczeń podstawowych tekstów, co ułatwia wytykanie błędów archeologom niezorientowanym w źródłoznawczych niuansach. Archeolodzy nie pozostają dłużni, krytykując „próby reinterpretacji źródeł archeologicznych przez historyków w zakresie ruszeniem autonomii wnioskowania prahistorii (archeologii)” (Kara 2017, s. 43). Mimo takiej, często zasadnej, obustronnej krytyki to właśnie łączenie obu rodzajów informacji będzie determinować rozwój mediewistyki! Trzeba więc cierpliwie ponawiać stosowne próby. [podkreślenie moje – aw] (s. 10)

Już na wstępie swojej monografii Urbańczyk wychodzi na niebywałego hipokrytę. Jedno pisze, drugie robi. To też nie jest tak, że historycy nie kwapią się do opracowywania „nowoczesnych tłumaczeń podstawowych tekstów”. Tłumaczenia trwają, wymagają jednak niejednokrotnie wielomiesięcznej pracy. Często są to lata badań i analiz źródłoznawczych, aby przygotować wydanie tekstu źródłowego wraz z tłumaczeniem. Należy pamiętać, że każde tłumaczenie psuje źródło. Dlatego też, Urbańczyk jako historyk powinien korzystać z tekstów oryginalnych, bo tak postępują właśnie historycy! Z tego, co wiem, nową edycję i tłumaczenie kroniki Thietmara przygotowuje Stanisław Rosik, podobno Edward Skibiński pracuje nad przekładem Galla Anonima. Ostatnio w serii Monumenta Poloniae Historica wyszła Kronika Halicko-Wołyńska wraz z tłumaczeniem autorstwa Dariusza Dąbrowskiego i Adriana Jusupovicia. Tak więc coś się jednak w tej materii dzieje, tylko autor tego najzwyczajniej nie wie. Nie przeszkadza mu to jednak w stosowaniu tego typu frazesów w swojej narracji. Urbańczyk ma jednak dla nas – krytyków – gotową odpowiedź:

Nie wchodzę w polemikę z autorami, którym erudycja i umiejętności lingwistyczne pozwalają prowadzić wyrafinowane rozważana nad znaczeniem poszczególnych sformułowań czy słów zawartych w oryginalnych źródłach (s. 21).

Nie chodzi o wchodzenie w polemikę, ale przynajmniej odnotowywanie istniejących omówień źródeł. Na kartach swojej książki kilka razy powołuje się na kronikę Ademara z Chabannes, której edycję przygotowali Pascale Bourgain, Richard Allen Landes oraz Georges Pon, a która ukazała się w 1999 roku. Oczywiście ani słowa w książce, czy w bibliografii, że ową edycję, ważną dla dziejów czasów państwa Chrobrego, omówił Dariusz Sikorski ZOBACZ.

Zaprawdę, trudno odnieść się w jednym wpisie do wszystkich problemów książki Bolesław Chrobry – lew ryczący. Jest ich zbyt wiele i są zbyt poważne, by je ominąć. Dlatego planuje dalsze wpisy w celach edukacyjnych. Lektura dzieła skłania nie tylko do wykazywania błędów i nieścisłości, lecz skłania do postawienia poważniejszego pytania z punktu widzenia historyka: co taka książka wnosi do dyskusji? Z pewnością warto, aby na temat tej książki wypowiedzieli się archeolodzy. Wieść gminna niesie, że krakowskie środowisko archeologów i historyków planuje zorganizować w niedługim czasie debatę z Przemysławem Urbańczykiem. Co z tych planów wyjdzie – zobaczymy. Nie mniej to nie koniec sigillowych wzmagań z lwem ryczącym...

(aw)

Komentarze

  1. //zaprezentowany gest i ułożenie dłoni przypomina niecenzuralny gest środkowego palca //
    Raczej jest to palec wskazujący czyli słynny "gest Jana" z obrazów Leonarda da Vinci czyli nie chodzi o formę pogardy ale o wiedzę nie dla wszystkich odkrytą , w tym konkretnym przypadku , autor chce powiedzieć ,że wie więcej od innych

    OdpowiedzUsuń
  2. Środkowy palec to "I love you". P. Urbańczyk chce w ten sposób powiedzieć czytelnikowi, że go kocha ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Dziwi mnie jedno, że archeologowie milczą na temat twórczości historycznej Urbańczyka. Serio archeolodzy popierają jego tezy? Przecież one nie trzymają się kupy i nie ma mowy o żadnej pozytywnej reakcji intelektualnej w dyskusji, skoro sam autor stara się wycinać swoim dyskutantów z polemiki jak Sikorskiego.

    OdpowiedzUsuń
  4. Przeczytałam z ciekawością ten wpis. Czytałam książkę Urbańczyka o Mieszku i cieszę się, że dowiedziałam się co nieco o tym autorze.

    OdpowiedzUsuń
  5. Będzie kiedyś druga część poświęcona tej książce?

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz