Wspomnienia wybitnej mediewistki, które warto przeczytać! Zofia Kozłowska-Budkowa, Wspomnienia z lat 1893–1923, opr. M. Starzyński (Kraków 2018)

Zofia Kozłowska-Budkowa to jedna z najważniejszych postaci polskiej mediewistyki XX wieku. Mimo upływu już ponad 30 lat od jej śmierci, legenda Budkowej w Instytucie Historii UJ jest wciąż żywa. Różnych rzeczy można się o niej dowiedzieć z opowieści. Jedni mówią o jej hiperkrytycznym stosunku do własnych umiejętności i pracy naukowej, inni wspominają uczoną jako pracoholika o apodyktycznym charakterze. Z kolei jedna z legend głosi, że nawet w dniu pogrzebu swojego męża, miała przyjść jak co dzień do Zakładu Nauk Pomocniczych Historii i pracować. Sam pamiętam, że na zajęciach z NPH pokazywano nam stare edycje źródłowe z jej odręcznymi notatkami i uwagami. Nie ma jednak żadnych wątpliwości, że Kozłowska-Budkowa była postacią wybitną, która znacząco wpłynęła na rozwój polskiej mediewistyki, źródłoznawstwa i edytorstwa historycznego.


Gdy dowiedziałem się, że zostały wydane wspomnienia Budkowej, czym prędzej pognałem do księgarni, by zakupić egzemplarz. Wiedziałem, że warto… i nie zawiodłem się! Na wstępie przypomnę sylwetkę uczonej (korzystam z notki przygotowanej w ramach cyklu wpisów na FB, prowadzonym pod hasztagiem #WielcyPolskiejHistoriografii):



Zofia Kozłowska-Budkowa (1893–1986) – historyk-mediewistka, związana z Uniwersytetem Jagiellońskim. Specjalizowała się w naukach pomocniczych historii i źródłoznawstwie. Zaczynała swoją karierę naukową na seminarium u Franciszka Bujaka, jednak nie podjęła się napisania dysertacji doktorskiej na proponowany przez Profesora temat („Różnice prawne w osadnictwie na prawie magdeburskim, chełmińskim i średzkim”). Jej rezygnacja podyktowana była brakiem wiary we własne możliwości. Dziś jest to postawa niespotykana! Badań naukowych nie zaniechała. U Stanisława Krzyżanowskiego, a następnie u Władysława Semkowicza, napisała pracę ze średniowiecznych dziejów klasztoru Cystersów w Koprzywnicy. Następnie, przez całe swoje życie, związana była z Katedrą Nauk Pomocniczych Historii UJ. W czasie II wojny światowej, po aresztowaniu W. Semkowicza, przejęła w jego zastępstwie seminarium i gabinet NPH, opiekując się jego bezcennymi zbiorami.

Do jej najważniejszych prac naukowych i edytorskich należą: „Repertorjum polskich dokumentów doby piastowskiej” (1937), „Początki polskiego rocznikarstwa” (1958), edycja Rocznika kapituły krakowskiej i kalendarza katedry (wydany w serii Monumenta Poloniae Historica, t. V w 1978 roku). Pozostawiła po sobie nie tylko bezcenne prace opublikowane, lecz również wiele notatek i uwag na marginesach wydawnictw źródłowych przechowywanych w Zakładzie Nauk Pomocniczych Historii.

Jej mężem był Włodzimierz Budka (1894–1977), historyk kultury staropolskiej, archiwista i badacz dziejów papiernictwa w dawnej Rzeczypospolitej. Mieli córkę Anielę, która zmarła przedwcześnie w wieku nastoletnim. Pamiętniki swojej córki, po latach wydała sama Budkowa, podpisując się w nich jako „Matka”.



Wspomnienia uczonej z pierwszych trzydziestu lat życia zostały podyktowane w roku jej dziewięćdziesiątej rocznicy urodzin (1983). Przeplatane są fragmentami listów, które wysyłała do matki. Całość wspomnień została poprzedzona obszernym wstępem pióra Krzysztofa Ożóga oraz Marcina Starzyńskiego, w którym przedstawili szczegółowy biogram oraz kierunki prowadzonych badań przez Kozłowską-Budkową. Załączono również bibliografię prac Z. Kozłowskiej-Budkowej zestawioną jeszcze przez Stanisława Szczura w Studiach Źródłoznawczych (t. 34, s. 129–136), a uzupełnioną przez M. Starzyńskiego. Książkę uzupełnia wkładka ilustracyjna z bezcennymi fotografiami. Wspomnienia podzielone są na dwie części. Pierwsza dotyczy okresu dzieciństwa, a druga czasu studiów na uniwersytecie aż do obrony doktoratu (1923). Zachowano oryginalną ortografię, zamieszczono też pierwotną paginację z maszynopisu. Na końcu publikacji znajduje się indeks nazwisk występujących w tekście drukowanych wspomnień.

Redaktorzy tomu awizują wspomnienia Kozłowskiej-Budkowej jako „odbrązowienie dostojnej postaci uczonej”. Dla mnie to odbrązowienie nastąpiło dużo wcześniej, po lekturze pamiętników Anieli Budkowej, z której delikatnie rzecz ujmując, nie wyłania się pozytywny obraz uczonej jako matki. Można nawet stwierdzić wprost, że zaniedbywała córkę. Byłem więc przygotowany na ewentualne kontrowersje lub truizmy, będące efektem samocenzury. Wbrew pozorom, po lekturze wspomnień, Budkowa dużo zyskała w moich oczach. Okazało się, że była zwykłą, szczerą, skromną, choć oschłą kobietą, która borykała się jak każdy w tym trudnym czasie (I Wojna Światowa, odzyskanie przez Polskę niepodległości) z prozą dnia codziennego. Opisuje swoje młodzieńcze fascynacje dokumentami średniowiecznymi, bez zahamowań przedstawia sylwetki swoich wykładowców, relacje towarzyskie z koleżankami i kolegami ze studiów i stowarzyszenia młodzieży socjalistycznej „Promień”, czy też swoje problemy zdrowotne i chorobę siostry. Opisuje również rozterki miłosne – zerwane zaręczyny z Kazimierzem Dobrowolskim (późniejszy wybitny etnolog i socjolog), czy kosz jakiego dała Kazimierzowi Piekarskiemu (kilka lat później stał się niekwestionowanym znawcą starych druków). Mamy też we wspomnieniach mnóstwo anegdotek i ciekawostek związanych z Kołem Historyków UJ, czy o spotkaniu z… Ignacym Paderewskim i Henrykiem Sienkiewiczem.



Najlepiej będzie chyba oddać głos samej uczonej.



Swoje początki na Uniwersytecie Jagiellońskim wspomina tak:



Na Uniwersytecie zapisałam się jako wolna słuchaczka, gdyż obie moje matury nie uprawniały do otrzymania indeksu. Doradcą w wyborze wykładów był oczywiście Leon, drugoroczny student archeologii i geologii na tymże Uniwersytecie. Marzyłam o socjologii, ale wykładowcą był wówczas ksiądz Zimmermann bojkotowany przez postępową młodzież […] Leon poradził mi, żeby zacząć od historii i historii prawa. (s. 41)



W letnim semestrze 1913 r. wzięłam więcej wykładów profesora Krzyżanowskiego i zaczęłam się przede wszystkim naukami pomocniczymi historii. Moje główne zainteresowanie skupiło się od razu na wykładach profesora Krzyżanowskiego. Może to był skutek prowadzenia proseminarium. Te proseminaria były dla mnie już silnym przeżyciem, zetknięciem się z pracą naukową. Bardzo też mnie zainteresowały ćwiczenia z paleografii łacińskiej, prowadzone przez profesora Krzyżanowskiego na podstawie wydawanych przez niego reprodukcji. Prócz zasadniczych wiadomości z nauk pomocniczych czytało się fragmenty tekstów kronik. Musiałam wówczas walczyć z moją słabą znajomością łaciny. Z tłumaczeniami tekstów szło mi kulawo, natomiast zyskał uznanie mój referat o wydanym świeżo przez profesora Łosia Pamiętnikach Janczara. (s. 42)



W seminarium książki wydawał niski, gruby kolega Mieczysław Michalski, którego czasem można było przyłapać na zjadaniu ciastek. Starszy kolega Roman Grodecki nazywał go „Misoho”. (s. 43)



Był jeszcze taki wykład, ale już w letnim semestrze 1914 r., którego słuchałam z obowiązku, wydelegowana przez Koło Historyków, żeby mógł się odbyć – Stanisława Kętrzyńskiego z dyplomatyki o instrukcji notariatu. Wykład był tak specjalny, że bez przygotowania nie wiele można go było zrozumieć. Chodziłam tam z prezesem Chodynickim i na jednym z wykładów jakiś słuchacz przypadkowy na ostatniej ławce zasnął i tak głośno chrapał, że trudno było usłyszeć głos wykładającego. Chodynicki próbował zbudzić śpiącego słuchacza bez skutku. Dusiłam się ze śmiechu i podziwiałam flegmę nowego docenta, który ani na moment nie przerwał wykładu (s. 56)



O Profesorze Franciszku Bujaku:



Profesor Bujak swoje wykłady z historii gospodarczej wygłaszał bardzo nieefektywnie, jąkając się tak, że nie dało się ich słuchać nie notując (s. 42)



Przedwczoraj prosił mnie Bujak, żeby przyjść do niego i pomódz w poprawianiu omyłek w kilku przepisanych dokumentach. Na odchodnem wpakował mi całe pudło jaj pod pretekstem, że wyjeżdżając nie ma co z niemi zrobić. Nie chciałam przyjść, to mnie zaczął molestować, całować po rękach, niemożliwy jest ten profesor. Dopiero przyszedłszy do domu zorientowałam się, że wartość tego prezentu przy tutejszych cenach jaj (do 80 halerzy) sięga blisko 20 koron. Jestem więc zaaprowidowana bajecznie, ale nie mam pojęcia kiedy i jak się zrewanżuję. (s. 126)



O rozmowie między Bujakiem i Semkowiczem o przyszłości Kozłowskiej:



Wkrótce potem spotkałam się z moimi dwoma profesorami i zostałam zaproszona do kawiarni „Eksplandada”, która wówczas znajdowała się na rogu Plant i ulicy Krupniczej. Obaj profesorowie rozmawiali o swoich zainteresowaniach i stosunkach uniwersyteckich. Pamiętam jak Bujak mówił o wszechstronnych zainteresowaniach Semkowicza i nawet między innymi o poważnych studiach nad astronomią, mówił też o swoich planach, które zamierzał rozwinąć we Lwowie, gdzie już rozpoczął organizowanie swojej katedry. Chciał mnie zabrać do Lwowa, podczas gdy profesor Semkowicz wolałby mnie zatrzymać w Krakowie. Musiałam się zdecydować Lwów czy Kraków. Czułam się jeszcze tak źle ze zdrowiem, że mimo mojego wielkiego uznania i uczuciowego zaangażowania do kierunku studiów Bujaka, zdawałam sobie sprawę, że praca w jego zakładzie i to z daleka od domu będzie ponad moje siły i skończy się znowu chorobą (s. 157 – 158).



O Profesorze Władysławie Konopczyńskim:



Wykład profesora Konopczyńskiego na temat związany z jego później wydanym dziełem Liberum veto był trudny i jakiś suchy (s. 43)



O Profesorze Janie Ptaśniku:



Profesor Ptaśnik wykładał równie zajmujące tematy z historii kultury, ale słuchaczy miał nie wiele, bo wykładał w sposób mało atrakcyjny. Wykład rozpoczynał zwykle mrucząc niewyraźnie i wyłamując palce zanim się wreszcie rozgadał. (s. 43)



O Profesorze Marianie Gumowskim:



Słabą frekwencję miał wykład Mariana Gumowskiego „Zasady ogólnej numizmatyki” i nieraz bez mojej obecności nie mógłby się odbyć. (s. 56)



O Profesorze Kazimierzu Piekarskim, o nauce śpiewu Międzynarodówki i o daniu kosza:



Piekarski w szkole średniej był działaczem S-Deckim, uczył nas pieśni rewolucyjnych, Międzynarodówki i Bundu. Ale szczerze zajęty studiami nie brał widocznego udziału w działalności partyjnej. […] Piekarski pewnego lutowego dnia oświadczył mi, że jest we mnie zakochany. Odpowiedziałam że uważam się za zaręczoną z nieobecnym Dobrowolskim i wobec tego lepiej byłoby, żebyśmy się jak najrzadziej spotykali. Oświadczyny te były dla mnie dużą przykrością, gdyż robiłam sobie wyrzuty, że do nich doszło. Zostaliśmy jednak nadal dobrymi kolegami. (s. 85)



O rozstaniu z Kazimierzem Dobrowolskim:



Spotkałam na jesieni 1921 r. także Kazia Dobrowolskiego. Wówczas jeszcze wyraźniej niż poprzednio czułam, że nasz wzajemny stosunek zmienił się zasadniczo, a ja nie miałam sił i możności, aby starać się go poprawić. […] Długa rozłąka działa silniej na mężczyznę niż na kobietę, a poza tym nie było żadnych widoków na wspólne życie. Po poniewierce na tyłach wojska Kazio zmienił się znacznie i coraz bardziej nauka stawała się dla niego pasją, absorbując go zdawałaby się bez reszty. Kazio tak zresztą jak i moim rodzice przesadzali możliwość rozwinięcia się u mnie nieuleczalnej wówczas gruźlicy płuc. Jeszcze tej jesieni nastąpiła między nami decydująca rozmowa – ostateczne zerwanie. Było to dla mnie przykre przeżycie i mimo że rozumiałam go dobrze, nie mogłam nie powiedzieć, że smutkiem, że zabrałeś mi najlepsze lata i że dla mnie późno na nowe uczucie. Kazio się wtedy prawie rozpłakał. Nie mogłam mieć do niego żalu. Winą była wojna. Ale ta wojna przywróciła Polsce niepodległość. (s. 159)



Podsumowując, wydane wspomnienia Z. Kozłowskiej-Budkowej czyta się bardzo dobrze. Lektura jest godna polecenia szczególnie studentom. Publikacja została poprawie przygotowana do druku. Ukazała się w wydawnictwie AVALON, które nie słynie ostatnio z dobrej redakcji i korekty, ale w tym przypadku, z drobnymi uchybieniami, publikacja wygląda dobrze. Jestem tylko ciekaw, czy znana ze swoich hipekrytycznych skłonności Kozłowska-Budkowa, byłaby zadowolona z takiego wydania jej wspomnień…?

(aw)
Na grafice tytułowej wykorzystano zdjęcia pochodzące z Narodowego Archiwum Cyfrowego i PAUart. Zdjęcie Z. Kozłowskiej (1911, fot. Archiwum Uniwersytetu Jagiellońskiego, reprodukowane w tomie, we wkładce ilustracyjnej, s. IV).

Komentarze