Szanowny
Panie Profesorze,
dziękuję
za przysłany list. Pana wyjaśnienia są interesujące, jednak tylko
pozornie rozwiewają podniesione swego czasu argumenty w sporze o
Pana artykuł pt. „Polacy potomkami Ariów” (Najwyższy CZAS! Nr
37-38 z 10-17 września 2016 r.). To dość przykre, że postanowił
Pan bronić swoich racji w najmniej merytoryczny sposób, czyli
podważając kontrargumenty poprzez absurdalne insynuacje,
niezrozumiałe pretensje oraz persyflaż. Broni się Pan przed
postawionymi zarzutami i jednocześnie… przyznaje mi Pan rację.
Mimo
wszystko dziękuję za docenienie wartości merytorycznej polemiki,
której jestem współautorem, zwłaszcza podkreślenie mojej wiedzy
i kultury. Z pewnością Pan Profesor przez nieuwagę zapomniał
wspomnieć o swojej wcześniejszej replice pt. „Jak zostałem
uznany za Turbolechitę” opublikowaną w tym samym zresztą
periodyku („Najwyższy CZAS!”, nr 25-26 z 11-24 czerwca 2018 r.,
s. LIII–LVI). Nie wiedzieć czemu nazywa mnie Pan (wtedy jeszcze
animowanego „kogoś” z „Sigillum Authenticum”)
„recenzentem-amatorem”, „kreujący się na autorytet
w dziedzinie”, „nie zadając sobie trudu zrozumienia
mojego artykułu”, „nie mający poważnych argumentów,
zadowalając się ośmieszeniem mnie pod byle pretekstem”.
Trochę się to gryzie z tym co napisał Pan w liście. Właśnie w
„NCz!” pozwala sobie Pan na bardziej szczegółowe oskarżenia i
pretensje. Skoro nadarzyła się okazja warto niektóre sprawy
wyjaśnić. Pozwolę sobie odpowiedzieć na Pana zarzuty posiłkując
się fragmentami obu replik. Dla ułatwienia czytelnika odpowiednio
je oznaczę kolorami – zielonym (polemika z „NCz!”) i
niebieskim (list).
W
preludium do artykułu z „NCz!” napisał Pan Profesor:
Podjęcie
tematu badań genetycznych w kontekście pochodzenia Słowian okazało
się wystarczającym powodem, by niektórzy recenzenci-amatorzy
zaliczyli mnie do grona tzw. Turbolechitów. Nie pisałbym może o
Ich radosnej twórczości, gdyby nie to, że stałem się obiektem
Ich ataku, który miał na celu storpedowanie moich wystąpień w
kilku Instytucjach Naukowych.
(s. LIII)
A
dalej:
Z
nieuzasadnionych merytorycznie zarzutów, które stawiają moim
publikacjom recenzenci-amatorzy, mogę domniemywać, jakie są
założenia ideowe tzw. Turbolechitów. Na tej podstawie wiem, że do
ich grona nie mogę być zaliczony. Wiedzą to również niektórzy
przedstawiciele nurtu turbolechickiego, krytycznie odnoszący się na
łamach internetowych do moich opracowań. Zastanawiam się
natomiast, dlaczego nie mogą tego zrozumieć wspomniani
recenzenci-amatorzy. Wiem, jaki był początek nieporozumienia, kiedy
mój artykuł o związkach Słowian z Ariami w „NCz!” z 10-17
września 2016 roku (nr 37-38) zapowiadała okładka (na którą nie
miałem żadnego wpływu) kojarząca się wielu z tematyką
„turbolechicką”. Ktoś („Sigillum Authenticum”) rzucił
wtedy hasło, że jestem „Turbolechitą”, nie zadając sobie
trudu zrozumienia mojego artykułu (no cóż, podobno żyjemy w
cywilizacji obrazkowej). Od tego czasu wszystko, co napiszę, jest
przez „anty-Turbolechitów” klasyfikowane jako “turbolechickie”.
Być może kierują nimi dobre intencje, chęć walki o dobre
obyczaje w badaniach historycznych. Niestety uderzają na oślep we
wszystko, co się “poruszy w krzakach”. Próbowałem nawet z nimi
dyskutować na Facebooku na temat moich poglądów, ale nie wszyscy
wykazywali chęć zrozumienia moich racji. (s.
LIII–LIV)
Pan
Profesor kreuje alternatywną rzeczywistość. Po pierwsze nie
przypominam sobie, abym w tekście nazwał Pana „Turbolechitą”.
Nazwałem Pana pseudonaukowcem i uważam, że miałem do tego prawo.
Proszę pamiętać, że omawiałem Pana artykuł opublikowany dwa
lata temu, nie przeczytałem Pana książki, która swoją premierę
miała później. Zrobił to natomiast Paweł Miłosz. Na podstawie
Jego recenzji, wnioskuję, że nie przedstawił Pan jakiś nowych
argumentów, czy też aby Pan znacznie szerzej wyjaśniał określone
problemy. Nie przypominam sobie również, abym kiedykolwiek z Panem
dyskutował w mediach społecznościowych. Niepokoi mnie
zarzut, że nie rozumiem treści Pana artykułu, w momencie kiedy nie
zapoznał się Pan z moim tekstem! Zrobił
to Pan dopiero po publikacji drukowanej polemiki. Wnioskuję to na
podstawie tego, że kompletnie przemilczał Pan większość
postawionych kontrargumentów, a skupił się Pan wyłącznie na
odparciu wyimaginowanego zarzutu o turbolechickości oraz tłumaczeniu
„co autor miał na myśli”. To dość niepokojące, jeśli
naukowiec czy publicysta nie potrafi wyartykułować tego co chce.
Chyba, że to tłumaczenie ma drugie dno? W tym przypadku pewnie tak,
ale o tym w dalszej części. Nie wiedzieć czemu, podpiął Pan
również wszelką dyskusję z internautami pod blog „Sigillum
Authenticum” lub „Se Czytam”, stosując przy tym argumenty ad
personam. Niestety,
ręczę tylko za to co sam napisałem, a nie za wszystkich
czytelników. Zresztą w liście do mnie, sam Pan Profesor przyznał:
Mam
również nadzieję, że nie uważa mnie Pan za turbolechitę.
Przynajmniej nic Pan o tym nie napisał. Może
ewentualnie tylko to, że mój tekst może być dla nich pożywką.
Ale oni wykorzystują wiele różnych źródeł niezgodnie z
intencjami ich twórców.
Z
kolei ja mam nadzieję, że na przyszłość potraktuje to Pan jako
nauczkę, by wpierw zapoznać się z artykułem bądź wpisem, na
który się odpowiada. Wychodzi więc na to, że
dyskutuje Pan z własnym wyobrażeniem na temat tez swoich
adwersarzy. Po części
staram się tłumaczyć ignorancję Pana Profesora emocjami. Te w
publicystyce bywają gorące. Sądziłem, że od naukowca, wykładowcy
Uniwersytetu Warszawskiego, związanego z Polską Akademią Nauk,
można wymagać rzetelności badawczej i publicystycznej. Widocznie w
czasopiśmie, w którym Pan publikuje obowiązują inne zasady.
Gdyby
zachowywali swoje poglądy dla siebie, nie warto by się było nimi
przejmować. Oni jednak chcą walczyć z prawdziwym i wyimaginowanym
„turbolechityzmem” wszystkimi możliwymi metodami i we wszystkich
dostępnych miejscach, kreując się na autorytety w tej dziedzinie.
Myślę tu przede wszystkim o dwóch anonimowych blogach: „Sigillum
Authenticum” i „Se czytam...”. Zamieszczone tam amatorskie
recenzje moich publikacji stały się głównymi argumentami postów
zamieszczanych na Facebooku pod informacjami o moich wystąpieniach.
Milczeniem pominę język wielu tych postów. Mimo wszystko podjąłem
wyzwanie, starając się tam dyskutować, używając merytorycznych
argumentów. Czasami chyba skutkowało, ale na placu boju pozostali
najbardziej zagorzali zwolennicy mojej „turbolechickości”.
Dodatkowo organizatorzy zasypani zostali gradem e-maili
protestacyjnych. Głównym ich argumentem były linki do wspomnianych
blogów: „Sigillum Authenticum” i „Se czytam...”. Czy
kierownicy tych jednostek powinni brać te argumenty pod uwagę? Nie
wiem, ale na ich miejscu też nabrałbym jakichś podejrzeń. Bo może
ten Kowalski jest rzeczywiście obłąkanym „Turbolechitą”,
ukrywającym się za maską profesora instytutu Polskiej Akademii
Nauk? Dziękuję więc mimo wszystko pracownikom tych placówek
naukowych, że mi zaufali i że spotkania w takiej czy innej
konwencji jednak się odbędą.
(s. LIV)
Bardzo podobnie,
chociaż nieco inaczej, formułuje Pan swój żal (pretensje?) w
liście:
Pana
recenzja, na równi z recenzją Pawła Miłosza, była wykorzystywana
w hejcie na FB, z okazji zapowiedzi moich wystąpień. W rezultacie
jedno moje wystąpienie nie odbyło się (Warszawa, IAiE PAN), drugie
odbyło się w zmienionym formacie (Lublin, UMCS). Żałuję tego
pierwszego, bo byłaby to szansa zweryfikowania moich poglądów
przed gronem specjalistów etnologów i archeologów, i ostatecznie
demaskacji mnie jako "nazisty", "rasisty",
"putynisty", "turbolechity" i "pseudonaukowca"
.
To nie jest prawda. Pan
Profesor nie przedstawia żadnego dowodu, a oskarża m.in. mnie o to,
że dzięki moim staraniom czy polemice opublikowanej na moim blogu,
Pana wystąpienie w Instytucie Etnologii i Archeologii PAN zostało
odwołane. Nigdzie w tej sprawie nie interweniowałem, nie
rozmawiałem też z władzami Instytutu. Nie jest również prawdą,
że spotkanie zostało odwołane z uwagi na presję Internautów.
Wysuwanie takich bezpodstawnych wniosków ośmiesza instytucję
naukową do której Pan również należy. Oznaczałoby to, że każdy
wykład w IEiA PAN można odwołać na pstryknięcie palców
„recenzentów-amatorów”. To tak jednak nie działa. Nie
mobilizowałem też nikogo do zasypywania organizatorów mailami.
Wyraziłem jedynie dezaprobatę (na moim fanpage’u) promocji Pana
publicystycznych, a pseudonaukowych tez przez instytucję naukową,
za publiczne pieniądze. Z tego co udało mi się ustalić, Pana
wystąpienie zostało odwołane z przyczyn technicznych. Budynek IEiA
jest w trakcie remontu, co uniemożliwia bezpieczną organizację
dużych wydarzeń, a takim byłoby Pana wystąpienie – wybierało
się na nie wielu archeologów i historyków. O innych nieoficjalnych
przyczynach odwołania też słyszałem (np. o interwencjach
konkretnych profesorów), natomiast nie ma to nic wspólnego z
rzekomym sprawstwem kierowniczym „Sigillum Authenticum” i „Se
Czytam”.
Nie
zauważyłem też, aby ktokolwiek Pana hejtował. Ośmielam się
zwrócić uwagę, że hejt jest formą obraźliwego
lub pełnego agresji komentarza zamieszczonego w Internecie
lub działaniem
przejawiającym złość, wrogość, nienawiść wobec kogoś
(SJP). Nie mylmy więc hejtu z
krytyką czy satyrą. Nazwanie czegoś pseudonauką nie jest hejtem.
Czy naprawdę naukowca tak bolą komentarze anonimowych
„recenzentów-amatorów” w Internecie?
Dodam
tylko, że forma wykładu jaką miał Pan wygłosić była kompletnym
nieporozumieniem. Przede wszystkim forma wykładu nie sprzyja
merytorycznej polemice, a już szczególnie, kiedy „wykładowcą”
jest osoba nieposiadająca odpowiedniego wykształcenia w dziedzinie,
o której chce mówić. To nie genetyk-amator (czyli Pan Profesor)
powinien mówić do zgromadzonych
słuchaczy, lecz naukowiec, który posiada realne kompetencje.
Genetyk-amator powinien zaś zasiadać na widowni i pilnie słuchać
oraz wyciągać wnioski.
Prawdą natomiast jest,
że interweniowałem w sprawie Pana wykładu na UMCS-ie u
organizatorów „Dni Ziemi”. Zrobiłem to wyłącznie dlatego, że
Pana wystąpienie było przeznaczone dla uczniów gimnazjum i szkół
ponadgimnazjalnych. Uznałem, że to już przesada, by głosić swoje
nienaukowe hipotezy wśród dzieci, w dodatku pod płaszczykiem
instytucji naukowej i szkoły wyższej. Muszę jednak Pana Profesora
zmartwić, bowiem organizatorzy sceptycznie podeszli do moich
argumentów, twierdząc, że są mało wiarygodne bo jestem... osobą
anonimową. Z jakichś nieznanych mi powodów, jednak Pana wykład
przeniesiono. Dlaczego? Nie wiem. Moim zdaniem dobrze się stało.
Chciałbym, aby Pan
Profesor miał jasność, że jestem jak najbardziej za tym, aby Pana
tezy zweryfikowali genetycy, antropolodzy, archeologowie czy
historycy. Mam nadzieję, że do takiej konfrontacji prędzej czy
później dojdzie, by nie musiał Pan dyskutować tylko z anonimowymi
„recenzentami-amatorami” z Internetu.
A
co do bycia „putynistą”. Nie jest żadną tajemnicą, że
środowisko periodyku (szerzej „Nowa Prawica”), w którym
publikuje Pan swoje pseudonaukowe (publicystyczne) teksty jest
prorosyjskie. Wykazują to m.in. NATO-wskie raporty, jak te powstałe
pod kierunkiem Edwarda Lucasa. Nie jest niczyją winą, że wiąże
się Pan z takim środowiskiem.
Jednym
z podstawowych założeń „Turbolechitów” jest przekonanie o
istnieniu imperium lechickiego (słowiańskiego) w starożytności.
Tymczasem ja nigdy nie głosiłem takich poglądów. O Lechitach
pisałem tylko w kontekście plemion lechickich (przez Nestora
nazywanych Lachami), a więc myśląc o średniowiecznych „Polakach”,
Pomorzanach i Połabianach (językoznawcy wyróżniają lechicką
grupę językową obejmującą te ludy). Mimo że łączyłem Ariów
ze Słowianami wspólnym pochodzeniem, nie głosiłem, by istniało
imperium Ariów na naszych ziemiach, ani nie uważałem by Ariowie
pochodzili od Słowian. (s.
LIV)
Bardzo
mnie cieszy ta deklaracja. Nie mniej wydźwięk Pana tekstu był
inny. Nie jest moją winą, że wydawca postanowił podłączyć się
pod turbolechickość, a raczej turboslawizm. Świadczy o tym nie
tylko okładka, ale wykorzystywane zdjęcia zamieszczone na
rozkładówkach Pana tekstów – rekonstrukcja wyglądu i ubioru
Słowian, ich symboli i wierzeń. To miało zadziałać na wyobraźnie
właśnie zwolenników turbosłowian i turbolechitów. Pana teksty
wpisują jednak się w szeroki nurt turboslawizmu, który nie jest
jednorodny. Mamy tu wyznawców najbardziej pseudonaukowej teorii o
istnieniu Imperium Lechitów, inni uważają natomiast, że istniało
przedkatolickie państwo, a jeszcze inni forsują tezę o istnieniu
ciągłości etnicznej od współczesnych nam narodów do głębokiej
prehistorii. Ta ostatnia grupa przywiązuje szczególną uwagę do
podrasowanej przez siebie teorii autochtonicznej etnogenezy Słowian
i niestety wielokrotnie przywołuje się ona na Pańskie teksty. W
liście napisał Pan przecież:
Występowałem
również na mniej naukowych spotkaniach, często z udziałem
zwolenników idei Wielkiej Lechii lub innych wielbicieli
Słowiańszczyzny. Tych pierwszych rozczarowywałem brakiem
zrozumienia dla ich entuzjazmu, z drugiej strony miło
rozczarowywałem tych, którzy posądzali mnie wcześniej o
turbolechityzm [...].
Turbolechici,
nie mogący mnie wysłuchać, traktują mnie różnie w zależności
od ich merytorycznego przygotowania i stopnia zapoznania się z moimi
tekstami. Tu opinia z blogu p. Białczyńskiego (umieszczającego na
swojej stronie wypowiedzi zwolenników Wielkiej Lechii, i uważanego
za zwolennik tych idei), autorstwa Dragomiry, będący krytyka moich
poglądów z perspektywy wielkolechickiej.
Wnioskuję
z tego fragmentu, że Pan Profesor ma swoich adwersarzy nie tylko za
„recenzentów-amatorów”, ale także za idiotów. Odżegnuje się
Pan od turboslawizmu, jednocześnie z nimi flirtując i przekonując
turbosów do swoich poglądów. Chcąc bronić się przed zarzutem o
bycie turbosem, przytacza Pan argument o tym, że sami turbosi nie
darzą Pana szczególnym szacunkiem. Najmocniej przepraszam, ale nie
mogłem się powstrzymać od śmiechu. Fakty są takie, że, wbrew
temu, co Pan twierdzi, zwolennicy Wielkiej Lechii powołują się na
Pana teksty. Promują je, jak np. wskazany przez Pana w liście blog
Czesława Białczyńskiego. Warto podkreślić, że jednym z
elementów turboslawizmu jest właśnie powoływanie się na
genetykę, badania DNA i czynienie ze starożytnych ludów potomków Słowian lub
(pra)Słowian. Ten istotny element występuje w Pańskich wywodach
publicystyczno-naukowych.
Niemniej
recenzja Pańskiego autorstwa ukazała się pod ogólnym tytułem
"Najwyższy CZAS! By skończyć z lechickim zakłamywaniem
historii". Od tego momentu przylgnęła do mnie łatka
turbolechity, co nie uważam za sprawiedliwe i zgodne z prawdą. To
na Pana tekst powołują się różni autorzy, od osadzonych w
świecie naukowym (Roman Żuchowicz, historyk czy ostatnio dr hab.
Marcin Napiórkowski, semiotyk kultury).do tych, jak Paweł Miłosz
(blog Se czytam), zajmujących się nauką hobbistycznie. do
osadzonych w świecie naukowym (Roman Żuchowicz, historyk czy
ostatnio dr hab. Marcin Napiórkowski, semiotyk kultury).
Tytuł
Najwyższy
CZAS! By skończyć z lechickim zakłamywaniem historii,
to nazwa serii wpisów nawiązująca w tamtym czasie (przypomnę: w
2016 roku) do próby wyjaśnienia przyczyn wzrostu popularności
turbosłowiaństwa. Były tam omawiane właśnie teksty z periodyku
„Ncz!”, a tytuł był ironicznym nawiązaniem do nazwy tej
gazety. Pan Profesor ma najwyraźniej problem z tym, że ktoś ze
świata naukowego przyznał rację „recenzentom-amatorom”. Jest
to nieco kompromitujące, bo okazuje się, że nie trzeba mieć
żadnego tytułu naukowego, by obalić Pana tezy. Być może doszedł
Pan więc do wniosku, że najwyższy czas (o ironio!) podyskutować.
Stąd te tłumaczenia okraszone absurdalnymi pretensjami. Dla mnie
wyznacznikiem w prowadzonej polemice nie są tytuły naukowe i
instytucje, które się reprezentuje, tylko merytoryczne argumenty
poparte odpowiednią literaturą. Pana list jest próbą wyjścia z
tej niesprzyjającej wizerunkowi naukowca sytuacji zachowując twarz
i przyznając mi w wielu aspektach rację. Przypuszczalnie środowisko
naukowe zaczyna Pana traktować jak pseudonaukowca, a to oznacza już
prawdziwe problemy.
Zresztą
pozwolę odwołać się do wywiadu, jaki zamieścił w swojej książce
Roman Żuchowicz z prof. Arkadiuszem Sołtysiakiem, bioarcheologiem z
Uniwersytetu Warszawskiego (s. 113):
R.Ż.:
Niedawno dr hab. Mariusz Kowalski, zresztą zatrudniony na naszej
uczelni, ogłosił że Rosjanie są narodem fińskim.
A.S.:
To jest piramidalna bzdura. Rosjanie nie posługują się językiem
fińskim, tylko językiem rosyjskim, który należy do słowiańskiej
rodziny językowej. Rosjanie
są zatem Słowianami.
A propos jeszcze
pseudonaukowości.
W
moim tekście nie nawiązuję do "rosyjsko-słowiańskiej"
czy też "aryjsko-słowiańskiej" myśli Kyoslova, lecz do
jego naukowych publikacji na bardziej ogólne tematy, cytowanych w
innym moim tekście, eseju naukowym (będącym mutacją omawianego
przez Pana tekstu):
Kowalski
M., 2016, Europejski układ centrum-pereferia z perspektywy badań
genetycznych, Obóz, 55 s. 19-32
W replice w „Ncz!”
apelował Pan:
W
Kwestiach naukowych zaś proszę się odnosić do moich artykułów
naukowych, których część również omawia i wykorzystuje wyniki
badań genetycznych.
(NCz!,
s. LVI)
Dlatego
przyjrzyjmy się wskazanemu przez Pana artykułowi. Powołuje się
tam Pan (a w zasadzie streszcza Pan) poglądy Anatole Klysova, który
jest... pseudonaukowcem. Nie ma żadnej wiarygodnej filiacji
uniwersyteckiej. Stworzył coś, co nazwał genetyką patriotyczną.
Twierdzi na przykład, że pierwszy człowiek pojawił się na
Syberii. Przywołuje Pan w przypisach takie czasopismo jak „Advances
in Anthropology”, którego Klysov jest zresztą redaktorem
naczelnym. Pismo uznane za… pseudonaukowe! „Advances
in Anthropology” wydawane jest przez platformę Scientific
Research Publishing. An Academic Publisher (SCIRP), która udostępnia
teksty naukowe w open
acces,
periodyków których jest właścicielem. Wiąże się to z licznymi
kontrowersjami, umieszczane jest na liście tzw. predatory
journal. Oznacza
to, że wystarczy zapłacić odpowiednią kwotę, by publikacja się
ukazała w czasopiśmie.
Cytuje
Pan również wspólny artykuł Klyosova i Tomezziolego, a co
istotniejsze – referuje Pan ich tezy dotyczące genetyki haplogrup
R1a i R1b, jak również tezy dotyczące językoznawstwa, mimo że
żaden z nich nie przeprowadzał ani badań genetycznych, ani
językowych.
Tak
chyba jednak nie wygląda nauka… ale mogę się przecież mylić.
Wszakże jestem tylko magistrem historii.
W
cytowanym akapicie mówię jedynie, że nie jesteśmy gorsi od Europy
Zachodniej, a tylko inni (co nie znaczy, że lepsi). Moim zdaniem
jako inni mam szanse stać sie nową cywilizacją i po prostu
kontynuować dorobek cywilizacji europejskiej, jako jej kolejny etap
rozwojowy. Utworzyć kolejne ogniwo w łańcuchu europejskich
cywilizacji: Grecja - Rzym - Europa Zachodnia - Międzymorze.
Chciałem by taka była wymowa mojej książki. To wcale nie oznacza,
że obecnie jesteśmy u szczytu rozwoju (słusznie to Pan zauważa).
Jeszcze wiele nam brakuje, tak jak początkowo Rzymianom brakowało
wiele do Greków, a Celtom i Germanom do Rzymian. Ale to jest właśnie
nasza szansa, jako stosunkowo młodej i jeszcze nie okrzesanej
cywilizacji (żadna tam pradawna cywilizacja lechicka). W zachód już
przestałem wierzyć (polecam książkę Marcina Króla „Europa w
obliczu końca”). To jednak proces który będzie trwał pokolenia,
jeżeli nie stulecia (procesy długiego trwania - longue durée, że
sięgnę do koncepcji francuskiej szkoły historycznej).
Dlatego też mamy
wierzyć w mity i uwiarygadniać je pseudo-publistycznymi i
nienaukowymi analizami? Nie bronię Panu propagować, ani bronić
swoich doktryn i programów społecznych. Proszę to robić, ale nie
pod płaszczykiem posiadanych tytułów naukowych i nie wykorzystując
instytucji naukowych, a tym samym nie narażać publicznych pieniędzy
na wyrzucenie ich w błoto. Moim celem było to, aby każdy czytelnik
mógł zapoznać się z zagrożeniem, jakie płynie z Pańskiej
publicystyki. To, że został Pan podpięty pod nurt turboslawizmu
jest wyłącznie Pańską winą i proszę nie zrzucać
odpowiedzialności na innych. Chciałbym też podkreślić, że tekst
który pojawił się dwa lata temu na tym blogu nie miał być pełną
recenzją poglądów publicystycznych i naukowych Pana Profesora.
Zwracał on uwagę na błędy warsztatowe oraz na problem z sięganiem
do dorobku pseudonaukowców. Jeśli więc Pan Profesor rzeczywiście
nie rozumie sedna stawianych zarzutów, to mamy problem. Jeśli Pan
udaje, że nie rozumie, to mamy jeszcze większy problem.
Pozdrawiam,
Artur Wójcik
Replika na replikę na replikę w sprawie repliki. Typowa gównoburza ;D
OdpowiedzUsuńTo już nie moja wina, że Pan Profesor zechciał odpowiedzieć. Nie mogłem wobec tego przejść obojętny, zwłaszcza, że szanowny Pan fantazjuje.
UsuńDUŻO ... BARDZO DUŻO SŁÓW ... a tak mało treści ... a może warto byłoby zacząć sprawdzać turbolęhickie rewelacje ... NO TAK ... ALE ZA TO POLSKIM NAUKOWCOM NIE ZAPŁACĄ ... MOGŁYBY ... podważyć ... JEDYNĄ SŁUSZNĄ LINIĘ ... więc po co to robić ... najlepiej wszystko wrzucić do wygodnego kosza na śmieci z napisem: TURBOLĘHICKA BZDURA ... i NADAL ZAJMOWAĆ SIĘ ... "PRAWDZIWĄ NAUKĄ" CZYLI ... SŁOWAMI ... REPLIKAMI ... I REPLIKAMI DO REPLIK ...
OdpowiedzUsuńTo jest jakaś lechicka fraszka? :D Musisz jeszcze popracować nad formą, bo się nie rymuje
Usuń>Jednym z podstawowych założeń „Turbolechitów” jest przekonanie o istnieniu imperium lechickiego (słowiańskiego) w starożytności<
OdpowiedzUsuńTu muszę wyjaśnić jedną rzecz - to ja (nie pan Kowalski) jestem twórcą słowa "turbolechici" czy "turbolechityzm" i jak dotąd go nie zdefiniowałem publicznie, więc sam pan Kowalski nie wie czy mieści się w definicji, czy nie. Ale obiecuję, że w przyszłym tygodniu (raczej pod koniec) popełnię notkę, w której wyłożę swoją (czyli jedynie słuszną:D ) definicję tego słowa.
Zastanawiam się, czy faktycznie ktoś z UW lub PAN nie powinien przyglądać się działalności tego Pana, jeśli nie wie o czym pisze (bo tak wynika z jego listu :P), nie wie co jest po czym, dając się łapać na predatory journal.
Usuń