Gdy krew zalewa czytelnika #6: Po co wydawać takie książki? Recenzja książki Jarosława Jagiełły Lechia i Lechici w Kronice polskiej mistrza Wincentego tzw. Kadłubka.


 

Nakładem Wydawnictwa Księgarni Akademickiej ukazała się książka Jarosława Jagiełły o wdzięcznym tytule Lechia i Lechici w Kronice polskiej mistrza Wincentego tzw. Kadłubka. Wiele sobie obiecywałem po lekturze tej pracy, bowiem uwierzyłem w zapewnienia autora, że jest to pierwsze od przeszło stu dwudziestu lat naukowe opracowanie tematyki lechickiej. W swojej naiwności sądziłem nawet, że dogłębna analiza tematu po tak długim czasie, wniesie w świat badań źródłoznawczych wiele nowych i interesujących wniosków. Mocno się jednak zawiodłembo dawno nie czytałem tak słabej, momentami wręcz absurdalnej pracy naukowej, pod którą podpisał się recenzent (Hanna Kowalska-Strus).

  

Czytając biogram Jarosława Jagiełły, zaserwowany na  okładce, można przede wszystkim odnieść wrażenie, że autor nie posiada zbyt wielu kompetencji, by zajmować się wybranym przez niego tematem. Pan Jagiełło w przeszłości odbył zasadniczą służbę wojskową, podczas której został nawet zdobywcą tytułu skoczka spadochronowegoPrzez lat kilka zasiadał w Radzie Miasta Łodzi, był też posłem trzech kadencji Sejmu Najjaśniejszej RP. Największym naukowym osiągnięciem autora było opublikowanie w Roczniku Komisji Kultury Słowian PAU artykułu pt. Stosunki narodowościowe i etniczne na Suwalszczyźnie i Kowieńszczyźnie w dobie kształtowania się koncepcji granic odrodzonego państwa polskiego, co musiało być dla niego sporym sukcesem, skoro wymienia ten artykuł w biogramie.  

Omawiana publikacja składa się ze wstępu, czterech rozdziałów, zakończenia, bibliografii, spisu tabel, map i rysunków, streszczenia w języku angielskim oraz indeksu nazwisk. Podczas lektury okazało się, że jest ona rozszerzoną wersją pracy magisterskiej, napisanej pod kierunkiem profesora Mariana Dygi. 

We wstępie do pracy, zamiast oczekiwanego stanu badań, podstawowych założeń i celów badawczych, dostajemy niejasne wywody autora o charakterze publicystycznym. J. Jagiełło zastosował tutaj wręcz kuriozalny zabiegCo prawda odrzuca fantazmat Wielkiej Lechii jako fakt historyczny (i całe szczęście), jednak snuje w tej materii dziwaczne teorie paraspiskowePrzykładem jest fragment, w którym autor wyraża swoje zdziwienie faktem, że historycy w XIX wieku upatrywali początków Polski w starożytności lub na początku średniowiecza, a współcześni badacze wskazują „dopiero” X wiek jako moment inaugurujący naszą państwowośćZjawisku temu nadaje zgrabną nazwę opóźniania naszych dziejów i jako jego przykład przytacza… mój wywiad z archeologiem Marcinem Przybyłą, który opublikowałem przeszło 3 lata temu (ZOBACZ)To „opóźnianie” początków dziejów Polski  zdaniem Jagiełły - jest: 

 

konsekwencją współczesnej postmodernistycznej czy – precyzyjniej ujmując – ogłaszającej płynność wszystkiego, dekonstrukcyjnej filozofii.  

 

Nie odnajduję w dalszych partiach tekstu rozwinięcia tego skrótu myślowego. Z wywodu autora domyślam się, że chodzi mu o zasadność pytania o to, co działo się na naszych ziemiach przed chrztem Polski. Szkoda tylko, że troska autora nie idzie w parze ze znajomością najnowszej literatury tematu, bowiem okazuje się, że J. Jagiełło po prostu jej nie zna lub świadomie ją ignoruje. A szkoda, bo wydawałoby się, że ta podstawowa wiedza na temat aktualnego stanu badań, pomogłaby autorowi uniknąć powtarzania wniosków innych badaczy. J. Jagiełło ma jednak wytłumaczenie, dlaczego wiedzę z ostatnich lat należy odrzucić: 

 

konwencja naukowa XX-wiecznych mediewistów jest pokłosiem absorpcji metodologii niemieckiej szkoły historycznej, której krytycyzm wobec własnych źródeł historycznych był całkowicie uzasadniony, ponieważ wynikał z odkrycia nagromadzenia falsyfikatów i fałszerstw w źródłach średniowiecznych oraz powstającej na ich podstawie historiografii. Jest to jednakże problem historiografii niemieckiej, a nie polskiej (czy na przykład ruskiej, gdyż ta za średniowieczną historiografią grecką wyrastała z helleńskiej metafizyki, której celem było dążenie do prawdy; stąd Grecy i Rusini nie potrzebowali jej fałszować).  

 

Autor nie odróżnia zjawiska celowego fałszowania dokumentów od konwencji dziejopisarskiej, w której chodziło o wykreowanie dziejów konkretnego narodu od czasów zamierzchłych. Wystarczyło zaznajomić się z odpowiednią literaturą na ten temat, aby zrewidować swoje życzeniowe i naiwne myślenie (np. z publikacją Joanny Orzeł pt. Historia – tradycja – mit w pamięci kulturowej szlachty Rzeczpospolitej XVI-XVIII wieku, Warszawa 2016). Śmiesznie brzmi więc cel pracy autora, którym stała się próba polemiki z publikacją Antoniego Małeckiego Lechici w świetle krytyki historycznej z 1897 r. Zaznaczę raz jeszcze: autor dąży do tego celu, ignorując najnowsze badania. Problemy, które autor chce rozwiązać, znalazły ostatnio chociażby dogłębną analizę w publikacji Andrzeja Wierzbickiego Jak powstało państwo polskie? Hipoteza podboju w historiografii polskiej XIX i XX wieku (Warszawa 2019, s. 71-84, 96-100, 115-120). Jagiełło tych ustaleń po prostu nie zna, a w porównaniu do Wierzbickiego analiza tego zagadnienia w Lechii i Lechitach jest powierzchowna i miałka. Autor, zamiast gruntownie przygotować się do analizy podejmowanego tematu, szuka spisków tam, gdzie ich nie ma. Szczyci się na przykład tym, że znalazł błędy drukarskie w reprincie książki Małeckiego z 2017 r., które powielono z drugiego wydania tej publikacji z 1907 r. Trzeba przyznać, że trochę za późno na erratę, zwłaszcza, że wskazane błędy nie mają żadnego znaczenia w odbiorze tekstu, nawet po 100 latach.  

W rozdziale pierwszym autor krótko charakteryzuje samą kronikę i jej autora. Streszczenie dotychczasowej wiedzy jest znowu zbyt powierzchowne, ale nie będę kolejny raz czepiał się braku znajomości literatury. W rozdziale drugim J. Jagiełło wylicza różne etnonimy pojawiające się w kronice mistrza Wincentego (Polacy, Czesi, Węgrowie, etc.), natomiast w rozdziale trzecim opisuje występowanie w omawianym źródle tytułowych Lechitów. Autor przy swojej pionierskiej analizie dochodzi do tak zaskakujących wniosków jak ten, że Lechici to synonim Polaków, a w części „mitycznej” kroniki Wincentego, Lechici byli rycerzami związanymi z Krakowem.  

Największe zastrzeżenia budzi jednak rozdział czwarty, w którym autor stara się zaprezentować czytelnikowi pojawianie się Lechitów w całej naszej historiografii, począwszy od kronik średniowiecznych i nowożytnych, a skończywszy na pracach historyków, których dorobek autor przedstawia niezwykle selektywnie. Mamy tutaj zarówno Joachima Lelewela, Karola Potkańskiego czy Jacka Banaszkiewicza, ale też Andrzeja Nowaka i Piotra Makucha. W przypadku Nowaka należy stwierdzić, że nie jest mediewistą, lecz badaczem XX wieku, a jego wielotomowa synteza dziejów Polski pozostawia wiele do życzenia w obszarze dotyczącym historii średniowiecznej Polski. Większym jednak nieporozumieniem w tym zestawieniu jest Piotr Makuch. Zasłynął wydaniem w Księgarni Akademickiej swojego doktoratu Od Ariów do Sarmatów. Nieznane 2500 lat historii Polaków, w której przedstawił zaskakujące tezy, nie mające żadnych podstaw źródłowych, jakoby nazwa Wawel miała pochodzić od słowa Babel, a imię mitycznego władcy Krakowa – Krakusa, od króla Persji Cyrusa. P. Makuch napisał na wstępie swojego dzieła: 

 

Myliłem się i zapewne do dzisiaj pozostałbym przy tym błędzie, gdyby nie dwie pary skojarzeń, których prawdopodobieństwo postanowiłem sprawdzić. Chodzi tutaj o terminy: Wawel – Babel (Babilon) i Krakus – Karkaus (imię z legendy ruskiej, tożsamego z kolei z innym mitycznym królem Kej Kawusem). Podejrzałem już wcześniej, że nazwy „Wawel” i „Babel” mogą mieć ze sobą coś wspólnego, postanowiłem więc sprawdzić, czy Karkausa albo Kej Kawusa nie łączy coś z Babilonem. Z początku nic na to nie wskazywało: w znanych mi pierwotnie wariantach legendy o Kej Kawusie akcja toczyła się w krainie o nazwie Mazanderan, a nie w Babilonie. Przełom nastąpił wówczas, kiedy okazało się, że u niektórych autorów wschodnich Kej Kawus wyprawia się nie na Mazanderan, a literalnie na Babilon. Karkaus miał związek z Babilonem, a Krakus z Wawelem, czy mogło być to dziełem przypadku? (s. 8). 

 

Powoływanie się na niezweryfikowane tezy i subiektywne odczucia autora jest sporym uchybieniem Jagiełły, który nie zadał sobie chyba trudu, aby sprawdzić rzetelność autora. 

Praca Lechia i Lechici to zbiór niejasnych przemyśleń i truizmówPodjęta analiza nie wnosi niczego ożywczego do dyskusji wokół problematyki lechickiejTwierdzę nawet, że autor swoją książką ośmieszył analizowane zagadnienie. J. Jagiełło chciał udowodnić coś, czego sam nie potrafi nazwać, trudno więc czytelnikowi domyślać się, co autor chciał przekazać. Sam sprawia wrażenie, jakby kompletnie nie rozumiał epoki i dzieła, które wziął na swój warsztat. Moim zdaniem praca Jarosława Jagiełły nie spełnia standardów pracy naukowej i w takiej formie w ogóle nie powinna być ani obroniona, a tym bardziej opublikowanaWydawać by się mogło, że w Księgarni Akademickiej wyciągnięto wnioski po kompromitującej wpadce z wydaniem pseudonaukowej książki Piotra Makucha. Okazuje się jednak, że nie do końca.  

(aw)


Komentarze

  1. Dziekuje za recenzje. Czy mozna by prosic o rozwiniecie zdania:
    " W przypadku Nowaka należy stwierdzić, że nie jest mediewistą, lecz badaczem XX wieku, a jego wielotomowa synteza dziejów Polski pozostawia wiele do życzenia w obszarze dotyczącym historii średniowiecznej Polski." chyba ze zostalo to juz gdzies omowione.Poki co mam 4 pierwsze tomy zarysu dziejow Polski prof A Nowaka ale jeszcze ich nie czytalem. Jakie sa zarzuty wobec tych tomow? Mi osobiscie wnetrznosci sie skrecaly kiedy pan profesor podtrzymywal teze, ze jakoby bez hekatomby polskiej krwi w powstaniu styczniowym nie byloby niepodleglej Polski, ale to nie ma zwiazku ze Sredniowieczem. Pozdrawiam MacGregor

    OdpowiedzUsuń
  2. A czy może Pan podać przykłady "niejasnych przemyśleń" czy błędnych tez autora? Pomogłoby mi to w decyzji czy nabyć tę książkę.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz