Kto
szuka skutecznej odtrutki na kłamstwa postępującej propagandy
(do
dziś dominujące w szkolnym i akademickim wykładzie)
czyli
soli trzeźwiącej z rocznicowych omamów (którymi wciąż
tak
chętnie egzaltują się plemienni patrioci) – znajdzie
skuteczne
antidotum w pasjonującym wykładzie Radosława Patlewicza.
Grzegorz
Braun, O pożytkach z tej lektury, s. 5.
Synteza dziejów Polski jest jednym
z najważniejszych obszarów naszej historiografii. Co jakiś czas
historycy starają się reinterpretować naszą historię w nowych
opracowaniach syntetycznych. Jak nietrudno sobie wyobrazić, nie jest
to praca łatwa i przyjemna. Efektem tego długotrwałego procesu,
składającego się na badania, przemyślenia i dyskusje, jest
przedstawienie własnej koncepcji historiograficznej dziejów naszej
ojczyzny. Są jednak tacy, którzy ulegają błędnemu złudzeniu, że
historia to w gruncie rzeczy prosta nauka, gdzie białe jest białe,
a czarne jest czarne, a że udało im się przeczytać coś więcej,
niż podręcznik do liceum, to zabierają się za pisanie
syntetycznej historii Polski. Dziś będzie o tych drugich, a
konkretnie o Radosławie Patlewiczu i jego dziele „Historia
polityczna Polski. Nowe spojrzenie” (Tom 1, wydawnictwo 3DOM,
Częstochowa 2017).
Dzieło przedstawia na przeszło 245 stronach (nie licząc dołączonego słownika pojęć oraz zalecanej literatury) chronologicznie historię Polski doprowadzoną do roku 1795 roku. We wstępie, autor informuje:
Dzieło przedstawia na przeszło 245 stronach (nie licząc dołączonego słownika pojęć oraz zalecanej literatury) chronologicznie historię Polski doprowadzoną do roku 1795 roku. We wstępie, autor informuje:
Nie
jest to książka mająca na celu dzielenie się teoriami spiskowymi
czy deklaratoryjne odkłamywanie historii przez kolejne jej
fałszowanie, tym razem po innej linii partyjnej. Wręcz przeciwnie –
jej celem jest przedstawienie wydarzeń i procesów historycznych w
sposób obiektywny, w oderwaniu od panującej obecnie (2017 rok)
poprawności politycznej. (s. 9)
Autor już od samego początku
ustawia się w pozycji konfrontacyjnej, kompletnie niepotrzebnie. Jak
zatem można wytłumaczyć to, że książka zawiera panegiryk O
pożytkach z tej lektury Grzegorza Brauna (s. 5–7), reżysera i
scenarzysty, który od kilku lat jest czynnie zaangażowany w życie
społeczne i polityczne, a w 2015 roku kandydował w wyborach na
urząd prezydenta RP? Grzegorz Braun nie jest ani historykiem, ani
specjalistą w tej dziedzinie, dlatego też równie dobrze
rekomendację dla takiej książki mógłby napisać chociażby
Tomasz Karolak czy Natalia Siwiec. Będzie równie wiarygodnym
poleceniem dla czytelnika.
Niestety, książka wbrew
deklaracjom autora została napisana po wyraźnej linii politycznej.
Jak może być interesująca interpretacja historii, skoro autor nie
analizuje źródeł, nie dyskutuje i nie polemizuje z poglądami i
literaturą, tylko swoją interpretację przedstawia wprost, używając
twierdzeń bezdowodowych i aksjomatów? Jak w ogóle może to być
nowa interpretacja, skoro odnosi się w niej do współczesności i
analizuje poprzez pryzmat późniejszych wydarzeń?
Wszystko
to stanowi przykład wydarzeń, które nawet po kilku wiekach, wciąż
podlegają cenzurze i autocenzurze historyków komunistycznych oraz
postkomunistycznych. „Naukowcy” ci wolą nie poruszać
niewygodnych tematów, gdyż np. wskazując na protestanckie,
żydowskie i masońskie spiski przeciwko Polsce, narażają się na
zarzut braku profesjonalizmu, śmieszności oraz antysemityzmu.
Zwykle powoduje to wykluczenie ich z polityczne poprawnych salonów,
a niejednokrotnie wiąże się też z utratą dobrze płatnej pracy
na państwowym etacie. […] Praca jest skierowana
zarówno do uczniów i studentów, jak też osób dorosłych, czyli
do wszystkich, tych którzy chcą pogłębić swoją wiedzę, wyjść
poza ramy polskich przesądów inteligenckich. Może być uważana
jako pomoc naukowa we wszystkich typach szkół. Autor jednak
przestrzega, że zawarte w niej informacje prawdopodobnie poskutkują
konfliktami z nauczycielami, posiadającymi wiedzę czysto
akademicką, ponieważ w wielu miejscach jej treść rażąco kłóci
się z oficjalnym przekazem tzw. podstawy programowej. Praca ta
natomiast nie jest skierowana do osób gardzących Polską i
Polakami, czyli wszystkich tych, którzy swoją stolicę widzą w
Berlinie, Moskwie, Waszyngtonie, Tel Awiwie, Brukseli lub
gdziekolwiek indziej, oprócz Warszawy. (s. 10)
Czy zdaniem autora, jeśli ktoś
skrytykuje metodę interpretacji i błędne założenia jego książki,
od razu gardzi Polską i Polakami? Kimże jest autor, żeby wystawiać
etykiety moralne swoim ewentualnym adwersarzom czy środowisku
naukowemu? Jestem w stanie zrozumieć nawet to, że autor chce
wykreować za pomocą swojej książki wizerunek historyka wyklętego
i w tym spiskowo-sensacyjnym duchu wyszukiwać powszechne znane z
książek fakty i przedstawiać je jako nowości. Zastanawiam się
jednak, czy autor zdaje sobie sprawę, że pewne rzeczy nie trafiają
do podręczników szkolnych z uwagi na to, że godziny lekcyjne są
ograniczone i nie byłoby czasu, aby wszystko omówić? Od tego są
opracowania specjalistyczne, by wszystkie te kwestie pogłębiać. To
tak jakby mieć pretensje, że na fizyce w liceum nie poświęca się
czasu teorii superstrun lub omówieniu Bozonu Higgsa. To, że dla
autora najważniejsze jest tylko to, kto był masonem, nie znaczy, że
taka ma być podstawa programowa.
Odnośnie środowiska naukowego:
istotnie zdarzają różne patologie i tu mogę się z autorem
zgodzić. Dziwi mnie jednak, że stosuje tutaj podwójne standardy,
bo jak inaczej rozumieć to, że podaje w literaturze polecanej
postać Emanuela Rostworowskiego, który przecież mieści się w
pseudodefinicji „historyka komunistycznego”, ukutej przez
Patlewicza . Zresztą nie wyjaśnia, kim jest „historyk
komunistyczny i postkomunistyczny”, bo z jego wywodu wynika, że
wszyscy historycy należą do jednej z tych dwóch grup.
Historia nie jest dyscypliną, która
zajmuje się kształtowaniem moralnym, wykazywaniem słuszności,
obroną wartości, ale wyjaśnieniem faktów, zjawisk i procesów,
które zachodziły w przeszłości. Ona nie zajmuje się tym, jak być
powinno, ale jak to właściwie było („wie ist eigentlich
gewesen”). Myśl ta, sformułowana prawie 200 lat temu przez
niemieckiego historyka Leopolda von Ranke u zarania podstaw naukowych
historii jako nauki, do dziś towarzyszy historykom i na jej
podstawie, wraz z odpowiednim warsztatem i analizą źródeł jest
podstawą dla badaczy. Ten fragment ma też asekurancką wymowę,
która implikuje wniosek, że autor jednak miał świadomość tego,
że jego tezy mogą zostać zaatakowane, bo doskonale zdaje sobie
sprawę na co się wystawia bez swoją niewiedzę. Dlatego też,
zapowiadaną obiektywność można sobie włożyć między bajki.
Przejdźmy do konkretów. Głównym
zarzutem, który mam wobec tej pracy jest błąd prezentyzmu, czyli
pisanie o wydarzeniach z przeszłości z nieuprawnioną współczesną
oceną. Całą książkę, autor stara się przykryć głównie XVII
i XVIII wiekiem, więc warto skupić się na tym, co autor pisał na
swoich kartach wiele stron wcześniej. Jeśli ktoś nie zrozumiał
historii średniowiecznej, to nie zrozumie historii późniejszej, bo
właśnie w średniowieczu są korzenie procesów późniejszych.
O
ile, Mieszko był władcą prowadzącym rozsądną politykę
wewnętrzną, nastawioną na pokojową integrację i chrystianizację
podbitych ziem, to Bolesław od niej odszedł. Stworzył ustrój
monarchii wojennej i podporządkował armii wszystkie dziedziny życia
społecznego i gospodarczego. Uznał, że gwarantem spokoju
wewnętrznego jest drużyna i faktycznie, póki pozostawia ona
niepokonana, spokój wewnętrzny był utrzymywany, a ewentualne
rozruchy likwidowane w zarodku. Drużyna Bolesława Chrobrego była
jednak wyobcowana i wroga względem ludności cywilnej. Posiadała
niemal wszystkie cechy opryczniny rosyjskiego cara Iwana IV Groźnego
z XVI wieku. Drużyna ta była w stanie pokonać nawet Cesarstwo
Niemieckie i nie dokonało się to w drodze fortelu czy szczęścia,
ale w toku wyniszczającej, kilkunastoletniej wojny, która pokonała
nie tylko słabość militarną Niemiec co siłę Polski Chrobrego.
Siłę zbudowaną na łupach wojennych i wyzysku własnych poddanych.
Ogromne daniny, przymusowa chrystianizacja, od Polski Pomorza
Zachodniego oraz wielkiego powstania ciemiężonej ludności, gdy
powstania ludowym albo wręcz reakcją pogańską, tylko połowicznie
odpowiada na podstawowe pytanie - komu taki bunt był na rękę i kto
na nim skorzystał? Otóż skorzystali na nim możni tacy jak
Miecław. To właśnie z działalnością Miecława oraz Bezpryma
należy przynajmniej hipotetycznie łączyć bezpośrednie przyczyny
wybuchu rebelii. Sprawa ta z pewnością wymaga dalszych badań
historyków (s. 32–33)
Nieco wybiórcza ta ocena Chrobrego.
Przede wszystkim wzmocnił rangę państwa na arenie międzynarodowej,
zapadło ono w pamięć w kraju i za granicą, dzięki czemu miała
realną szansę się odrodzić w przyszłości. Miało to również
przełożenie chociażby na dziejopisarstwo, jako ideał władcy w
„trójkowej” narracji o Bolesławach u Galla Anonima. Historyk
nie wchodzi w rolę adwokata, historyk powinien przede wszystkim
wydawać swoje sądy na podstawie analiz przekazów źródłowych.
Zdaje się, że autor nie zdaje sobie sprawy z tego, jak okres I poł.
XI wieku jest naświetlony źródłowo, bo wtedy wiedziałby, że
takowe badania i wysnucie nowych wniosków nie jest proste.
O
sprawie zabójstwa św. Stanisława, R. Patlewicz pisze tak:
Kulminacyjnym
momentem był najprawdopodobniej bunt w armii, która odmówiła
udziału w kolejnej kampanii wojennej. Król zarządził okrutne kary
dla krnąbrnych rycerzy, którym stanowczo sprzeciwił się biskup
Stanisław. Popędliwy Bolesław może zabił go nożem osobiście.
Ten czyn doprowadził do rebelii, po której władca został zmuszony
do ucieczki na Węgry, gdzie wkrótce zmarł. Zwycięski bunt
rycerstwa i duchowieństwa przeciw totalnej władzy królewskiej
zauważył na wielu kolejnych wiekach historii Polski. Aż do XVIII
wieku, władcy liczyli się z władzą duchowną, dekalogiem i
katolicką moralnością. (s. 35)
Bardzo niefortunne stwierdzenie. Tak
się władcy liczyli z władzą duchową, że przykładowo Władysław
Łokietek więził biskupa krakowskiego Jana Muskatę, a Kazimierz
Jagiellończyk był skonfliktowany ze Zbigniewem Oleśnickim.
Przykładów można oczywiście podać więcej. Autor nie rozumie też
średniowiecznej hagiografii. Podpiera się tutaj (świadomie lub
nie) XIV-wiecznym przekazie, z tzw. Żywotu Tradunt św. Stanisława,
który mógł być źródłem dla Legendarium Andegaweńskiego. A
skoro Patlewicz chce tutaj forsować ten przekaz, to należy
podkreślić, że Szczodry nie zabił biskupa nożem, tylko mieczem
(łac. ensem suum).
Przy okazji: po raz kolejny zwracamy uwagę na nieprawidłową
nomenklaturę przydomku Szczodrego (Patlewicz pisze o nim jako o
Bolesławie Śmiałym, problem ten poruszyliśmy już w tym miejscu
ZOBACZ).
Warto
także w tym miejscu skupić się na wspomnianym wcześniej
konflikcie Jagiellończyka z Oleśnickim, bowiem miał on duże
znaczenie dla dziejów naszego państwa. To wtedy starły się dwie
koncepcje ustrojowe monarchii scentralizowanej i rodzącej się
szlacheckiej. Patlewicz konflikt ten marginalizuje i bagatelizuje w
swojej syntezie. Trochę to dziwne, zważywszy, że przecież opisuje
historię polityczną, więc kwestie ustrojowe powinny być dla niego
priorytetowe.
Kolejny
ciekawy fragment, tym razem o Bolesławie Krzywoustym i Zbigniewie:
Konflikt
Bolesława Krzywoustego ze Zbigniewem to nauczka dla przyszłych
pokoleń, uświadamiająca w jaki sposób kończy się wydzielanie z
kraju dzielnic i kupczenie terytorium ojczyzny dla zabezpieczenia
partykularnych interesów władzy. Działania te miały doprowadzić
do uśmierzenia buntu społecznego, a przyczyniły się do
wieloletniego zatargu, i to z udziałem państw sąsiednich. Sam
Zbigniew okazał się pierwszym „targowiczaninem” w historii
Polski – oto po raz pierwszy osobnik trącący „koryto” skarżył
się za granicą i domagał interwencji mocarstw ościennych w
wewnętrzne sprawy Polski. (s. 39)
Nasuwa się pytanie o to, czy autor
słyszał o takim terminie jak „monarchia patrymonialna”?
Powyższy fragment dowodzi, że nie zna on ani kontekstu, ani zasad
jej funkcjonowania. R. Patlewicz sprawia wrażenie, jakby nie zdawał
sobie sprawy z tego, czym było państwo średniowieczne, a skupia
się w swoich rozważaniach na sprawach wewnętrznych z punktu
widzenia państwa scentralizowanego i jednolitego, jakie mamy
obecnie.
Autor najwyraźniej nie wie też nic
o podłożu bratniego konfliktu. Nie można tłumaczyć zachowana
Zbigniewa vide Targowica, bo rzecz miała miejsce w kompletnie innych
czasach, o innej mentalności, a władza miała inny charakter.
Zbigniew w narracji Galla Anonima, miał bardziej nadawać się na
księdza, za to wszelkie cechy władcy przypisywał Krzywoustemu.
Całość przekazu Gallowego miała być m.in. konfrontacją tych
dwóch postaw.
W
sprawie Jana Muskaty i buntu wójta Alberta:
Nie
wszyscy krakowianie byli zadowoleni z ponownego objęcia władzy w
mieści stołecznym przez Łokietka. Na czele opozycji anty-książęcej
stanął biskup Jan Muskata. Biskup ten, jako zwolennik opcji
niemieckiej, dążył do złączenia Polski z germanizującym się
coraz szybciej Królestwem Czeskim. Pomimo ostrego konfliktu ze swoim
zwierzchnikiem – arcybiskupem Jakubem Świnką, Jan Muskata
nieustannie spiskował z niemieckim mieszczaństwem w celu
przywrócenia czeskiego panowania. Arcybiskup Świnka, który w
przeciwieństwie do Muskaty był konsekwentnie propolski, wykorzystał
fakt, że biskup często przebywał poza Krakowem i przejął zarząd
jego diecezją, dodatkowo usuwając proniemieckich członków z
tamtejszej kapituły. Po tej porażce, Muskata spróbował drogi
kanonicznej – szukał poparcia u papieża i szykował się do
nałożenia ekskomuniki Łokietka. Działania te ponownie zablokował
arcybiskup Świnka. W efekcie jego działań klątwa, zamiast na
księcia, spadła na samego rzucającego. Muskatę oskarżono o masę
przestępstw, popełnionych podczas wojny domowej. Między innymi
zarzucano mu wydawanie wyroków śmierci na członków opozycji,
nakładane bezprawnych kontrybucji, rozpustę, nepotyzm,
bezczeszczenie cmentarzy oraz porwania ludzi w celu zdobycia okupu.
Widząc rychłą klęskę swej polityki, biskup pomógł zorganizować
w 1311 roku bunt niemieckich mieszczan w Krakowie. Celem rebelii, na
której stanął wójt Albert było przyłączenie miasta do Czech.
(s. 52)
Kompletne bzdury. Po pierwsze, nie
ma potwierdzonych kontaktów Muskaty z wójtem Albertem. Rzeczony
konflikt, zaczął się od dwóch rzeczy: od daleko idącego,
niewypełnionego zresztą przywileju dla biskupstwa krakowskiego
(1306) oraz spustoszenia dóbr biskupich przez rycerzy Łokietka.
Muskata zaczął kierować swoją uwagę ku rywalom politycznym
Łokietka, a bunt wójta Alberta wybuchł na kanwie gospodarczej, po
zagarnięciu przez Krzyżaków Pomorza oraz mieszania się Czechów i
Jana Luksemburskiego (który rościł sobie prawa do tronu
krakowskiego po Przemyślidach) w politykę w Polsce przez m.in.
osobę Bolka I Opolskiego (zob. więcej M. Starzyński, Krakowska
rada miejska w średniowieczu, Kraków 2010).
Historiografia
krytykuje Kazimierza Wielkiego za trzy rzeczy. Pierwszą z nich był
pochód na wschód i przyłączanie tamtejszych ziem zamiast walki o
dawne ziemie piastowskie na zachodzie. Drugą była rozwiązłe i
rozpustne życie monarchy, który miał kilka żon i jeszcze więcej
kochanek. Trzecią – to, że król nie doczekał się prawowitego
męskiego potomka i na nim zakończyła się w Polsce dynastia
Piastów. Co do pierwszego zarzutu, Kazimierz po prostu wykorzystał
sytuację i powiększał kraj w kierunku, który akurat był
najłatwiejszy. Należy pamiętać, iż król nigdy nie zapomniał o
Pomorzu i Śląsku i próbował je odzyskać. […] Co
do drugiego zarzutu – jest on jak najbardziej słuszny. Król
powinien świecić przykładem dla swoich poddanych, a nie szerzyć
zgorszenie. Istnieje legenda mówiąca, że miał żydowską kochankę
Esterę, dzięki której wstawiennictwu, otaczał opieką Żydów.
Historia ta nie jest jednak dostatecznie udokumentowana, a
najprawdopodobniej zmyślili ją sami Żydzi i to dopiero XVI wieku.
Co do trzeciego zarzutu – fakt, że władza w Polsce przeszła po
śmierci Piasta na Andegawenów była raczej efektem intrygi Ludwika
Węgierskiego, o którą nie można obwiniać polskiego władcy.
Kazimierz bowiem, przewidując bieg wypadków, zabezpieczył swoją
dynastię adoptując wnuka – Kazimierza Słupskiego, któremu
zapisał w testamencie koronę. (s. 59)
Klasyczne „nie wiem, o czym mówię
i nie wiem, co jest po czym”. Autor trochę tutaj zamieszał, ale
po kolei. Historiografia nie krytykuje Kazimierza Wielkiego za jego
„pochód” na wschód. Śląsk oddać musiał w zamian za uznanie
tytułu królewskiego i rezygnacji Luksemburgów z roszczeń do
polskiego tronu, więc od lat 40. XIV wieku odzyskanie Śląska przez
Kazimierza było praktycznie niemożliwe. W przypadku Pomorza były
wyroki arbitraży i sądów papieskich, korzystne zresztą dla
Piasta, ale nie wykonywane przez Zakon Krzyżacki. Po drugie, mitu o
żydówce Esterce akurat nie wymyślili Żydzi w XVI wieku, lecz już
Jan Długosz zamieścił go w swoich Rocznikach, krytykując niejako
potwierdzenie przez Kazimierza przywilejów dla Żydów nadanych
przez Bolesława Pobożnego w tzw. statucie kaliskim w 1264 roku.
Ponadto, o jakiej intrydze Ludwika Węgierskiego w przejęciu tronu w
Polsce pisze autor? Przecież to nie ma jakiegokolwiek
odzwierciedlenia w faktach. Wygląda na to, że autor nie analizował
zapisów układów dynastycznych i sukcesyjnych z XIV wieku. Gdyby
jednak podjął ten wysiłek intelektualny, wiedziałby, że sojusz z
Andegawenami miał zabezpieczać jedność odrodzonego państwa
polskiego, i to już w czasach Władysława Łokietka, na wypadek
śmierci Kazimierza , zob. J. Wyrozumski, Geneza
sukcesji andegaweńskiej w Polsce,
Studia Historyczne, t. 25, 1982, s. 185–197; S. Szczur, W
sprawie sukcesji andegaweńskiej w Polsce,
Roczniki Historyczne, t. LXXV, 2009, s. 61–104 ZOBACZ).
Dlatego też przejęcie tronu w Polsce nie było żadną intrygą
Ludwika Węgierskiego, a wynikiem wieloletniego sojuszu i umów
sukcesyjnych między Królestwem Polskim a Węgierskim.
Na
mocy przywileju koszyckiego, gwarantującego odziedziczenie tronu
przez jedną z córek Ludwika Węgierskiego, szlachta polska uzyskała
szereg nowych praw: wprowadzono jednolity podatek w wysokości 2
groszy z łana (dotychczas 12 groszy z łana), co znacznie
uszczupliło przychody skarbu państwa (s. 62)
I
od razu drugi, dłuższy cytat:
Czasy
Ludwika Węgierskiego to kolejny, po okresie panowania Wacławów
czeskich przykład pokazujący czym kończy się sprawowanie rządów
przez jednego króla w dwóch państwach. Psychologia władzy wręcz
wymusza traktowanie jednego z krajów gorzej od drugiego, przy czym,
z reguły gorzej traktowany jest ten, w którym objęło się
panowanie później. […] Podstawowym problemem Ludwika stało się
zapewnienie sukcesji władzy w Polsce dla swoich córek. Ogłoszenie
przywileju koszyckiego było sprytnym sposobem, by przekonać polską
szlachtę do kobiety-króla. Przywilej ten znacznie obniżył podatki
państwowe oraz uzależnił ich nakładanie od woli szlachty, co
okazało się brzemienne w skutkach. Odtąd skarb królewski był
notorycznie pusty, co nie tylko ograniczało możliwości wykonawcze
władzy królewskiej. (s. 72).
Kolejny
kwiatek! Ech, stosunek R. Patlewicza do Andegawenów ukazuje, jakie
ma on podejście do historii. Z tego, co pamiętam, to nawet w szkole
średniej uczy się, że obniżanie podatków przez Ludwika
Węgierskiego to mit. Owszem obowiązywał podatek w wysokości 12
groszy, ale nie był to podatek stały – był płacony
ekstraordynaryjne. Przywilej koszycki wprowadzał podatek stały
(tzw. poradlne, czyli 2 grosze z łana kmiecego osadzonego). Wbrew
pozorom, dzięki temu przywilejowi zapewniono stały dochód
skarbcowi królewskiemu (zob. J.S. Matuszewski, Przywileje
i polityka podatkowa Ludwika Węgierskiego,
Łódź 1983, s. 102–103 ZOBACZ).
Na tym może skończę komentarz
merytoryczny. Kwestie kwiatków z okresu nowożytnego zostawię komuś
innemu, bo nie mam zwyczaju pastwić się nad osobą, która
dostarcza tyle dowodów na brak stosownej wiedzy w temacie. Teraz
czas na uwagi natury ogólnej. Z pewnością należy pochwalić
autora za ustęp o fantazmacie Wielkiej Lechii (s. 17–18). Była
więc doskonała okazja, aby przedstawić problem mistyfikacji
historycznej we współczesnej narracji pseudonaukowej, ale autor nie
pokusił się o żaden konstruktywny wniosek w tej materii. Ponadto
dziwi mnie, że praca mająca charakter syntezy, nie posiada żadnej
bibliografii, bo spis polecanych książek i publikacji tej funkcji
nie spełnia (zawiera raptem 21 pozycji, raczej mało poważne jak
książki Stanisława Krajewskiego, Jędrzeja Giertycha czy Jarosława
Molendy, choć o dziwo pojawia się też w takim doborowym
towarzystwie wspomniany już Emanuel Rostworowski). Brak również
indeksu osobowego, który mógłby pomóc czytelnikowi w poruszaniu
się po dziele.
Pod
względem składu i typografii książka również jest daleka od
doskonałości. Nieumiejętne połączenia tekstu z ilustracjami aż
bije po oczach. Dodatkowo błędne łamanie tekstu (bękarty i
wdowce). Widać również, że wydawca miał problem z materiałem
ilustracyjnym, który jest nieciekawy i przypadkowy, a jego jakość
pozostawia wiele do życzenia (czarno-białe reprodukcje z
pikselami).
Na koniec warto jeszcze poruszyć
dwie kwestie. Jedna tyczy się promocji książki, a druga samego
autora. Co do pierwszego aspektu, uważam za wyjątkowo bezczelne
używanie do celów reklamowych herbu (godła – takiego
nazewnictwa, błędnie zresztą użyli autorzy Konstytucji
Rzeczpospolitej Polskiej z 1997 r) państwowego (lub w stylistyce
łudząco go przypominającym) ZOBACZ.
Herb państwa polskiego nie jest znakiem towarowym, który można
używać dowolnie, nawet do wywołania jakieś kontrowersji czy akcji
marketingowej (wystarczy znać ustawę o znakach państwa).
Przewrotne hasło „Ministerstwo Edukacji nie poleca” przybiera
jednak inne znaczenie, niż chcieliby wydawcy. Co zaś tyczy się
osoby autora. Jestem pewien, że niniejszą recenzję kompletnie
zdyskredytuje i stwierdzi, że jestem afiliowany przy jakieś loży,
albo że jestem dzieckiem „komunistycznej” kasty akademickiej. R.
Patlewicz jest osobą emocjonalną, co dodatkowo utrudnia jakąkolwiek
rozsądną dyskusję. Swoich oponentów chce konfrontować w
pseudodebatach, które de facto mają być swoistymi konkursami na
wiedzę historyczną i spełniać rolę show, a które można
zatytułować modnymi słowami jak masakracja/kalibracja historyków
uniwersyteckich, ostra orka naukowców, etc., etc. Ja z takich
wyścigów już dawno wyrosłem, ale widocznie autor ma kompleksy na
tym punkcie i musi konieczne wykazać, że ma jakąś wiedzę. Takimi
właśnie wstawkami autor stara się maskować swoje braki, bo tak
naprawdę czuje strach przed swoją kompromitacją. Szkoda, że
zapomina, iż ciężar dowodzenia leży po stronie autora, a nie
przeciwników stawianej tezy. Dlatego polecę R. Patlewiczowi
teleturniej „1 z 10”, w którym z pewnością może sprawdzić
swoją wiedzę, nie tylko z zakresu historii, ale także innych
dyscyplin, a przy okazji wygrać atrakcyjne nagrody.
Oczywiście, książka R. Patlewicza
nie jest tak szkodliwą społecznie książką, jak chociażby
produkty książkopodobne Janusza Bieszka. Na szczęście to nie ta
kategoria. Ma kilka rażących usterek merytorycznych, ale to wynika
z braku znajomości literatury i myślenia w kategoriach spisku i
ukrywania czegoś przed społeczeństwem. Regały w księgarniach
zalegają od nudnych, słabych książek historycznopodobnych, a
kolejną, która do tego grona dołącza jest synteza Radosława
Patlewicza.
(aw)
Ocena:
1,5/5 (ale i tak naciągana)
A sprawdzaliście, czy są w książce fragmenty, które mogą wskazywać lub wskazują na plagiat? Opisywaliście, nie tylko zresztą wy, że Radosław Patlewicz, wykorzystał wasze teksty i te, zamieszczone na stronie Imperium Lechickie To Bzdura, w taki sposób, że zostały one splagiatowane w jego tekście, który ukazał się na łamach Magna Polonia. Ciekaw jestem, czy tak samo chętnie w ten nieetyczny sposób postąpił wobec prac naukowych, popularnonaukowych i innych.
OdpowiedzUsuńNie zauważyłem plagiatu. Jednak nie to mnie zmartwiło, bo jednak dużo bardziej interesowała mnie koncepcja historiozoficzna autora, której brak w rozważaniach. Oj nie odrobił pracy domowej, nie doczytał różnych opracowań i niestety, ale mamy finalnie fatalną książkę. Szkoda.
UsuńTwierdził, że skończył jakieś studia historyczne, jednak nie udało się tego zweryfikować. Jeśli faktycznie skończył, to wystawia najgorszą możliwą laurkę uczelni.
UsuńA niby gdzie twierdził, że skończył studia historyczne, skoro sam się przyznał u Marcina Roli, że skończył administrację finsnowo-gospodarczą?
Usuńhttps://www.youtube.com/watch?v=wAhxmxynIVY
Jeśli on pisał tę książkę tak, jak pisze swoje komentarze - edytując milion razy w ciągu kilku minut, gubiąc sens i wątek co drugie zdanie i po prostu bredząc - to jest to mocny kandydat do pozycji "pseudohistoryczny bubel roku".
OdpowiedzUsuńŻar ideologiczny i nędza merytoryczna...
OdpowiedzUsuńSpodziewałeś się czegoś innego po pretorianinie Grzegorza Brauna?
UsuńNiczego się nie spodziewałem, bo wcześniej to nazwisko było mi nieznane, więc nie wiedziałem, że to fan Brauna.
UsuńDostaliśmy komentarz w sprawie autora, ale nie możemy zacytować go w całości, gdyż informacje w nim podane nie są weryfikowalne w tym momencie:
OdpowiedzUsuń"Miałam tą nieprzyjemność poznać typa osobiście. Studia to może i jakieś ma [...]. Jeśli chodzi o emocjonalność - jest to prawda. Jakakolwiek dyskusja, w której nie ma racji bądź zostanie mu udowodniona niewiedza, brak doświadczenia itp. przeradza się w chamską awanturę z wyzwiskami i wulgaryzmami z jego strony. Jest osobą wyśmiewającą wszystko i wszystkich, uważającą siebie za kogoś lepszego - w ten sposób faktycznie leczy swoje kompleksy. Konstruktywna krytyka również nie wchodzi w rachubę - on zawsze wie lepiej i więcej na każdy temat, więc jakim prawem ktokolwiek ma czelność go krytykować? [...]".
to popytajcie w otoczeniu, w miejscowości z której pochodzi i się dowiecie prawdy o nim... zawsze możecie znaleźć namiary bezpośrednio na tego człowieka w internecie, pewnie dalej ma stronę chociaż działalność już nie aktywna, więcej nie napiszę bo i tak nie opublikujecie...
OdpowiedzUsuńSzczerze? Dla mnie to w tym kontekście bez znaczenia, oceniałem jego książkę, a nie postawę życiową czy jakieś inne jego grzechy - nie czuję się kompetentny do wystawiania komuś cenzurek moralnych, bo wtedy byłbym właśnie taki jak Patlewicz. Ale mimo wszystko dziękuję za dobre chęci.
UsuńTrafiłem na tę stronę po wpisaniu w guglu czegoś w stylu 'krytyczne spojrzenie na książkę Patlewicza'. Po czym miałem wrażenie, że ktoś podsłuchał nasze rozmowy, cofnął się w czasie do października i popełnił powyższy tekst. Tak więc, serdecznie pozdrawiam i bardzo dziękuję!
UsuńProszę bardzo. Do książki Patlewicza jest dużo więcej uwag, ale postanowiłem być miłosierny... ;)
UsuńNiestety... takie liniowe historie budzą zgrozę u każdego porządnego dwuwymiarowca. Zatrzymałem się na 92 stronie i nie mam siły dalej.
OdpowiedzUsuńTo i tak dużo, bo książkę można zakończyć na indoktrynującym przemówieniu G. Brauna. Ładnego sobie obrał patrona nasz szacowny autor. Szkoda też, że R. Patlewicz nie chciał odnieść się do tych cząstkowych uwag z wpisu, bo pokazał bardzo dobitnie, że nie chodzi mu o popularyzowanie wiedzy historycznej, czy tworzenie nurtu publicystyki historycznej, ale o leczenie własnych kompleksów.
UsuńProszę o podanie imienia i nazwiska recenzenta i podanie jakie posiada kwalifikacje do wygłaszania tych krytycznych uwag oraz ile książek napisał. Pewnie jedne wielkie zero. Krytykować to byle żul spod budki z piwem potrafi. Uwagi krytyczne mogą być słuszne, jednak dziwi mnie że książka tak nie znaczącego nowicjusza zwróciła uwagę tak wybitnego krytyka.
OdpowiedzUsuńTo ja już nie wiem o co chodzi :D ale dziękuję za komplement, nie czuję się wybitnym recenzentem, co najwyżej ulicznikiem-indywidualistą, a info o mnie znajdziesz na blogu 😉
UsuńSłyszałem, że Pan Patlewicz proponował Państwu debatę na temat recenzji. Jako że nie udało mi się zweryfikować informacji, to zwracam się do Was z prośbą o ocenienie prawdziwości tego wyzwania. Jeśli jednak to prawda, to dlaczego nie spotkają się z nim Państwo i nie zdyskredytują go?
OdpowiedzUsuńFaktycznie, w szale emocji Patlewicz wyzwał dwie osoby do telewizyjnej debaty na żywo. Było to wtedy, kiedy zostały wysunięte dość zasadne zarzuty o plagiat, którego dopuścił się na łamach "Magna Polonia", szczegóły tutaj: https://www.facebook.com/imperiumlechickietobzudra/posts/1834921743504648?hc_location=ufi
UsuńObecnie Patlewicz boi się dyskutować, bo dobrze zdaje sobie sprawę, że nie ma żadnych szans merytorycznych. Zaręczam, że naprawdę potraktowałem go w recenzji bardzo łagodnie, ale skoro Patlewicz dalej przeinacza i kłamie na temat konfliktu ze środowiskiem sigillistów, powstanie drugi tekst odnoszący się do jego książki. Bzdura po bzdurze. Na niniejszą recenzję Patlewicz w ogóle nie zechciał odpowiedzieć. Oczywiście odpowiedział, zmuszony przeze mnie w licznych postach na fb, gdzie uprawiał tanią propagandę swojej książce, robiąc jedynie przytyki poza merytoryczne. Więc skoro nie potrafi odpowiedzieć na zarzuty, to po co z takim człowiekiem dyskutować? Nie mam czasu na polityczne połajanki. Patlewicz wzywa do publicznej debaty bo tylko zrobienie szoł mu pozostało, by potem na YT wpisywał sobie tytuły typu "kalibracja historyków, masakracja reżimowych uczelnianych profesorków", samo zaś spotkanie nie będzie miało z merytoryczną dyskusją niczego wspólnego, bowiem na każdy merytoryczny zarzut czy pytanie, będzie reagował jak na hejt. Merytoryczne debaty prowadzimy na sympozjach i konferencjach naukowych, na których Patlewicz się nie pojawia i nie pojawi nigdy, bo zasady dyskusji nie odpowiadają do jego emocjonalnego charakteru formułowania odpowiedzi.
a mnie dziwi jedna rzecz, która nie pojmuje. Pan Patlewicz zaczął wytykać innym różne błędy i słusznie, ale dlatego włazi komuś z buciorami w życie prywatne? Wczoraj widziałem filmik o Chojeckim i w sumie w wielu miejscach się zgadzam z Patlewiczem, ale pozwolił sobie na kilka niewybrednych uwag na temat jego córek, że niby ojciec trzyma je krótko i dlatego nie mają męża i dzieci, a dobiegają trzydziestki... czekam jak ktoś Patlewiczowi wytknie, że sepleni i ma krzywy zgryz, bo to argument na tym samym poziomie...
OdpowiedzUsuńA ja uważam, że dobrze zrobił - należy znać życiorysy osób publicznych, starających się wywierać wpływ na opinię słuchaczy. Tak samo jak warto znać kilka szczegółów z biografii Bolka Wałęsy, Michnika czy też gwiazdy TVN pani Pochanke. Co do książki to się nie wypowiadam, bo nie czytałem - przymierzam się, ale z racji tego, że historykiem nie jestem a nie mam czasu, żeby wszystko sprawdzać miłoby było zobaczyć jakąś rzetelną recenzję wraz z źródłami, troszeczkę dłuższą niż ta powyżej. Pozdrawiam.
UsuńNo wie Pan, nie ma zwyczaju pisania aż tak rozległych recenzji, ale mogę obiecać, że akurat w przypadku Patlewicza ukaże się w przyszłości dłuższa. Spokojnie.
Usuńtak jak piszesz wytykanie takich rzeczy to wchodzenie buciorami do życia i niski poziom, jemu to powinien ktoś wytknąć inne rzeczy z życia prywatnego - przy których seplenienie i krzywy zgryz to błahostki
OdpowiedzUsuńA co masz na myśli? Trzeba jednak przyznać, że Patlewicz trochę honoru i odwagi ma - nagrał film o sobie i swojej rodzinie, co moim zdaniem jest strzałem w kolano, za bardzo się odsłonił.
Usuńnic się nie odsłonił, prawdy za dużo to tam nie było, a komentarze pod filmikami z różnych kont pisze, nie będę go tutaj jakoś oczerniał itd. ale problemy różne miał i ma i wcale tak nieskazitelny nie był i nie jest żeby tak innym przygarniać w filmikach - ale to moje zdanie - niektórzy potrafią z najgorszych rzeczy wyciągnąć pozytywy:), ktoś wyżej w komentarzach chciał coś chyba napisać i stwierdzono, że informacje nie są weryfikowalne więc i ja nie będę się produkować, może autorzy bloga poznają prawdę bliżej i wtedy ją poznamy wszyscy
OdpowiedzUsuńTrochę mnie dziwią tego typu komentarze i snucie insynuacji. Jak pisałem wyżej, chodzi mi o poglądy i tezy zawarte w książce, a nie o to kim jest Radosław Patlewicz. Jasne, w swoich poglądach zdradza swoje cechy charakteru, bo są one determinujące, to jak przyjmuje krytykę lub zarzuty. Jeśli ktoś ma do powiedzenia na temat postępowania Patlewicza, to nie tutaj. Nie zniżam się do poziomu funkcjonariusza politycznego Patlewicza i chciałbym, aby ten wątek się zakończył. Jeżeli ktoś ma potrzebę odpowiedzenia kim jest autor, przedstawienia jego ścieżki życiowej, postępowania etc. to proszę to zrobić publicznie, a nie z anonimowego konta.
UsuńWiadomo, że Pan Grzegorz Braun nie jest historykiem, więc nie powinien się wypowiadać, natomiast pan Sigillum Authenticum jest...nie wiadomo kim, więc ma święte prawo się wypowiadać. :)
OdpowiedzUsuńA może być zobaczył inne posty? Tam znajdziesz informację, kto prowadzi blog.
UsuńNp. tu: http://sigillumauthenticum.blogspot.co.at/2017/09/czas-sie-wreszcie-poznac.html
Książki historyczne piszą historycy dla historyków, i biada komukolwiek spoza kasty recenzować ich dokonań! I zapamiętajcie sobie, towarzysze, raz na jutro, że w dziedzinie polityki monopol na słuszność mają politolodzy, a w sprawach męsko-damskich - licencjonowane zrzeszenia alfonsów i ladacznic :)
Usuń>Historia nie jest dyscypliną, która zajmuje się kształtowaniem moralnym, wykazywaniem słuszności, obroną wartości, ale wyjaśnieniem faktów, zjawisk i procesów, które zachodziły w przeszłości.
OdpowiedzUsuń.
.
.
To zdanie jest absurdalne. Historia to nie suche fakty ale też ocena moralna. To tak jakby prawnicy byliby tylko od dogmatyki prawa bez przywiązania i rozważania takich pojęć jak sprawiedliwość, wolność itp. To też jakby na polskim omawiano by tylko motywy bohatera, działanie i skutki tego działania bez oceny moralnej. A przecież to wszystko nauki humanistyczne. Takie twierdzenie doprowadza do takich stwierdzeń że holokaust czy przykłady z naszego podwórka np. batoh czy humań nie można potępiać bo to nie obrona wartości słuszności. Historia w tej definicji staje się nauka techniczną czyli martwą. Kto ma bronić wartości jak nie humaniści? A nie uważanie Chrobrego za złego władce świadczy o braku myślenia długofalowego.
W sprawie wiedzy "reżysera i scenarzysty, który od kilku lat jest czynnie zaangażowany w życie społeczne i polityczne, a w 2015 roku kandydował w wyborach na urząd prezydenta RP" http://www.mysl-polska.pl/node/374
OdpowiedzUsuń"Drużyna Bolesława Chrobrego była jednak wyobcowana i wroga względem ludności cywilnej" skąd to biedaczek wie? Gall Anonim pisze zupełnie inaczej.