O pseudonaukowej metodzie Radosława Patlewicza kolejny raz. Uwagi po lekturze książki “Mord rytualny w Rzeszowie? Śledztwo historyczne”.


Proszę mi nie ufać, proszę mnie sprawdzać.

Radosław Patlewicz w czasie rozmowy

w Mediach Narodowych ZOBACZ 

(minuta 32.50 na nagraniu)

Mówię, sprawdzam! Recenzowana książka Radosława Patlewicza pt. Mord rytualny w Rzeszowie? Śledztwo historyczne składa się z przedmowy, wstępu, pięciu rozdziałów, zakończenia, bibliografii oraz indeksu osobowego. W rozdziale pierwszym autor stara się odpowiedzieć na pytanie czy mord rytualny rzeczywiście miał miejsce oraz przedstawia historię oskarżeń Żydów o te zbrodnie. Rozdział drugi dotyczy tła społeczno-politycznego w Rzeszowie w 1945 r. Do sedna sprawy dochodzimy w rozdziale trzecim, w którym  przedstawiona zostaje sprawa morderstwa 9-letniej Bronisławy Mendoń. Następne dwa rozdziały dotyczą prowadzonego śledztwa przez ówczesne organy ścigania oraz hipotez autora na temat motywów i okoliczności śmierci dziewczynki.

Przedmowa autorstwa Leszka Żebrowskiego pełna jest różnego rodzaju frazesów o odwadze, uczciwości, oraz o tym, że historia stała się polem walki politycznej i ideologicznej, etc. Zgadzam się z tym, że w pracy historyka należy szukać prawdy bez względu na konsekwencję. Lektura zasadniczej części publikacji R. Patlewicza pokazuje jednak, że dla autora przede wszystkim liczy się kontrowersyjny temat ubrany w naukowe szaty i możliwość zarobienia na tym pieniędzy.

Punktem wyjścia do niniejszych rozważań jest lansowana przez R. Patlewicza narracja, że jego najnowsza książka jest merytoryczna (brzmi tak, jakby poprzednie książki autora nie były), z uwagi na obecność przypisów i bibliografii. Jak stwierdził w jednym z wywiadów dla Mediów Narodowych, kanału w serwisie YouTube, który prowadzi promocję książki:


Od początku uważałem, że to nie jest temat, który można załatwić bez bibliografii i bez przypisów, jest pełna bibliografia, praktycznie do każdego zdania jest przypis. ZOBACZ (minuta 8.30 na nagraniu)

Tak dobrze z tymi przypisami jednak nie jest, w wielu miejscach, aż prosi się o odsyłacz bibliograficzny. Autor zapewnia, że książka jest merytoryczna, czyli posiada warsztat naukowy i określoną metodologię. Niestety, w przypadku książki Radosława Patlewicza mamy do czynienia z metodą pseudonaukową, którą możemy nazwać chłopskorozumizmem. Przez powyższe pojęcie należy rozumieć metodę polegającą na manipulowaniu, ignorowaniu, odrzucaniu a priori przekazów źródłowych lub literatury przedmiotu i interpretowaniu danych problemów na „chłopski rozum”, poprzez dopasowywanie argumentów do swojej narracji. We wstępnie rozprawy Radosław Patlewicz postanowił odrzucić całą dostępną literaturę na temat problematyki mordów rytualnych w jednym akapicie:

 

Na temat mordu rytualnego powstało kilka prac polskojęzycznych badaczy. Pozostawiają wiele do życzenia, bowiem identycznie jak dzieła zagraniczne, bez jakiejkolwiek rzeczowej argumentacji negują autentyczność mordu rytualnego i spożywania krwi przez Żydów. Posiłkują się fragmentami Tory zakazującymi spożywanie krwi, całkowicie abstrahując od natury judaizmu talmudycznego oraz wpływu na żydowskie rytuały lokalnych tradycji. Joanna Tokarska-Bakir, idąc wyznaczonym trendem, już w tytule używa hasła absurdalności oskarżeń o mord rytualny. Z kolei Jacek Wijaczka i Zenon Guldon we wstępnie swojej książki piszą: <<Procesy o mordy rytualne stanowiły chyba najbardziej jaskrawy objaw antysemityzmu>>. Biorąc pod uwagę tak kategoryczne stwierdzenie, nie powinno dziwić, że na łamach pracy autorzy skrzętnie pomijają na przykład poruszany we wspomnieniach Stanisława Wodzickiego wątek wręczania przez Żydów łapówek polskim władzom w zamian za ukrywanie prawdy o próbie mordu na katolickim dziecku w Olkuszu w 1787 roku.  (s. 15-16)

Dziwi tak jednoznaczne stanowisko autora, zważywszy na fakt, że nie prezentuje czytelnikowi z jakimi konkretnie tezami się nie zgadza. Jego zarzut względem autorów nie jest wystarczająco dobrze udokumentowany. Spodziewałbym się chociażby próby scharakteryzowania krytykowanych publikacji. Czytelnik nie dowie się więc od R. Patlewicza czego przytaczane książki dotyczą. Jest to podejście antynaukowe, świadczące o wąskich horyzontach intelektualnych Radosława Patlewicza. Kłóci się to również z postulatem stawianym przez niego w internetowych dyskusjach, w których ubolewa na pozamerytoryczną krytykę swojej twórczości, przez ludzi, którzy nie czytają jego książek. Jaki więc daje przykład swoim czytelnikom i krytykantom, skoro postępuje w identyczny sposób?

Tytuł wspominanej pracy J. Tokarskiej-Bakir to Legendy o krwi. Antropologia przesądu (Warszawa 2008), dotyczy modelu opisu zdarzeń stosowanych w tzw. legendach krwi (oskarżeń o dokonywanie mordów rytualnych przez społeczność żydowską) na podstawie źródeł średniowiecznych i nowożytnych. Po autorze, który postawił sobie za cel wywrócenie całej historiografii związanej z mordami rytualnymi, spodziewałbym się chociażby krytyki pojęcia legendy krwi. Podobnie Patlewicz postępuje z pracą J. Wijaczka i Z. Guldona Procesy o mordy rytualne w Polsce w XVI-XVIII wiek (Kielce 1995), która wbrew jego opinii nie skupia się na dowodzeniu autentyczności mordów, lecz na zbadaniu procesów o mordy rytualne na terenie dawnej Rzeczpospolitej na podstawie dostępnych źródeł sądowych i nie tylko. Nie przeszkadza to jednak autorowi korzystać z tej pozycji w dalszych swoich dywagacjach, ponieważ korpusu źródeł do czasów staropolskich posądzeń o mordy rytualne po prostu nie zna.

Co do przypadku łapownictwa, nie znam sprawy i nie można wykluczyć, że takowy przypadek miał miejsce. Pytanie dlaczego R. Patlewicz robi z tego wniosek generalny, opierając się na jednych (!) wspomnieniach Stanisława Wodzickiego wydanych… w 1873 roku. Jak dla mnie wniosek zbyt pochopny i słabo udokumentowany.

W podrozdziale o historii mordów, autor prezentuje wybrane fakty z dziejów oskarżeń o mordy rytualne. Patlewicz słusznie przedstawia na podstawie literatury (choć jedne sprawy opisuje bardziej szczegółowo, a inne tylko wspomina, co powoduje dysproporcję), jednak sposób przedstawiania czytelnikowi wniosków ma znamiona manipulacji. Dla przykładu na stronie 57 R. Patlewicz wspomina o przywilejach, wydawanych przez władców Polski dla społeczności żydowskiej:

 

Nad Wisłą Żydzi mogli liczyć (przynajmniej początkowo) na życzliwe przyjęcie ze strony władz, czego dowodem są przywileje wydawane przez kolejnych polskich książąt i królów. (s. 57)

Dość ogólnikowe stwierdzenie, jak na tak ważny temat w relacjach polsko-żydowskich. Być może nie zwróciłbym na to uwagi, gdyby nie umieszczony przy tym fragmencie przypis 104, w którym czytamy:


Tzw. Statut Kaliski Bolesława Pobożnego z 1264 toku i oparty na nim, późniejszy przywilej dla Żydów Kazimierza Wielkiego są przez niektórych badaczy uznawane za żydowskie fałszerstwa podkładane kolejnym władcom do zatwierdzania.

Do jakiej pracy odsyła swoich czytelników autor? Do dzieła Romualda Hube z… 1880 roku. Na tej podstawie czytelnik może pomyśleć, że od tamtego czasu – jak mawia Patlewicz – żaden patentowany historyk nie badał kwestii przywilejów wydawanych dla Żydów w dawnej Polsce. Chciałbym również zwrócić uwagę na ciekawe rozumienie określenia „niektórzy badacze”. Według autora wystarczy wymienić jedną archaiczną pracę z XIX wieku, by móc snuć swoje insynuacje, jak wygląda dyskusja na temat. Mam ogromny szacunek do dokonań XIX-wiecznych badaczy, jednak od tamtego momentu do naszej historiografii dołączyły też inne prace i stanowiska, które Patlewicz albo bagatelizuje, albo ignoruje.

Dla porządku przypomnę, że pobyt Żydów na ziemiach polskich określały najpierw statut kaliski Bolesława Pobożnego z 1264 r. skierowany do mieszkańców Wielkopolski, a następnie został on rozszerzony na zjednoczone Królestwo Polskie przez Kazimierza Wielkiego, który rzeczywiście był potwierdzany przez kolejnych królów. Nadawane przywileje pozwalały Żydom m.in. na samorząd, swobodę w prowadzeniu handlu, osobne szkolnictwo czy pewną część sądownictwa. Nie wiem co ma na myśli R. Patlewicz stwierdzając, że tylko na początku pobytu na ziemiach polskich wyznawcy judaizmu mogli liczyć na życzliwe przyjęcie. Z pewnością autor nie ma na myśli roli Żydów, jaką zaczęli odgrywać od XVI wieku w życiu gospodarczym Rzeczpospolitej. Stało się to na mocy przywileju Zygmunta Starego z 1539 r., który przekazał szlachcie i duchowieństwu władzę nad Żydami żyjącymi w ich dobrach prywatnych (co ciekawe, za wyjątkiem spraw takich jak oskarżenia o mord rytualny). Szlachta chętnie ich sprowadzała do majątków, ponieważ świadczyli usługi tzw. pozarolnicze (np. handel i usługi), którymi szlachta nie mogła się parać, i za które groziła im utrata szlachectwa. Ich pozycja rosła, z czasem zdominowali działalność lichwiarską, co było jedną z przyczyn napięć i próby likwidacji konkurencji różnymi sposobami, m.in. poprzez oskarżenia o mordy rytualne.

Gwoli uzupełnienia zagadnienia przywilejów dla Żydów, a w szczególności o Statucie Kaliskim warto zapoznać się z pracami historyków, zob. m.in. S. Kutrzeba, Przywileje Kazimierza Wielkiego dla Żydów, Sprawozdania Polskiej Akademii Umiejętności, t. 27, 1922 nr 10; J. Sieradzki, Bolesława Pobożnego statut kaliski z roku 1264 dla Żydów, [w:] Osiemnaście wieków Kalisza, t. 1, red. A. Gieysztor, Kalisz 1960, s. 133-142; M. Ptak, Źródła prawa określające status ludności żydowskiej na Śląsku do 1742 r., Śląski Kwartalnik Historyczny „Sobótki”, 1991, nr 2, s. 139-148; H. Zaremska, Statut Bolesława Pobożnego dla Żydów. Uwagi w sprawie genezy, Roczniki Dziejów Społecznych i Gospodarczych, t. 64, 2004, s. 104-134.

Kolejny przykład nierzetelności i skrótu myślowego R. Patlewicza widzimy w następującym fragmencie na stronie 57-58:

 

W związku z powyższym nietrudno przewidzieć, że wątki profanacji hostii, porywania i mordowania dzieci pojawiły się także w Polsce. Co szczególnie zastanawiające sporo ich dotyczyło Poznania. Miejscowe kroniki klasztorne jezuitów i karmelitów trzewiczkowych aż huczą od opisów kolejnych profanacji hostii. Najwcześniejsza miała miejsce w 1399 roku.

W tym miejscu autor powiela znany mit o profanacji hostii w podpoznańskich Błoniach w 1399 roku. Jest to legenda stworzona przez Jana Długosza, choć sam dziejopis nikogo nie oskarżył o profanację. Uczynili to dopiero późniejsi dziejopisarze, którzy dorobili całą rozbudowaną legendę. Jedyną pewną informacją jest to, że znaleziono tam hostię, co uznano za cud, a w miejscu odnalezienia król Władysław Jagiełło ufundował kościół i klasztor karmelitów. Skoro Radosławowi Patlewiczowi zależy na rzetelności we współczesnym dyskursie historiograficznym, to czy nie powinien takie mity od razu dementować? Pewno tak by zrobił, gdyby znał całość literatury, a nie bazował jedynie na XIX-wiecznych pracach. Oskarżenia Żydów o profanacje hostii nie brały się z powietrza, były związane chociażby z rosnącą od XV wieku pobożnością eucharystyczną i lękiem przed zbezczeszczeniem hostii w czasie wynoszenia jej w czasie procesji na zewnątrz świątyni. (zob. H. Zaremska, Dwie śląskie legendy krwi, [w:] Monarchia. Społeczeństwo. Tożsamość. Studia z dziejów średniowiecza, Warszawa 2020, s. 491).

Hochsztaplerkę pseudonaukową widać jeszcze lepiej, gdy przeanalizujemy przypis 108, który znajduje się przy wzmiankowanym fragmencie. Mamy w niej podany artykuł Stefana Gąsiorowskiego pt. Obraz Żydów w siedemnasto- i osiemnastowiecznych kronikach klasztornych z terenów Rzeczypospolitej na wybranych przykładach z czasopisma naukowego Studia Judaica nr 19 (2016), w którym badacz wyraźnie tłumaczy to, czego R. Patlewicz nie potrafił lub nie chciał zrozumieć.

Oczywiście nie będę odnosił się szczegółowo do każdego potknięcia autora, miejmy też litość. Wspomnę jeszcze tylko o jednym przykładzie. W przypadku posądzenia o mord rytualny w Chojnicach w 1900 r. R. Patlewicz posiłkuje się pracą z 1935 r.  pomimo, że mamy współczesną analizę tematu autorstwa Mateusza Pielki (Chojnice 1900 – przypadek oskarżenia o mord rytualny w świetle polskiej prasy, Prace historyczne. Zeszyty Naukowe Uniwersytetu Jagiellońskiego, t. 143, z. 1, 2016 , s. 89-106, tam też literatura dotycząca mordów rytualnych niecytowanych przez R. Patlewicza ZOBACZ).

Lakoniczność i skróty myślowe to domena warsztatu pracy Radosława Patlewicza. To kolejna książka w której autor udowadnia, że nie radzi sobie z materią dotyczącą czasów średniowiecznych i nowożytnych (ZOBACZ). Dobrze jednak, sygnalizuje czytelnikowi, że:


Niektóre wysuwane wobec Żydów posądzenia o dokonanie mordu rytualnego oparte były o niemerytoryczne przesłanki. (s. 54)

Rozdział drugi dotyczący polityczno-społecznego tła wydarzeń z Rzeszowa pod względem merytorycznym jest lepszy od poprzedniego. Oczywiście można dyskutować na ile taki rozdział jest w ogóle potrzebny. Jeśli tak to uważam, że od tego rozdziału powinna zacząć się ta publikacja. Widać wyraźnie, że autor dużo lepiej radzi sobie z materią historii XX wieku.

Wreszcie przechodzimy do meritum całej książki, czyli rozdziału o morderstwie Bronisławy Mendoń. Sprawa dotyczy 9-letniej dziewczynki, która w czerwcu 1945 r. została brutalnie zamordowana. Zmasakrowane ciało (z twarzy zdarto skórę, a z nóg wycięto mięśnie) zostało znalezione w piwnicy należącej do… Żydów. Patlewicz snuje tutaj narrację, w której wykazuje, że za sprawą zamordowania dziewczynki stali lokatorzy mieszkania do którego należała piwnica (Jonas Landesmann, Schaja Geminder i Juda Mozes). Przypadek? Nie sądzę. Nie będę streszczał całej historii, gdyż kto będzie chciał, może sięgnąć do pracy Patlewicza, albo do pracy Krzysztofa Kaczmarskiego Pogrom, którego nie było (Rzeszów 2008) lub poszuka informacji w Internecie.

Autor stara się dość wnikliwie przeanalizować dokumenty, które pozostały po sprawie (akta właściwe zaginęły w latach 60. XX wieku), głównie te z Archiwum Instytutu Pamięci Narodowej, ale także z Archiwum Państwowego w Rzeszowie oraz Żydowskiego Instytutu Historycznego. Wyniki tej drobiazgowej analizy są sensacyjne. Kurtyna w górę. Spoiler alert! Na podstawie zgromadzonego materiału nie udało się jednoznacznie stwierdzić motywu zbrodni, ani sprawców. Z punktu widzenia nauki, nie udało się zatem ustalić nic, czego byśmy już nie wiedzieli, a dochodzenie względem życiorysów podejrzanych Żydów nie wnosi niczego nowego do rozwikłania tajemnicy bestialskiego mordu. To, że autor podsumowuje w zakończeniu, że Mendoń została najprawdopodobniej zamordowana w celach transfuzyjno-medycznych lub rytualnych, nie oznacza, że tak rzeczywiście było. Jest różnica pomiędzy tym, w co się wierzy, a co można powiedzieć na podstawie faktów. Kolokwialnie rzecz ujmując Patlewicz został z tą analizą, jak Himilsbach z angielskim. Nie twierdzę, że sprawa nie jest warta uwagi, że nie doszło w niej do nieprawidłowości. Nawet dzisiaj, w dobie zaawansowanej technologii kryminalistycznej dochodzi do kardynalnych błędów i niedopatrzeń ze strony śledczych (warto tu wymienić chociażby sprawę Tomasza Komendy czy Jakuba Schimandy). Zawsze można nakręcać sensację, ale czy pomoże to rozwiązać zagadkę? Nie sądzę. Moim zdaniem na podstawie tragicznej historii Bronisławy Mendoń można napisać ciekawy reportaż i w taką stronę powinna iść książka Patlewicza.

Do publikacji dołączona została Współczesna opinia prokuratorska, która powtarza to, co ustalił autor. Warto dodać, że jest to opinia anonimowego prokuratora, bowiem nie została podpisana z imienia i nazwiska (widnieje podpis Prokurator B.).

Autor widząc, że jego teorie nie znajdują pokrycia w dostępnym materiale dowodowym, postanowił odwrócić kota ogonem i upaja się w zakończeniu rozprawy, że udowodnił rzecz następującą: Żydzi aszkenazyjscy używali krwi ludzkiej i zwierzęcej do celów medycznych i rytualnych (co ciekawe, właśnie ten aspekt przedstawia jako clou swoich ustaleń w wypowiedziach na potrzeby promocji książki). Pomijam sposób, w jaki stara to się udowodnić (przytaczając m.in. opinię rabina Jakoba Reischera z XVIII wieku, zob. s. 39). Tylko, czy przypadkiem tematem przewodnim rozprawy nie miało być udowodnienie lub obalenie autentyczności mordu rytualnego w Rzeszowie?

Jak wspomniano na początku, do publikacji dołączona jest bibliografia, która zajmuje sześć stron. Nie zawiera jednak wszystkich pozycji wykorzystanych przy pisaniu książki. Autor pomija w niej rzecz najważniejszą: źródła archiwalne/drukowane. Zainteresowany czytelnik musi więc wygrzebywać sygnatury archiwalne z przypisów. Nie uwzględnił również w bibliografii wykorzystanej netografii. Niechlujstwo R. Patlewicza wiąże się również z powtórzeniem niektórych pozycji w bibliografii, czy brakiem konsekwencji w przypisach przy zapisie tytułów publikacji, które już cytował we wcześniejszej partii tekstu. Na podstawie zaprezentowanej bibliografii możemy poznać stopień „oczytania” tematu przez autora, brakuje w niej wielu ważnych prac związanych nie tylko z historią mordów rytualnych, ale historii Żydów na ziemiach polskich jako takich (np. prac Hanny Zaremskiej, Bożenny Wyrozumskiej, etc.). Chcąc zarysować szerszy kontekst, należy poznać chociaż podstawowe prace historyków, a nie tylko prace z którymi się zgadzamy (w przypadku autora są to stare XIX-wieczne opracowania).

Zdaję sobie sprawę, że publikując niniejszą recenzję możliwe są dwie reakcje Radosława Patlewicza. W pierwszym wariancie moja recenzja zostanie przemilczana, tak jak poprzednim razem (ZOBACZ). Zresztą od jakiegoś już czasu R. Patlewicz wypowiada się na mój temat bezosobowo, rzucając różnego rodzaju aluzje i insynuacje. Istnieje jednak druga możliwość, bowiem widząc sposób promowania książki na kanale YouTube Mediów Narodowych, moja recenzja zostanie wykorzystana w maszynce propagandowej, w jaki sposób środowisko historyków bezpardonowo atakuje niezależnego badacza. W dedykowanym materiale zostanę spostponowany i nazwany nienawistnikiem, paszkwilantem, wariatem, lewakiem i człowiekiem bez honoru. Ponadto moją działalność blogerska zostanie dołączona do kółeczka wzajemnej adoracji o znamionach sekty. Być może zostanę również nazwany reżimowym/patentowanym historykiem? Swoją drogą, R. Patlewicz mógłby wreszcie wyjaśnić co to określenie oznacza? Bo jeżeli określa tylko to, że ukończyłem studia historyczne, to równie dobrze o Patlewiczu, który ma dyplom z administracji finansowo-gospodarczej można powiedzieć, że jest patentowanym urzędasem. Tak wygląda „merytoryczna” dyskusja z „niezależnym” badaczem. Mimo wszystko uważam, że jeśli mamy dyskutować i krytykować daną książkę, należy poznać jej treść. Zgadzam się więc z Radosławem Patlewiczem, że wiele osób dyskutuje o jego twórczości, choć nie przeczytali ani jednej jego książki. Jednak, jak pokazuje niniejsza recenzja sam ocenia książki po okładce.

Warto wspomnieć jeszcze, że na jednym ze spotkań autorskich, organizowanym zresztą w biurze poselskim posła RP Grzegorza Brauna, sam gospodarz wydarzenia nazwał Polską Akademię Nauk kołchozem dla profesury ZOBACZ (minuta 39.47 na nagraniu). Tak ostra opinia została wywołana rzekomym brutalnym atakiem środowisk naukowych na Patlewicza po wydaniu swojej najnowszej książki. Przyznam szczerze, że długo dochodziłem do tego w jaki sposób wyglądał opisywany atak, bo nie mogłem znaleźć na ten temat żadnych informacji. Okazało się, że najciemniej jest pod latarnią, bowiem pewna osoba pracująca w PAN-ie, zamieściła komentarz na moim profilu nazywając Patlewicza kreaturą. Tak właśnie wyglądał brutalny atak. Brzmi to śmiesznie, zważywszy na fakt, że w Mediach Narodowych Patlewicz ochoczo odpowiada na pytania, czy nie boi się o własne życie w związku z publikacją tak niewygodnej książki, a tutaj przejmuje się pojedynczym komentarzem z profilu, który uważa za lewacką sektę. Urażony autor poskarżył się nawet do rzecznika PAN, domagając się zajęcia oficjalnego stanowiska przez instytucję. Małostkowy autor zapomina chyba, że sam potrafi wypisywać niewybredne opinie na temat różnych osób. Wystarczy przejrzeć chociażby jego oficjalny profil na Twitterze, by się o tym przekonać. Typowa moralność Kalego.

Podsumowując, Radosław Patlewicz kończąc swój wstęp, pozwolił sobie na ważną uwagę z punktu widzenia recenzowanej książki:


bardzo cenię sobie niezależność i nienawidzę politycznej poprawności. Wierzę, że tak właśnie powinien postępować uczciwy badacz. (s. 19)

Uważam, że osoba, która kieruje się w swojej działalności naukowej i popularnonaukowej silnymi emocjami jak nienawiść, nie powinna się brać za ustalanie „prawdy historycznej”.

 (aw)

 

Pozostałe teksty dotyczące radosnej twórczości Radosława Patlewicza:

Radosława Patlewicza synteza dziejów polski. Nowe spojrzenie, czyli żadne spojrzenie ZOBACZ

W sprawie syntezy Radosława Patlewicza raz jeszcze ZOBACZ

Komentarze

  1. Problem polega na tym, że laik (którym jestem), nie jest w stanie wyrobić sobie kategorycznej opinii na podstawie czysto merytorycznej, po zapoznaniu się z konkretnymi argumentami stron. Laik to widzi tak, że na argument jest zawsze kontrargument, a na ten kontrargument kolejny itd. - i w końcu pozostaje przy opinii, która mu najbardziej odpowiada. Tekst Pana przeczytałem z wielkim zainteresowaniem, ale dla mnie podstawowym racjonalnym powodem przekonania o tym, że "mord rytualny" to bzdura, jest zgodna opinia znawców na ten temat. Nieprzypadkowo koła klerykalno-faszystowsko-monarchistyczno-wolnościowe za wszelką cenę usiłują podważyć wiarygodność nauki, wysuwając paranoiczne i gołosłowne oskarżenia o spiskowanie, przekupstwo, antypolską furię itp. Prawdopodobnie znalezienie sposobu na zneutralizowanie tych oskarżeń więcej by dało, niż merytoryczna dyskusja - jest ona konieczna, ale racjonalna osoba zdająca sobie sprawę ze swoich braków w wiedzy specjalistycznej nie jest w stanie jej poprawnie ocenić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Takich samych "znawców tematu" miał Stalin i takimi znawcami karmili się takie tępaki bredząc takie opinie rodem z Trybuny Ludu - matki Gazetki bez napletka A. Michnika.

      Usuń
  2. "faszystowsko (...) wolnościowe" ... Czy rozumie pan słowa, które pisze, bo "przypuszczam, że wątpię".

    OdpowiedzUsuń
  3. Oczywiście nie podpisał się autor tego żydo-lewackiego kamieniowania oprócz (aw).
    Typowy żydowski sługus.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz