Radosława Patlewicza synteza dziejów polski. Nowe spojrzenie, czyli żadne spojrzenie

Kto szuka skutecznej odtrutki na kłamstwa postępującej propagandy
(do dziś dominujące w szkolnym i akademickim wykładzie)
czyli soli trzeźwiącej z rocznicowych omamów (którymi wciąż
tak chętnie egzaltują się plemienni patrioci) – znajdzie
skuteczne antidotum w pasjonującym wykładzie Radosława Patlewicza.
Grzegorz Braun, O pożytkach z tej lektury, s. 5.

Synteza dziejów Polski jest jednym z najważniejszych obszarów naszej historiografii. Co jakiś czas historycy starają się reinterpretować naszą historię w nowych opracowaniach syntetycznych. Jak nietrudno sobie wyobrazić, nie jest to praca łatwa i przyjemna. Efektem tego długotrwałego procesu, składającego się na badania, przemyślenia i dyskusje, jest przedstawienie własnej koncepcji historiograficznej dziejów naszej ojczyzny. Są jednak tacy, którzy ulegają błędnemu złudzeniu, że historia to w gruncie rzeczy prosta nauka, gdzie białe jest białe, a czarne jest czarne, a że udało im się przeczytać coś więcej, niż podręcznik do liceum, to zabierają się za pisanie syntetycznej historii Polski. Dziś będzie o tych drugich, a konkretnie o Radosławie Patlewiczu i jego dziele „Historia polityczna Polski. Nowe spojrzenie” (Tom 1, wydawnictwo 3DOM, Częstochowa 2017). 

Dzieło przedstawia na przeszło 245 stronach (nie licząc dołączonego słownika pojęć oraz zalecanej literatury) chronologicznie historię Polski doprowadzoną do roku 1795 roku. We wstępie, autor informuje:

Nie jest to książka mająca na celu dzielenie się teoriami spiskowymi czy deklaratoryjne odkłamywanie historii przez kolejne jej fałszowanie, tym razem po innej linii partyjnej. Wręcz przeciwnie – jej celem jest przedstawienie wydarzeń i procesów historycznych w sposób obiektywny, w oderwaniu od panującej obecnie (2017 rok) poprawności politycznej. (s. 9)

Autor już od samego początku ustawia się w pozycji konfrontacyjnej, kompletnie niepotrzebnie. Jak zatem można wytłumaczyć to, że książka zawiera panegiryk O pożytkach z tej lektury Grzegorza Brauna (s. 5–7), reżysera i scenarzysty, który od kilku lat jest czynnie zaangażowany w życie społeczne i polityczne, a w 2015 roku kandydował w wyborach na urząd prezydenta RP? Grzegorz Braun nie jest ani historykiem, ani specjalistą w tej dziedzinie, dlatego też równie dobrze rekomendację dla takiej książki mógłby napisać chociażby Tomasz Karolak czy Natalia Siwiec. Będzie równie wiarygodnym poleceniem dla czytelnika.
Niestety, książka wbrew deklaracjom autora została napisana po wyraźnej linii politycznej. Jak może być interesująca interpretacja historii, skoro autor nie analizuje źródeł, nie dyskutuje i nie polemizuje z poglądami i literaturą, tylko swoją interpretację przedstawia wprost, używając twierdzeń bezdowodowych i aksjomatów? Jak w ogóle może to być nowa interpretacja, skoro odnosi się w niej do współczesności i analizuje poprzez pryzmat późniejszych wydarzeń?

Wszystko to stanowi przykład wydarzeń, które nawet po kilku wiekach, wciąż podlegają cenzurze i autocenzurze historyków komunistycznych oraz postkomunistycznych. „Naukowcy” ci wolą nie poruszać niewygodnych tematów, gdyż np. wskazując na protestanckie, żydowskie i masońskie spiski przeciwko Polsce, narażają się na zarzut braku profesjonalizmu, śmieszności oraz antysemityzmu. Zwykle powoduje to wykluczenie ich z polityczne poprawnych salonów, a niejednokrotnie wiąże się też z utratą dobrze płatnej pracy na państwowym etacie. […] Praca jest skierowana zarówno do uczniów i studentów, jak też osób dorosłych, czyli do wszystkich, tych którzy chcą pogłębić swoją wiedzę, wyjść poza ramy polskich przesądów inteligenckich. Może być uważana jako pomoc naukowa we wszystkich typach szkół. Autor jednak przestrzega, że zawarte w niej informacje prawdopodobnie poskutkują konfliktami z nauczycielami, posiadającymi wiedzę czysto akademicką, ponieważ w wielu miejscach jej treść rażąco kłóci się z oficjalnym przekazem tzw. podstawy programowej. Praca ta natomiast nie jest skierowana do osób gardzących Polską i Polakami, czyli wszystkich tych, którzy swoją stolicę widzą w Berlinie, Moskwie, Waszyngtonie, Tel Awiwie, Brukseli lub gdziekolwiek indziej, oprócz Warszawy. (s. 10)

Czy zdaniem autora, jeśli ktoś skrytykuje metodę interpretacji i błędne założenia jego książki, od razu gardzi Polską i Polakami? Kimże jest autor, żeby wystawiać etykiety moralne swoim ewentualnym adwersarzom czy środowisku naukowemu? Jestem w stanie zrozumieć nawet to, że autor chce wykreować za pomocą swojej książki wizerunek historyka wyklętego i w tym spiskowo-sensacyjnym duchu wyszukiwać powszechne znane z książek fakty i przedstawiać je jako nowości. Zastanawiam się jednak, czy autor zdaje sobie sprawę, że pewne rzeczy nie trafiają do podręczników szkolnych z uwagi na to, że godziny lekcyjne są ograniczone i nie byłoby czasu, aby wszystko omówić? Od tego są opracowania specjalistyczne, by wszystkie te kwestie pogłębiać. To tak jakby mieć pretensje, że na fizyce w liceum nie poświęca się czasu teorii superstrun lub omówieniu Bozonu Higgsa. To, że dla autora najważniejsze jest tylko to, kto był masonem, nie znaczy, że taka ma być podstawa programowa.
Odnośnie środowiska naukowego: istotnie zdarzają różne patologie i tu mogę się z autorem zgodzić. Dziwi mnie jednak, że stosuje tutaj podwójne standardy, bo jak inaczej rozumieć to, że podaje w literaturze polecanej postać Emanuela Rostworowskiego, który przecież mieści się w pseudodefinicji „historyka komunistycznego”, ukutej przez Patlewicza . Zresztą nie wyjaśnia, kim jest „historyk komunistyczny i postkomunistyczny”, bo z jego wywodu wynika, że wszyscy historycy należą do jednej z tych dwóch grup.
Historia nie jest dyscypliną, która zajmuje się kształtowaniem moralnym, wykazywaniem słuszności, obroną wartości, ale wyjaśnieniem faktów, zjawisk i procesów, które zachodziły w przeszłości. Ona nie zajmuje się tym, jak być powinno, ale jak to właściwie było („wie ist eigentlich gewesen”). Myśl ta, sformułowana prawie 200 lat temu przez niemieckiego historyka Leopolda von Ranke u zarania podstaw naukowych historii jako nauki, do dziś towarzyszy historykom i na jej podstawie, wraz z odpowiednim warsztatem i analizą źródeł jest podstawą dla badaczy. Ten fragment ma też asekurancką wymowę, która implikuje wniosek, że autor jednak miał świadomość tego, że jego tezy mogą zostać zaatakowane, bo doskonale zdaje sobie sprawę na co się wystawia bez swoją niewiedzę. Dlatego też, zapowiadaną obiektywność można sobie włożyć między bajki.
Przejdźmy do konkretów. Głównym zarzutem, który mam wobec tej pracy jest błąd prezentyzmu, czyli pisanie o wydarzeniach z przeszłości z nieuprawnioną współczesną oceną. Całą książkę, autor stara się przykryć głównie XVII i XVIII wiekiem, więc warto skupić się na tym, co autor pisał na swoich kartach wiele stron wcześniej. Jeśli ktoś nie zrozumiał historii średniowiecznej, to nie zrozumie historii późniejszej, bo właśnie w średniowieczu są korzenie procesów późniejszych.

O ile, Mieszko był władcą prowadzącym rozsądną politykę wewnętrzną, nastawioną na pokojową integrację i chrystianizację podbitych ziem, to Bolesław od niej odszedł. Stworzył ustrój monarchii wojennej i podporządkował armii wszystkie dziedziny życia społecznego i gospodarczego. Uznał, że gwarantem spokoju wewnętrznego jest drużyna i faktycznie, póki pozostawia ona niepokonana, spokój wewnętrzny był utrzymywany, a ewentualne rozruchy likwidowane w zarodku. Drużyna Bolesława Chrobrego była jednak wyobcowana i wroga względem ludności cywilnej. Posiadała niemal wszystkie cechy opryczniny rosyjskiego cara Iwana IV Groźnego z XVI wieku. Drużyna ta była w stanie pokonać nawet Cesarstwo Niemieckie i nie dokonało się to w drodze fortelu czy szczęścia, ale w toku wyniszczającej, kilkunastoletniej wojny, która pokonała nie tylko słabość militarną Niemiec co siłę Polski Chrobrego. Siłę zbudowaną na łupach wojennych i wyzysku własnych poddanych. Ogromne daniny, przymusowa chrystianizacja, od Polski Pomorza Zachodniego oraz wielkiego powstania ciemiężonej ludności, gdy powstania ludowym albo wręcz reakcją pogańską, tylko połowicznie odpowiada na podstawowe pytanie - komu taki bunt był na rękę i kto na nim skorzystał? Otóż skorzystali na nim możni tacy jak Miecław. To właśnie z działalnością Miecława oraz Bezpryma należy przynajmniej hipotetycznie łączyć bezpośrednie przyczyny wybuchu rebelii. Sprawa ta z pewnością wymaga dalszych badań historyków (s. 32–33)

Nieco wybiórcza ta ocena Chrobrego. Przede wszystkim wzmocnił rangę państwa na arenie międzynarodowej, zapadło ono w pamięć w kraju i za granicą, dzięki czemu miała realną szansę się odrodzić w przyszłości. Miało to również przełożenie chociażby na dziejopisarstwo, jako ideał władcy w „trójkowej” narracji o Bolesławach u Galla Anonima. Historyk nie wchodzi w rolę adwokata, historyk powinien przede wszystkim wydawać swoje sądy na podstawie analiz przekazów źródłowych. Zdaje się, że autor nie zdaje sobie sprawy z tego, jak okres I poł. XI wieku jest naświetlony źródłowo, bo wtedy wiedziałby, że takowe badania i wysnucie nowych wniosków nie jest proste.
O sprawie zabójstwa św. Stanisława, R. Patlewicz pisze tak:

Kulminacyjnym momentem był najprawdopodobniej bunt w armii, która odmówiła udziału w kolejnej kampanii wojennej. Król zarządził okrutne kary dla krnąbrnych rycerzy, którym stanowczo sprzeciwił się biskup Stanisław. Popędliwy Bolesław może zabił go nożem osobiście. Ten czyn doprowadził do rebelii, po której władca został zmuszony do ucieczki na Węgry, gdzie wkrótce zmarł. Zwycięski bunt rycerstwa i duchowieństwa przeciw totalnej władzy królewskiej zauważył na wielu kolejnych wiekach historii Polski. Aż do XVIII wieku, władcy liczyli się z władzą duchowną, dekalogiem i katolicką moralnością. (s. 35)

Bardzo niefortunne stwierdzenie. Tak się władcy liczyli z władzą duchową, że przykładowo Władysław Łokietek więził biskupa krakowskiego Jana Muskatę, a Kazimierz Jagiellończyk był skonfliktowany ze Zbigniewem Oleśnickim. Przykładów można oczywiście podać więcej. Autor nie rozumie też średniowiecznej hagiografii. Podpiera się tutaj (świadomie lub nie) XIV-wiecznym przekazie, z tzw. Żywotu Tradunt św. Stanisława, który mógł być źródłem dla Legendarium Andegaweńskiego. A skoro Patlewicz chce tutaj forsować ten przekaz, to należy podkreślić, że Szczodry nie zabił biskupa nożem, tylko mieczem (łac. ensem suum). Przy okazji: po raz kolejny zwracamy uwagę na nieprawidłową nomenklaturę przydomku Szczodrego (Patlewicz pisze o nim jako o Bolesławie Śmiałym, problem ten poruszyliśmy już w tym miejscu ZOBACZ).
Warto także w tym miejscu skupić się na wspomnianym wcześniej konflikcie Jagiellończyka z Oleśnickim, bowiem miał on duże znaczenie dla dziejów naszego państwa. To wtedy starły się dwie koncepcje ustrojowe monarchii scentralizowanej i rodzącej się szlacheckiej. Patlewicz konflikt ten marginalizuje i bagatelizuje w swojej syntezie. Trochę to dziwne, zważywszy, że przecież opisuje historię polityczną, więc kwestie ustrojowe powinny być dla niego priorytetowe.

Kolejny ciekawy fragment, tym razem o Bolesławie Krzywoustym i Zbigniewie:

Konflikt Bolesława Krzywoustego ze Zbigniewem to nauczka dla przyszłych pokoleń, uświadamiająca w jaki sposób kończy się wydzielanie z kraju dzielnic i kupczenie terytorium ojczyzny dla zabezpieczenia partykularnych interesów władzy. Działania te miały doprowadzić do uśmierzenia buntu społecznego, a przyczyniły się do wieloletniego zatargu, i to z udziałem państw sąsiednich. Sam Zbigniew okazał się pierwszym „targowiczaninem” w historii Polski – oto po raz pierwszy osobnik trącący „koryto” skarżył się za granicą i domagał interwencji mocarstw ościennych w wewnętrzne sprawy Polski. (s. 39)

Nasuwa się pytanie o to, czy autor słyszał o takim terminie jak „monarchia patrymonialna”? Powyższy fragment dowodzi, że nie zna on ani kontekstu, ani zasad jej funkcjonowania. R. Patlewicz sprawia wrażenie, jakby nie zdawał sobie sprawy z tego, czym było państwo średniowieczne, a skupia się w swoich rozważaniach na sprawach wewnętrznych z punktu widzenia państwa scentralizowanego i jednolitego, jakie mamy obecnie.
Autor najwyraźniej nie wie też nic o podłożu bratniego konfliktu. Nie można tłumaczyć zachowana Zbigniewa vide Targowica, bo rzecz miała miejsce w kompletnie innych czasach, o innej mentalności, a władza miała inny charakter. Zbigniew w narracji Galla Anonima, miał bardziej nadawać się na księdza, za to wszelkie cechy władcy przypisywał Krzywoustemu. Całość przekazu Gallowego miała być m.in. konfrontacją tych dwóch postaw.

W sprawie Jana Muskaty i buntu wójta Alberta:

Nie wszyscy krakowianie byli zadowoleni z ponownego objęcia władzy w mieści stołecznym przez Łokietka. Na czele opozycji anty-książęcej stanął biskup Jan Muskata. Biskup ten, jako zwolennik opcji niemieckiej, dążył do złączenia Polski z germanizującym się coraz szybciej Królestwem Czeskim. Pomimo ostrego konfliktu ze swoim zwierzchnikiem – arcybiskupem Jakubem Świnką, Jan Muskata nieustannie spiskował z niemieckim mieszczaństwem w celu przywrócenia czeskiego panowania. Arcybiskup Świnka, który w przeciwieństwie do Muskaty był konsekwentnie propolski, wykorzystał fakt, że biskup często przebywał poza Krakowem i przejął zarząd jego diecezją, dodatkowo usuwając proniemieckich członków z tamtejszej kapituły. Po tej porażce, Muskata spróbował drogi kanonicznej – szukał poparcia u papieża i szykował się do nałożenia ekskomuniki Łokietka. Działania te ponownie zablokował arcybiskup Świnka. W efekcie jego działań klątwa, zamiast na księcia, spadła na samego rzucającego. Muskatę oskarżono o masę przestępstw, popełnionych podczas wojny domowej. Między innymi zarzucano mu wydawanie wyroków śmierci na członków opozycji, nakładane bezprawnych kontrybucji, rozpustę, nepotyzm, bezczeszczenie cmentarzy oraz porwania ludzi w celu zdobycia okupu. Widząc rychłą klęskę swej polityki, biskup pomógł zorganizować w 1311 roku bunt niemieckich mieszczan w Krakowie. Celem rebelii, na której stanął wójt Albert było przyłączenie miasta do Czech. (s. 52)

Kompletne bzdury. Po pierwsze, nie ma potwierdzonych kontaktów Muskaty z wójtem Albertem. Rzeczony konflikt, zaczął się od dwóch rzeczy: od daleko idącego, niewypełnionego zresztą przywileju dla biskupstwa krakowskiego (1306) oraz spustoszenia dóbr biskupich przez rycerzy Łokietka. Muskata zaczął kierować swoją uwagę ku rywalom politycznym Łokietka, a bunt wójta Alberta wybuchł na kanwie gospodarczej, po zagarnięciu przez Krzyżaków Pomorza oraz mieszania się Czechów i Jana Luksemburskiego (który rościł sobie prawa do tronu krakowskiego po Przemyślidach) w politykę w Polsce przez m.in. osobę Bolka I Opolskiego (zob. więcej M. Starzyński, Krakowska rada miejska w średniowieczu, Kraków 2010).

Historiografia krytykuje Kazimierza Wielkiego za trzy rzeczy. Pierwszą z nich był pochód na wschód i przyłączanie tamtejszych ziem zamiast walki o dawne ziemie piastowskie na zachodzie. Drugą była rozwiązłe i rozpustne życie monarchy, który miał kilka żon i jeszcze więcej kochanek. Trzecią – to, że król nie doczekał się prawowitego męskiego potomka i na nim zakończyła się w Polsce dynastia Piastów. Co do pierwszego zarzutu, Kazimierz po prostu wykorzystał sytuację i powiększał kraj w kierunku, który akurat był najłatwiejszy. Należy pamiętać, iż król nigdy nie zapomniał o Pomorzu i Śląsku i próbował je odzyskać. […] Co do drugiego zarzutu – jest on jak najbardziej słuszny. Król powinien świecić przykładem dla swoich poddanych, a nie szerzyć zgorszenie. Istnieje legenda mówiąca, że miał żydowską kochankę Esterę, dzięki której wstawiennictwu, otaczał opieką Żydów. Historia ta nie jest jednak dostatecznie udokumentowana, a najprawdopodobniej zmyślili ją sami Żydzi i to dopiero XVI wieku. Co do trzeciego zarzutu – fakt, że władza w Polsce przeszła po śmierci Piasta na Andegawenów była raczej efektem intrygi Ludwika Węgierskiego, o którą nie można obwiniać polskiego władcy. Kazimierz bowiem, przewidując bieg wypadków, zabezpieczył swoją dynastię adoptując wnuka – Kazimierza Słupskiego, któremu zapisał w testamencie koronę. (s. 59)

Klasyczne „nie wiem, o czym mówię i nie wiem, co jest po czym”. Autor trochę tutaj zamieszał, ale po kolei. Historiografia nie krytykuje Kazimierza Wielkiego za jego „pochód” na wschód. Śląsk oddać musiał w zamian za uznanie tytułu królewskiego i rezygnacji Luksemburgów z roszczeń do polskiego tronu, więc od lat 40. XIV wieku odzyskanie Śląska przez Kazimierza było praktycznie niemożliwe. W przypadku Pomorza były wyroki arbitraży i sądów papieskich, korzystne zresztą dla Piasta, ale nie wykonywane przez Zakon Krzyżacki. Po drugie, mitu o żydówce Esterce akurat nie wymyślili Żydzi w XVI wieku, lecz już Jan Długosz zamieścił go w swoich Rocznikach, krytykując niejako potwierdzenie przez Kazimierza przywilejów dla Żydów nadanych przez Bolesława Pobożnego w tzw. statucie kaliskim w 1264 roku. Ponadto, o jakiej intrydze Ludwika Węgierskiego w przejęciu tronu w Polsce pisze autor? Przecież to nie ma jakiegokolwiek odzwierciedlenia w faktach. Wygląda na to, że autor nie analizował zapisów układów dynastycznych i sukcesyjnych z XIV wieku. Gdyby jednak podjął ten wysiłek intelektualny, wiedziałby, że sojusz z Andegawenami miał zabezpieczać jedność odrodzonego państwa polskiego, i to już w czasach Władysława Łokietka, na wypadek śmierci Kazimierza , zob. J. Wyrozumski, Geneza sukcesji andegaweńskiej w Polsce, Studia Historyczne, t. 25, 1982, s. 185–197; S. Szczur, W sprawie sukcesji andegaweńskiej w Polsce, Roczniki Historyczne, t. LXXV, 2009, s. 61–104 ZOBACZ). Dlatego też przejęcie tronu w Polsce nie było żadną intrygą Ludwika Węgierskiego, a wynikiem wieloletniego sojuszu i umów sukcesyjnych między Królestwem Polskim a Węgierskim.

Na mocy przywileju koszyckiego, gwarantującego odziedziczenie tronu przez jedną z córek Ludwika Węgierskiego, szlachta polska uzyskała szereg nowych praw: wprowadzono jednolity podatek w wysokości 2 groszy z łana (dotychczas 12 groszy z łana), co znacznie uszczupliło przychody skarbu państwa (s. 62)

I od razu drugi, dłuższy cytat:

Czasy Ludwika Węgierskiego to kolejny, po okresie panowania Wacławów czeskich przykład pokazujący czym kończy się sprawowanie rządów przez jednego króla w dwóch państwach. Psychologia władzy wręcz wymusza traktowanie jednego z krajów gorzej od drugiego, przy czym, z reguły gorzej traktowany jest ten, w którym objęło się panowanie później. […] Podstawowym problemem Ludwika stało się zapewnienie sukcesji władzy w Polsce dla swoich córek. Ogłoszenie przywileju koszyckiego było sprytnym sposobem, by przekonać polską szlachtę do kobiety-króla. Przywilej ten znacznie obniżył podatki państwowe oraz uzależnił ich nakładanie od woli szlachty, co okazało się brzemienne w skutkach. Odtąd skarb królewski był notorycznie pusty, co nie tylko ograniczało możliwości wykonawcze władzy królewskiej. (s. 72).

Kolejny kwiatek! Ech, stosunek R. Patlewicza do Andegawenów ukazuje, jakie ma on podejście do historii. Z tego, co pamiętam, to nawet w szkole średniej uczy się, że obniżanie podatków przez Ludwika Węgierskiego to mit. Owszem obowiązywał podatek w wysokości 12 groszy, ale nie był to podatek stały – był płacony ekstraordynaryjne. Przywilej koszycki wprowadzał podatek stały (tzw. poradlne, czyli 2 grosze z łana kmiecego osadzonego). Wbrew pozorom, dzięki temu przywilejowi zapewniono stały dochód skarbcowi królewskiemu (zob. J.S. Matuszewski, Przywileje i polityka podatkowa Ludwika Węgierskiego, Łódź 1983, s. 102–103 ZOBACZ).

Na tym może skończę komentarz merytoryczny. Kwestie kwiatków z okresu nowożytnego zostawię komuś innemu, bo nie mam zwyczaju pastwić się nad osobą, która dostarcza tyle dowodów na brak stosownej wiedzy w temacie. Teraz czas na uwagi natury ogólnej. Z pewnością należy pochwalić autora za ustęp o fantazmacie Wielkiej Lechii (s. 17–18). Była więc doskonała okazja, aby przedstawić problem mistyfikacji historycznej we współczesnej narracji pseudonaukowej, ale autor nie pokusił się o żaden konstruktywny wniosek w tej materii. Ponadto dziwi mnie, że praca mająca charakter syntezy, nie posiada żadnej bibliografii, bo spis polecanych książek i publikacji tej funkcji nie spełnia (zawiera raptem 21 pozycji, raczej mało poważne jak książki Stanisława Krajewskiego, Jędrzeja Giertycha czy Jarosława Molendy, choć o dziwo pojawia się też w takim doborowym towarzystwie wspomniany już Emanuel Rostworowski). Brak również indeksu osobowego, który mógłby pomóc czytelnikowi w poruszaniu się po dziele.
Pod względem składu i typografii książka również jest daleka od doskonałości. Nieumiejętne połączenia tekstu z ilustracjami aż bije po oczach. Dodatkowo błędne łamanie tekstu (bękarty i wdowce). Widać również, że wydawca miał problem z materiałem ilustracyjnym, który jest nieciekawy i przypadkowy, a jego jakość pozostawia wiele do życzenia (czarno-białe reprodukcje z pikselami).

Na koniec warto jeszcze poruszyć dwie kwestie. Jedna tyczy się promocji książki, a druga samego autora. Co do pierwszego aspektu, uważam za wyjątkowo bezczelne używanie do celów reklamowych herbu (godła – takiego nazewnictwa, błędnie zresztą użyli autorzy Konstytucji Rzeczpospolitej Polskiej z 1997 r) państwowego (lub w stylistyce łudząco go przypominającym) ZOBACZ. Herb państwa polskiego nie jest znakiem towarowym, który można używać dowolnie, nawet do wywołania jakieś kontrowersji czy akcji marketingowej (wystarczy znać ustawę o znakach państwa). Przewrotne hasło „Ministerstwo Edukacji nie poleca” przybiera jednak inne znaczenie, niż chcieliby wydawcy. Co zaś tyczy się osoby autora. Jestem pewien, że niniejszą recenzję kompletnie zdyskredytuje i stwierdzi, że jestem afiliowany przy jakieś loży, albo że jestem dzieckiem „komunistycznej” kasty akademickiej. R. Patlewicz jest osobą emocjonalną, co dodatkowo utrudnia jakąkolwiek rozsądną dyskusję. Swoich oponentów chce konfrontować w pseudodebatach, które de facto mają być swoistymi konkursami na wiedzę historyczną i spełniać rolę show, a które można zatytułować modnymi słowami jak masakracja/kalibracja historyków uniwersyteckich, ostra orka naukowców, etc., etc. Ja z takich wyścigów już dawno wyrosłem, ale widocznie autor ma kompleksy na tym punkcie i musi konieczne wykazać, że ma jakąś wiedzę. Takimi właśnie wstawkami autor stara się maskować swoje braki, bo tak naprawdę czuje strach przed swoją kompromitacją. Szkoda, że zapomina, iż ciężar dowodzenia leży po stronie autora, a nie przeciwników stawianej tezy. Dlatego polecę R. Patlewiczowi teleturniej „1 z 10”, w którym z pewnością może sprawdzić swoją wiedzę, nie tylko z zakresu historii, ale także innych dyscyplin, a przy okazji wygrać atrakcyjne nagrody.

Oczywiście, książka R. Patlewicza nie jest tak szkodliwą społecznie książką, jak chociażby produkty książkopodobne Janusza Bieszka. Na szczęście to nie ta kategoria. Ma kilka rażących usterek merytorycznych, ale to wynika z braku znajomości literatury i myślenia w kategoriach spisku i ukrywania czegoś przed społeczeństwem. Regały w księgarniach zalegają od nudnych, słabych książek historycznopodobnych, a kolejną, która do tego grona dołącza jest synteza Radosława Patlewicza. 
(aw) 
Ocena: 1,5/5 (ale i tak naciągana)

Komentarze

  1. A sprawdzaliście, czy są w książce fragmenty, które mogą wskazywać lub wskazują na plagiat? Opisywaliście, nie tylko zresztą wy, że Radosław Patlewicz, wykorzystał wasze teksty i te, zamieszczone na stronie Imperium Lechickie To Bzdura, w taki sposób, że zostały one splagiatowane w jego tekście, który ukazał się na łamach Magna Polonia. Ciekaw jestem, czy tak samo chętnie w ten nieetyczny sposób postąpił wobec prac naukowych, popularnonaukowych i innych.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie zauważyłem plagiatu. Jednak nie to mnie zmartwiło, bo jednak dużo bardziej interesowała mnie koncepcja historiozoficzna autora, której brak w rozważaniach. Oj nie odrobił pracy domowej, nie doczytał różnych opracowań i niestety, ale mamy finalnie fatalną książkę. Szkoda.

      Usuń
    2. Twierdził, że skończył jakieś studia historyczne, jednak nie udało się tego zweryfikować. Jeśli faktycznie skończył, to wystawia najgorszą możliwą laurkę uczelni.

      Usuń
    3. A niby gdzie twierdził, że skończył studia historyczne, skoro sam się przyznał u Marcina Roli, że skończył administrację finsnowo-gospodarczą?
      https://www.youtube.com/watch?v=wAhxmxynIVY

      Usuń
  2. Jeśli on pisał tę książkę tak, jak pisze swoje komentarze - edytując milion razy w ciągu kilku minut, gubiąc sens i wątek co drugie zdanie i po prostu bredząc - to jest to mocny kandydat do pozycji "pseudohistoryczny bubel roku".

    OdpowiedzUsuń
  3. Żar ideologiczny i nędza merytoryczna...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spodziewałeś się czegoś innego po pretorianinie Grzegorza Brauna?

      Usuń
    2. Niczego się nie spodziewałem, bo wcześniej to nazwisko było mi nieznane, więc nie wiedziałem, że to fan Brauna.

      Usuń
  4. Dostaliśmy komentarz w sprawie autora, ale nie możemy zacytować go w całości, gdyż informacje w nim podane nie są weryfikowalne w tym momencie:
    "Miałam tą nieprzyjemność poznać typa osobiście. Studia to może i jakieś ma [...]. Jeśli chodzi o emocjonalność - jest to prawda. Jakakolwiek dyskusja, w której nie ma racji bądź zostanie mu udowodniona niewiedza, brak doświadczenia itp. przeradza się w chamską awanturę z wyzwiskami i wulgaryzmami z jego strony. Jest osobą wyśmiewającą wszystko i wszystkich, uważającą siebie za kogoś lepszego - w ten sposób faktycznie leczy swoje kompleksy. Konstruktywna krytyka również nie wchodzi w rachubę - on zawsze wie lepiej i więcej na każdy temat, więc jakim prawem ktokolwiek ma czelność go krytykować? [...]".

    OdpowiedzUsuń
  5. to popytajcie w otoczeniu, w miejscowości z której pochodzi i się dowiecie prawdy o nim... zawsze możecie znaleźć namiary bezpośrednio na tego człowieka w internecie, pewnie dalej ma stronę chociaż działalność już nie aktywna, więcej nie napiszę bo i tak nie opublikujecie...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szczerze? Dla mnie to w tym kontekście bez znaczenia, oceniałem jego książkę, a nie postawę życiową czy jakieś inne jego grzechy - nie czuję się kompetentny do wystawiania komuś cenzurek moralnych, bo wtedy byłbym właśnie taki jak Patlewicz. Ale mimo wszystko dziękuję za dobre chęci.

      Usuń
    2. Trafiłem na tę stronę po wpisaniu w guglu czegoś w stylu 'krytyczne spojrzenie na książkę Patlewicza'. Po czym miałem wrażenie, że ktoś podsłuchał nasze rozmowy, cofnął się w czasie do października i popełnił powyższy tekst. Tak więc, serdecznie pozdrawiam i bardzo dziękuję!

      Usuń
    3. Proszę bardzo. Do książki Patlewicza jest dużo więcej uwag, ale postanowiłem być miłosierny... ;)

      Usuń
  6. Niestety... takie liniowe historie budzą zgrozę u każdego porządnego dwuwymiarowca. Zatrzymałem się na 92 stronie i nie mam siły dalej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To i tak dużo, bo książkę można zakończyć na indoktrynującym przemówieniu G. Brauna. Ładnego sobie obrał patrona nasz szacowny autor. Szkoda też, że R. Patlewicz nie chciał odnieść się do tych cząstkowych uwag z wpisu, bo pokazał bardzo dobitnie, że nie chodzi mu o popularyzowanie wiedzy historycznej, czy tworzenie nurtu publicystyki historycznej, ale o leczenie własnych kompleksów.

      Usuń
  7. Proszę o podanie imienia i nazwiska recenzenta i podanie jakie posiada kwalifikacje do wygłaszania tych krytycznych uwag oraz ile książek napisał. Pewnie jedne wielkie zero. Krytykować to byle żul spod budki z piwem potrafi. Uwagi krytyczne mogą być słuszne, jednak dziwi mnie że książka tak nie znaczącego nowicjusza zwróciła uwagę tak wybitnego krytyka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To ja już nie wiem o co chodzi :D ale dziękuję za komplement, nie czuję się wybitnym recenzentem, co najwyżej ulicznikiem-indywidualistą, a info o mnie znajdziesz na blogu 😉

      Usuń
  8. Słyszałem, że Pan Patlewicz proponował Państwu debatę na temat recenzji. Jako że nie udało mi się zweryfikować informacji, to zwracam się do Was z prośbą o ocenienie prawdziwości tego wyzwania. Jeśli jednak to prawda, to dlaczego nie spotkają się z nim Państwo i nie zdyskredytują go?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Faktycznie, w szale emocji Patlewicz wyzwał dwie osoby do telewizyjnej debaty na żywo. Było to wtedy, kiedy zostały wysunięte dość zasadne zarzuty o plagiat, którego dopuścił się na łamach "Magna Polonia", szczegóły tutaj: https://www.facebook.com/imperiumlechickietobzudra/posts/1834921743504648?hc_location=ufi
      Obecnie Patlewicz boi się dyskutować, bo dobrze zdaje sobie sprawę, że nie ma żadnych szans merytorycznych. Zaręczam, że naprawdę potraktowałem go w recenzji bardzo łagodnie, ale skoro Patlewicz dalej przeinacza i kłamie na temat konfliktu ze środowiskiem sigillistów, powstanie drugi tekst odnoszący się do jego książki. Bzdura po bzdurze. Na niniejszą recenzję Patlewicz w ogóle nie zechciał odpowiedzieć. Oczywiście odpowiedział, zmuszony przeze mnie w licznych postach na fb, gdzie uprawiał tanią propagandę swojej książce, robiąc jedynie przytyki poza merytoryczne. Więc skoro nie potrafi odpowiedzieć na zarzuty, to po co z takim człowiekiem dyskutować? Nie mam czasu na polityczne połajanki. Patlewicz wzywa do publicznej debaty bo tylko zrobienie szoł mu pozostało, by potem na YT wpisywał sobie tytuły typu "kalibracja historyków, masakracja reżimowych uczelnianych profesorków", samo zaś spotkanie nie będzie miało z merytoryczną dyskusją niczego wspólnego, bowiem na każdy merytoryczny zarzut czy pytanie, będzie reagował jak na hejt. Merytoryczne debaty prowadzimy na sympozjach i konferencjach naukowych, na których Patlewicz się nie pojawia i nie pojawi nigdy, bo zasady dyskusji nie odpowiadają do jego emocjonalnego charakteru formułowania odpowiedzi.

      Usuń
  9. a mnie dziwi jedna rzecz, która nie pojmuje. Pan Patlewicz zaczął wytykać innym różne błędy i słusznie, ale dlatego włazi komuś z buciorami w życie prywatne? Wczoraj widziałem filmik o Chojeckim i w sumie w wielu miejscach się zgadzam z Patlewiczem, ale pozwolił sobie na kilka niewybrednych uwag na temat jego córek, że niby ojciec trzyma je krótko i dlatego nie mają męża i dzieci, a dobiegają trzydziestki... czekam jak ktoś Patlewiczowi wytknie, że sepleni i ma krzywy zgryz, bo to argument na tym samym poziomie...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja uważam, że dobrze zrobił - należy znać życiorysy osób publicznych, starających się wywierać wpływ na opinię słuchaczy. Tak samo jak warto znać kilka szczegółów z biografii Bolka Wałęsy, Michnika czy też gwiazdy TVN pani Pochanke. Co do książki to się nie wypowiadam, bo nie czytałem - przymierzam się, ale z racji tego, że historykiem nie jestem a nie mam czasu, żeby wszystko sprawdzać miłoby było zobaczyć jakąś rzetelną recenzję wraz z źródłami, troszeczkę dłuższą niż ta powyżej. Pozdrawiam.

      Usuń
    2. No wie Pan, nie ma zwyczaju pisania aż tak rozległych recenzji, ale mogę obiecać, że akurat w przypadku Patlewicza ukaże się w przyszłości dłuższa. Spokojnie.

      Usuń
  10. tak jak piszesz wytykanie takich rzeczy to wchodzenie buciorami do życia i niski poziom, jemu to powinien ktoś wytknąć inne rzeczy z życia prywatnego - przy których seplenienie i krzywy zgryz to błahostki

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A co masz na myśli? Trzeba jednak przyznać, że Patlewicz trochę honoru i odwagi ma - nagrał film o sobie i swojej rodzinie, co moim zdaniem jest strzałem w kolano, za bardzo się odsłonił.

      Usuń
  11. nic się nie odsłonił, prawdy za dużo to tam nie było, a komentarze pod filmikami z różnych kont pisze, nie będę go tutaj jakoś oczerniał itd. ale problemy różne miał i ma i wcale tak nieskazitelny nie był i nie jest żeby tak innym przygarniać w filmikach - ale to moje zdanie - niektórzy potrafią z najgorszych rzeczy wyciągnąć pozytywy:), ktoś wyżej w komentarzach chciał coś chyba napisać i stwierdzono, że informacje nie są weryfikowalne więc i ja nie będę się produkować, może autorzy bloga poznają prawdę bliżej i wtedy ją poznamy wszyscy

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trochę mnie dziwią tego typu komentarze i snucie insynuacji. Jak pisałem wyżej, chodzi mi o poglądy i tezy zawarte w książce, a nie o to kim jest Radosław Patlewicz. Jasne, w swoich poglądach zdradza swoje cechy charakteru, bo są one determinujące, to jak przyjmuje krytykę lub zarzuty. Jeśli ktoś ma do powiedzenia na temat postępowania Patlewicza, to nie tutaj. Nie zniżam się do poziomu funkcjonariusza politycznego Patlewicza i chciałbym, aby ten wątek się zakończył. Jeżeli ktoś ma potrzebę odpowiedzenia kim jest autor, przedstawienia jego ścieżki życiowej, postępowania etc. to proszę to zrobić publicznie, a nie z anonimowego konta.

      Usuń
  12. Wiadomo, że Pan Grzegorz Braun nie jest historykiem, więc nie powinien się wypowiadać, natomiast pan Sigillum Authenticum jest...nie wiadomo kim, więc ma święte prawo się wypowiadać. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A może być zobaczył inne posty? Tam znajdziesz informację, kto prowadzi blog.
      Np. tu: http://sigillumauthenticum.blogspot.co.at/2017/09/czas-sie-wreszcie-poznac.html

      Usuń
    2. Książki historyczne piszą historycy dla historyków, i biada komukolwiek spoza kasty recenzować ich dokonań! I zapamiętajcie sobie, towarzysze, raz na jutro, że w dziedzinie polityki monopol na słuszność mają politolodzy, a w sprawach męsko-damskich - licencjonowane zrzeszenia alfonsów i ladacznic :)

      Usuń
  13. >Historia nie jest dyscypliną, która zajmuje się kształtowaniem moralnym, wykazywaniem słuszności, obroną wartości, ale wyjaśnieniem faktów, zjawisk i procesów, które zachodziły w przeszłości.
    .
    .
    .
    To zdanie jest absurdalne. Historia to nie suche fakty ale też ocena moralna. To tak jakby prawnicy byliby tylko od dogmatyki prawa bez przywiązania i rozważania takich pojęć jak sprawiedliwość, wolność itp. To też jakby na polskim omawiano by tylko motywy bohatera, działanie i skutki tego działania bez oceny moralnej. A przecież to wszystko nauki humanistyczne. Takie twierdzenie doprowadza do takich stwierdzeń że holokaust czy przykłady z naszego podwórka np. batoh czy humań nie można potępiać bo to nie obrona wartości słuszności. Historia w tej definicji staje się nauka techniczną czyli martwą. Kto ma bronić wartości jak nie humaniści? A nie uważanie Chrobrego za złego władce świadczy o braku myślenia długofalowego.

    OdpowiedzUsuń
  14. W sprawie wiedzy "reżysera i scenarzysty, który od kilku lat jest czynnie zaangażowany w życie społeczne i polityczne, a w 2015 roku kandydował w wyborach na urząd prezydenta RP" http://www.mysl-polska.pl/node/374
    "Drużyna Bolesława Chrobrego była jednak wyobcowana i wroga względem ludności cywilnej" skąd to biedaczek wie? Gall Anonim pisze zupełnie inaczej.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz