„Nie wiem, o czym mówię i nie wiem, co jest po czym”. Polemika z metodami badawczymi Janusza Bieszka
Widząc, jakie zamieszanie
wywołuje sprawa fantazmatu Wielkiej Lechii, postanowiłem bliżej przyjrzeć się
temu fenomenowi, jego podstawom naukowym i argumentom, jakie używają osoby
związane z tym nurtem. Na samym początku chciałem zrecenzować książkę Janusza
Bieszka „Słowiańscy królowie Lechii. Polska starożytna”, która ukazała się
nakładem, zacnego niegdyś, wydawnictwa BELLONA.
Nim udałem się do księgarni po
zakup książki, postanowiłem dla własnego rozeznania sprawdzić, kim jest autor
książki. W internecie natrafiłem na kilka wywiadów z J. Bieszkiem, jeden
szczególnie mnie zainteresował:
To druga część rozmowy w ramach
cyklu audycji „Przebiegunowani”, radia Islanders. Po wysłuchaniu tego, co
opowiadał tam autor książki postanowiłem zrezygnować z jej zakupu, zdając sobie
sprawę, że pełna myśl autora została zawarta w niej właśnie (szkoda tych 30 zł),
a zająć się poszczególnymi fragmentami wypowiedzi J. Bieszka, pokazując, w jaki
sposób on posługuje się argumentami i metodami badawczymi.
Odnoszę się tylko do kilku kwestii
z całości nagrania, ponieważ w kwestiach archeologicznych nie czuję się
kompetentny. To zaczynamy.
4.52–5.27 [minuty na nagraniu]: Przede wszystkim podstawowa rzecz:
kręgosłupem ten książki jest kronika Prokosza, uznana oczywiście przez zaborcę
niemieckiego i austriackiego za fałszywą. Potwierdzał to skwapliwie nasz
pseudonaukowiec Lelewel, który był Austriakiem […] spolszczył się i był
opłacany przez Niemców i Austriaków [...].
Są to kompletne niedorzeczności, które
opowiada rozmówca audycji. Po pierwsze, kronika Prokosza, którą wskazuje J.
Bieszk, jest oczywistym fałszerstwem znanego w Rzeczpospolitej Przybysława
Dyjamentowskiego, który zaczynał swoją karierę od fabrykowania genealogii
rodowych. Nie od dziś wiadomo, że czasy oświecenia, oświeceniem nie było i
wszelkiej maści wynalazki, fałszerstwa kronik i inne podobne rzeczy, np.
poglądy i idee religijne były bardzie zacofane niż te, które znamy ze
średniowiecza, nazwane błędnie ciemnymi wiekami. Otóż tymi ciemnymi wiekami był
okres oświecenia. Idea filozofów na tronie, powstanie propagandy na rzecz
dynastii rządzących i konkretnych państw było na porządku dziennym. Zwłaszcza
tej, która odrzucała dorobek chrześcijaństwa na rzecz zmyślonych długich
dziejów przedchrześcijańskich.
Później owe wymysły nazywały się
w XIX i XX wieku dumnie panslawizmem, czego przykładem wręcz dobitnym jest
fałszerstwo posągu Światowida, wplecenie tej idei do polityki Imperium Rosji
Carskiej, która przecież z papistami nie wiele miała wspólnego. Niestety wiedza
i krytyka źródłowa pod koniec XVIII i początku XIX wieku jeszcze nie pozwalała
na to, aby można było jednoznacznie określić autentyczność tego typu źródła.
Mimo że podwaliny pod nowoczesną krytykę źródłoznawczą dał w XV wieku Lorenzo
Valla wykazując, że tzw. Donacja Konstantyna to ewidentne fałszerstwo. Zresztą
nawet dzisiejsi badacze mają problem z ustaleniem prawdziwości czy też nie
niektórych dokumentów średniowiecznych, wykorzystując do tego nowoczesne
metody, również laboratoryjne.
Ciekawym jest, że właśnie nikt z
lechistowskich badaczy nie pokusił się o wydanie krytyczne Prokosza. Wtedy,
przy badaniu tekstu, wyszło by na jaw, że cała idea Wielkiej Lechii oparta jest
na fałszerstwie.
Nie tylko w Polsce fałszowano i
wymyślano ślady starożytności danego państwa. W Czechach na początku XIX w.
zasłynęli Wacław Hanka i Josef Linda, którzy rzekomo odkryli dwa rękopisy –
zielonogórski i królowodworski, mające niebagatelne znaczenie dla najstarszych
dziejów Czech. Piszę, rzekomo, bo niedługo później okazało się, że oba rękopisy
zostały przez nich sfabrykowane.
Argument o pisaniu historii pod
zaborców jest tak nierzeczywistym, że moje zwoje mózgowe się buntują. Czyżby
zapomniano, że to właśnie za czasów zaborów polska historia dorobiła się
nieporównywalnie do czasów obecnych wybitnych jednostek badaczy, którzy podłożyli
mocne grunty pod współczesny stan historii jako nauki w Polsce, by wymienić
kilka nazwisk: Stanisław Kutrzeba (historyk prawa), Marian Sokołowski (historyk
sztuki), Stanisław Smolka (historyk), Stanisław Krzyżanowski (historyk) i
wielu, wielu innych. Oni właśnie pisali o Polsce i narodzie jako tym
niezwyciężonym. Zastanawiali się nad przyczynami jego upadku, by po odrodzeniu
już do tego nie dopuścić (słynne szkoły historyczne – krakowska i warszawska).
Nazywanie Lelewela
„pseudonaukowcem”, który „był opłacany przez Niemców i Austriaków” jest aktem
skandalicznym, pokazującym jakim dyletantem i ignorantem jest J. Bieszk.
Joachim Lelewel był przede wszystkim polskim patriotą, walczył w powstaniu listopadowym,
a po porażce tego zrywu założył Komitet Narodowy Polski. Położył też wiele
zasług pod budowę warsztatu nowoczesnej nauki, którą dzisiaj możemy operować.
Odsyłam Pana J. Bieszka do książki Henryka Słoczyńskiego Światło w dziejarskiej ciemnicy: koncepcja dziejów i interpretacja
przeszłości Polski Joachima Lelewela (Kraków 2010).
Jeżeli J. Bieszek twierdzi, że
Lelewel współpracował z zaborcami, to powinien przedstawić dokumenty
poświadczające taką tezę (najlepiej z sygnaturami i miejscem przechowywania).
Zresztą, doszukiwanie się przez zwolenników teorii Wielkiej Lechii, m.in
Janusza Bieszka czy Piotra Makucha, jak i przez samych tych autorów,
wszędobylskiej teorii spiskowej, nad którą czuwać ma sekta watykańska oraz
niezliczone siły zewnętrzne, w postaci Niemców i wewnętrzne, w postaci
historyków-naukowców, i używanie sformułowań obrażających środowiska naukowe i
patriotyczne w Polsce, kwalifikuje się do leczenia psychiatrycznego, niż jako
argument merytoryczny w uprawianiu poważnej nauki. Zwolennicy zaś otaczają takich
autorów niemalże bezkrytycznym kultem jednostki, co, paradoksalnie, tworzy
obraz "sekty" lechickiej, walczącej z wyimaginowanymi przez nich, a
nie istniejącym sektami polskiej nauki, sił germańskich i papiestwa.
8.48-9.18 Drugim dowodem to jest Kronika norymberska, nie mogłem jej
zdobyć, niech Pan sobie wyobrazi, że dotarłem do niej, do publikacji University
of Winsconsi, które opublikowało to po angielsku, przetłumaczono wiernie
kronikę norymberską. I okazało się, że w
9 r. n.e., 12 r. n.e. Lechowie walczyli w swojej Bawarii Lechickiej, pod
miastem Lecha – to jest obecnie Augsburg – z legionami rzymskimi [...]
J. Bieszk wskazuje w tym
fragmencie, że nie mógł nigdzie zdobyć Kroniki norymberskiej. Trzeba było
kwerendy za oceanem, aby odnaleźć tłumaczenie na język angielski. Widocznie
autor książki, nie wie, że w Polsce w bibliotekach naukowych znajduje się kilka
(kilkanaście-kilkadziesiąt?) oryginalnych egzemplarzy Liber Chronicarum. Znajdują
się one w zbiorach zastrzeżonych dla zwykłych czytelników (z oczywistych
powodów, bynajmniej nie po to by je ukrywać, ale dla celów bezpieczeństwa), są
to tzw. zbiory specjalne. Aby do nich dotrzeć i móc skorzystać trzeba
być pracownikiem naukowym, posiadać tytuł naukowy, albo posiadać list
polecający od pracownika naukowego, zawierający informację, w jakim celu chcemy
skorzystać z danego zasobu. Pan Bieszk tego nie wie, lub po prostu nikt takiej
opinii mu nie wystawił. Co do dalszej części, widać że J. Bieszk uprawia naukę
tak samo jak w XVIII w.: wszystko co znajdzie, uważa za równoważne, nawet jeśli
powstało XV w. i opisuje coś, co działo się 1500 lat wcześniej. Paradygmat ten,
i odwoływanie się do m.in. dzieł Adama Naruszewicza i innych oświeceniowych
historyków polskich, których również interesowała kwestia pochodzenia Polaków,
niestety jest anachronicznym, a w badaniach tych kwestii, ahistorycznym. Metody
naukowe, interpretacja i krytyka źródeł nie przystaje już do nowoczesnej nauki
historycznej, a same te dzieła są tylko i wyłącznie śladem mentalności ludzi
tamtego okresu i należą, jako zabytek historiograficzny, do specyficznego
działu zajmującego się historią myśli, idei i badań. Nie są natomiast to
pozycje, z których w sposób autorytatywny można czerpać wiedzę o dawnych
dziejach naszego państwa i narodu.
11.38-12.04 Dlatego mnie proszę Pana atakowali, wyśmiewali,
obrażali. Ale wie Pan? Aż się dziwie, robią to prawdopodobnie naukowcy, którzy [są]
wściekli, że coś takiego ja ujawniłem, w ten sposób reagują, każdy prostak,
prostaczek potrafi obrażać, wyklinać i wymyślać […] świadczy to o niemocy
intelektualnej i nie wiedzy po prostu. [...]
Wcale się nie dziwie, że ktoś
Pana atakuje, wyśmiewa, a nawet obraża. Z tym ostatnim się nie zgadzam,
ponieważ szanuję Pana jak człowieka. Wolni naukowcy, jeżeli tylko stosują się
do krytycznych metod badawczych, tj. naukowych, dzięki czemu wyniki ich badań
są wymierne, funkcjonują w środowisku naukowym na równych zasadach, co naukowcy
zrzeszeni w uniwersytetach i instytutach naukowych. Niejednokrotnie to właśnie
oni, w zaciszu swych domostw tworzą przedmioty, które później zmieniają oblicze
naszego życia. Ale stosują się do prawideł naukowości i ich metod krytycznych.
Fizyk i matematyk do prawideł tych nauk i ich zapisu naukowego, historyk-amator
zaś do metod naukowych tej dziedziny wiedzy, badając choćby dzieje swojej małej
ojczyzny (tzw. historii lokalnej). Nie zarzucam tutaj, że ich prace są
przemilczane w środowisku. Niestety, jeżeli są one pozbawione zasad krytyki i
naukowości, to są odrzucane przez środowisko, jako nie przynoszące zwiększenia
stanu wiedzy w danej dziedzinie. Przytoczony argument o pomijaniu, niszczeniu i
przemilczaniu faktów i artefaktów, odsłanianych przez stare pisma czy
wydobywanych podczas prac archeologicznych jest równie chybiony, co poprzednie.
Przy wykorzystaniu metod naukowych pisma okazują się podróbkami, natomiast
artefakty są błędnie datowane poprzez przemieszanie warstw archeologicznych,
błędu badania radioaktywnym izotopem węgla C14, co przynosi, rzecz jasna,
odrzucenie takiego materiału jako niereprezentatywnego, który nie wnosi
powiększenia stanu wiedzy. Jeżeli pisma i artefakty są badane w sposób
nienaukowy, automatycznie są odrzucane przez środowisko naukowe. Ich efekty są
niewymierne i niewspółmierne z innymi badaniami, co prowadzi to chaosu w nauce,
niż dla jej korzyści.
Pan Janusz Bieszk nie stosuje
żadnych metod badawczych, dopasowuje źródła i argumenty, do swojej wizji
historii. Jest to postawa sprzeczna z etyką historyka na poziomie nawet
hobbysty. Z doświadczenia wiem, że środowisko naukowe na pewno nie szkaluje
Pana Bieszka, ponieważ tacy ignoranci i mitomanii są po prostu przemilczani z prostego
powodu: argumenty takich osób jak J. Bieszk nie podlegają naukowemu
postępowaniu. My na blogu robimy wyjątek, ale szczerze wątpię, żeby ktoś w
czasopiśmie naukowym (Ba! Nawet popularno-naukowym), napisałby recenzję książki
Pana Bieszka, bo byłaby ona miażdżąca.
12.22-12.51 Takim ewidentnym dowodem, są Roczniki Książąt Bawarskich
Awentinusa, […] poprosiłem tłumacza języka łacińskiego, żeby mi to
wszystko przetłumaczył. Zresztą pięknie to zrobił […]. I szczęki Panom
opadły! Proszę Pana, od zaborów nas oszukiwano! […]
Dalej już nie cytujemy. Roczniki
Książąt Bawarskich to przecież XV wiek, więc do badań czasów wczesnego
średniowiecza mają się nijak, bo są bardzo oddalone od wydarzeń, które
przytacza J. Bieszk. Szuka się zawsze źródła najbliższego czasowo. Już o tym
pisałem wyżej. Po raz kolejny pojawia się argument o oszukiwaniu nas przez
zaborców. Komu te szczęki opadły? To co mówi Pan Bieszk jest irracjonalne i nie
poparte żadnymi dowodami. A tak poza tym, badacz początków Polski, za jakiego
się ten ów Pan ma, i nie zna języka łacińskiego? Poza tym fragmenty rocznika
Awentinusa zostały na język polski przetłumaczone, o czym Pan Bieszk nie wie. Zawodowi
naukowcy pracują na źródłach oryginalnych, wiedząc, że każde tłumaczenie,
choćby najlepsze, jest ingerencją w treść.
27.15–27.38 Jest tyle
dowodów i mówi się, że nie ma. Są! Trzeba szukać! Dlatego ja zachęcam […] To
niemożliwe, żeby tak było dalej i zachęcam do dalszych badań właśnie młodych
[…] historyków, młodych doktorantów,
co oni robią? Przecież to oni powinni to badać! To są nasze korzenie!
Na pytanie, co robią doktoranci odpowiadam: piszą prace naukowe, a nie
zajmują się irracjonalnym przekłamywaniem historii. Człowiek wykształcony,
poprzez nabytą wiedzę umie wyjść poza utarte schematy. Ale musi ku temu
wykorzystać metody wymierne, by końcowy efekt jego rozumowania nie został
zdyskredytowany. Podejmowanie przez współczesnych młodych naukowców problemy
badawcze, które jeszcze 20-30 lat temu nie realizowano, bardzo dobrze pokazuje tą
kwestię. Wystarczy spojrzeć na listy grantów przyznawanych przez Narodowe
Centrum Nauki, jakie problemy nurtują współczesnych badaczy. Są to badania
zajmujące się człowiekiem, jego mentalnością, szukania nowych metod krytycznych
i badawczych, by wyniki tych dociekań były wymierne. Można wyjść poza schemat,
a nawet trzeba, pamiętając o zasadach naukowości. Bez tego prowadzone badania
będą bardzo słabe i niewiele wnoszące nowego do stanu wiedzy danej dziedziny
Historia współczesna, jak ją określił w XIX wieku Leopold von Ranke,
próbuje jedynie pokazać, jak to właściwie było. Nie chodzi o dojście do prawdy
absolutnej, bo jest to dla człowieka niemożliwym zadaniem, tylko wykazanie,
poprzez zastosowane metody naukowe, wyniki możliwie prawdzie najbliższe.
J. Bieszk nie rozumie i nie chce tego zrozumieć. Woli tworzyć mity i
uważać swoje wymysły za prawdę objawioną. Powtarzam raz jeszcze: bez aparatu
krytycznego, bez badania mentalności dziejopisarzy na przestrzeni wieków: ich
wiedzy, horyzontów intelektualnych, nie powiemy nic, co byłoby pewnikiem w
kwestii dziejów Polski.
28.08–28.42 Ja opisałem
[…] część słowiańską […], teraz chcę napisać chrześcijańską królów
Lechii, bo moim zdaniem […] Lechia trwała nadal i to jest w kronikach do
XIV wieku, do śmierci Kazimierza wielkiego 1370 r., kiedy zmarł. Do tego czasu
trwała wielka dynastia lechitów […].
O jakich kronikach J. Bieszk mówi? To są insynuacje, farmazony i
bajeczki pokroju powieści Króla Maciusia I. Średniowieczna, dziejopisarska
wizja pochodzenia Polaków jest różna, w zależności, po jaką polską
średniowieczną kronikę sięgniemy. Wizja słowiańszczyzny w kronice Anonima
zwanego Gallem nie jest zbytnio rozbudowana. O przodkach Mieszka, pierwszego
historycznego władcy Polski wiemy niewiele. Pierwsze imiona przekazuje przecież
późna, XII-wieczna, kronika Anonima, a wiarygodność tych informacji jest przez
badaczy kwestionowana z racji, że dziejopisarz jasno rozgraniczył niepewne
opowieści od prostej narracji o dziejach. Ponieważ w niepiśmiennym
społeczeństwie, jakim niewątpliwie były plemiona zamieszkujące ziemie polskie,
imiona poprzednich władców mogły być przekazywane ustnie, stąd uznać można, że ciąg
imion (Siemowita, Lestka i Siemiomysła, został zachowany, ale nie jest on
odpowiednikiem trzech kolejnych pokoleń, co raczej trzech następujących po
sobie panujących, w latach wielkiej budowy grodów w Wielkopolsce. Lechici,
którzy po raz pierwszy pojawiają się w dziejach bajecznych Mistrza Wincentego
Kadłubka nie mają swojego protoplasty – chyba że, był nim Lestko, młodzieniec,
który z nikąd pojawia się na kartach tego dzieła i bierze udział w wyścigu o
koronę. W XIV-wiecznej kronice Dzierzwy, pojawia się owczesna genealogiczna
linia ciągnąca się od Jafeta, ojca europejskich narodów i łączy ona Troję z
Wandalami Mistrza Wincentego. Pierwszy raz w polskich kronikach Lech pojawia
się dopiero w szeroki słowiańskim prologu Kroniki Wielkopolskiej, która zresztą
czerpała z kroniki Mistrza Wincentego. Etnonim Lechitów zawarty w kronice
Kadłubka wywodzi się prawdopodobnie z Lechów, Ljachów, tj. plemienia Lędzian,
zamieszkałe pogranicze rusko-węgierskie nad rzeką San. Stad zarówno w
najstarszym ruskim latopisie, tzw. Powieści minionych lat oraz w
dziejopisarstwie węgierskim, zwłaszcza w kronice polsko-węgierskiej, powstałej
w latach 20. XIII wieku, pojawia się określenia Lachy i Lengyel (w kronice
polsko-węgierskiej langel), pochodzą właśnie od tegoż plemienia, a nazwa
została przeniesiona na cały obszar państwa polskiego i całej jego ludności.
Lechia istniała tylko i wyłącznie jako próba odgadnięcia pochodzenia polaków,
nie jako wielkie, mityczne, imperium. I wszelkie udowadnianie na podstawie
niejednokrotnie czysto propagandowych sformułowań znajdujących się w dziejach
bajecznych średniowiecznych kronik, że państwo lechickie istniało, mało,
przetrwało do czasów śmierci Kazimierza Wielkiego, jest niedorzecznością,
błędem myślowym u samego jego początku. Pan Bieszk nie zdaje sobie również
sprawy, że Piastowie nie wygaśli na Kazimierzu Wielki, a ród piastowski w
mniejszych dzielnicach, które nie zostały przyłączone do państwa kazimierzowego
trzymali się dzielnie do wieku XVII. Ostatni Piast, Jerzy IV Wilhelm, książę
legnicko-brzeski, zmarł w roku 1675.
Zresztą nie zdziwiłbym się, gdyby J. Bieszk po napisaniu kolejnej
części swoich wymysłów, stwierdził, widząc wynik finansowy swojej następnej książki,
że Lechia trwała nadal w nowożytnych czasach.
30.55–31.02 Zapraszam teraz naukowców, młodych, historyków,
studentów, żeby zaczęli badać i szukać, bo przecież oni lepiej znają komputer
ode mnie! (śmiech) [...]
Teraz właśnie wyszedł cały warsztat pracy J. Bieszka, czyli historia „ConTRLolowana”
– CTRL + C, CTRL + V. Co studenci mają szukać w komputerze!? Kwerendę naukową
przeprowadza się, nie w internecie (bo chyba to miał na myśli autor), ale w
bibliotece i archiwum. Studentów historii uczy się, między innymi, że powinno
się korzystać z Bibliografii historii Polski, gdzie zestawia się
corocznie wydane publikacje, artykuły naukowe i recenzje naukowe tychże. Jeżeli
potrzeba tematu badawczego tego wymaga, to korzysta się ze zbiorów specjalnych
w poszczególnych pracowniach – rękopisów, starych druków, etc. Bądź udaje się
do archiwum, gdzie w kartotekach odnajduje się interesujące nas jednostki
archiwalne, które według sygnatur zamawiamy do czytelni. Oczywiście – dobie
komputeryzacji i digitalizacji, wiele rzeczy można znaleźć „na komputerze”, np.
w bibliotekach cyfrowych, jednak nie wszystko się tam znajdzie, lub na dany
temat nic nie ma, co jest oczywiste i obowiązkiem historyka jest kwerenda
biblioteczna i archiwalna.
35.31–36.41 Moim zdaniem nie ma, nie było Piasta, nie było dynastii
piastowskiej, nie ma państwa piastowskiego. […] Kronika Prokosza to
wszystko omawia, ale to specjalnie odrzucono […] Słowo Piast w ogóle nie ma
takiego imienia. Piast pochodzi od słowa piastun, to był majordom na dworze
królewskim i jego tak potoczne nazywali – jako skrót […]. Niemcy sprytne
odcięli nam całą starożytną historię Polski, słowem właśnie Piast.
Wracamy do punktu wyjścia. Powtarzam: Kronika Prokosza jest
fałszerstwem XVIII-wiecznym. Przecież wiadomo, że Piasta, jak reszty mitycznych
królów nie było. Czy J. Bieszk w ogóle czytał Galla Anonima? A prace naukowe
Profesora Banaszkiewicza? Niemcy nie mieli co odcinać, bo starożytnej Polski
nie było. O początkach naszego państwa pisano w polskiej literaturze naukowej
wiele. I to wybitni naukowcy pokroju Gerarda Labudy i Henryka Łowmiańskiego,
których warsztat i rzetelność na pewno nie pozwalałby na ukrycie ważnych
wzmianek źródłowych, których zresztą dla początkowego okresu naszej
państwowości nie jest zbyt dużo. Tym bardziej nie pozwolili sobie na budowanie
swoich karier i autorytetu naukowego na źródłach, co, do których są jakiekolwiek
podejrzenia o ich prawdziwości, a tym bardziej do ewidentnych fałszerstw. Z ich
dorobkiem można się zapoznać, jako że są to klasycy polskiej mediewistyki, ich
prace są wznawiane, obecne na rynku wydawniczym i dostępne dla każdego. Są to
„Studia nad początkami państwa polskiego”, t. 1-3, G. Labudy, oraz „Początki
Polski”, t. 1-6, H. Łowmiańskiego.
I to koniec tej żałosnej dyskusji. Warto zwrócić uwagę, iż osoba
przeprowadzająca wywiad z J. Bieszkiem nie ma pojęcia, o czym mówi.
Wypada podsumować całość przedstawionych metod pracy Janusza Bieszka. Autor
ów, jest zwykłym hochsztaplerem. Miesza wymysły z całą masą źródeł, których tak
naprawdę nie poddaje żadnej krytyce. Uparł się, że chce być lepszy od
naukowców, zamiast to właśnie od nich brać garściami i przy metodach naukowych
badać źródła. W przeciwieństwie do autora, uznaję tylko i wyłącznie wagę
argumentów merytorycznych. Wszystkie przytoczone przeze mnie informacje
sprawdzić można w odpowiednich opracowaniach naukowych. Niestety ogólny obraz
samej wypowiedzi Pana Bieszka, przytoczonych przez niego argumentów i metod,
stwierdzam, że jest on kompromitujący dla autora, a wszelka krytyka, która
zostanie podjęta będzie dla niego i jego pracy miażdżąca. Odbija się to również
rykoszetem w kierunku poważanego niegdyś wydawnictwa BELLONA, które wydaniem
tej pozycji, jak i zapowiedzeniem kolejnej, „Chrześcijańscy królowie Lechii.
Średniowiecze” kompromituje swój wizerunek, a wszelkie dotychczasowe dokonania
tej oficyny zostaną zapomniane. Zdaję sobie sprawę, by poznać całość myśli
autora i jego argumentację, trzeba zapoznać się z jego pracami, gdzie znajdę
pełną wykładnię, ale kupno tych prac nie jest wspomaganiem rzetelnego i dobrego
twórcy, a jedynie legitymizowaniem hochsztaplerstwa Janusza Bieszka w oczach
wydawców, jak i zwolenników jego teorii, których ciągle przybywa.
Na koniec oddajmy głos Profesorowi Matuszewskiemu: "Uprawianie
Nauki przed duże N wymaga pasji, talentu, ogromnego wysiłku i bezwzględnego
poświęcenia się uprawianej dyscyplinie. Wymaga także świadomej rezygnacji z
poszukiwania znaczącego materialnego dobrobytu. Dorobić się można li tylko na
uprawianiu pseudonauki. Prawdziwej nauki na biurokratyczne punkty przeliczyć
się nie da, znakomicie natomiast takiej procedurze poddaje się badawcza
tandeta: pseudonauka i pseudonaukowcy". Takie są właśnie metody Janusza
Bieszka. Tandetne, ale chwytliwe.
Doctore
Współpraca: Acolitus
PS Polemika ta nie wyczerpuje
tematu, a wszelkie uproszczenia zostały przedstawione, by tekst był
przystępniejszy w odbiorze. Dla zainteresowanych polecamy dwie znakomite
książki, doskonałych polskich historyków, prof. Krzysztofa Zamorskiego, Dziwna
rzeczywistość. Wprowadzenie do ontologii historii, Kraków 2008 oraz prof.
Jerzego Topolskiego Jak się pisze i rozumie historię. Tajemnice narracji
historycznej, Poznań 2008, na temat, czym jest historia jako nauka.
Czego mozna sie bylo spodziewac po autorze "Cywilizacji kosmicznych na Ziemi", wydanych rowniez przez Wydawnictwo Bellona?
OdpowiedzUsuńŻe Bellona to nie to samo co kiedyś.
UsuńA ja dodam, że ten Pan Janusz Bieszk ma zamiar iść z tą książką do Ministerstwa Oświaty aby ministerstwo wprowadziło ją do szkół jako książkę do nauki historii. Wyrazy współczucia dla uczniów.
OdpowiedzUsuńPan Bieszk chyba nie zna procedur dopuszczenia podręczników do szkół przez Ministerstwo Edukacji Narodowej. Jeżeli złoży taki wniosek do jego pracy zostanie powołany zespół recenzentów i ekspertów, którzy będą oceniać zgodność z wymogami, jakie MEN stawia, w tym zgodność z programem, jakość merytoryczna, własności poznawcze i rozwojowe pod kątem ucznia. Czy nie boi się, że wtedy całość jego wątpliwych kompetencji badawczych zostanie całkowicie zmiażdżona, a jego książka jest bublem a nie pracą naukową. Oczywiście jeżeli to zrobi, to negatywną opinię MEN skwituje wszechobecnym spiskiem naukowców.
UsuńLiber Chronicarum jest dostępne w internecie w postaci elektronicznej.
OdpowiedzUsuń"Lelewel był przede wszystkim polskim patriotą, walczył w powstaniu listopadowym, a po porażce tego zrywu założył Komitet Narodowy Polski. " - tak, Cyrankiewicz był w Auschwitz i z tego powodu podobno skazano Pileckiego na śmierć - ponieważ wiedział za dużo niewygodnych rzeczy na jego temat. Podobnie mogło być z tymi, co za dużo wiedzieli o Lelewelu...
Tam, gdzie pojawia się polityka, historyk winien być bardzo ostrożny, w sumie historia to tak naprawdę historia polityki...
Historię piszą zwycięscy i oni już przez lata zaborów zadbali o odpowiedni imidż Lelewela. Nic nie jest więc przesądzone, tym bardziej, że prawie każdy kronikarz kłamał w swoich kronikach...co można wykazać. I pewnego dnia zostanie wykazane.
"jeżeli tylko stosują się do krytycznych metod badawczych, tj. naukowych, dzięki czemu wyniki ich badań są wymierne, funkcjonują w środowisku naukowym na równych zasadach, co naukowcy zrzeszeni w uniwersytetach i instytutach naukowych."
Sęk w tym, że - jak niedawno czytałem w pewnym artykule - często historycy kreują fikcję historyczną. Tak było ponoć z bitwą pod Cedynią - istnieją dość szczegółowe opracowania nt. tej bitwy, tym czasem źródła są bardzo skromne. To co znamy, że brat Mieszka atakował Hodona w wąwozie, to wymysł historyków z lat 60-tych. Podobno nawet do końca nie jest pewne, czy była to Cedynia, czy to czasami nie odbywało się gdzieś na Połabiu. Niestety nie pamiętam gdzie to czytałem, może spróbuję znaleźć ten artykuł. Ale może Pan potwierdzi te rewelacje, ja nie jestem historykiem.
Z okazji rocznicy chrztu Polski oglądałem relacje w TV i specjalne programy temu poświęcone. Stoi historyk nad kawałem wylanego wapna i mówi, że to misa chrzcielna, w której odbył się chrzest Mieszka.
A skąd on to wie???
Ktoś tak tak to zinterpretował, czyli po prostu wymyślił. Mam wrażenie, że czasami prace naukowe niewiele różnią się od twórczości Bieszka, którego Pan tu krytykuje - piszę tak, bo nie czytałem go, nie mogę się odnieść.
Zazwyczaj wypowiedź profesora historii w tego typu sprawach zaczyna się od słów "prawdopodobnie" "być może", "zakładamy", a potem to już leci: "Mieszko tu, w tym miejscu stał" itd....
Czyż to nie jest fantastyka?
A może raczej polityka.
Nie czytałem Bieszka, mam sceptyczny stosunek do turbosłowian, ale uważam, że gdzie ta prawda o nas została pogubiona, ale też celowo ukryta, ze względu na obcy zysk polityczny - ale głównie finansowy.
Pozdrawiam.
Szanowny Macieju Piotrze Synaku! Nie bredź. Twoje wynurzenia dotyczące Joachima Lelewela świadczą o bezdennej głupocie.
OdpowiedzUsuńCała reszta na podobnym poziomie.
Proszę zargumentować swoją wypowiedź.
UsuńA zresztą... jak ktoś używa niekulturalnych epitetów, to nie ma możliwości, żeby coś logicznie zargumentował... Takie są prawidła polityki szanowny Sattivasa, że Lelewele udają Polaków, żeby mydlić oczy milionom. Niby jak doszło do rozbiorów? Polecam: http://werwolfcompl.blogspot.com/
UsuńO Joachimie Lelewelu świadczy najlepiej jego życiorys i dorobek naukowy. Twoje urojenia tego nie zmienią.
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
UsuńUrojenia? Masz już skończone 18 lat? Mama pozwala ci używać komputera?
UsuńWidzisz, jeśli coś chcesz zarzucać np. Joachimowi Lelewelowi, powinieneś to udokumentować. To, co przedstawiłeś bez cienia już nie dowodu a choćby tylko poszlaki to tylko urojenia.
UsuńTo wolny kraj, możesz sobie wierzyć w co tylko chcesz: w werwolf działający w Polsce po dziś dzień, w asasyna Lelewela, w ogólnoświatowy spisek historyków i co tam tylko chcesz. Narażasz się tylko na wyśmianie.
Masz konkretny problem - nie potrafisz czytać ze zrozumieniem.
UsuńNapisałem wyraźnie:"Podobnie mogło być z tymi, co za dużo wiedzieli o Lelewelu...
Tam, gdzie pojawia się polityka, historyk winien być bardzo ostrożny, w sumie historia to tak naprawdę historia polityki... "
ODNOŚNIE LELEWELA NIC NIE MOŻNA UDOWODNIĆ, BO DOWODY ZOSTAŁY ZNISZCZONE, ALBO LEŻĄ W SEJFACH W NIEMCZECH.
ALE MOŻNA WYWIEŹĆ TAKI WNIOSEK JAK WYŻEJ ZAWARŁEM, KIEDY ROZPATRUJEMY HISTORIĘ JAKO PROCES POLITYCZNY.
I TO NIE SĄ UROJENIA.
Skoro, jak napisałem powyżej:
Stoi historyk nad kawałem wylanego wapna i mówi, że to misa chrzcielna, w której odbył się chrzest Mieszka.
A skąd on to wie???
NIE WIE, TYLKO SPEKULUJE!!
Zazwyczaj wypowiedź profesora historii w tego typu sprawach zaczyna się od słów "prawdopodobnie" "być może", "zakładamy", a potem to już leci: "Mieszko tu, w tym miejscu stał" itd....
Z politycznego punktu widzenia Lelewel pracował dla zaborcy - i to jest pewnik, ponieważ min. po owocach ich poznacie, PO BRAKU OWOCÓW ICH POZNACIE i po trzecie: ten jest winien przestępstwa, co na przestępstwie skorzystał.
TAK WIĘC TWOJE UWAGI SĄ BEZZASADNE.
A WIĘC, przyjmując twój tok rozumowania,
MASZ UROJENIA.
Podobnie jak facet, który w zestalonym kawałku wapna widzi misę chrzcielną.
Takie "misy chrzcielne" to pod każdą betoniarką są na każdej budowie.
Skoro uważasz, że mam prawo wierzyć w co chcę, to po co zabierasz głos?
Na co się narażam to moja sprawa, skoro TY SIĘ WYSTRZEGASZ WYŚMIANIA, to lepiej więcej razy nie zabieraj głosu.
Rozumiem. Twój wywód powala na kolana. A teraz ja przedstawię swój wywód.
OdpowiedzUsuńPo owocach i braku owoców odkryłem, że jesteś agentem Lorda Vadera. NIE MOŻNA TEGO UDOWODNIĆ, BO DOWODY ZOSTAŁY ZNISZCZONE WRAZ Z GWIAZDĄ ŚMIERCI, ALBO LEŻĄ W SEJFACH W SIEDZIBIE JABBY NA PLANECIE TATOOINE.
Śmieszny jesteś. Wracaj do odrabiania lekcji. I więcej razy nie siedź do nocy w internecie, umyć zęby i spać - zaraz po dobranocce..
UsuńMonotonny jesteś i nieszczególnie oryginalny.
OdpowiedzUsuńNie wiem czy Waszmość zauważył, że to nie jest jakiś neon24.pl, narodowyszczecin.pl, werwolfcompl czy inne przytulisko kiepskich bajkopisarzy. Tam wystarczy pobełkotać o spisku, masonach, werwolfie i już stadko wielbicieli (niewielu i niezbyt bystrych, ale co tam) bije brawo i wzdycha: "jaki on mondry i jakom ma wiedze (albo wede aryjskom). Niestety, to nie tutaj. Ni ta liga. Opowieści z zielonego lasu elfów nie przejdą.
Bełkot to twoje drugie imię? Jeśli werwolf to bajka - to ją obal, tylko MERYTORYCZNIE, bez ogólników, obal punkt po punkcie. Tekst jest w internecie od 5 lat, miał ponad 100 tysięcy odsłon, wiem to nie dużo - ale jeszcze nikt go nie obalił. Spróbuj.
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńDowodzi się istnienia czegoś, a nie nieistnienia. Ktoś, kto mówi: udowodnij, że coś nie istnieje "obala" się sam. To podstawy. Tak więc to Szanowny Maciej Piotr Synak ma obowiązek przedstawić twarde dowody na istnienie tajemniczego i po dziś dzień potrząsającego całym światem werwolfu. Przy okazji: Maciej Piotr Synak wciąż nie udowodnił, że NIE JEST agentem Lorda Vadera. Zauważyłem, że wręcz unika przedstawienia tych dowodów! O czym to świadczy?!
OdpowiedzUsuńA teraz pobawimy się w "obal to":
1) jeśli 7 krasnoludków i Królewna Śnieżka to bajka - to ją obal, tylko MERYTORYCZNIE, bez ogólników, obal punkt po punkcie;
2) jeśli Imperium Galaktyczne to bajka - to ją obal, tylko MERYTORYCZNIE, bez ogólników, obal punkt po punkcie;
3) jeśli to, że jesteś agentem Lorda Vadera to bajka - to ją obal, tylko MERYTORYCZNIE, bez ogólników, obal punkt po punkcie;
4) jeśli hipoteza, że jesteś Reptilianinem to bajka -to ją obal, tylko MERYTORYCZNIE, bez ogólników, obal punkt po punkcie.
Tak można bez końca.
Po raz kolejny zwracam uwagę, że pomyliłeś blogi. Tutaj opowieści z zielonego lasu elfów (a może podziemnego bunkra werwolfu) nie przejdą.
Synak wciąż nie udowodnił, że nie jest agentem Lorda Vadera - super!
UsuńTak sobie czytam tą wymianę zdań jako postronny obserwator - szanowny Sattivasie, brakuje Ci perspektywy, to zdecydowanie.
OdpowiedzUsuńBrandzlujesz się jakimś tam warsztatem historyczno-histerycznym, a tymczasem co najlepiej Tobie wychodzi to wpadanie w jałowe dyskusje i fantazjowanie/bredzenie o postaciach z Gwiezdnych Wojen.
Brak dystansu do własnej wiedzy bywa zgubny - tu niestety nie odróżniasz się niczym od turbosłowian, bo jako wektory macie tą samą wartość i kierunek, jedynie przeciwny zwrot.
Niemniej powodzenia i przyjemności z tego co robisz!
A tak konkretnie?
Usuńoszołomów ci u nas nie brak
OdpowiedzUsuńU nas to jeszcze mały pikuś. U innych braci Słowian (Rosjanie, Ukraińcy, Serbowie) to jest solidny, duży Pan Pikuś.
UsuńJak można brać na poważnie te wypociny, to tak jak anonim do policji, to tak jak oszczerstwo bez pokrycia faktów.
OdpowiedzUsuńProszę się przedstawić, to ocenimy kim jesteś i też Cię sprawdzimy - czy czasami nie jesteś hohsztaplerem jak twierdzisz o autorze książek. Są takie śmieci wydawane i to antypolskie, a takimi książkami się nie zajmujesz - dziwne???
A może by tak coś z sensem, merytorycznie, a nie szukać spisków? Proponuję zacząć od przeczytania zamieszczonych na tym blogu recenzji książek Janusza Bieszka.
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńPrzeczytałem. Książki Bieszka na pewno nie kupię. Szkoda pieniędzy i czasu.
OdpowiedzUsuń