Replika na odpowiedź Mariusza Kowalskiego


Odpowiadam Mariuszowi Kowalskiemu na Jego replikę ZOBACZ.

Szanowny Panie Profesorze,
dziękuję za przysłany list. Pana wyjaśnienia są interesujące, jednak tylko pozornie rozwiewają podniesione swego czasu argumenty w sporze o Pana artykuł pt. „Polacy potomkami Ariów” (Najwyższy CZAS! Nr 37-38 z 10-17 września 2016 r.). To dość przykre, że postanowił Pan bronić swoich racji w najmniej merytoryczny sposób, czyli podważając kontrargumenty poprzez absurdalne insynuacje, niezrozumiałe pretensje oraz persyflaż. Broni się Pan przed postawionymi zarzutami i jednocześnie… przyznaje mi Pan rację.
Mimo wszystko dziękuję za docenienie wartości merytorycznej polemiki, której jestem współautorem, zwłaszcza podkreślenie mojej wiedzy i kultury. Z pewnością Pan Profesor przez nieuwagę zapomniał wspomnieć o swojej wcześniejszej replice pt. „Jak zostałem uznany za Turbolechitę” opublikowaną w tym samym zresztą periodyku („Najwyższy CZAS!”, nr 25-26 z 11-24 czerwca 2018 r., s. LIII–LVI). Nie wiedzieć czemu nazywa mnie Pan (wtedy jeszcze animowanego „kogoś” z „Sigillum Authenticum”) „recenzentem-amatorem”, „kreujący się na autorytet w dziedzinie”, „nie zadając sobie trudu zrozumienia mojego artykułu”,nie mający poważnych argumentów, zadowalając się ośmieszeniem mnie pod byle pretekstem”. Trochę się to gryzie z tym co napisał Pan w liście. Właśnie w „NCz!” pozwala sobie Pan na bardziej szczegółowe oskarżenia i pretensje. Skoro nadarzyła się okazja warto niektóre sprawy wyjaśnić. Pozwolę sobie odpowiedzieć na Pana zarzuty posiłkując się fragmentami obu replik. Dla ułatwienia czytelnika odpowiednio je oznaczę kolorami – zielonym (polemika z „NCz!”) i niebieskim (list).
W preludium do artykułu z „NCz!” napisał Pan Profesor:

Podjęcie tematu badań genetycznych w kontekście pochodzenia Słowian okazało się wystarczającym powodem, by niektórzy recenzenci-amatorzy zaliczyli mnie do grona tzw. Turbolechitów. Nie pisałbym może o Ich radosnej twórczości, gdyby nie to, że stałem się obiektem Ich ataku, który miał na celu storpedowanie moich wystąpień w kilku Instytucjach Naukowych. (s. LIII)

A dalej:

Z nieuzasadnionych merytorycznie zarzutów, które stawiają moim publikacjom recenzenci-amatorzy, mogę domniemywać, jakie są założenia ideowe tzw. Turbolechitów. Na tej podstawie wiem, że do ich grona nie mogę być zaliczony. Wiedzą to również niektórzy przedstawiciele nurtu turbolechickiego, krytycznie odnoszący się na łamach internetowych do moich opracowań. Zastanawiam się natomiast, dlaczego nie mogą tego zrozumieć wspomniani recenzenci-amatorzy. Wiem, jaki był początek nieporozumienia, kiedy mój artykuł o związkach Słowian z Ariami w „NCz!” z 10-17 września 2016 roku (nr 37-38) zapowiadała okładka (na którą nie miałem żadnego wpływu) kojarząca się wielu z tematyką „turbolechicką”. Ktoś („Sigillum Authenticum”) rzucił wtedy hasło, że jestem „Turbolechitą”, nie zadając sobie trudu zrozumienia mojego artykułu (no cóż, podobno żyjemy w cywilizacji obrazkowej). Od tego czasu wszystko, co napiszę, jest przez „anty-Turbolechitów” klasyfikowane jako “turbolechickie”. Być może kierują nimi dobre intencje, chęć walki o dobre obyczaje w badaniach historycznych. Niestety uderzają na oślep we wszystko, co się “poruszy w krzakach”. Próbowałem nawet z nimi dyskutować na Facebooku na temat moich poglądów, ale nie wszyscy wykazywali chęć zrozumienia moich racji. (s. LIII–LIV)

Pan Profesor kreuje alternatywną rzeczywistość. Po pierwsze nie przypominam sobie, abym w tekście nazwał Pana „Turbolechitą”. Nazwałem Pana pseudonaukowcem i uważam, że miałem do tego prawo. Proszę pamiętać, że omawiałem Pana artykuł opublikowany dwa lata temu, nie przeczytałem Pana książki, która swoją premierę miała później. Zrobił to natomiast Paweł Miłosz. Na podstawie Jego recenzji, wnioskuję, że nie przedstawił Pan jakiś nowych argumentów, czy też aby Pan znacznie szerzej wyjaśniał określone problemy. Nie przypominam sobie również, abym kiedykolwiek z Panem dyskutował w mediach społecznościowych. Niepokoi mnie zarzut, że nie rozumiem treści Pana artykułu, w momencie kiedy nie zapoznał się Pan z moim tekstem! Zrobił to Pan dopiero po publikacji drukowanej polemiki. Wnioskuję to na podstawie tego, że kompletnie przemilczał Pan większość postawionych kontrargumentów, a skupił się Pan wyłącznie na odparciu wyimaginowanego zarzutu o turbolechickości oraz tłumaczeniu „co autor miał na myśli”. To dość niepokojące, jeśli naukowiec czy publicysta nie potrafi wyartykułować tego co chce. Chyba, że to tłumaczenie ma drugie dno? W tym przypadku pewnie tak, ale o tym w dalszej części. Nie wiedzieć czemu, podpiął Pan również wszelką dyskusję z internautami pod blog „Sigillum Authenticum” lub „Se Czytam”, stosując przy tym argumenty ad personam. Niestety, ręczę tylko za to co sam napisałem, a nie za wszystkich czytelników. Zresztą w liście do mnie, sam Pan Profesor przyznał:

Mam również nadzieję, że nie uważa mnie Pan za turbolechitę. Przynajmniej nic Pan o tym nie napisał. Może ewentualnie tylko to, że mój tekst może być dla nich pożywką. Ale oni wykorzystują wiele różnych źródeł niezgodnie z intencjami ich twórców.

Z kolei ja mam nadzieję, że na przyszłość potraktuje to Pan jako nauczkę, by wpierw zapoznać się z artykułem bądź wpisem, na który się odpowiada. Wychodzi więc na to, że dyskutuje Pan z własnym wyobrażeniem na temat tez swoich adwersarzy. Po części staram się tłumaczyć ignorancję Pana Profesora emocjami. Te w publicystyce bywają gorące. Sądziłem, że od naukowca, wykładowcy Uniwersytetu Warszawskiego, związanego z Polską Akademią Nauk, można wymagać rzetelności badawczej i publicystycznej. Widocznie w czasopiśmie, w którym Pan publikuje obowiązują inne zasady.

Gdyby zachowywali swoje poglądy dla siebie, nie warto by się było nimi przejmować. Oni jednak chcą walczyć z prawdziwym i wyimaginowanym „turbolechityzmem” wszystkimi możliwymi metodami i we wszystkich dostępnych miejscach, kreując się na autorytety w tej dziedzinie. Myślę tu przede wszystkim o dwóch anonimowych blogach: „Sigillum Authenticum” i „Se czytam...”. Zamieszczone tam amatorskie recenzje moich publikacji stały się głównymi argumentami postów zamieszczanych na Facebooku pod informacjami o moich wystąpieniach. Milczeniem pominę język wielu tych postów. Mimo wszystko podjąłem wyzwanie, starając się tam dyskutować, używając merytorycznych argumentów. Czasami chyba skutkowało, ale na placu boju pozostali najbardziej zagorzali zwolennicy mojej „turbolechickości”. Dodatkowo organizatorzy zasypani zostali gradem e-maili protestacyjnych. Głównym ich argumentem były linki do wspomnianych blogów: „Sigillum Authenticum” i „Se czytam...”. Czy kierownicy tych jednostek powinni brać te argumenty pod uwagę? Nie wiem, ale na ich miejscu też nabrałbym jakichś podejrzeń. Bo może ten Kowalski jest rzeczywiście obłąkanym „Turbolechitą”, ukrywającym się za maską profesora instytutu Polskiej Akademii Nauk? Dziękuję więc mimo wszystko pracownikom tych placówek naukowych, że mi zaufali i że spotkania w takiej czy innej konwencji jednak się odbędą. (s. LIV)

Bardzo podobnie, chociaż nieco inaczej, formułuje Pan swój żal (pretensje?) w liście:

Pana recenzja, na równi z recenzją Pawła Miłosza, była wykorzystywana w hejcie na FB, z okazji zapowiedzi moich wystąpień. W rezultacie jedno moje wystąpienie nie odbyło się (Warszawa, IAiE PAN), drugie odbyło się w zmienionym formacie (Lublin, UMCS). Żałuję tego pierwszego, bo byłaby to szansa zweryfikowania moich poglądów przed gronem specjalistów etnologów i archeologów, i ostatecznie demaskacji mnie jako "nazisty", "rasisty", "putynisty", "turbolechity" i "pseudonaukowca" .

To nie jest prawda. Pan Profesor nie przedstawia żadnego dowodu, a oskarża m.in. mnie o to, że dzięki moim staraniom czy polemice opublikowanej na moim blogu, Pana wystąpienie w Instytucie Etnologii i Archeologii PAN zostało odwołane. Nigdzie w tej sprawie nie interweniowałem, nie rozmawiałem też z władzami Instytutu. Nie jest również prawdą, że spotkanie zostało odwołane z uwagi na presję Internautów. Wysuwanie takich bezpodstawnych wniosków ośmiesza instytucję naukową do której Pan również należy. Oznaczałoby to, że każdy wykład w IEiA PAN można odwołać na pstryknięcie palców „recenzentów-amatorów”. To tak jednak nie działa. Nie mobilizowałem też nikogo do zasypywania organizatorów mailami. Wyraziłem jedynie dezaprobatę (na moim fanpage’u) promocji Pana publicystycznych, a pseudonaukowych tez przez instytucję naukową, za publiczne pieniądze. Z tego co udało mi się ustalić, Pana wystąpienie zostało odwołane z przyczyn technicznych. Budynek IEiA jest w trakcie remontu, co uniemożliwia bezpieczną organizację dużych wydarzeń, a takim byłoby Pana wystąpienie – wybierało się na nie wielu archeologów i historyków. O innych nieoficjalnych przyczynach odwołania też słyszałem (np. o interwencjach konkretnych profesorów), natomiast nie ma to nic wspólnego z rzekomym sprawstwem kierowniczym „Sigillum Authenticum” i „Se Czytam”.
Nie zauważyłem też, aby ktokolwiek Pana hejtował. Ośmielam się zwrócić uwagę, że hejt jest formą obraźliwego lub pełnego agresji komentarza zamieszczonego w Internecie lub działaniem przejawiającym złość, wrogość, nienawiść wobec kogoś (SJP). Nie mylmy więc hejtu z krytyką czy satyrą. Nazwanie czegoś pseudonauką nie jest hejtem. Czy naprawdę naukowca tak bolą komentarze anonimowych „recenzentów-amatorów” w Internecie?
Dodam tylko, że forma wykładu jaką miał Pan wygłosić była kompletnym nieporozumieniem. Przede wszystkim forma wykładu nie sprzyja merytorycznej polemice, a już szczególnie, kiedy „wykładowcą” jest osoba nieposiadająca odpowiedniego wykształcenia w dziedzinie, o której chce mówić. To nie genetyk-amator (czyli Pan Profesor) powinien mówić do zgromadzonych słuchaczy, lecz naukowiec, który posiada realne kompetencje. Genetyk-amator powinien zaś zasiadać na widowni i pilnie słuchać oraz wyciągać wnioski.
Prawdą natomiast jest, że interweniowałem w sprawie Pana wykładu na UMCS-ie u organizatorów „Dni Ziemi”. Zrobiłem to wyłącznie dlatego, że Pana wystąpienie było przeznaczone dla uczniów gimnazjum i szkół ponadgimnazjalnych. Uznałem, że to już przesada, by głosić swoje nienaukowe hipotezy wśród dzieci, w dodatku pod płaszczykiem instytucji naukowej i szkoły wyższej. Muszę jednak Pana Profesora zmartwić, bowiem organizatorzy sceptycznie podeszli do moich argumentów, twierdząc, że są mało wiarygodne bo jestem... osobą anonimową. Z jakichś nieznanych mi powodów, jednak Pana wykład przeniesiono. Dlaczego? Nie wiem. Moim zdaniem dobrze się stało.
Chciałbym, aby Pan Profesor miał jasność, że jestem jak najbardziej za tym, aby Pana tezy zweryfikowali genetycy, antropolodzy, archeologowie czy historycy. Mam nadzieję, że do takiej konfrontacji prędzej czy później dojdzie, by nie musiał Pan dyskutować tylko z anonimowymi „recenzentami-amatorami” z Internetu.
A co do bycia „putynistą”. Nie jest żadną tajemnicą, że środowisko periodyku (szerzej „Nowa Prawica”), w którym publikuje Pan swoje pseudonaukowe (publicystyczne) teksty jest prorosyjskie. Wykazują to m.in. NATO-wskie raporty, jak te powstałe pod kierunkiem Edwarda Lucasa. Nie jest niczyją winą, że wiąże się Pan z takim środowiskiem.

Jednym z podstawowych założeń „Turbolechitów” jest przekonanie o istnieniu imperium lechickiego (słowiańskiego) w starożytności. Tymczasem ja nigdy nie głosiłem takich poglądów. O Lechitach pisałem tylko w kontekście plemion lechickich (przez Nestora nazywanych Lachami), a więc myśląc o średniowiecznych „Polakach”, Pomorzanach i Połabianach (językoznawcy wyróżniają lechicką grupę językową obejmującą te ludy). Mimo że łączyłem Ariów ze Słowianami wspólnym pochodzeniem, nie głosiłem, by istniało imperium Ariów na naszych ziemiach, ani nie uważałem by Ariowie pochodzili od Słowian. (s. LIV)

Bardzo mnie cieszy ta deklaracja. Nie mniej wydźwięk Pana tekstu był inny. Nie jest moją winą, że wydawca postanowił podłączyć się pod turbolechickość, a raczej turboslawizm. Świadczy o tym nie tylko okładka, ale wykorzystywane zdjęcia zamieszczone na rozkładówkach Pana tekstów – rekonstrukcja wyglądu i ubioru Słowian, ich symboli i wierzeń. To miało zadziałać na wyobraźnie właśnie zwolenników turbosłowian i turbolechitów. Pana teksty wpisują jednak się w szeroki nurt turboslawizmu, który nie jest jednorodny. Mamy tu wyznawców najbardziej pseudonaukowej teorii o istnieniu Imperium Lechitów, inni uważają natomiast, że istniało przedkatolickie państwo, a jeszcze inni forsują tezę o istnieniu ciągłości etnicznej od współczesnych nam narodów do głębokiej prehistorii. Ta ostatnia grupa przywiązuje szczególną uwagę do podrasowanej przez siebie teorii autochtonicznej etnogenezy Słowian i niestety wielokrotnie przywołuje się ona na Pańskie teksty. W liście napisał Pan przecież:

Występowałem również na mniej naukowych spotkaniach, często z udziałem zwolenników idei Wielkiej Lechii lub innych wielbicieli Słowiańszczyzny. Tych pierwszych rozczarowywałem brakiem zrozumienia dla ich entuzjazmu, z drugiej strony miło rozczarowywałem tych, którzy posądzali mnie wcześniej o turbolechityzm [...]. Turbolechici, nie mogący mnie wysłuchać, traktują mnie różnie w zależności od ich merytorycznego przygotowania i stopnia zapoznania się z moimi tekstami. Tu opinia z blogu p. Białczyńskiego (umieszczającego na swojej stronie wypowiedzi zwolenników Wielkiej Lechii, i uważanego za zwolennik tych idei), autorstwa Dragomiry, będący krytyka moich poglądów z perspektywy wielkolechickiej.

Wnioskuję z tego fragmentu, że Pan Profesor ma swoich adwersarzy nie tylko za „recenzentów-amatorów”, ale także za idiotów. Odżegnuje się Pan od turboslawizmu, jednocześnie z nimi flirtując i przekonując turbosów do swoich poglądów. Chcąc bronić się przed zarzutem o bycie turbosem, przytacza Pan argument o tym, że sami turbosi nie darzą Pana szczególnym szacunkiem. Najmocniej przepraszam, ale nie mogłem się powstrzymać od śmiechu. Fakty są takie, że, wbrew temu, co Pan twierdzi, zwolennicy Wielkiej Lechii powołują się na Pana teksty. Promują je, jak np. wskazany przez Pana w liście blog Czesława Białczyńskiego. Warto podkreślić, że jednym z elementów turboslawizmu jest właśnie powoływanie się na genetykę, badania DNA i czynienie ze starożytnych ludów potomków Słowian lub (pra)Słowian. Ten istotny element występuje w Pańskich wywodach publicystyczno-naukowych.

Niemniej recenzja Pańskiego autorstwa ukazała się pod ogólnym tytułem "Najwyższy CZAS! By skończyć z lechickim zakłamywaniem historii". Od tego momentu przylgnęła do mnie łatka turbolechity, co nie uważam za sprawiedliwe i zgodne z prawdą. To na Pana tekst powołują się różni autorzy, od osadzonych w świecie naukowym (Roman Żuchowicz, historyk czy ostatnio dr hab. Marcin Napiórkowski, semiotyk kultury).do tych, jak Paweł Miłosz (blog Se czytam), zajmujących się nauką hobbistycznie. do osadzonych w świecie naukowym (Roman Żuchowicz, historyk czy ostatnio dr hab. Marcin Napiórkowski, semiotyk kultury).

Tytuł Najwyższy CZAS! By skończyć z lechickim zakłamywaniem historii, to nazwa serii wpisów nawiązująca w tamtym czasie (przypomnę: w 2016 roku) do próby wyjaśnienia przyczyn wzrostu popularności turbosłowiaństwa. Były tam omawiane właśnie teksty z periodyku „Ncz!”, a tytuł był ironicznym nawiązaniem do nazwy tej gazety. Pan Profesor ma najwyraźniej problem z tym, że ktoś ze świata naukowego przyznał rację „recenzentom-amatorom”. Jest to nieco kompromitujące, bo okazuje się, że nie trzeba mieć żadnego tytułu naukowego, by obalić Pana tezy. Być może doszedł Pan więc do wniosku, że najwyższy czas (o ironio!) podyskutować. Stąd te tłumaczenia okraszone absurdalnymi pretensjami. Dla mnie wyznacznikiem w prowadzonej polemice nie są tytuły naukowe i instytucje, które się reprezentuje, tylko merytoryczne argumenty poparte odpowiednią literaturą. Pana list jest próbą wyjścia z tej niesprzyjającej wizerunkowi naukowca sytuacji zachowując twarz i przyznając mi w wielu aspektach rację. Przypuszczalnie środowisko naukowe zaczyna Pana traktować jak pseudonaukowca, a to oznacza już prawdziwe problemy.
Zresztą pozwolę odwołać się do wywiadu, jaki zamieścił w swojej książce Roman Żuchowicz z prof. Arkadiuszem Sołtysiakiem, bioarcheologiem z Uniwersytetu Warszawskiego (s. 113):

R.Ż.: Niedawno dr hab. Mariusz Kowalski, zresztą zatrudniony na naszej uczelni, ogłosił że Rosjanie są narodem fińskim.
A.S.: To jest piramidalna bzdura. Rosjanie nie posługują się językiem fińskim, tylko językiem rosyjskim, który należy do słowiańskiej rodziny językowej. Rosjanie są zatem Słowianami.

A propos jeszcze pseudonaukowości.

W moim tekście nie nawiązuję do "rosyjsko-słowiańskiej" czy też "aryjsko-słowiańskiej" myśli Kyoslova, lecz do jego naukowych publikacji na bardziej ogólne tematy, cytowanych w innym moim tekście, eseju naukowym (będącym mutacją omawianego przez Pana tekstu):
Kowalski M., 2016, Europejski układ centrum-pereferia z perspektywy badań genetycznych, Obóz, 55 s. 19-32

W replice w „Ncz!” apelował Pan:

W Kwestiach naukowych zaś proszę się odnosić do moich artykułów naukowych, których część również omawia i wykorzystuje wyniki badań genetycznych. (NCz!, s. LVI)

Dlatego przyjrzyjmy się wskazanemu przez Pana artykułowi. Powołuje się tam Pan (a w zasadzie streszcza Pan) poglądy Anatole Klysova, który jest... pseudonaukowcem. Nie ma żadnej wiarygodnej filiacji uniwersyteckiej. Stworzył coś, co nazwał genetyką patriotyczną. Twierdzi na przykład, że pierwszy człowiek pojawił się na Syberii. Przywołuje Pan w przypisach takie czasopismo jak „Advances in Anthropology”, którego Klysov jest zresztą redaktorem naczelnym. Pismo uznane za… pseudonaukowe! Advances in Anthropology” wydawane jest przez platformę Scientific Research Publishing. An Academic Publisher (SCIRP), która udostępnia teksty naukowe w open acces, periodyków których jest właścicielem. Wiąże się to z licznymi kontrowersjami, umieszczane jest na liście tzw. predatory journal. Oznacza to, że wystarczy zapłacić odpowiednią kwotę, by publikacja się ukazała w czasopiśmie.
Cytuje Pan również wspólny artykuł Klyosova i Tomezziolego, a co istotniejsze – referuje Pan ich tezy dotyczące genetyki haplogrup R1a i R1b, jak również tezy dotyczące językoznawstwa, mimo że żaden z nich nie przeprowadzał ani badań genetycznych, ani językowych.
Tak chyba jednak nie wygląda nauka… ale mogę się przecież mylić. Wszakże jestem tylko magistrem historii.

W cytowanym akapicie mówię jedynie, że nie jesteśmy gorsi od Europy Zachodniej, a tylko inni (co nie znaczy, że lepsi). Moim zdaniem jako inni mam szanse stać sie nową cywilizacją i po prostu kontynuować dorobek cywilizacji europejskiej, jako jej kolejny etap rozwojowy. Utworzyć kolejne ogniwo w łańcuchu europejskich cywilizacji: Grecja - Rzym - Europa Zachodnia - Międzymorze. Chciałem by taka była wymowa mojej książki. To wcale nie oznacza, że obecnie jesteśmy u szczytu rozwoju (słusznie to Pan zauważa). Jeszcze wiele nam brakuje, tak jak początkowo Rzymianom brakowało wiele do Greków, a Celtom i Germanom do Rzymian. Ale to jest właśnie nasza szansa, jako stosunkowo młodej i jeszcze nie okrzesanej cywilizacji (żadna tam pradawna cywilizacja lechicka). W zachód już przestałem wierzyć (polecam książkę Marcina Króla „Europa w obliczu końca”). To jednak proces który będzie trwał pokolenia, jeżeli nie stulecia (procesy długiego trwania - longue durée, że sięgnę do koncepcji francuskiej szkoły historycznej).

Dlatego też mamy wierzyć w mity i uwiarygadniać je pseudo-publistycznymi i nienaukowymi analizami? Nie bronię Panu propagować, ani bronić swoich doktryn i programów społecznych. Proszę to robić, ale nie pod płaszczykiem posiadanych tytułów naukowych i nie wykorzystując instytucji naukowych, a tym samym nie narażać publicznych pieniędzy na wyrzucenie ich w błoto. Moim celem było to, aby każdy czytelnik mógł zapoznać się z zagrożeniem, jakie płynie z Pańskiej publicystyki. To, że został Pan podpięty pod nurt turboslawizmu jest wyłącznie Pańską winą i proszę nie zrzucać odpowiedzialności na innych. Chciałbym też podkreślić, że tekst który pojawił się dwa lata temu na tym blogu nie miał być pełną recenzją poglądów publicystycznych i naukowych Pana Profesora. Zwracał on uwagę na błędy warsztatowe oraz na problem z sięganiem do dorobku pseudonaukowców. Jeśli więc Pan Profesor rzeczywiście nie rozumie sedna stawianych zarzutów, to mamy problem. Jeśli Pan udaje, że nie rozumie, to mamy jeszcze większy problem.

Pozdrawiam,
Artur Wójcik

Komentarze

  1. Replika na replikę na replikę w sprawie repliki. Typowa gównoburza ;D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To już nie moja wina, że Pan Profesor zechciał odpowiedzieć. Nie mogłem wobec tego przejść obojętny, zwłaszcza, że szanowny Pan fantazjuje.

      Usuń
  2. DUŻO ... BARDZO DUŻO SŁÓW ... a tak mało treści ... a może warto byłoby zacząć sprawdzać turbolęhickie rewelacje ... NO TAK ... ALE ZA TO POLSKIM NAUKOWCOM NIE ZAPŁACĄ ... MOGŁYBY ... podważyć ... JEDYNĄ SŁUSZNĄ LINIĘ ... więc po co to robić ... najlepiej wszystko wrzucić do wygodnego kosza na śmieci z napisem: TURBOLĘHICKA BZDURA ... i NADAL ZAJMOWAĆ SIĘ ... "PRAWDZIWĄ NAUKĄ" CZYLI ... SŁOWAMI ... REPLIKAMI ... I REPLIKAMI DO REPLIK ...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To jest jakaś lechicka fraszka? :D Musisz jeszcze popracować nad formą, bo się nie rymuje

      Usuń
  3. >Jednym z podstawowych założeń „Turbolechitów” jest przekonanie o istnieniu imperium lechickiego (słowiańskiego) w starożytności<

    Tu muszę wyjaśnić jedną rzecz - to ja (nie pan Kowalski) jestem twórcą słowa "turbolechici" czy "turbolechityzm" i jak dotąd go nie zdefiniowałem publicznie, więc sam pan Kowalski nie wie czy mieści się w definicji, czy nie. Ale obiecuję, że w przyszłym tygodniu (raczej pod koniec) popełnię notkę, w której wyłożę swoją (czyli jedynie słuszną:D ) definicję tego słowa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zastanawiam się, czy faktycznie ktoś z UW lub PAN nie powinien przyglądać się działalności tego Pana, jeśli nie wie o czym pisze (bo tak wynika z jego listu :P), nie wie co jest po czym, dając się łapać na predatory journal.

      Usuń

Prześlij komentarz