Upiór, który narusza status quo

Nakładem fundacji Evviva L'arte ukazała się książka Łukasza Kozaka „Upiór. Historia naturalna”. Autor publikacji jest mediewistą oraz znanym i cenionym specjalistą od popularyzacji dziedzictwa kulturowego. Jak sam podaje – badaczem nieoczywistych wątków historii. 
    Jeszcze przed ukazaniem się książki otrzymywałem pytania od czytelników w sprawie „Upiora”. Posiadłem wiele umiejętności, ale póki co czytanie publikacji  przed ich  oficjalną premierą nadal pozostaje w sferze marzeń. Niecierpliwość czytelników wskazywała, że będziemy mieć do czynienia z pracą co najmniej interesującą. Zaintrygowała mnie jeszcze bardziej, gdy podniosły się głosy besztające książkę zaledwie na podstawie wywiadów z autorem. W momencie, kiedy dyskusja nad „Upiorem” biła rekordy żenujących dywagacji, nabywałem swój egzemplarz książki. Jak się potem okazało, dokonałem tego w ostatniej chwili. Nakład rozszedł się  w ciągu dwóch  dni (planowany jest dodruk, dostępny jest także ebook). Ostatni tydzień poświęciłem intensywnej i wnikliwej lekturze. Skoro zatem czytelnicy domagają się wykonania wyroku na „Upiorze”, nie pozostaje mi nic innego, jak rozkopać mogiłę i uciąć mu głowę rydlem.
    „Upiór”, zgodnie z duchem podjętego przez Kozaka tematu, jest pracą w dużej mierze oryginalną, wymykającą się standardom przyjętym dla prac naukowych i popularnonaukowych. Jej siłą jest interdyscyplinarność, dotyka bowiem zarówno mikrohistorii i historii, jak i antropologii oraz etnografii. „Upiora” zrecenzowali: Piotr Grochowski i Wojciech Kruszewski. 
    Głównym bohaterem książki jest tytułowy upiór, pierwowzór popkulturowego wampira, w zależności od regionu określany również jako strzygoń, strzyga lub wieszczy.  Istniał w świadomości mieszkańców dawnej Rzeczpospolitej Obojga Narodów jako człowiek posiadający dwie dusze, które w momencie śmierci się rozdzielały. Jedna z nich wędrowała wtedy tam, gdzie jej miejsce, czyli w zaświaty, zaś druga pozostawała w ciele zmarłego i go ożywiała. Upiór czasem straszył ludzi, czasem jednak im pomagał, dzieląc się swoim darem jasnowidzenia i wykrywania innych upiorów, niejednokrotnie był zażarcie zwalczany przez lokalną społeczność.
    Bez cienia barejowskiej ironii możemy powiedzieć, że ten „Upiór” odpowiada popkulturowym potrzebom całego społeczeństwa. Kozak otwiera oczy niedowiarkom i mówi: patrzcie, to nasza historia, przez naszych przodków napisana i powinniśmy o tym pamiętać! Nie jest to książka dla każdego, bowiem „Upiór”, jak sam autor wyraźnie zaznacza, jest antydemonologią i antymitologią. Nie chciałbym zdradzać za wiele, bo warto samemu zmierzyć się z „Upiorem”, przestrzegam jednak rodzimowierców i wszystkich sympatyków mitologii słowiańskiej przed lekturą, bo mogą się lekko zdziwić i zirytować. Autor nie jest konformistą, ma łatwość wyrażania swoich, niejednokrotnie burzących ustalony porządek, opinii, przy jednoczesnym zachowaniu poprawności metodologicznej. Co więcej - ma świadomość zarzutów, jakie mogą spotkać „Upiora”, wśród których we wstępie wymienia beletryzację historii, andegdotyczność czy wręcz antyakademickość. Tych elementów w książce Kozaka nie dostrzegłem (zonk!). W sposób przystępny nawet dla najbardziej niezorientowanego czytelnika przedstawia logiczną argumentację dla stawianych tez, poparte gruntowną analizą źródeł historycznych. 
    A największą siłą „Upiora” są właśnie źródła. Temat został zbadany na możliwie jak najszerszym materiale. Mamy cały repertuar różnorodnych źródeł, począwszy od „klasycznych” relacji z kronik, protokołów sądowych, listów, rozpraw teologicznych, po nieznany wcześniej materiał etnograficzny (relacje ukraińskie i kaszubskie), a skończywszy na artykułach z dawnej prasy. Autor opisuje w jaki sposób kształtowało się zjawisko upioryzmu na naszych dawnych ziemiach i kresach wschodnich (dzisiejsza Białoruś i Ukraina). Możemy się dowiedzieć jak rozpoznawano upiora i jakie czynniki decydowały o upioryźmie (np. narodziny dziecka w czepku lub z zębami, u dorosłego mogła to być czerwona twarz, stąd zrodziło się zapomniane dziś powiedzenie „czerwony jak upiór”). Upiorem, jak się okazuje, mógł zostać każdy, nawet biskup. Wbrew różnym mitom, stworzenia te nie piły jednak ludzkiej krwi, było wręcz odwrotnie. Jak pokazują źródła, to ludzie chętnie pili krew domniemanych upiorów, aby ustrzec się na przykład zakażenia w czasie epidemii (pito ją nawet z wódką, jak w przypadku chłopów ze wsi Dąbrówka pod Samborem). Zdarzało się również, że wobec upiorów stosowano przemoc, jak w przypadku historii chłopa Hadramachy spod Krakowa, który nie mogąc się pozbyć towarzystwa strzygonia, dał mu po prostu w gębę. Podobnych historii na kartach książki znajduje się bez liku.
    Książka jest napisana sprawnym językiem, a nośny popkulturowy temat, może zapewnić popularyzatorski sukces. Na końcu publikacji znajduje się aneks zawierający 43 przekazy źródłowe o przypadkach upioryzmu. Ł. Kozak jest również autorem osobnej książki „With Stake and Spade”, czyli antologii źródeł o żywych trupach, przełożonych na język angielski. Dla mnie jedynym zauważalnym mankamentem pracy jest brak indeksu, o który w obliczu masy cytowanych źródeł, a co za tym idzie postaci i miejsc, aż się prosi.
    Parafrazując jeden z fragmentów „Upiora”, Kozak narusza wyczuwalny status quo w dyskursie naukowym o upioryźmie i szerzej o mikrohistorii w ogóle. Praca otwiera nowy rozdział w dyskusji nad sposobem popularyzowania nieoczywistych i ukrytych wątków naszej kultury. Uważam, że praca Łukasza Kozaka to jedna z ważniejszych publikacji, które ukazały się w ostatnich latach. Mam zatem przyjemność – po raz drugi na blogu – napisać chapeau bas! Jesteś Pan Kozak.

(aw)

Komentarze

  1. Czytałem wywiad z autorem w krytyce politycznej. Z lekceważeniem wyrażał się tam o A. Gieysztorze cytat: "Gdy czytamy antropologiczne, religioznawcze i etnologiczne syntezy, upiory stają się – jak to pisał Aleksander Gieysztor w swojej kuriozalnej Mitologii Słowian – „mrowiem lub rojem drobnych istot mitycznych i duchów”, które mają być odseparowane od zmyślonego i raczej nigdy nieistniejącego „słowiańskiego panteonu”. Ich postulowana przez badaczy, a raczej konstruktorów „mitologii słowiańskiej” egzystencja i peryferyjna rola miały tylko potwierdzać, że istniała jakaś ogólnosłowiańska usystematyzowana religia i „mitologia wyższa”.

    Źródła zaprzeczają jednak tym naukowym konstrukcjom i dywagacjom. I nie chodzi tu tylko o materiał folklorystyczny, tylko źródła dużo bardziej konkretne. Choćby doniesienia prasowe, które od XVIII do XX wieku regularnie informują, że rozkopano grób domniemanego upiora, że jakiemuś trupowi odcięto głowę, że urządzono polowanie na wychodzących z grobu nieboszczyków. Obok nich znajdujemy akta sądowe i policyjne, które dotyczą przypadków złamania prawa: profanacji zwłok, zbezczeszczenia pochówku, wypicia trupiej krwi, rozkopania grobu. Wykorzenieniu wiary w upiory i towarzyszącemu jej całemu kompleksowi antyupiorycznych praktyk poświęcony jest kawał oświeceniowej literatury.

    Ale to nie wszystko: mamy też świadectwa ludzi, którzy sami uważali się za upiory. Nie trzeba było być martwym, żeby być upiorem."

    Wydaje mi się, że (ukończyłem archeologię), że autor takim stwoerdzniem jedynie się ośmiesza. Jestem ciekaw czy prace Tomickich- Drzewo życia, Jacka Banaszkiewicza, Leszka Słupeckiego czy Karola Modzelewskiego (Europa Barbarzyńska) traktuje podobnie. Do Dumezila i Levi-Strausa w wywiadzie się nie odnosi. "Długie trwanie" też dla niego nie istnieje. Rozumiem, że "matryca słowaniańsko-indoeuropejska nie tłumaczy wszystkiego, i wkład Kozaka jest tu wartościowy i oryginalny. Jednak dla mnie uwaga w ten sposób zaprezentowana ogranicza zaufanie do kompetencji autora. Tym bardziej, że robi tam wtręty z lekka "lewackie". Jestem ciekaw Pana zdania ?

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz