Czy dokumenty fundacyjne UJ przetrwały wojnę i są gdzieś ukryte? Między mitem a publicystyczną pseudosensacją
Uniwersytet Jagielloński w czasie II wojny światowej doświadczył wielu bolesnych strat. Niemcy, siejąc terror na okupowanych terenach, nie tylko zdewastowali polską uczelnię, zawieszając jej działania i rozkradając należący do niej majątek, ale również przeprowadzając okrutne działania wymierzone w kadrę naukową. Najtragiczniejszym ich przykładem była Sonderaktion Krakau. W związku z wojną uniwersytet poniósł jeszcze jedną niepowetowaną stratę. Bezpowrotnie utracił akta fundacyjne, wystawione przez Kazimierza Wielkiego (12 maja 1364 r.) oraz Władysława Jagiełłę (26 lipca 1400 r.).
W związku z
niebezpieczeństwem konfliktu zbrojnego zostały one ukryte, wraz z zabytkowymi
insygniami i skarbami uniwersyteckimi, w dniu 1 września 1939 r. Miejscem
ukrycia przedmiotów była specjalnie przygotowana skrytka w fundamencie
Collegium Novum. Po wojnie okazało się, że Niemcy szczęśliwie tajemnego miejsca
nie odkryli, a schowane przedmioty przetrwały wojenną zawieruchę w
nienaruszonym stanie. Przynajmniej tak się początkowo wydawało. Po
średniowiecznych dokumentach zostały bowiem tylko królewskie pieczęcie
fundatorów. Okazało się, że warunki, w jakich pergaminy były przechowywane,
spowodowały ich degradację.
Nasza wiedza na
temat utraty dokumentów fundacyjnych opierała się wcześniej w głównej mierze na
lakonicznych wzmiankach w literaturze. Dopiero przy okazji ostatniego,
okrągłego jubileuszu 650-lecia Uniwersytetu, rozpoczęto kompleksowe badania
zagadkowej sprawy, zainicjowane w 2013 r. Przyczynkiem do merytorycznej
dyskusji na temat zniszczenia dokumentów fundacyjnych był artykuł Marcina
Bastera i Krzysztofa Ożoga pt. Utrata dokumentów fundacyjnych Uniwersytetu
Jagiellońskiego w czasie drugiej wojny światowej, który ukazał się w 2015
r. Tekst naukowców zawiera podstawowe informacje na temat chronologii zdarzeń,
związanych z ukryciem pergaminów i podsumowanie próby zbadania sprawy po
wojnie. W tym samym roku ukazał się sensacyjny materiał Magdaleny Wadowskiej
pt. Zaginione pergaminy Uniwersytetu Jagiellońskiego. Gdzie są akta
fundacyjne? (opublikowany na stronie Radia Kraków ZOBACZ i Gazety Wyborczej ZOBACZ). W 2016 r. dziennikarka wróciła do sprawy w tekście pt. Gdzie są
akta założycielskie Uniwersytetu Jagiellońskiego? Poszukiwań ciąg dalszy
(ZOBACZ). Mimo najszczerszych chęci, autorka nie wyjaśnia okoliczności
zniszczenia dokumentów, lecz kreuje legendę miejską opartą na tezie, że akta
fundacyjne przetrwały wojnę i są gdzieś ukryte. Przyznam szczerze, że
początkowo sam uległem zapodanym w mediach sensacjom. Sprawa zaintrygowała mnie
jednak do tego stopnia, że postanowiłem przyjrzeć się jej bliżej.
Artykuł M.
Wadowskiej wzbudza moje wątpliwości przede wszystkim ze względu na sposób
przedstawienia postaci Karola Estreichera młodszego, historyka sztuki,
zaangażowanego m.in. w ewakuację i powrót Ołtarza Mariackiego oraz innych dóbr
kultury do Polski po II wojnie światowej. Estreicher większość swojego życia
zawodowego poświęcił idei przebudowy Collegium Maius, gdzie zorganizował Muzeum
Uniwersytetu Jagiellońskiego. Z tekstu Wadowskiej wyłania się jednak obraz
szalonego i nieodpowiedzialnego naukowca, który wykradł akta założycielskie Uniwersytetu
i ukrył w miejscu do dzisiaj nam nieznanym. Niektórzy jako kryjówkę pergaminów
wskazują Collegium Maius, które Estreicher znał przecież jak własną kieszeń.
Aby wyjaśnić skomplikowaną sprawę utraty cennych źródeł historycznych, należy w
pierwszej kolejności omówić, skąd bierze się stronniczy i krzywdzący obraz działalności
Karola Estreichera.
Niewątpliwie Estreicher posiadał trudny charakter, który dał się wszystkim poznać w całej okazałości w czasie restauracji Collegium Maius. Pozostawał w konflikcie z kilkoma znaczącymi postaciami powojennej sceny naukowej Krakowa. Jedną z osób, z którą Estreicher nie znajdował od pewnego momentu wspólnego języka, był Adam Bochnak, znakomity znawca sztuki barokowej i rokoko, pełniący wiele istotnych funkcji. Był m.in. kierownikiem Katedry Historii Sztuki UJ, a następnie Instytutu Historii Sztuki UJ, dyrektorem Muzeum Narodowego w Krakowie, dziekanem Wydziału Filozoficzno-Historycznego UJ, a także prorektorem UJ. Zaraz po wojnie opiekował się zbiorami Muzeum UJ. Konflikt między historykami sztuki, nie został chyba nigdy w pełni wyartykułowany, panowie zachowywali dyplomatyczną powściągliwość przed okazywaniem wzajemnej niechęci. Wiemy jednak, że Estreicher miał do niego wielki żal o jego dwulicowość i brak zrozumienia dla działań, podejmowanych w sprawie odnowienia Collegium Maius. Żal Karola był tym większy, bo obaj byli przed wojną przyjaciółmi. Jak twierdził bezlitośnie po latach:
Żyłem z nim kiedyś w bliskiej przyjaźni, ale później niestety – nie z mojej winy – rozeszliśmy się. […] Bochnak był dobrym, fachowym historykiem sztuki. Posiadał ogromne wykształcenie w zakresie szkoły średniej. Był uczonym krytycznym i dokładnym, choć mało odkrywczym i mało pomysłowym. […] Był człowiekiem wielkich ambicji, ale głęboko ukrytych. Szedł drogą uczonego, ale bez wewnętrznej skromności, gdyż z takich lub innych powodów wciąż oczekiwał na awans. Miał w sobie jakąś (znowu ukrytą) żądzę władzy i z tego powodu, po cichu, zawsze po cichu, utrącał swych urojonych konkurentów. Przekonałem się o tym dopiero po wojnie. Nie posiadał talentu organizacyjnego. Wymagał uznania i pochwał. Nie bywał wdzięczny za doznane przysługi. Zajmował różne stanowiska kierownicze. […] Niestety nigdzie, ale to nigdzie nie wywiązywał się ze swoich zadań. Traktował te stanowiska jak synekury. Dlatego wcześnie przestano się z nim liczyć, przestano brać go na serio. Nie miał niepowodzeń, ale też nie miał w życiu wielkiego uznania. Stąd między innymi ta ukryta gorycz.
Do grona
adwersarzy i surowych krytyków Estreichera zaliczyć należy również Lecha
Kalinowskiego (historyka sztuki związanego z UJ), Jerzego Szablowskiego
(dyrektora Zamku Królewskiego na Wawelu) czy Stanisława Lorentza (dyrektora
Muzeum Narodowego w Warszawie). Zarzucali Estreicherowi, nie bez powodu, wykonywanie
falsyfikatów w czasie przebudowy Collegium Maius oraz kreowanie tradycji
uniwersyteckich, które nie miały żadnej podstawy źródłowej. Zdarzały się
również spory natury fundamentalnej, jak ten dotyczący miejsca przechowywania
rewindykowanych po wojnie dzieł sztuki: Warszawa czy Kraków? Nikomu nie trzeba
chyba tłumaczyć, jakie stanowisko zajmował w tej sprawie rodowity krakowianin Estreicher.
Pod adresem
Karola formułowane były także mniej merytorycznej zarzuty, które były wynikiem
zakulisowych dążeń Instytutu Historii Sztuki UJ do organizacyjnego
podporządkowania uniwersyteckiego muzeum, na co jego restaurator się nie
zgadzał. Dla wyjaśnienia dodajmy w tym miejscu, że Instytut Historii Sztuki
przed wojną znajdował się w Collegium Novum (pod nazwą Gabinetu Historii Sztuki),
a po wojnie, poza krótkim epizodem w Collegium Nowodworskiego, siedzibą
Instytutu było właśnie Collegium Maius (1949-1992). Faktem pozostaje jednak, że
konflikt z historykami sztuki zaostrzał sam Estreicher, który doprowadził do wybudowania
osobnego wejścia dla Instytutu od strony ul. św. Anny, tak aby nie mogli
wchodzić przez dziedziniec kolegium. Szerokim echem odbiła się również sprawa
remontu sal należących do Instytutu, które przeprowadził bez konsultacji z
historykami sztuki. Estreicher przyczynił się również do eksmisji z Collegium
Maius Archiwum Państwowego, zarządzanego wówczas przez Włodzimierza Budkę, oraz
Archiwum Uniwersytetu Jagiellońskiego, czego jego kierownik Henryk Barycz nigdy
mu nie wybaczył.
Swoistą odpowiedzią zza grobu na stawiane wyżej zarzuty są Dzienniki wypadków, które Estreicher prowadził gorliwie od początku II wojny światowej do końca swojego życia. Zgodnie z jego wolą zostały one opublikowane kilkanaście lat po śmierci historyka sztuki (po 2000 r.). Z charakterystyczną dla siebie swadą opisywał otaczającą go rzeczywistość i komentował sprawy, które go absorbowały. Jako przykłady wyjątkowego stylu pisarskiego uczonego można przytoczyć wpisy z 7 i 24 maja 1962 r., w których odnosi się do swojego konfliktowego charakteru:
Ktoś, gdzieś w rektoracie robił intrygi, że ja nie pytając nikogo, rządzę w Collegium Maius. Nic podobnego. W rzeczach wagi drugorzędnej zawsze się pytam. Jeśli idzie o posunięcia pierwszorzędnej wagi unikam narad, bo narady wstrzymywałyby tylko odnowienie.
Kto będzie czytał te moje zapiski, prowadzone mniej lub bardziej systematycznie przez lata, może odnieść wrażenie (i nie dziwię się) jakiejś szczególnej kłótliwości z mojej strony. Usprawiedliwiam się! Nigdy ja awantur nie zaczynam (a przynajmniej bardzo rzadko), z nikim nie szukam kontaktu, nie mieszam się do cudzych spraw. Jestem natomiast ciągle atakowany i bronię się. Źródło tych ataków zawsze jest jedno. Moi koledzy, Senat, rektorzy UJ. Ciągle chcą się wszyscy mieszać do tego co robię, ciągle mnie kontrolować i w imię zespołowości walić mi kłody pod nogi. Kosz skorpionów. Póki stłoczone są razem, żaden nie może drugiego użreć. Ale niech tylko jeden łeb wychyli z kłębowiska, natychmiast inny go utnie kleszczami… co najmniej utnie, jeśli go nie zagryzie na śmierć.
Zdarzało mu się pisać w przypływach gniewu i irytacji, zwłaszcza kiedy opisywał relacje z władzami uczelni lub gdy oceniał postępowanie innych naukowców. Był osobą pamiętliwą, cenił za to lojalność. Jak pisał:
Przyjaźń to nie tylko dotrzymywanie towarzystwa i chodzenie na kawę. To także rodzaj przymierza.
W innym miejscu tłumaczył:
Moje namiętne, nerwowe, krzywdzące sądy o ludziach i rzeczach niech nikogo tutaj nie dziwią. Miałem ciężkie życie. Nigdy nie miałem w ręce żadnej decyzji (prócz rewindykacji). Wszystko musiałem zdobywać walką. Związałem się z ludźmi, z okresem, z poglądami, z rzeczami nawet, które przegrywały. Zostały odtrącone, obśmiane, nawet oplute i oskarżone. Brałem za to cięgi. Oj brałem!
Często zostawał sam ze swoimi ideami, które realizował mimo przeciwności losu. Gdy publicznie zarzucano mu tworzenie falsyfikatów przy organizowaniu muzeum uniwersyteckiego, w swoim dzienniku w dniu 19 maja 1963 r. zanotował:
Ataki na mnie, że fałszuję zabytki, rękami głównie Zdzisława Pabisiaka, przybierają na sile. Cóż w nich jest prawdy? Istotnie w Pabisiaku znalazłem kapitalnego wykonawcę moich myśli i marzeń o wskrzeszeniu ikonografii Uniwersytetu. W izbach parterowych Collegium Maius wymalowało się cały ciąg ściennych obrazów mniej lub więcej wiernie, rekonstruujących przeszłość nie tylko po to, aby oddziaływały, ale także po to, aby broniły owych przestrzeni przed zajęciem na biura i urzędy uniwersyteckie! Żeby zaś nie było ataków o autorstwo Pabisiaka trzyma się ten fakt w tajemnicy. Inaczej nie dałoby się nic zrobić.
Z pewnością
Estreicher nie miał tak dużego wpływu na rzeczywistość, jak stara się mu
przypisać M. Wadowska. Zaznaczyć należy, że faktycznie wykorzystywał swoje
znajomości i działał zakulisowo w sprawie odnowienia Collegium Maius. Dzięki
temu udało się wpisać przebudowę gmachu do planu sześcioletniego, co spowodowało
skądinąd dodatkowe niesnaski na Uniwersytecie. Uważany był za karierowicza, a
jego energiczność w podejmowaniu inicjatyw budziła ludzką zawiść, dlatego część
uczonych nie miała do niego zaufania w prowadzonych działaniach. Ten brak
zaufania wobec naukowca miał też swe źródło w jego emigracyjnej przeszłości
oraz, co paradoksalne, akcje rewindykacyjne polskich dóbr kultury, które odczytywano
jako wyraz poparcia ze strony Estreichera dla władz komunistycznych.
Wróćmy jednak do dokumentów fundacyjnych. W swoich dziennikach, co ciekawe, Estreicher tylko raz odniósł się do sprawy utraty pergaminów. Uczynił to 19 czerwca 1953 r.:
Przeprowadzam z Tadeuszem Przypkowskim rozmowy na temat wykonania rekonstrukcji dwóch dyplomów erekcyjnych Uniwersytetu Jagiellońskiego. Oryginały zostały całkowicie zniszczone. Znajdowały się w pudle z berłami Uniwersytetu i w końcu sierpnia 1939, gdy ja jechałem z Ołtarzem Mariackim do Sandomierza, zakopał je Bochnak w schowku przygotowanym przeze mnie uprzednio w Collegium Novum. Tam nie odkryli ich Niemcy. Miejsce przechowywania bereł znał tylko Bochnak i ja. Gdy po wojnie Bochnak odkopał berła pokazało się, że puzdra zgniły całkowicie, a razem z nimi i akty fundacyjne Uniwersytetu. Szkoda ogromna. Nie ma obecnie innej rady jak wykonać ich kopiczne (sic!) rekonstrukcje.
Jak wspominałem, na wiosnę 1939 r., w obliczu zagrożenia wojennego, przygotowano skrytkę do ukrycia najcenniejszych uniwersyteckich zbiorów. Działania w tym kierunku podjęli Tadeusz Szydłowski, ówczesny kierownik Zakładu Historii Sztuki UJ oraz dwaj pracownicy tego zakładu: Adam Bochnak (adiunkt) oraz Karol Estreicher (starszy asystent). Postanowili w piwnicach Collegium Novum przygotować tajemny schowek. Od czasów budowy Collegium w latach 80. XIX wieku istniało już tajemne pomieszczenie, przeznaczone do ukrycia cennych zbiorów. Postanowiono tam złożyć część wartościowych dzieł sztuki (m.in. kolekcje Zakładu Historii Sztuki czy figurki z ołtarza Wita Stwosza), które niestety zostały odkryte przez Niemców. Jak wspominał po wojnie Julian Lis, pedel przy Rektoracie UJ w Collegium Novum:
Mogę tylko powiedzieć jedno, gdybym ja był wiedział niektóre tajemnice UJ, byłbym dużo rzeczy uratował, a miałem możność, gdyż Germańcy mi ufali i to nazbyt. Ale kiedy i oni się przekonali, że tu są jeszcze majątki, zaraz wystawili wartę SS, gdzie i tym nie ufano, a żeby się nie porozumiewali z nami, to nie wolno było wchodzić na portiernię, jeżeli nie wezwali sami. Początek po zamknięciu p. Profesorów [6 listopada 1939 r.] był ciężki z powodu niespodziewanych wizyt SS. Po zrabowaniu schowku szykany ze strony SS ustawały powoli.
Niemcy nie mieli jednak pojęcia, że w schowku jest
jeszcze jedna skrytka, zamurowana głęboko w fundamencie. To właśnie tam ukryto
najcenniejsze skarby uniwersytetu: berła, łańcuchy rektorskie i dziekańskie,
pierścienie, numizmaty i dokumenty fundacyjne. Po latach od tamtych wydarzeń nadal
nie udało się zlokalizować tego miejsca w Collegium Novum, gdzie znajdowała się
skrytka.
Przed wojną przedmioty te były zdeponowane w sejfach bankowych: Banku Gospodarstwa Krajowego i Banku Związku Spółek Zarobkowych. 31 sierpnia 1939 r. Włodzimierz Ottman, kierownik sekretariatu UJ podjął przedmioty z banków, a dzień później przekazał je Adamowi Bochnakowi, który przystąpił do ich ukrycia. Estreicher w swojej relacji nie ma racji, że o miejscu schowania skarbów wiedział tylko on i Bochnak. Nie był obecny przy ukrywaniu obiektów, ponieważ, jak słusznie napisał, transportował figury z Ołtarza Mariackiego galarem przez Wisłę do Sandomierza, gdzie zostały zdeponowane w piwnicach tamtejszej katedry i Diecezjalnego Seminarium Duchownego. Nie znał dokładnego przebiegu zdarzeń, związanych z ukryciem najcenniejszych skarbów Uniwersytetu, chociaż był w Collegium Novum w pierwszych dniach września. Gdy wrócił z Sandomierza, w nocy 1 września, przez następne dwa dni zabezpieczał zbiory Zakładu Historii Sztuki UJ oraz zbiory Gabinetu Rycin Polskiej Akademii Umiejętności. 3 września był widziany przez Henryka Barycza pod Collegium Novum:
Trzeciego [września] o 10 z rana nastąpił główny nalot na Kraków, powiększający chaos i dezorganizację. Po południu odwiedziłem Archiwum. Przed Collegium Novum spotkałem kolegę Karola Estreichera. Pierwszym jego pytaniem było: Nie ucieka Pan? Chce Pan, aby Niemcy wzięli Pana do obozu koncentracyjnego?
Co Estreicher
robił w Collegium Novum? Czy sprawdzał zamurowaną przez swego przyjaciela
Bochnaka skrytkę? – pyta w artykule zatroskana dziennikarka. 4 września Estreicher
uporządkował swoje sprawy osobiste i udał się na wschód w poszukiwaniu wojska
polskiego, w którego szeregi chciał wstąpić. Wiedział również, że będzie
poszukiwany przez Niemców na okoliczność ukrycia Ołtarza Mariackiego. Jego
tułaczka po kresach wschodnich to dobry materiał na film sensacyjny. 12
września dołączył do oddziału kapitana Ksawerego Piotrowskiego, a 18 września
trafił do sowieckiej niewoli, z której uciekł dwa dni później. Starał się
przedostać do granicy z Węgrami, ale pod Nikołajewem został napadnięty przez
bandytów. Nauczycielka z pobliskiej szkoły ofiarowała mu obrączkę swojej matki,
którą miał sprzedać, jeśli znalazłby się w pilnej potrzebie. Dwie godziny po
tym spotkaniu kobieta została rozstrzelana przez Ukraińców. Przez Węgry
przedostał się do Francji, gdzie został przez rząd emigracyjny delegowany do
zabezpieczenia ewakuowanych zbiorów. Następnie pełnił przez 5 lat wojny funkcję
kierownika Biura Rewindykacji Strat Kulturalnych w Londynie.
![]() |
Fotografia dokumentu fundacyjnego Kazimierza Wielkiego. Reprodukcja: "Najstarsze przywileje Uniwersytetu Jagiellońskiego" (Kraków 2000) |
Z dokumentów archiwalnych wynika, że akcję ukrywania skarbów uniwersyteckich przeprowadził Adam Bochnak, przy udziale Jerzego Żarneckiego i Michała Orkisza. Żarnecki był ówczesnym asystentem Zakładu Historii Sztuki. Przedostał się z Polski do Francji, gdzie brał udział w kampanii francuskiej w 1940 r., w czasie której trafił do niewoli niemieckiej. Następnie, po trzeciej próbie ucieczki, dotarł do Londynu, gdzie pracował w Biurze Rewindykacji Strat Kulturalnych, którym kierował Karol Estreicher. Po wojnie osiadł na stale w Wielkiej Brytanii, pracował m.in. w Courtauld Institute of Art. W swoich dziennikach pod datą 15 października 1959 r. K. Estreicher tak wspominał Żarneckiego:
Rataje.
Tu byłem 20 lat temu wioząc Ołtarz Mariacki do Sandomierza. Wysiadłem z galaru
i wpadłem na chwilę do domu rodziców Jerzego Żarneckiego. Dziś z domu, który
stał przy wale wiślanym, ani śladu. Spalony podczas wojny. Jerzy Żarnecki
został w Londynie i tam jest cenionym historykiem sztuki. Nie chciał wracać.
Ożenił się z Angielką - z Polską dość świadomie zerwał. Może (nawet na pewno)
na dnie tego była niechęć powrotu z powodu żydowskiego pochodzenia Żarneckich
(Goldfinger). Stryj Jerzego był cenionym malarzem w czasach Młodej Polski.
Jerzy sam na ten temat nigdy ze mną nie mówił - nie zdradzał się z kompleksem.
Raz tylko opowiadając (jak w niewoli podoficer, Niemiec rozpoznał go jako Żyda,
powiedział: “No proszę jakiego mają nosa”).
Żarnecki jest człowiekiem niezwykłym. Szkoda, że dla nauki polskiej stracony. Gdy go w roku 1958 w styczniu widziałem w Londynie, to już zaczynał z pewną trudnością mówić po polsku. W domu mówi tylko po angielsku z żoną i dziećmi. Świadomie. Sam mi to powiedział.
Drugą zaufaną osobą Bochnaka był Michał Orkisz, emerytowany
woźny muzealny Gabinetu Archeologicznego UJ (później Muzeum Uniwersyteckiego
Sztuki i Archeologii UJ). Zmarł w 1940 r. Z zachowanych informacji wynika, że
ówczesny kierownik Zakładu – Tadeusz
Szydłowski, nie brał udziału w procedurze ukrycia najcenniejszych skarbów uniwersyteckich.
Wiemy, że do schowka została dołączona kartka papieru z informacją o ukryciu przedmiotów
i nazwiskami osób, które uczestniczyły w zdarzeniu: Skarbiec U.J. schowany 1.IX.1939
godz. ... Adam Bochnak, Jerzy Żarnecki, Michał Orkisz. Kartka ta nie
przetrwała jednak do naszych czasów. O jej istnieniu dowiadujemy się z
protokołu otwarcia skrytki w 1945 r.
Sam Adam Bochnak, wkrótce po schowaniu skarbów, podobnie jak Estreicher, uszedł z Krakowa w obawie przed aresztowaniem. Przez całą okupację ukrywał się w Ciężkowicach (okazjonalnie pojawiał się w Krakowie), gdzie organizował tajne nauczanie. Po wyzwoleniu Krakowa i wznowieniu działalności przez Uniwersytet, 22 kwietnia 1945 r., Bochnak przedłożył władzom uczelni relację dotyczącą swoich wojennych losów. Wspomniał o akcji ukrycia insygniów i aktów fundacyjnych:
Przybywszy ze wsi do Krakowa 25 sierpnia 1939, zająłem się wspólnie z drem Karolem Estreicherem rozebraniem i zapakowaniem ołtarza mariackiego Wita Stwosza, celem zabezpieczenia go przed ewentualnym bombardowaniem w czasie bliskiej już wojny. […] Po wyjeździe dra Estreichera z ołtarzem pozostałem w Krakowie, aby doglądnąć jeszcze ostatnich przygotowań do obrony przeciwlotniczej w bloku obejmującym budynek Polskiej Akademii Umiejętności oraz, o ile by czas na to pozwolił, pościągać z drewnianych kościółków na prowincji bodaj najcenniejsze średniowieczne obrazy i rzeźby celem zabezpieczenia ich przed tak łatwym w czasie wojny pożarem. Ale to zostało już tylko w sferze projektów. […] Nazajutrz, w pamiętny piątek 1 września, budzą mię huki bomb lotniczych. Obejmuję służbę obrony przeciwlotniczej w gmachu Polskiej Akademii Umiejętności, zamurowuję przy odgłosie bomb zabytkowe berła i fundacyjne dokumenty uniwersyteckie w miejscu jeszcze na wiosnę po cichu przygotowanym.
Nie podał jednak dokładnej lokalizacji kryjówki. Czy zrobił to świadomie, nie chcąc zdradzać miejsca ukrycia cennych przedmiotów w obawie przed możliwością splądrowania skrytki przez niepowołane osoby? Tego nie wiemy. Jak wspomniałem, skrytki z pergaminami Niemcy nie zdołali odkryć. Tak pozostało do zakończenia wojny. Gdy uznano, że sytuacja polityczna jest wystarczająco stabilna, postanowiono otworzyć skrytkę. W sobotę 28 lipca 1945 r., przy nadzorze Komisji Artystycznej Senatu Akademickiego UJ (w składzie której znalazł się m.in. Adam Bochnak), skuto podłogę w piwnicy i wydobyto skrzynię. Okazało się, że przetrwały wszystkie skarby, oprócz pergaminowych dokumentów, które uległy degradacji. Pozostały po nich jedynie pieczęcie królewskie fundatorów i skrzyneczki, w których przechowywano akta od czasu jubileuszu 600-lecia fundacji jagiellońskiej w 1900 r. Nikt wówczas nie pomyślał o wykonaniu dokumentacji fotograficznej. Być może nie było nawet takiej możliwości. Prawdopodobnie działano w pośpiechu, nie chcąc wzbudzać sensacji w środowisku akademickim i w lokalnej prasie. Do skrytki komisja powróciła 1 sierpnia, kiedy zorientowano się, że brakuje dwóch łańcuchów, których nie wydobyto za pierwszym razem, a które zostały tam ukryte w pierwszym dniu wojny w 1939 r. Szczęśliwie je odnaleziono. Wszystkie precjoza zostały przekazane na przechowanie do Katedry na Wawelu.
![]() |
Fotografia dokumentu fundacyjnego Władysława Jagiełły. Reprodukcja: "Najstarsze Przywileje Uniwersytetu Jagiellońskiego" (Kraków 2000) |
Z tych dwóch wydarzeń zachowały się w Archiwum UJ
lakoniczne protokoły datowane na 28 lipca oraz na 1 sierpnia 1945 r. Nic nie
wskazuje na to, że Karol Estreicher uczestniczył w otwarciu kryjówki. W kraju,
po raz pierwszy od czasu kampanii wrześniowej, pojawił się w zrujnowanej Warszawie
25 lipca 1945 r. Według dziennika prowadzonego przez Estreichera, do Krakowie dotarł
29 lipca, nie brał więc udziału w otwarciu skrytki. Pod datą 30 lipca zanotował
jednak krótką, frapującą informację o swojej wizycie na Uniwersytecie i na
Wawelu:
Uniwersytet – Zakład Historii Sztuki. Bochnak szuka bereł. Wawel. [...] Byłem na dziedzińcu Collegium Maius dawniej przed wojną „Biblioteka Jagiellońska”. Gmach szalenie zniszczony, bez szyb. Na dole składy. Tu należałoby przeprowadzić odnowienie.
Bochnak szuka bereł. Czy
Estreicher mu w tym pomagał? Trudno powiedzieć. Sądzę, że gdyby brał udział w
poszukiwaniach i otwieraniu skrytki, to jego notatka w dziennikach byłaby
obszerniejsza. Z lakonicznego zapisu wynika, że sprawa skrytki nie budziła w
nim większego zainteresowania, gdyż miał na głowie dużo poważniejsze zadania
związane z rewindykacją zagrabionych przez Niemców polskich dzieł sztuki. 18
sierpnia 1945 r. stał się oficjalnym przedstawicielem Polski do spraw
rewindykacji. W kwietniu 1946 r. pod nadzorem Karola Estreichera dotarł do
Krakowa najsłynniejszy transport rewindykowanych z Niemiec dzieł sztuki, w
którym znalazł się m.in. Ołtarz Mariacki obraz Leonarda da Vinci Dama z Gronostajem
i Kodeks Baltazara Behema. W
sumie podróży rewindykacyjnych Estreicher odbył osiem, ostatnią 3 grudnia 1948
r.
Wróćmy jednak do protokołów wydobycia uniwersyteckich
skarbów ze schowka w Collegium Novum. Jak wspomniałem, są one nieprecyzyjne, brakuje
pod nimi podpisów niektórych członków komisji. Możliwe, że sporządzone zostały post
factum. Prawdopodobnie z tego względu sprawa utraty dokumentów uległa mitologizacji.
Oliwy do ognia dolewa ekspertyza z 1946 r., wykonana
przez doktorów botaniki Jana i Wandy Zabłockich, według której dokumenty
zostały pożarte przez skoczogonki (niewielkie stawonogi, blisko spokrewnione z
owadami). Ekspertyza botaników została zakwestionowana przez Tomasza Skalskiego
(naukowca z Instytutu Zoologii UJ), który w opinii wyrażonej na potrzeby
artykułu M. Wadowskiej stwierdził, że skoczogonki nie żywią się białkiem
będącym składnikiem pergaminowych dokumentów. Wydaje się więc, że teoria o
skoczogonkach jest chybiona. Czy to oznacza, że protokoły i ekspertyzy zostały
sfingowane? Nie przesadzajmy. T. Skalski przeprowadził również dość kuriozalny
eksperyment, który miał oszacować czas degradacji pergaminu i w tym celu...
zakopał w lesie fragment pergaminu i papieru, by odkopać go po pół roku. Pominę
ocenę stopnia tendencyjności tego eksperymentu. Przypomnę tylko, że pergaminowe
dokumenty znajdowały się w skrytce ponad 5 lat. Zachowały się dokumenty
archiwalne, które wskazują, że w tajemnej piwnicy istniał problem z
wilgotnością. Jak zauważyli historiografowie z UJ Marcin Baster i Krzysztof
Ożóg, zniszczeniu uległy nie tylko dokumenty fundacyjne, ale ucierpiał również drążek
berła Zbigniewa Oleśnickiego.
Autorka artykułu poszła w swoich rozważaniach nieco dalej, przytoczyła opinie osób, które nie miały pojęcia o sprawie. Niektóre z nich były przekonane, że dokumenty nie mogły się zniszczyć. Przywoływane zostały chociażby słowa Wojciecha Bochnaka, syna Adama Bochnaka, który wyraził przekonanie, że akta fundacyjne istnieją, bo w przeciwnym wypadku ojciec na pewno by mu powiedział o tej dotkliwej stracie:
Ojciec był osobą niezwykle rzetelną. Być może nie powiedziałby tego komuś innemu, ale mnie by powiedział: "Wiesz, stało się nieszczęście, dokument się rozpadł, zbutwiał, spleśniał, zniszczył się". Nigdy niczego takiego nie powiedział. Był w pewien sposób dumny z tego, że te rzeczy schował i odzyskał po wojnie. Tu jest jakiś gruby szwindel z tymi dokumentami.
Trudno takie słowa skomentować. Można tworzyć teorie
spiskowe i zadawać pytania, ale nie ma żadnych dowodów, że dokumenty fundacyjne
zostały ukryte w innym miejscu. Pergaminy są dzisiaj znane dzięki profesorowi
Stanisławowi Krzyżanowskiemu, historykowi specjalizującego się w naukach
pomocniczych historii. Z jego inicjatywy przy okazji wspomnianego jubileuszu w
1900 r. wykonano fotografie obydwóch dokumentów w skali 1:1.
W drugim artykule, opublikowanym w 2016 r., Magdalena
Wadowska tworzy kolejne fantastyczne scenariusze. Oprócz znanych z poprzedniego
tekstu insynuacji pod adresem Karola Estreichera, dziennikarka przywołuje
relację anonimowego profesora UJ, który przypomniał sobie, że w latach 80.
widział uniwersytecki dokument fundacyjny Kazimierza Wielkiego w biblioteczce
Kościoła Bożego Ciała w Krakowie. Relacja ta jest trudna do zweryfikowania,
zwłaszcza, że uczony, z tego co wynika z tekstu, nie był historykiem, nigdy nie
zajmował się dziejami uniwersytetu, nie byłby w stanie zweryfikować tego, co opowiadał
w czasie prezentacji zbiorów kanonik Ryłko. W archiwach państwowych i
kościelnych dokumentów z pieczęcią Kazimierza Wielkiego jest mnóstwo. Laikowi
można pokazać dowolny dokument z pieczęcią królewską Kazimierza i wmówić, że
jest to akt fundacyjny.
Pieczęcie z utraconych dokumentów fundacyjnych znajdują
się dzisiaj w Archiwum UJ. Pozostałości dokumentów zostały zebrane do słoja i,
wraz z fragmentami skrzyneczek, zostały przekazane do zbiorów Muzeum UJ. Prace
konserwatorskie wykonane kilka lat temu wykazały, że w słoju nie znajdują się
fragmentu pergaminu, lecz piasek i kamienie, wymieszane ze starymi gazetami.
Mistyfikacja? Możemy przypuszczać, że zawartość słoja nie pochodzi z miejsca
skrytki (oprócz skrzyneczek).
Przechodząc do podsumowania pamiętajmy, że oceniamy
działanie ludzi, którzy postawieni zostali w obliczu olbrzymiej presji w
przededniu wojny. Nikt wówczas nie był w stanie sobie wyobrazić, do jakiej
katastrofy dojdzie. W kraju panował chaos i ogólna dezorganizacja. Jestem
ciekaw, ile osób zachowałoby zimną krew wobec wybuchających nad głową bomb? Sytuacja
po wojnie wcale nie była lepsza. Łatwo jest z dzisiejszej perspektywy podważać
decyzje podjęte w sprawie ukrycia skarbów uniwersyteckich oraz tworzyć
alternatywną rzeczywistość, w której do ukrycia skarbów nie dochodzi. W tym scenariuszu
Niemcy mogliby dokonać rabunku dokumentów, ale udałoby się je odzyskać po
wojnie, podobnie jak inne skarby kultury. Odpowiedzią na tego typu sugestie
jest przypadek Uniwersytetu Karola w Pradze. Tamtejsze władze postanowiły nie
ukrywać przed okupantem swoich insygniów i dokumentów fundacyjnych (tamtejszy
uniwersytet, podobnie jak krakowski, posiadał dwa akta fundacyjne). Gdy w 1945
r. Niemcy wycofywali się z Pragi, zrabowali dokumenty i ich los nie jest znany
do dzisiaj.
Recepcja artykułów Magdaleny Wadowskiej nie przyniosła
pozytywnych skutków, bo nie rozwiązywały one zagadki i nie wyjaśniały okoliczności
utraty aktów fundacyjnych. Wykreowana przez dziennikarkę legenda miejska
zaczęła żyć własnym życiem. Od czasu do czasu przypominałem o sprawie utraty
pergaminów w mediach społecznościowych. Zdarzało się, że pod postami pojawiały
się komentarze sugerujące, że któryś z profesorów UJ ukradł dokumenty
fundacyjne albo, że leżą one w sejfie rodziny jakiejś ważnej, choć nie
do końca etycznej postaci z tamtych czasów. Gdy opublikowałem rocznicową
infografikę z okazji 115 rocznicy urodzin Karola Estreichera młodszego, w
komentarzach pojawiło się pytanie, czy osoba ta była zamieszana w sprawę
zniknięcia aktów fundacyjnych. W mojej opinii reportaże dziennikarki
przyczyniły się do utrwalania tego typu opinii. Ponadto uważam, że rzucanie
podejrzeń, bez przytoczenia właściwych dowodów, na osobę, która nie może się
już bronić, jest czynem zasługującym na potępienie.
Powtórzmy raz jeszcze. Dokumenty fundacyjne zostały 1
września 1939 r. ukryte w Collegium Novum. Przez okres 5 lat nikt ich stamtąd
nie wyciągał, bo nikt o zdrowym umyśle nie otwierałby skrytki na oczach
okupanta. Kto miałby zresztą to zrobić, skoro żadna z osób, mających wiedzę o
skrytce, nie przebywała w Krakowie lub już nie żyła? Doszło do nieszczęścia, w
wyniku którego pergaminy, przechowywane w miejscu niedostosowanym do tego celu,
uległy całkowitej degradacji. Pozostał po nich jedynie ślad w postaci fragmentów
skrzyneczek i pieczęci.
Stawianie w tej sprawie tezy o mistyfikacji Estreicherowskiej jest chybione. Można Estreicherowi zarzucić wiele, ale na pewno nie to, że był osobą niezrównoważoną do tego stopnia, by z egoistycznych pobudek ukryć bezcenne źródła historyczne na złość Uniwersytetowi Jagiellońskiemu. Gdyby rzeczywiście Estreicher sam ukrył dokumenty, to z pewnością zwróciłby je uczelni. Po drugie, jeśli znałby szczegółowe okoliczności otwierania skrytki w Collegium Novum, to napisałby o tym w swoich dziennikach. Opisywał w nich najrozmaitsze sprawy, nawet te stawiające go w niekorzystnym świetle. Dla wielu jest to dzisiaj pretekst do dyskredytowania na forum publicznym postaci Karola Estreichera. Na zakończenie warto przytoczyć słowa uczonego, które zapisał w swoim dzienniku pod datą 22 października 1939 r.:
Sprawa polska jest jedyną
rzeczą, na której mi naprawdę zależy. A raczej nie; Niech powiem szczerze, to
kultura polska na całym terytorium polskim jest najważniejszą dla mnie. Bo
wiem, że istnieją narody bez terytorium, bez języka, bez państwa, ale nie
przetrwają narody bez własnej kultury.
Artur Wójcik
Najstarsze i najważniejsze dokumenty i przywileje
Uniwersytetu Jagiellońskiego do końca XIV wieku:
1. Suplika króla
Kazimierza Wielkiego do papieża Urbana V zawierająca między innymi prośbę o
założenie Uniwersytetu w Krakowie (1363 r.). Dokument przechowywany w Archiwum Watykańskim.
2. List papieża Urbana V
do arcybiskupa gnieźnieńskiego Jarosława Bogorii ze Skotnik z prośbą o zbadanie
możliwości założenia w Krakowie uniwersytetu (16 października 1363 r.). Dokument przechowywany w
Archiwum Watykańskim.
3. Dokument fundacyjny
Uniwersytetu Krakowskiego wydany przez króla Kazimierza Wielkiego (12 maja 1364
r.). Dokument uległ zniszczeniu w
skrytce w czasie II wojny światowej. Zachowała się jedynie pieczęć
przechowywana w Archiwum Uniwersytetu Jagiellońskiego.
4. Dokument rady i ławy
miasta Krakowa zawierający zobowiązania do przestrzegania praw i przywilejów
fundowanego uniwersytetu (12 maja 1364 r.). Dokument przechowywany w Archiwum Uniwersytetu
Jagiellońskiego.
5. Bulla papieża Urbana V
erygującego kanonicznie Uniwersytet w Krakowie (1 września 1364 r.). Dokument przechowywany w
Archiwum Uniwersytetu Jagiellońskiego, zaginął w XVIII wieku.
6. List papieża Urbana V
króla Kazimierza Wielkiego w sprawie powierzenia urzędu kanclerza uniwersytetu
biskupowi krakowskiemu, a nie kanclerzowi Królestwa Polskiego (13 września 1364
r.). Dokument przechowywany w
Archiwum Uniwersytetu Jagiellońskiego.
7. Bulla papieża
Bonifacego IX zezwalająca na założenie wydziału teologicznego na krakowskim
uniwersytecie (11 stycznia 1397 r.). Dokument przechowywany w Archiwum Uniwersytetu
Jagiellońskiego.
8. Dokument fundacyjny Uniwersytetu Krakowskiego wydany przez króla Władysława Jagiełłę (26 lipca 1400 r.). Dokument uległ zniszczeniu w skrytce w czasie II wojny światowej. Zachowała się jedynie pieczęć przechowywana w Archiwum Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Literatura:
M. Baster, „Habent sua diploma…”. Tragiczny
los dokumentów fundacyjnych Uniwersytetu Jagiellońskiego [w:] Piękno darowane. Dzieła ofiarowane
Uniwersytetowi Jagiellońskiemu w zbiorach Collegium Maius. Katalog wystawy zorganizowanej
w Collegium Maius Uniwersytetu Jagiellońskiego w dniach 7 maja - 6 sierpnia
2014 roku z okazji jubileuszu 650-lecia uczelni, red. Jolanta Pollesch,
Maciej Zdanek, Kraków 2014, s. 66-67.
M.
Baster, K. Ożóg, Utrata dokumentów
fundacyjnych Uniwersytetu Jagiellońskiego w czasie drugiej wojny światowej [w:] Memoria viva. Studia historyczne
poświęcone pamięci Izabeli Skierskiej (1967-2014), red. Grażyna Rutkowska,
Antoni Gąsiorowski, Warszawa-Poznań 2015, s. 906-915.
K.
Estreicher, Dziennik wypadków. T. 1, 1939-1945, red. Anna Maria Joniak,
Kraków 2001.
K.
Estreicher, Dziennik
wypadków. T. 2, 1946-1960, red.
Anna Maria Joniak, Kraków 2002.
K.
Estreicher, Dziennik
wypadków. T. 3, 1961-1966, red.
Anna Maria Joniak, Kraków 2003.
K. Estreicher, Dziennik wypadków. T. 5, 1973-1977,
red. Anna Maria Joniak, Kraków 2006.
K Estreicher, Dzienniki wypadków. T. 7, cz. 1,
1981-1984, red. Anna Maria Joniak, Kraków 2013.
D.
Matelski, Karol Estreicher jr 1906-1984.
Biografia wielkiego Polaka. T. 2, 1939-1945, Kraków 2017.
Historia Archiwum
Uniwersytetu Jagiellońskiego, red. Henryk Barycz, Kraków 1965.
Najstarsze przywileje
Uniwersytetu Jagiellońskiego, wyd. Bożena Wyrozumska, przekł. Teresa
Bałuk-Ulewiczowa, Kraków 2000.
Relacje pracowników Uniwersytetu
Jagiellońskiego o ich losach osobistych i dziejach uczelni w czasie drugiej
wojny światowej,
oprac. Jerzy Michalewicz, Kraków 2005.
Silva
Rerum. Pamiątki akademickie ze zbiorów Muzeum Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Katalog wystawy, Collegium Maius XII.1997-I.1998, wstęp A. Piskorz,
przedm. S. Waltoś, aut. haseł przedmiotowych D. Burczyk-Marona, Kraków 1998.
M. Wadowska, Zaginione pergaminy Uniwersytetu Jagiellońskiego. Gdzie są aktafundacyjne?, wyborcza.pl [publikacja: 24.09.2015, dostęp: 24.03.2021].
M. Wadowska, Gdzie są akta założycielskie Uniwersytetu Jagiellońskiego? Poszukiwań ciąg dalszy, wyborcza.pl [publikacja: 1.09.2016, dostęp: 24.03.2021].
Wydaje mi się, że gdyby ktoś faktycznie chciał dokumenty ukraść do kolekcji, to na pewno nie pozostawiłby pieczęci, bo to obniża wartość. Z drugiej strony dziwię się trochę, że wybitni specjaliści mogli źle zabezpieczyć zabytki.
OdpowiedzUsuńMnie ciekawi, czy skrytka rzeczywiście była przeznaczona dla pergaminów, czy wyłącznie na berła czy też generalnie dla metali. Być może nie przewidzieli, że pergaminy mogą w takich warunkach nie wytrzymać.
UsuńJak zwykle korekta niedokładna ;-), a argumenty naukowców „materialistów” dotyczące sposobu rozkładania się poszczególnych materiałów, które miały być wraz z cennymi dokumentami UJ, chyba zbyte, bo nie przemilczane, skoro przywołano teksty z M. Wadowskiej.
OdpowiedzUsuńJak na specjaliste od spraf jensykowyh trohe dziwne rze nie potrafi pan napisać komentaża ktury bendzie zrozumiały dla takih malóczkih jak ja.
Usuń:-)
UsuńBardzo rzetelne omówienie sprawy - takiego popularyzowania historii nam trzeba. Chylę czoła wobec wysiłku włożonego w przygotowanie tego tekstu.
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję!
UsuńDokładnie nic nowego! A argumenty zbyte, bo nie pasują do przyjętej przez autora wersji wydarzeń.
OdpowiedzUsuńJakie argumenty zbyte?
UsuńTo Pan pisze i przytacza argumenty, więc powinien dokładnie wiedzieć o co chodzi i czego nie wyjaśnia. Tekst w ogóle niczego nie wyjaśnia.
Usuń1. Skrytka była przygotowana celem ukrycia określonych rzeczy. Czemu więc w skrytce nie było dwóch łańcuchów, których tam się spodziewano? Może jednak sposób ukrycia określonych pamiątek podlegał spontanicznej modyfikacji?
2. Dokumenty (pergamin) w słoju cudownie przemieniły się w piasek, kamienie i resztki gazet. Nadmienić trzeba, że słój prezentowany był (przez K. Estreichera) jako "coś" co z pergaminów zostało i zawartość za taką jest uznawana. Pan przechodzi nad tym do porządku dziennego: "możemy przypuszczać, że zawartość słoja nie pochodzi z miejsca skrytki (oprócz skrzyneczek)".
3. Skoczogonki które nagle stały się "mięsożercami" to już drobiazg, bo przecież "kuriozalnym", śmiesznym się wydaje eksperyment któremu poddano pergamin.
Co dzisiaj stoi na przeszkodzie dokonania eksperymentu odtwarzającego naturalne warunki w jakich rozpadły się omawiane dokumenty (nawet gdy miałby trwać 5 lat)?
W sprawie nikt poważny nie zarzucał prof. Estreicherowi i Bochniakowi złych intencji, Pan jednak ich "broni" (przed komentarzami w necie) wychodząc z założenia "Dokumenty fundacyjne zostały 1 września 1939 r. ukryte w Collegium Novum."
W 1945 roku jednak ich tam nie było, a to CO "po nich pozostało" świadczy o ich cudownej metamorfozie.
TO jest nierozwiązaną zagadką.
Jedni będą próbować ją rozwiązać, inni bez pytań, nie zaprzątając tym sobie głowy przyjmą słój z zawartością za pozostałość po omawianych dokumentach.
Trzeba tylko mieć świadomość, że dzisiaj te "resztki" możemy oceniać tylko w "wymiarze SYMBOLICZNYM", a to z historią niewiele ma wspólnego.
Może TA zagadka jest nierozwiązywalna (albo wyjaśnienie jej jest prozaicznie proste- choć dzisiaj nieznane), nie przeszkadza to w podejmowaniu wysiłków celem jej wyjaśnienia, a nie mówieniu, że JEJ nie ma (jest niczym nie popartą legendą).
To Pan pisze komentarz, który zawiera tylko lakoniczne stwierdzenia i jak mam się do nich odnieść? Dwa brakujące łańcuchy znaleziono w skrytce 2 dni później.
UsuńSłój Estreichera to osobna historia i jedyny wątek w którym Estreicher występuje, bo pragnę przypomnieć, że nie było go ani przy ukryciu rzeczy ani przy otwarciu skrytki, z tekstu jasno wynika, że obalam bzdury dziennikarki, która widzi wszędzie udział Estreichera. Słój powstał tak jak wiele innych rzeczy w Collegium Maius aby pokazać skalę zniszczeń i ocalić od zapomnienia przykry fakt. Niestety nie mogłem zacytować karty muzealnej, ale z niej jasno wynika, że są to symboliczne szczątki dokumentów - chciaz dołączone deseczki fo słoja rzeczywiście pochodzą z obudowy dokumentów. Kluczem do zrozumienia tej sprawy jak wielu innych oskarżeń wysuwanych pod adresem Estreichera są jego dzienniki wypadków, do których odsyłam.