O kolejnej hochsztaplerce źródłoznawczej Janusza Bieszka. Uwagi na temat pseudo krytycznego wydania Kroniki Słowiańsko-Sarmackiej Prokosza. Droga dowodowa
15
lutego 2017 roku swoją premierę ma wydanie Kroniki
Słowiańsko-Sarmackiej Prokosza, ze wstępem Janusza Bieszka i
opracowanej przez Wydawnictwo Bellona. Każde wydanie polskiego
źródła historiograficznego, niezależnie od tego, czy mamy do
czynienia z redakcją naukową, czy popularno-naukową, nosi ze sobą
wartość badawczą i popularyzatorską. Niestety w przypadku
Prokosza nie mamy do czynienia z pomnikiem dziejowym Polski, lecz
kompilatorskim falsyfikatem, wytworzonym w XVII–XVIII wieku. Jak do
tej pory, rzekoma kronika nie znalazła swojego badacza i wydawcy,
wykorzystującego znane nam dzisiaj metody edycji źródeł
historycznych.
Dlatego
też z zaciekawieniem, ale również z obawą oczekiwaliśmy na
premierę współczesnego wydania tego dzieła przez redaktorów
Bellony, wspartą prezentacją dzieła piórem Janusza Bieszka.
Przypomnijmy w tym miejscu, że poprzednie dwie książki Janusza
Bieszka Słowiańscy
królowie Lechii. Polska starożytna
oraz Chrześcijańscy
królowie Lechii. Polska średniowieczna,
zostały przez nas szczegółowo omówione w kilku częściach
ZOBACZ.
Ten druzgocący serial recenzyjny był sprostowaniem ważniejszych
błędów rzeczowych i nadinterpretacyjnych autora, wraz z podaniem
wykazu szerokiej literatury przedmiotu, z którego J. Bieszk w ogóle
nie skorzystał. Nasze uwagi dotarły do samego zainteresowanego, nie
wiedzieć jednak, dlaczego Janusz Bieszk nie zdecydował się odnieść
do merytorycznych zarzutów, kwitując naszą recenzję finansowym
sukcesem swoich książek, ZOBACZ.
Autor zachowuje się tak, jakby żadne głosy polemiczne w stosunku
do jego twórczości nie powstały. A zaznaczmy w tym miejscu, że
niedawno powstał niezwykle interesująca analiza Słowiańskich
królów Lechii Pana Dr.
hab. Marcina Napiórkowskiego ZOBACZ.
Janusz Bieszk jako autor książek historycznych lub książek w
ogóle powinien zrozumieć, że jego twórczość badawcza będzie
oceniana i recenzowana.
Możecie
nam wierzyć bądź nie, lecz liczyliśmy, że po naszej interakcji z
autorem, skorzysta On z naszych wskazówek bibliograficznych lub też
przynajmniej przemyśli, czy aby na pewno jego „nie stricte”
naukowe metody są słuszne w prowadzonych „badaniach”
historycznych.
Niestety
na próżno było oczekiwać takiej refleksji od autora.
Przygnębiające jest, że J. Bieszk w swoim wstępie do najnowszego
wydania Prokosza, nie zechciał skorzystać, czy też zmierzyć się
z pracami wybitnych polskich metodologów i edytorów źródeł
historycznych. Ponadto, wydawnictwo Bellona wraz z J. Bieszkiem,
zaprzepaściła niepowtarzalną szansę, przygotowania nowoczesnej
edycji kroniki Prokosza.
Z
literatury wiemy, że istniały dwa „rękopisy” kroniki Prokosza
(nazywane też kompilacjami, kopiami, manuskryptami) – lubelski
(odkupiony przez gen. Franciszka Morawskiego z żydowskiego kramu,
który był podstawą wydania tego dzieła przez H. Kownackiego), a
także wileński (odnaleziony przez Joachima Lelewela w konwencie
franciszkanów). Nie wiemy, czy zachowały się do naszych czasów,
jednak twórcy współczesnego wydania powinni odnaleźć istniejące
rękopisy, a nie wznawiać dzieło na podstawie archaicznego wydania
z początku XIX wieku. Wcześniejsze edycje wykorzystuje się, jeżeli
rękopis, z którego wydawca korzystał, już nie istnieje (został
zniszczony lub zaginął). Redaktorzy musieliby wnikliwie przeczytać
teksty wszystkich rękopisów, chyba że dotarliby do autografu,
który uznaje się za tekst główny, a odpisy za wariacje tekstu
głównego (wszelkie odchyły i zmiany zaznacza się wtedy w
przypisach). W fachowej terminologii nazywa się to podstawą edycji,
a brak oparcia się o stosowne źródło (rękopisy/stare druki) przy
edycji lub wydaniu jest źródłoznawczym samobójstwem. Zwłaszcza,
że w Bibliotece Narodowej w Warszawie istnieje odpis tego dzieła,
dokonany przez Hipolita Kownackiego do jego wydania z 1825 roku. W
tejże bibliotece znaleźć można inne rękopisy Przybysława
Djamentowskiego. Kilka z nich zostało zdigitalizowanych i znajduje
się w bibliotece cyfrowej Polona.pl, zobacz TUTAJ, TUTAJ, TUTAJ oraz TUTAJ.
Jeżeli zatem udałoby się odnaleźć rękopis kroniki Prokosza,
nawet niepodpisany przez Przybysława Dyamentowskiego, to istnieje
możliwość by na podstawie innych jego dzieł i notatek oraz na
podstawie analizy paleograficznej, duktu i stylu pisma czy językowej
(podobnych metod używa dzisiejsza grafologia i psychologia pisma)
ustalić autorstwo Kroniki
słowiańsko-sarmackiej.
Ponadto
we wstępie wydania krytycznego, winna się znaleźć informacja o
autorze autografu (jego biografia, działalność i inna twórczość
pisarska, ze wskazaniem miejsc przechowywania dzieł bądź wydań
krytycznych, jeżeli takie powstały), powstałych kopiach i miejscu
ich przechowywania, autorach kopii (jeżeli jest to możliwe do
ustalenia), losach autografu i kopii, etc. Więcej na temat wydawania
źródeł, zob. Instrukcja wydawnicza dla średniowiecznych źródeł
historycznych, (Archiwum Komisji Historycznej PAU, seria 2, t. 2,
s. 1–40) Kraków 1925; A. Wolff, Projekt instrukcji wydawniczej
dla pisanych źródeł historycznych do połowy XVI w.,
„Studia Źródłoznawcze”, t. 1, 1957, s. 155–181; Z. Budkowa,
M. Friedbergowa, B. Kürbisówna, Instrukcja dla wydawnictwa
roczników polskich, „Studia Źródłoznawcze”, t. 1, 1957,
s. 182–184 (dodatek do Projektu Wolffa); Instrukcja wydawnicza
dla źródeł historycznych od XVI do połowy XIX wieku, Wrocław
1953. I. Ihnatowicz, Projekt instrukcji wydawniczej dla źródeł
historycznych XIX i początku XX w., „Studia Źródłoznawcze”,
t. 7, 1962, s. 99–124; Zasady wydawania tekstów staropolskich.
Projekt, Wrocław 1955; J.Szymański, B.Trelińska, Instrukcja
wydawnicza dla źródeł epigraficznych, Lublin 1992; J.
Tandecki, K. Kopiński, Edytorstwo źródeł historycznych,
Warszawa 2014. Zresztą do dziś toczą się dyskusję nad
zagadnieniem edycji źródeł historycznych, potrzebie takich
wydawnictw, jak i nad kwestią wypracowania odpowiedniego warsztatu,
który przyniósłby w tej mierze rozwiązania stosowane przez
następne kilkanaście-kilkadziesiąt lat. Świadczą o tym liczne
publikacje w dwóch tomach Studiów edytorskich pod red. A.
Perłakowskiego, wydanych w latach 2011 i 2015 (t. 1: Teoria i
praktyka edycji nowożytnych źródeł w Polsce (XVI-XVIII w.);
t. 2: Edytorstwo źródeł – ograniczenia i perspektywy).
Dla
tekstu kroniki Prokosza stosuje się instrukcję jak do tekstu
nowożytnego ZOBACZ.
Dlatego
też dziwi nas, że redaktorzy poszli aż na taką łatwiznę, że
postanowili jedynie wznowić wydanie Kownackiego liczące sobie już
192 lata, odświeżyć typografię i dodać chaotyczną połajankę
J. Bieszka na temat domniemanej autentyczności kroniki Prokosza.
Krótko mówiąc, nie zrobiono nic więcej poza to, co w 2015 roku z
wydaniem Kownackiego uczyniło wydawnictwo Armoryka (wydawnictwo to
było prezentowane przez J. Bieszka w jego nieoficjalnych
wypowiedziach internetowych).
Naszym
zdaniem najnowsza pozycja wydawnicza Bellony, nie nadaje się do
trybu recenzji, bo nie można współcześnie oceniać poziomu edycji
z początku XIX wieku. Pod tym względem publikacja ta nie spełnia
wymogów edycji krytycznej źródła historycznego i jest niczym
innym jak wznowieniem zabytku historiograficznego, ukazującego myśl
wydawniczą w tej kwestii na początku XIX wieku. Mimo wszystko w
przedmowie J. Bieszka (oznaczona w publikacji rzymskimi cyframi
I–XVII) do tegoż wydania jest kilka smaczków, które warto
warsztatowo omówić. Od czego zaczniemy? Od tego, co my,
smarkateria, studenciaki i ćwierćinteligenci (jak nas
charakteryzuje jeden z naszych adwersarzy) lubimy najbardziej, czyli
od sigillowej drogi dowodowej.
Pierwszy
błąd rzeczowy, widzimy już na okładce publikacji. Znajduje się
na niej sentencja: Najpierw
Cię ignorują, potem śmieją się z Ciebie, później z Tobą
walczą, później wygrywasz.
Została ona przypisana Mahatmie Gandhiemu, mimo że nigdy takiej
formuły nie wypowiedział. Cytat ten jest zmienioną wersją słów
amerykańskiego socjalisty, Nicholasa Kleina z 1918 roku, który tych
słów użył podczas mowy do związku pracowników tekstylnych w
Baltimore ZOBACZ.
Jak widać, zaczyna się interesująco, ale idźmy dalej.
We
wstępie J. Bieszk twierdzi: Według
m.in. Catalogus Epscoporum Cracoviensium – Katalogu Biskupów
Krakowskich oraz Annales Polonorum – Roczników Polańskich (patrz
na końcu), jak również kroniki Kagnimira z XI wieku, pierwszym
arcybiskupem w Krakowie był Prokosz (Prohorius, Prohor, Prochorus),
który piastował tę godność kościelną przez 20 lat w okresie
966–986, a więc za panowania króla Mieczysława II Stratega
(957–999). Prawdopodobnie był hierarchą Kościoła
chrześcijańskiego obrządku słowiańskiego
(cyrylo-metodiańskiego). Wśród Lechitów, czyli ówczesnej
szlachty, uchodził za sławnego historyka znanego pod imieniem
Prokosz
(s. I, nlb).
Nie
było żadnego arcybiskupstwa w Krakowie w X wieku, bo powstało ono
dopiero w 1925 roku. Pisaliśmy o tym przy okazji recenzji książki
Słowiańscy
królowie Lechii ZOBACZ.
Analizę imienia biskupa oraz czas powstania kroniki świetnie
przedstawił Pan Paweł M. z Se Czytam ZOBACZ.
Nie istniał również na terenie Krakowa chrześcijański obrządek
słowiański, nie ma żadnych śladów po takiej działalności. J.
Bieszk jest bardzo konsekwentny w swoich błędach, tłumaczyliśmy
już w kilku miejscach, że Mieszko zmarł w 992, a nie w 999 roku
ZOBACZ.
Lechicka szlachta w X wieku!? To tak jakby powiedzieć, że Mieszko I
poruszał się elektrycznym rydwanem po swoim państwie.
W
dalszej części autor stosuje swoją nowomowę lechicką: Kronika
Prokosza jest naszą najstarszą, w dużej części zachowaną
kroniką lechicką, w postaci ręcznych odpisów z tekstu pierwotnego
wraz z komentarzami historyków z XVI wieku (z czasów króla Stefana
Batorego) oraz XVIII wieku (z czasów rozbiorów); (s.
II). Co to znaczy kroniki lechickie? Tego autor we
wstępie, czy swoich książkach nie potrafi wytłumaczyć. Poza tym,
prawe każdy pomnik historiograficzny pochodzi z późniejszych
odpisów i nie ma w tym niczego dziwnego. Zadziwia nas jednak kwestia
próby wytłumaczenia, dlaczego ta ważka i najstarsza kronika nie
funkcjonowała w oficjalnym obiegu dziejopisarskim: Prawdopodobnie
kronika Prokosza po prostu krążyła w XVII, XVIII wieku i na pewno
także wcześniej wśród społeczeństwa polskiego w postaci wielu
różnej wielkości ręcznych odpisów, w ukryciu i obawie przed
władzami i zaborcami, w celu przetrwania tego okresu zachowania
kroniki dla potomności! (s. II). Autora w ogóle nie
zastanawia fakt, że skoro kronika powstała już w X wieku, a
najstarsze komentarze pochodzą dopiero z XVI wieku, to co działo
się z kroniką przez ponad 500 lat? Nikt nie wykonywał odpisów,
streszczeń, kopii? Skoro, wg. J. Bieszka, funkcjonować miała w
licznych odpisach, dlaczego nie znajdują się one choćby w
inwentarzach księgozbiorów skarbców katedralnych (np. skarbca
katedry krakowskiej)? Czyżby J. Bieszk sugerował, że w
średniowieczu, podobnie jak w czasach PRL istniał drugi obieg
rękopisów? Totalny nonsens. Biorąc pod uwagę materiał, technikę
wykonania oraz czas powstania odpisu rękopiśmiennego jest to
niemożliwe, by tekst ten dowolnie krążył w społeczeństwie.
Zwłaszcza, że dla średniowiecza polskiego znanych jest 150
rękopisów (oryginałów i odpisów), tworząc tzw. kolekcje
historyczne, które funkcjonowały m.in. w szkołach katedralnych czy
na Uniwersytecie w Krakowie. Nie mówiąc już o tym, że autor nie
ma wiedzy na temat funkcjonowania książki rękopiśmiennej w
średniowieczu (zob. J. Wiesiołowski, Kolekcje historyczne w
Polsce średniowiecznej XIV–XV wieku, Wrocław 1967; E.
Potkowski, Książka rękopiśmienna w kulturze Polski
średniowiecznej, Warszawa 1984).
Następnie
autor przechodzi do opisu stanowiska Joachima Lelewela w sprawie
wydania Prokosza przez Kownackiego. Autor cytuje tutaj dopasowane do
swojej tezy cytaty, z których wynika, jak pisze J. Bieszk, że:
Joachim Lelewel nie
miał negatywnego stosunku do kroniki Prokosza, a wręcz przeciwnie,
był nią zaintrygowany, doceniał jej wyjątkową treść wartość
poznawczą oraz zalecał dalsze analizy i badania
(s. III–IV). Jest to dla nas o tyle zaskakujące, że J. Bieszk w
poprzednich swoich książkach twierdził coś zupełnie innego.
Przypomnijmy jeden cytat, ze Słowiańskich
królów Lechii (s. 125):
Kronika Prokosza
wydana w 1825 roku,
spotkała się z krytyką historiografii zaborcy niemieckiego, który
poczuł się zagrożony jej treścią, ogłaszając wraz z niektórymi
polskimi historykami, że jest podrobiona
[…] Chciałbym także
obalić koronny zarzut, że to niby-fałszerz dokumentów, niejaki
Przybysław Dyjamentowski (1694–1774), napisał kronikę Prokosza w
XVIII wieku, co potwierdza skwapliwie historyk Joachim Lelewel. Ale
jest to zarzut chybiony i całkowicie bezpodstawny, ponieważ
pierwszy komentarz do wspaniałej kroniki Prokosza pochodzi już z
połowy XVI wieku, z czasów panowania króla Stefana Batorego, o
czym tenże komentator pisze.
[…] Kronika Prokosza
wydana w 1825 roku zawierała obydwa komentarze. Tak więc dla mnie
to właśnie Joachim Lelewel, pracujący pod zaborami, którego
rodzina pochodziła z Austrii o nazwisku Loelhöffel (nazwisko
spolszczone przez jego ojca w XVIII wieku), był niewiarygodny
[…]. Zacytujmy również fragment listu do naszej redakcji: Lelewel
(Herr Lelhöffel) – historiografia już od zaborów pięknie
wyidealizowała tego Pana. Nie bez powodu nasz wybitny uczony
orientalista, językoznawca i numizmatyk prof. dr hab. Ignacy
Pietraszewski, nękany pod zaborami za swój patriotyzm, dedykował
„Nowy przekład dziejopisów tureckich, dotyczących się, historii
polskiej…” (t.1 – Berlin 1846), następująco: „Szlachetnym
tylko i wiernym rodzinnej ziemi mojej Braciom – nie zaś tym,
którzy z uszczerbkiem Ojczyzny obcym zaprzedali swą uczoność,
myśli, uczucia, słowem całą osobistość swoją, poświęcam”.
To Lelewel opublikował kłamstwa i obraźliwe dla Polski informacje
w swoim francuskim opracowaniu – „Numismatique du moyen-age –
Numismatique polonaise” (Numizmatyka średniowieczna- Numizmatyka
polska), a mianowicie:- „że wszystko co jest w posiadaniu, to
kilkanaście monet polskich z okresu średniowiecza”, - „nie był
znany pieniądz narodowy przed wprowadzeniem Chrześcijaństwa”, -
że w obiegu w Polsce były „łapki futerkowych zwierząt”
(extrémités des fourrures), jak kuny, wiewiórki, popielice itp.
Wykazał się tutaj szczególnym tupetem i bezczelnością! […]
Lelewel uważający się także za wielkiego numizmatyka, zupełnie
zignorował ten zakup rządu od Wolańskiego, ogłaszając o nim
arogancko i lekceważąco; „Jakiś amator w Polsce, Wolański”
(Un amateur en Pologne, Wolański). Wolański oburzony drwinami
Lelewela, oprotestował je oficjalnie w swojej publikacji. Widać z
powyższego, że Lelewel poniżał Polaków i nie identyfikował się
z Polską, był duchem od niej daleko, a pisał przeważnie po
francusku ZOBACZ.
Te
obszerne cytaty doskonale pokazują negatywne ideologiczne
nastawienie Janusza Bieszka do Joachima Lelewela, atakując tego
XIX-wiecznego historyka ad personam.
Mamy tutaj pewny dysonans poznawczy. Skąd tak nagła zmiana
nastawienia do Lelewela? Tego autor nie wyjaśnia. Warto też
zauważyć, że J. Bieszk wybiera takie cytaty pasujące do tezy,
które nawet jej nie potwierdzają! Jako dowód na pozytywny stosunek
Lelewela do kroniki Prokosza, przytacza fragment przedmowy J.K.
Żupańskiego, do pośmiertnego wydania dzieł zebranych Lelewela (s.
III–IV).
W
dalszej części J. Bieszk zaprzecza, jakoby Lelewel zdemaskował
falsyfikat Prokosza, wyliczając aż 4 kontrargumenty: Natomiast
przypisywane mu [Lelewelowi – przyp. SigA] przez
historyków znalezienie podobno w Wilnie jakiegoś odpisu kroniki
Prokosza z datą 21 czerwca 1764 roku i tylko przypuszczenie, że
jego twórcą mógł być niejaki fałszerz P. Dyjamentowski
(1694–1774), nie było i nie może być żadnym dowodem, ponieważ:
1.
Nie Znalazłem żadnych informacji Joachima Lelewela czy jego wydawcy
na ten temat oraz opisu tego rękopisu – mógłby to być
ewentualnie jeden z krążących w społeczeństwie odpisów kroniki
Prokosza i nic ponadto.
Zatrzymajmy
się na moment w tym miejscu. Niestety, ale już na początku
formowania tej tezy, jest ona kompletnie chybiona. To nie historycy
przypisują, Lelewelowi znalezienie rękopisu Prokosza, ponieważ...
sam Lelewel opisuje znaleziony rękopis w dziele Rozbiory dzieł
obejmujących albo dzieje, albo rzeczy polskie różnymi czasy
(Poznań 1844), do którego J. Bieszk nie dotarł ZOBACZ.
Tak na kartach swojego dzieła J. Lelewel opisuje „wileńską”
kopię (strona 198): Gdzie się rozdział siódmy
zaczyna, u dołu, tąż samą ręką, która korrektę przepisywania
dopełniła, jest wyrażone tak: ex libris Felicis Towiański,
desumptum ex Mspto dni. Pribislai Multinae Dyamentowski, Varsaviae
1764, 21 junii. Oczywiście tedy jest to czas, w którym kopja zdjęta
była przez brata, lub dla brata franciszkana Felixa Towiańskiego, w
Warszawie, do konwentu franciszkańskiego w Wilnie 1764, w lat 25 od
daty w której kompilacja mogła być pisaną. Czyli,
odnaleziona kopia jest też odpisem należącym do Feliksa
Towiańskiego (biskupa pomocniczego dla Białorusi w latach
1766–1782, zob. bliższe informacje Słownik Polskich Pisarzy
Franciszkańskich, pod red. H.E. Wyczawskiego, Warszawa 1981, s.
495–496), zaczerpnięte z rękopisu Przybysława Dyamentowskiego.
Widać również, że Lelewel analizował odnaleziony rękopis
krytycznie, w przeciwieństwie do J. Bieszka, który w tym momencie
swoją ignorancją badawczą i bibliograficzną kompletnie się
skompromitował. Idźmy jednak dalej w argumentacji autora:
2.
Twórcą tego rękopisu nie mógł być w ogóle P. Dyjamentowski,
bowiem miałby wtedy 17 lat (!) świadczą o tym dowodnie daty podane
w komentarzach historyków w kronice Prokosza: pierwszego w 1576 roku
[…] oraz drugiego, piszącego w 1711 roku […], potwierdzone
dodatkowo w 1825 roku przez wydawcę kroniki w Przedmowie!
3.
Chłopak 17-letni w żaden sposób nie mógł napisać tej
wspaniałej, bogatej w informacje złożonej kroniki starożytnej
Lechii.
4.
Przeczą temu powyżej zacytowane wypowiedzi, zarówno Joachima
Lelewela, jak i jego wydawcy Jana K. Żupańskiego (s. IV–V).
Właśnie
nie jest tak, jak pisze J. Bieszk. Zresztą trudno jest się odnaleźć
w jego datowaniu tego zabytku. W swoich poprzednich książkach i
listach do nas informował, że Dyamentowski nie mógł być autorem
tej kroniki, bo miałby w chwili jej „rzekomego” powstania 10
lat. Teraz, we wstępie do jej wydania twierdzi, że Dyamentowski
miałby wówczas 17 lat. Z każdą kolejną publikacją J. Bieszk
poprawia swoje poglądy. Przypomina to sprawę jednego badacza
średniowiecznych źródeł, Jerzego Gaczyńskiego. Rzekomo miał on
odnaleźć nieznany odpis rocznika ciechanowskiego, który zawiera
nieznane informacje o pobycie św. Wojciecha na Mazowszu, czy o
pierwszej lokacji Ciechanowa. J. Gaszyński ze swoim okryciem jeździł
na konferencje naukowe. Oczywiście z każdym kolejnym sympozjum,
dzięki dyskusji po swoim wystąpieniu, uzupełniał braki w swojej
narracji i poprawiał błędy genealogiczne. Aż sprawa w końcu
wyszła na światło dzienne. Okazało się, że takiego rękopisu
nie ma, a autor owych wystąpień rękopis ów wymyślił, aby zdobyć
sławę wybitnego badacza. Sprawa działa się w XX i XXI wieku i
obiła się echem również w poważnych periodykach naukowych.
Widać, że nie tylko XIX wieczni chcieli zabłysnąć jako sławni
odkrywcy historii narodowej ZOBACZ
pierwszy artykuł oraz ZOBACZ
drugi artykuł na ten temat. Więcej można poczytać na blogu o roczniku ciechanowskim. Tam
znajdują się również inne artykuły związane z tą mistyfikacją
źródłową ZOBACZ .
Wróćmy jednak do Prokosza.
Lelewel,
w cytowanym przez nas wyżej dziele, datuje powstanie manuskryptu na
lata 1730–1760. Po pierwsze, J. Bieszk po raz kolejny zatem błędnie
datuje czas powstania tego dzieła, jak i wiek jego autora. Po
drugie, autor wstępu zbyt bezkrytycznie podchodzi do treści
kroniki, zwłaszcza, że przytaczane fragmenty wypowiedzi Lelewela i
Żupańskiego w ogóle nie potwierdzają przytaczanej przez niego
tezy, nie mówiąc już o tym, że wypunktowane argumenty są
kompletnie nienaukowe. Mimo wszystko nie przeszkadza to Bieszkowi
ferowanie tak odważnego stwierdzenia: W związku z powyższym
negowanie wiarygodności Kroniki Prokosza przez ponad 250 lat w
oparciu o niesprawdzoną informację było całkowicie nieuzasadnione
i kompromituje naszą historiografię oraz niektórych historyków,
którzy – jak widać – nie zechcieli dokładne przeczytać i
zanalizować wzgardzonej kroniki (s. V). Jak widać, nie zna
nie tylko prac Lelewela, lecz również dużo późniejszych,
potwierdzające słuszność uznania Prokosza za falsyfikat. Po co
jednak mamy podawać literaturę, skoro autor to kompletnie ignoruje
i brnie dalej w swoje wydumane pewniki.
Następnie,
autor opisuje strukturę wydania Kownackiego (s. VI), czyniąc taką
uwagę: Dla większej przejrzystości rozdzielono właściwy
tekst kroniki od przypisów własnych historyków komentatorów.
Ponadto zachowano podział na sześć rozdziałów, ale zrezygnowano
z podziału na paragrafy (s. VII). To jest edytorski błąd.
Na jakiej podstawie Kownacki rozdzielił treść kroniki od
komentarzy, tego nie wyjaśnia, ponieważ wyszłoby na to, że
wydawca zrobił to uznaniowo, co już w ówczesnej praktyce wzbudzało
wiele wątpliwości. Takiego samego zabiegu dokonał autor przedmowy
i wydawca. Nie dziwne zresztą, gdyż jest to, jak już
wspominaliśmy, przedruk wydania Kownackiego, z uwspółcześnioną
typografią. Potem J. Bieszk zestawia poczet władców lechickich,
twierdząc przy tym, że panowanie tych władców uwiarygodniają
badania genetyczne (s. VIII–IX), konkludując, że: Jest
logiczne, że w tych czasach ery starożytnej Ariowie-Słowianie
musieli być już zorganizowani i stosować określoną technologię
konstrukcyjną. Ktoś bowiem musiał podjąć decyzję, ktoś inny
zaplanować budowlę, a jeszcze inny – kierować procesem
budowlanym (s. XI). Dalej porównuje poczty królów
lechickich z dziełami zagranicznych autorów, co już stosownie
komentowaliśmy w recenzji Słowiańskich królów Lechii.
Pojawia się również argument o uznaniu Prokosza za autentyczne
dzieło przez Tadeusza Wolańskiego i Juliana Ursyna Niemcewicza,
ponieważ Właśnie Ich wybór wbrew zaborcom i Ich słowiańska
dusza oraz finalna pozytywna decyzja powinny być dla nas, Polaków,
przykładem, a także miarodajne, wiążące i decydujące co do
autentyczności źródła! (s. XVI).
Swoją
przedmowę Janusz Bieszk kończy następującymi słowami: Z
całego serca namawiam wszystkich Czytelników, Polaków, który nie
jest obojętna walka przeszłość naszego lechickiego narodu i
wybitnych starożytnych władców Lechii, do zapoznania się z ta
najstarszą, ponad 1000-letnią Kroniką Prokosza, którą niniejszym
w nowej szacie, prezentuje i przybliża nam Wydawnictwo Bellona SA.
Wielka Sława Kronikarzowi Prokoszowi i jego Słowiańsko-Sarmackiej
Kronice! (s. XVII). My, z całego serca odradzamy kupno tej
hochsztaplerki edytorskiej. Nie dość, że autor przedmowy nie
odpowiada na oczywiste wątpliwości (dodamy jeszcze w tym miejscu
troje: dlaczego Kownacki wydał wpierw kronikę w języku polskim, a
następnie dopiero w przekładzie w języku łacińskim, albo też
skąd Prokosz znał imiona swoich następców na tronie biskupim?
Skoro jest to kronika średniowieczna, dlaczego nie powstała w
języku łacińskim, a w barokowej polszczyźnie?), przemilcza
dowody, mataczy i wprowadza w błąd czytelnika, to na dodatek
redaktorzy oparli się na wątpliwym i archaicznym wydaniu, zamiast
na kopii/autografie.
Mamy
jednak nadzieję, że tak rażące błędy popełnione w tej książce,
zmotywują środowisko naukowe, do przygotowana rzetelnej edycji tego
dzieła, punktując wszelkie nieścisłości historiograficzne.
Ćwierćinteligent i nieuk z anonimowego bloga
Ocena
wydania wraz z przedmową: 0/5
Ja już nic nie rozumiem - to w końcu Lelewel jest tym zdrajcą czy nie?
OdpowiedzUsuńLelewel nie był zdrajcą. Trudno się połapać w Bieszkowych frazesach, bo raz twierdzi kategorycznie, że był, a potem łagodzi swój osąd. Ciekawe dlaczego.
UsuńJa wiem że zdrajcą nie był. Pytanie zadałem raczej do turbolechitów, którzy niechybnie ten blog odwiedzają (fakt, mogłem to podkreślić).
UsuńZdrajcą był bliski współpracownik Lelewela, który z nim ukuł zwrot "za wolność... " Postać niezwykle interesująca a temu kto zgadnie o kim mówię postawie Flaszkę ;)
Usuń// odradzamy kupno tej hochsztaplerki edytorskiej. //.....za późno bo już poprzednie gnioty tego autora zagościły w zbyt dużej liczbie "pod strzechy" , to przypadek podobny do Deanikena czyli im więcej rewelacji tym większe zainteresowanie , poza tym "sieć " nie zamierza rezygnować z popularyzacji tego typu teorii i skutecznie blokuje zdania sprzeczne z ich własnym
OdpowiedzUsuńA co ty masz do Deanikena?
UsuńBardzo dobry i potrzebny tekst. W zalewie bieszkowszczyzny i obniżania standardów koniecznie należy demaskować ignorancję i nierzetelność.
OdpowiedzUsuńGwoli uzupełnienia: teksty Lelewela o kronika Prokosza są także zamieszczone w 18 tomie "Polski, dziejów i rzeczy jej" z 1865 r.
Tym bardziej to kompromituje J. Bieszka i pokazuje tendencyjność prezentowania cytatów.
UsuńDeniken jest lepszy. W jego książce, którą dostałam od wuja, są przynajmniej piękne zdjęcia.
OdpowiedzUsuńNo i Denikena, mimo że wypisuje bzdury, przyjemnie się czyta.
Usuńmegalomani też z przyjemnością czytają Bieszka bo dostarcza im środków dla utrzymania "snów o potędze "
Usuńjakie to smutne że Bellona wydaje coś takiego, że jakiekolwiek wydawnictwo wydaje coś takiego :( (abstrahując od treści i ideologii, biorąc pod uwagę same standardy wydawania dzieł historycznych)
OdpowiedzUsuńDobra dobra nie trudzcie sie dezinformatorzy bo juz Polacy sie obudzili i widzą że historia jest zakłamana.Jest zbyt wiele niepodwazalnych kronik na swiecie które potwierdzaja istnienie państwa Lechickiego,tego juz sie nie da podważyc.Sam bedac w Kanadzie poszedłem do domu perskiego gdzie maja oryginalne swoje historyczne ksiegi.I jak mi przetłumaczyli niektóre z nich to okazuje sie że Bieszk w duzej czesci ma racje co do naszej historii Irańczycy się dziwili że w Polsce nie uczy sie tego w szkołach dla nich to oczywista oczywistosc ze istniało imperium Lechickie bo przez tysiace lat prowadzili z nami wojny które sa znakomicie opisane oraz handel.Nawet czasami bylismy sprzymierzeńcami.To jest oczywista sprawa i starych oryginalnych ksiąg-kronik nie da się zignorować.Te kroniki zreszta opisuja znacznie wiecej ciekawych rzeczy jak bede jeszcze raz w Kanadzie u rodziny to znowu sie wybieram do domu Perskiego..To sa fakty a z faktami sie nie dyskutuje!jestem ciekawy dlaczego tak na siłe próbujecie zdyskredytowac Bieszka,zaczynam podejrzewac że jestescie kombinacja operacyjna jakiej obcej racji stanu która ise boi utraty wpływu w Polsce i tego że ten teatr sie rozlatuje!Jestem cieakwy kto finansuje ta stronę
OdpowiedzUsuńJeżeli dla Pana istnienie imperium Lechitów jest oczywistością to czy mógłby Pan wskazać choćby kilka z wielu "niepodważalnych kronik", które to potwierdzają?
Usuń,,Jestem cieakwy kto finansuje ta stronę"
UsuńFunny fact: ta strona nie potrzebuje finansowania, bo jest na darmowym blogspocie, nie ma własnej domeny ani płatnego szablonu.
Argument o finansowaniu i dezinformacji jest kompletnie chybiony. Proszę nauczyć się umiejętności czytania ze zrozumieniem i zapoznanie sie z literaturą, którą cytujemy w naszych tekstach.
UsuńNiech zgadnę: ta krynica wiedzy wszelakiej, ta olbrzymia składnica starych a oryginalnych perskich kronik to w Vancouver się znajduje? A czemu nie w Iranie?
UsuńCóż to zresztą za problem. To dawaj te księgi. Wiesz: autor, tytuł itd. Poinformuj wszystkich w jakim języku zostały spisane oraz kiedy.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńSądzę, że ów Janusz Bieszk świetnie zdaje sobie sprawę z tego, że wypisuje brednie. I ma ubaw po pachy gdy widzi frustrację historyków z jednej i orgazm na pograniczu omdlenia u swoich przygłupich wielbicieli. Cóż - sława, pieniądze i satysfakcja z bałaganu, który stworzył. Ja mu się nie dziwię. ;)
OdpowiedzUsuńOsobiście nie mam wiele do zarzucenia Bieszkowi, co do tej konkretnej publikacji, bo niewiele w tym było jego inwencji, a on po prostu przedrukowuje wersją z 1825 r. Czytam za i przeciw, bo interesuje mnie ta kronika i stwierdzam, że Bieszk jednak czyni więcej dobrego niż złego. Wstyd panowie historycy, że minęło już ponad 200 lat od czasu jej odnalezienia, a wy dotąd nie wykonaliście rzetelnych badań naukowych nad nią powołując się na opinie Lelewela, który dla przykładu wsławił się ślepotą na monety słowiańskie wmawiając, że posługiwaliśmy się zajęczymi łapkami jako walutą... Ta kronika, domaga się jednoznacznego określenia, czy jest, czy też nie jest falsyfikatem.
OdpowiedzUsuńI wybaczcie, ale oskarżanie Bieszka o to, że tego nie zrobił, jest oskarżeniem do polskiej historiografii jako takiej, że jeszcze tego nie zrobiła.
I w tym sensie uważam, że wywoła ona pozytywny ferment.
Ta kronika jest falsyfikatem, co wiadomo prawie od 2oo lat. Przy czym nieudolnym. Wystarczy ją przeczytać.
UsuńProste a zwięzłe omówienie tutaj: http://seczytam.blogspot.com/2016/09/turbolechickie-zidiocenie-czyli-dojenie.html#more
Cóż to za paszkwil i mowa nienawiści do Polskich historyków. Jedyną zasłużoną zaletą powyższego "dzieła" jest precyzyjna nietrafna analiza materiału. Rozumiem że ten skrupulatny rozbiór zdań oznacza tylko tyle, że bolesnym ciału jest sentencja zamieszczona na okładce książki. Czy autor jako Polak odczuł jakiś straszliwy ból po przeczytaniu książki Janusza Bieszka i żal mu serce ściska?
OdpowiedzUsuńA można tak bardziej sensownie, co jest źle w recenzji oprócz ściskania serca? :D Zdaje się, że ktoś tu nie przeczytał uważnie recenzji, a tym bardziej recenzowanej pseudorecenzji...
UsuńAutor tekstu już w trzecim zdaniu zaprzecza temu jakoby jego praca miała stanowić jakieś przesłanie. Otóż nie ma tu żadnego przesłania nad którym polski czytelnik mógłby się pochylić a jedynie nader nieprzyjazny stosunek do polskich autorów książek. Na uwagę zasługuje to, że autor powyższego tekstu uważa kronikę Prokosza za falsyfikat, ale z całym wysiłkiem trenuje muskuły aby wydać "pracę doktorską" na podtrzymanie własnych pseudo tez.
UsuńNa postawione pytanie, co jest źle w recenzji, już odpowiadam, wszystko! Podpierając się stwierdzeniem kompilatorski falsyfikat co do powyższej pseudo recenzji mogę wysilić się jedynie do napisania dwóch zdań a nawet jednego. Nie kupuję zgniłych jabłek bo mi nie smakują.
Nie za wiele poświęciłem energii na prostowanie liter, ale cóż na tyle zasłużyły.
Tak jak sądziłem konkretów brak, a "zarzuty" kompletnie abstrakcyjne :D Czas najwyższy na naukę czytania ze zrozumieniem. Z formułowaniem myśli też powinieneś poćwiczyć, ale kontynuuj, bo poprawiasz mi humor :)
Usuń