„Lelewel ma niekwestionowane zasługi w upowszechnieniu na gruncie polskim zasad krytycznego badania”. Rozmowa z dr. hab. Henrykiem Słoczyńskim (część 2)
Druga
część wywiadu z dr. hab. Henrykiem Słoczyńskim, historykiem z
Instytutu Historii Uniwersytetu Jagiellońskiego. Pierwsza
część rozmowy
ZOBACZ.
***
SigA:
W ogniu krytyki znalazł się również Joachim Lelewel, XIX-wieczny
historyk i polityk. Zwolennicy Imperium Lechickiego widzą w nim
osobę, która miała przyczynić się do fałszowania historii
Lechii. Miał współpracować z zaborcą niemieckim, bo sam był z
pochodzenia Prusakiem, co było też na rękę Kościołowi
Katolickiemu...
Henryk
Słoczyński: Tak, słyszałem że Joachim Lelewel podpadł
zwolennikom Wielkiej Lechii, gdyż uznał za falsyfikat wydaną w
1825 roku tzw. Kronikę Prokosza. Lelewel był już wtedy wybitnym
erudycyjnym badaczem, stosującym wszelkie reguły krytycznego
badania. Był z pewnością pierwszą osobą na ziemiach polskich,
która mogła się w tej sprawie fachowo wypowiedzieć. Z czasem
jednak wbrew zasadom krytycznego postępowania i elementarnego
sceptycyzmu stworzył swoją wizję prehistorii Polski, odwołując
się zresztą do tego, co napisał mistrz Wincenty. Nie ma ona jednak
nic wspólnego z tym, co piszą współcześnie twórcy konceptu
Imperium Lechitów.
Zwolennicy
Imperium Lechickiego zupełnie bezpodstawnie oskarżają Lelewela o
wiele „grzechów”. Jak Pan przytoczył, okrzyknięto go kimś w
rodzaju narzędzia zaborców i Kościoła, rzecznikiem ich interesów.
To są kompletnie absurdalne zarzuty, których nieprawdziwość można
udowodnić setkami faktów. Przede wszystkim Lelewel permanentnie
krytykował w swoich pismach o dziejach Polski Kościół Katolicki,
zarazem jego wizja historii jest mocno antyniemiecka. Ale to, że
była jaskrawo antykatolicka, nie oznacza, że była
antychrześcijańska! O tym trzeba pamiętać, bo jak wielu wówczas
sprowadzał pierwotne chrześcijaństwo do zasad wolności, równości
i braterstwa – haseł umieszczonych na sztandarze rewolucji
francuskiej. Lelewel uważał, że te wartości są największym,
odwiecznym skarbem ludzkości, natomiast katolicyzm, jego doktrynę
społeczną i organizacji Kościoła uważał za ich zaprzeczenie.
Teza, że radykalnie krytykując tę instytucję miałby zarazem w
czymś jej służyć, jest kompletną niedorzecznością. Będąc
profesorem w Wilnie mocno angażował się w działania radykalnie
antyklerykalnego „Towarzystwa Szubrawców” i był w związku z
tym w stałym konflikcie z wileńskimi jezuitami.
Faktem
jest, że rodzina Lelewela miała korzenie niemieckie, jego dziad był
lekarzem nadwornym Augusta III, ale już ojciec był polskim
patriotą, skarbnikiem Komisji Edukacji Narodowej, postacią ogromnie
zasłużoną dla Polski. Joachim Lelewel był również polskim
patriotą, jakkolwiek w tym okresie wielkim admiratorem cara
Aleksandra I, co wtedy nie stało w sprzeczności. Wystarczy
wspomnieć, że słynna pieśń Boże, coś Polskę... została
stworzona na cześć tego cara, którego wielu Polaków uważała za
dobroczyńcę. Samo dowodzenie, że nie mógł być obiektywny w
sprawie kroniki Prokosza jest całkowicie chybione. Zwolennicy
Imperium Lechitów, którzy tropią rzekomą nieuczciwość badaczy
historii, nie potrafią sprawdzić prostych faktów. Już tylko ów
wątek rzekomej stronniczości Lelewela pozbawia ich wszelkiej
wiarygodności.
Czy
prawdą jest, że Joachim Lelewel był masonem?
Nie
jest to wprost udokumentowane, ale tak jest z reguły z
przynależnością do lóż masońskich, które przecież zawsze
strzegły tajemnic swych archiwów. Tym niemniej w literaturze
przyjmuje się za oczywistość, że Lelewel należał do loży
masońskiej i jego antykościelne zaangażowanie z tym właśnie się
wiązało. Nawiasem mówiąc, jeżeli zwolennicy Wielkiej Lechii
łączą zarzut służenia Kościołowi i masonerii zarazem, to
rzeczywiście szczególny to musiał być fenomen (śmiech).
W
tym kontekście warto może przypomnieć znamienne a mało znane
okoliczności śmierci Lelewela. Przez całe życie był on w
konflikcie z Kościołem, ale zarazem osobą religijną, w duchu
oświeceniowej „religii naturalnej”. Jednak niedługo przed
śmiercią zaprzyjaźnił się w Brukseli z pewnym belgijskim
księdzem i wszedł na drogę pojednania z Kościołem. Zachował się
jego krótki niedokończony testament, gdzie przecząc temu tak
wyraźnemu ostrzu swego pisarstwa, stwierdził: „urodzony i
wychowany w Kościele rzymsko-katolickim, byłem i jestem wierny temu
Kościołowi z wolnością mego sumienia”. Wyrażał tam także
wolę otrzymania „pociechy religijnej”, tj. zapewne sakramentów.
Gdy wieści o „grożącym” nawróceniu Lelewela rozeszły się
wśród emigracji, dwóch osobników przybyło do Brukseli i wbrew
woli dogorywającego Lelewela wywieźli go do Paryża, gdzie tuż po
przybyciu zmarł. Według Ignacego Chrzanowskiego ci ludzie byli
masonami, którzy chcieli zapobiec nawróceniu, uznając je za
swoistą kompromitację swej organizacji. Inni pisali zaś o intencji
zawładnięcia archiwaliami i rękopisami Lelewela, by nie wpadły w
niepowołane ręce. Nie wiadomo przy tym, jakiego rodzaju miały to
być dokumenty, nie będę więc snuł domysłów, bo to mogłoby
zaprowadzić na drogi myśli twórców „Imperium Lechitów”
(śmiech).
Gdyby
Pan Profesor mógł jeszcze sprecyzować: na czym miała polegać
koncepcja pierwotnego objawienia Joachima Lelewela?
Idea
pierwotnego objawienia towarzyszyła od najdawniejszych czasów
chrześcijaństwu, stanowiła zgodne z przekazem Biblii dopełnienie
dogmatu o grzechu pierworodnym. Dopełniając myśl, że człowiek
otrzymał w akcie stworzenia fundamentalne wartości etyczne, które
następnie zatracił, Lelewel przypisał swoistą treść tym
pierwotnym, pochodzącym od Boga prawdom. Utożsamił je z zasadami
„gminowładztwa”, które dostrzegł w Słowiańszczyźnie
przedchrześcijańskiej. Słowianie żyjąc na uboczu historii mieli
zachować tę boską prawdę, którą powinna kierować się
ludzkość. W rezultacie stworzył spekulatywną wizję początków,
jakich w tej epoce powstało niemało. To co wyróżnia działania
Lelewela, to rozbudowane próby empirycznego dowiedzenia prawdziwości
tych wyobrażeń, które nieraz przechodzą w fantazje oderwane od
realiów i źródeł. Jeszcze dalej posunął się kontynuator tych
koncepcji, August Bielowski (skądinąd zasłużony dla polskiej
historiografii jako wydawca źródeł), którego niektóre wywody swą
śmiałością mogłyby nieledwie konkurować z pomysłami
dzisiejszych twórców Imperium Lechitów. Liczył się jednak z
wieloma wcześniejszymi ustaleniami i nie stworzył z niczego – tak
jak oni – nieistniejącego podmiotu na wszechświatową skalę.
Czy
mógłby Pan Profesor mógł przybliżyć te pomysły Bielowskiego?
Bielowski
uznał za wiarygodny przekaz średniowiecznych: Mateusza Cholewy i
Miorsza (czyli Mistrza Wincentego i Mierzwy) o najdawniejszych
dziejach Polaków, przekonując zarazem, że odnosi się on nie do
ziem nad Wisłą i Wartą, gdzie później powstało państwo
polskie, tylko do ich rzekomo pierwotnej ojczyzny nad Adriatykiem i
Dunajem. Starożytnych Ilirów i Daków uznał więc za naszych
przodków i za naszych przodków i dokonał identyfikacji
poszczególnych władców lechickich z tych kronik z królami dackimi
czy iliryjskimi. I tak, Popiel z legendy o myszach, to gecki władca
Kotys (jeden z wielu tego imienia), znany Owidiuszowi. Przemysł, mąż
legendarnej Libuszy z przekazów czeskich, rzekomo tożsamy z
Lestkiem II z polskich kronik, to król Daków Birebista. Natomiast
najbardziej znany z królów dackich, Decebal (zwany jakoby też
Semideusem), to w tradycji polskiej Ziemowit syn Piasta, a jego
postrzyżyn miał dokonać sam Apostoł Paweł w ojczyźnie nad
Dunajem). Warto dodać, że Lelewel zaakceptował część tych
rewelacji. A tak na marginesie, to obawiam się, że mówiąc o tych
sprawach wskazuję „lechickim imperialistom” prace, o których z
pewnością nie słyszeli, a które mogą ich inspirować do
kolejnych fantastycznych bajań (śmiech). Trzeba jednak zauważyć,
że u autorów epoki romantyzmu, z koncepcją gminowładztwa i jego
nadrzędną zasadą – braterstwem, wiąże się bezwzględne
podkreślanie pokojowości Słowian, a to stoi w sprzeczności ze
zdolnością stworzenia imperium, które polega przecież na
stosowaniu i instytucjonalizacji przemocy, wymaga wojny i podboju.
Jaka
jest więc rola Joachima Lelewela w naszej historiografii?
Lelewel
ma niekwestionowane zasługi w upowszechnieniu na gruncie polskim
zasad krytycznego badania. W jego naukowym rodowodzie ważne są
tradycje szkoły getyńskiej, skąd pochodził jego nauczyciel
Godfryd Ernest Groddeck, historyk i filolog klasyczny. Lelewel
napisał szereg tekstów metodologicznych, był pionierem nauk
pomocniczych historii na gruncie polskim. Był świetnym
uczonym-erudytą, który położył wielkie zasługi w badaniu
średniowiecznych dziejów Polski. Znakomitą, choć niewielką pracą
jest Historyczna paralela Polski i Hiszpanii, która
zawiera szereg myśli nieznanych wcześniej, a później rozwijanych
przez następców, nawet tych, którzy się z nim w zasadniczych
sprawach nie zgadzali, jak chociażby Józef Szujski. Lelewel
angażując się z czasem w politykę, oderwany od swojego warsztatu,
podjął próbę stworzenia wizji dziejów Słowian i Polski z
perspektywy swej skrajnej ideologii. Jego polityczny ideał stanowiła
kolektywistyczna demokracja, gdzie ogół panuje nad jednostką,
której nie przysługuje jakakolwiek autonomia. Dokonując projekcji
tego ideału w słowiańską przeszłość, w istotnych elementach
(jak obraz sejmu czy stratyfikacja społeczna) oparł się na tzw.
rękopisach czeskich, falsyfikatach, spreparowanych na początku XIX
wieku przez Vaclava Hankę (tzw. rękopisy królowodworski i
zielonogórski). Od początku bezstronni badacze wykazywali, że są
to fałszerstwa, więc jako pierwszorzędny erudyta powinien to
wiedzieć i Lelewel. Już od półtora wieku ogół badaczy jest
przekonany, że cała „teoria gminowładcza” jest ideologiczną
projekcją bez wszelkiej podstawy źródłowej, toteż podkreślając
rolę mistyfikacji Hanki z osławionym Sądem Libuszy nie
próbuję wyważać otwartych drzwi – chcę uświadomić że nie
miała ona podstaw od samego początku. Zresztą Lelewel
interpretował „czeskie rękopisy” ze złą wiarą, pomijał to,
co niezgodne z jego teorią, zignorował choćby liczne fragmenty
mówiące o Słowianach jako ludzie pogańskim. Funkcją idei
pierwotnego objawienia było bowiem przekonanie, że Słowianie
wyznawali monoteizm co – obok wspominanych gminowładczych zasad
społecznych – sytuowało ich bardzo blisko chrześcijaństwa
Przejdźmy
zatem do innej znanej mistyfikacji – Kroniki Prokosza. To naczelne
źródło, rzekomo potwierdzające dzieje przedchrześcijańskiego
Imperium Lechitów. Dlaczego historycy uznają je za mistyfikację
historyczną? Dlaczego nie jest wiarygodnym źródłem historycznym?
Przedstawienie
szczegółowej argumentacji nie leży w moich kompetencjach, zrobił
to zresztą nie tak dawno badacz z UŚ, prof. Piotr Boroń. Jest to
fałszerstwo szyte grubymi nićmi, włącznie z typowymi w takich
sytuacjach niezwykłymi okolicznościami jego „odnalezienia”.
Odkrycie w jednym momencie dwóch rękopisów, które zawierały
dopełniające się wypisy z kroniki, rzekomo spisanej w X w., jest
już samo w sobie więcej niż podejrzane. Fałszerz nie pokusił się
zresztą o próbę stworzenia całości, co wymagało znacznego
wysiłku i inwencji, ale umieścił te rzekome notatki, spisane
polszczyzną z XVIII-XIX w., pomiędzy wypisami z szeregu dzieł
autentycznych. Sądzę, że prof. Boroń ma racje, traktując notatki
z Prokosza jako żart gen. Franciszka Morawskiego; wskazują na to
wszystkie okoliczności oraz jego szeroko wtedy słynące
usposobienie.
Skąd
zdaniem Pana Profesora popularność takich pseudonaukowych narracji
historycznych jak Imperium Lechitów?
To
jest dużo szerszy problem, związany z inwazją postmodernizmu i
„demokratyzacją nauki”. Jej genialnym prekursorem był u nas
artysta, który upowszechniał kiedyś odkrycie, że śpiewać
każdy może. Pozwolę sobie tutaj zacytować pracę
amerykańskiego autora Paula Olivera Jak pisać prace
uniwersyteckie?, zalecaną zresztą studentom przez niektórych
moich kolegów z Instytutu: Termin praca naukowa, kojarzy nam się
zwykle ze złożonymi doświadczeniami w laboratorium lub w
tłumaczeniu trudnych tekstów w bibliotece. Popularne wyobrażenie o
badaniu naukowym sugeruje, że jest ono zaawansowane, prowadzone
przez bardzo mądrych ludzi, związane ze skomplikowanym problemami,
zrozumiałymi tylko dla wtajemniczonych, niemożliwe do podjęcia dla
kogoś poza uniwersytetu, publikowane w mało znanych czasopismach
naukowych. Jest to jednak błędne przekonanie. Zatem błędne
jest przekonanie, że nauka jest procederem skomplikowanym,
wymagającym zaawansowanych kompetencji. Twierdzenie, że badania
naukowe nie są obszarem zaawansowanych kompetencji, to skrajnie
szkodliwa teza, bo sugeruje, że nie jest potrzebne fachowe
przygotowanie, by osiągnąć na tym polu jakieś znaczące wyniki.
Miejmy nadzieję, że wedle takich założeń nie są dziś
kształceni studenci medycyny… Właśnie w takiej aurze mogą
mnożyć się tacy, którym się wydaje, że odkryli przesłanki
odrzucenia całej dotychczasowej wiedzy i że potrafią stworzyć
nową całościową wizję historii. Nie wiem czy p. Bieszk czytał
tego nieszczęsnego Olivera, ale postępuje właśnie według jego
zaleceń: nie tłumaczy trudnych tekstów w bibliotece, robiąc
wręcz cnotę z tego, że wszystko, co mu jest potrzebne, znajduje w
internecie.
Właśnie
bez internetu ta „demokratyzacja”, obłędna tendencja naszej
współczesnej kultury, byłaby oczywiście nie do pomyślenia. Jest
to medium, w którym każdy może się wypowiadać, każdy może czuć
się na swój sposób bogiem, kreować swój własny świat. Nie
negując tego prawa do swobodnej wypowiedzi, trzeba jednak zadawać
pytanie o przyszłe perspektywy przebicia się racjonalnej wiedzy
przez ten gęstniejący smog wydzielin niedouczonych mózgownic.
Chcę
tu jeszcze uzasadnić powód łączenia lechickiego imperializmu z
postmodernizmem, a więc z pewną wykładaną w uniwersytetach
filozofią, szeroko oddziałującą na uprawianą tam humanistykę.
Oto z tej inspiracji powstał program historii bez źródeł, mający
w intencjach twórców doprowadzić do likwidacji historii w
tradycyjnej postaci jako podstawy starego świata, który należy
zniszczyć. Jest to kolejne wcielenie programu postmarksistowskiej
lewicy i wiąże się ze znaną od dawna tezą, że historia
opowiedziana w tradycyjny sposób, jest „dyskursem władzy”,
służy jej afirmacji i utrwaleniu struktur społecznych i
mentalnych, będących jej oparciem. Kiedyś była to władza
kapitalistów, dziś władza białych mężczyzn, prześladujących
inne rasy, kobiety i tzw. „mniejszości seksualne”. W swym
radykalizmie ta dzisiejsza „antyhistoria” uderza w najgłębsze
podstawy kultury, deklarując walkę z tzw. logocentryzmem, czyli
dominacją języka jako podstawowego narzędzia opisywania
rzeczywistości (aby podkreślić nadrzędną rolę płci, używa się
też terminu „fallogocentryzm”). Na tym gruncie pojawia się jako
poważna propozycja poznawanie przeszłości przez dotyk. Propagująca
te idee w Polsce p. Ewa Domańska działa w ramach systemu nauki,
posiada stopnie naukowe, jest profesorem uniwersytetu. Jeśli ktoś
sądzi, że zagalopowałem się mówiąc o tym w kontekście
„Imperium Lechitów”, to wskazuję wyraźną wspólną
płaszczyznę: próbę totalnego wywrócenia całego intelektualnego
dorobku chrześcijańskiej cywilizacji w oparciu o odrzucenie źródeł.
Innym
przykładem jest też książka Jana Sowy Fantomowe ciało
króla, która w swojej istotnie jest nie tylko
pseudonaukowa, ale przede wszystkim jako praca badawcza, nie powinna
być podstawą do uzyskania habilitacji przez tego uczonego.
Tak,
książka Jana Sowy to kontrowersyjny przypadek, w wielu tezach
posuwa się bardzo daleko, a nie spełnia elementarnych wymogów ich
udokumentowania. Chciałbym się tutaj jednak odwołać do innego
przykładu, bliższego tematu naszej rozmowy: Niesamowitej
Słowiańszczyzny Marii Janion. Nie kwestionuję oczywiście
wartości jej dawniejszego dorobku; chodzi mi o zawarte w tej książce
rozważania na temat ułomności polskiej tożsamości i ich
wyjaśnianie. Najkrócej rzecz ujmując nasi przodkowie mieli zostać
brutalnie ochrzczeni, co spowodowało nieusuwalną, trwającą do
dziś traumę. A przecież tej tezy o szczególnych okrucieństwach
towarzyszących chrystianizacji Polski nie potwierdzają żadne
źródła! P. Janion nie badając ich uznała, że wolno jej lekką
ręką odrzucić efekty pracy dziesiątków znakomitych polskich
historyków, którzy poświęcili tej kwestii całe lata. Ten
zadufany w sobie dyletantyzm jest tym, co łączy wybitną kiedyś
humanistkę, która uległa na starość ideologicznym aberracjom, z
p. Bieszkiem. I jeszcze jedno: może ktoś kiedyś zada jej pytanie,
czy taką skażoną tożsamość, jaką obserwuje u Polaków,
odnajduje także u Sasów. Bo w tym przypadku akurat dobrze wiadomo
ze źródeł, że Frankowie narzucili im chrześcijaństwo stosując
niebywałe okrucieństwo…
Na
koniec chciałbym zapytać z czego bierze się ignorowanie
pseudonauki wśród naukowców? Czy naukowcy po prostu nie chcą
nobilitować bzdur i dawać satysfakcję pseudonaukowcom i amatorom,
że z nimi polemizują?
Trudno
jest mi odpowiedzieć na to pytanie. Należy się obawiać
nobilitowania bzdur, ale to chyba nie grozi, gdy się pokazuje
elementarne nieuctwo tych ludzi. Jeśli miałbym się tutaj pokusić
o szerszą refleksję, to myślę, że wynika to z niedoceniania
zagrożenia. Ale też z tego, że każdy ma swoje przysłowiowe
poletko i stara się je uprawiać. Mówiąc szczerze, długo się
zastanawiałem, czy powinienem w tej sprawie zabierać głos. Czy
któryś z kolegów mediewistów nie zapyta, dlaczego to akurat ja
wypowiadam się w tej sprawie. Nie jestem mediewistą i krytyki tez o
Imperium Lechitów nie przedstawiam w oparciu o własne badanie
źródeł średniowiecznych. Ale też mogę odwołać się do
tradycyjnej wiedzy metodologicznej oraz do uwarunkowań i genezy
obrazu dziejów Polski przedchrześcijańskiej w historiografii XIX
wieku, czym zajmowałem się szeroko w swych badaniach.
To
pytanie zresztą zahacza w ogóle o kondycję naszej nauki
historycznej. Z pewnością – choć powstaje wiele znakomitych prac
– nie powiedziałbym, że jest ona dobra. Na wielu polach
dominują stare, PRL-owskie układy, co tłumi swobodę poszukiwań i
jest (nie mówię, że jedynym) czynnikiem zalewu dyletantyzmu. W
kontekście Imperium Lechitów, pojawia się też pytanie czy czasem
nie jest tu winna historiografia naukowa, skoro nie tworzy dzieł
przyciągających czytelnika atrakcyjną formą, a zarazem
rzetelnych, opartych na fachowej wiedzy. Ale w tej sprawie powinienem
pewnie bić się też we własne piersi, choć wydałem kiedyś
książkę o Matejce w popularnej serii „A to Polska właśnie…”.
Oczywiście
z perspektywy uniwersytetu wizja Imperium Lechitów jest niegroźnym
kuriozum, które nie przekroczy jego murów. Istnieje jednak groźba,
że w oparciu o nią powstaje coś w rodzaju sekty głuchych na głos
zdrowego rozumu, których aktywność obniża poziom świadomości
historycznej. Nie chcą oni dostrzec, że tym paru ludziom, którzy
ją propagują, bardziej zależy na profitach, niż na prawdzie
historycznej. A jestem wręcz przekonany, że sam ich naczelny guru
nie wierzy w to wszystko, o czym pisze.
Dziękuję
za rozmowę!
pytał
Artur Wójcik
rozmowę
przeprowadzono: 1.08.2018 r.
autoryzacja:
11.09.2018 r.
Czyli ci naukowcy nie wiedzą czy Dyamentowski czy Morawski rzekomo mieli fałszować kronikę Prokosza ale na podstawie Lelewela ktory całą swoją wizję dziejów Polski zbudował na fałszywkach Hanki twierdzą że to falsyfikat. Logika uczonych :)
OdpowiedzUsuńMusiałbyś się wpierw nauczyć czytać ze zrozumieniem, żeby zabierać głos :)
UsuńGdybym był turboskiem, Pan Profesor nie przekonałby mnie, że Prokosz to falsyfikat, używając takich "argumentów" (cóż to za argument, że podejrzanie wygląda "odkrycie" dwóch kronik jednocześnie, że generał miał jakąś tam osobowość/fantazję itd.). Trzeba pokazać / jasno wytłumaczyć, że to fałszywka, bo nie zgadza się ze źródłami z epoki, zawiera XVIII-wieczny język/odbija ówczesny stan wiedzy o czymś itp. Poza tym co to jest to o tych mózgownicach? Czy to przystoi profesorowi z tytułami? Bardowie turbosłowian nie rozumieją niuansów badań źródłoznawczych, trzeba im się starać wszystko tłumaczyć, ale bez wyzwisk. Takie coś jest kontr-skuteczne.
UsuńChyba nie sądzisz, że w wywiadzie, gdzie poruszane jest setki wątków, zostanie wszystko wyczerpująco wytłumaczone. Jeśli chodzi o Kronikę Prokosza, takie zdanie ma Profesor, nie mniej jeśli Cię interesuje to zagadnienie, to zachęcam do zapoznania się ze wspomnianymi badaniami Prof. Boronia. Artykuł jest nawet dostępny w internecie: https://www.academia.edu/33215008/Boro%C5%84_Piotr_Uwagi_o_apokryficznej_kronice_tzw._Prokosza.pdf W przeciwieństwie do Bieszków etc. naukowiec nie uważa się za wszechwiedzącego z każdej dziedziny.
UsuńBardowie nie rozumieją badań źródłoznawczych (ale także interpretowanie źródeł idzie im słabo) i nigdy nie zrozumieją. Ta rozmowa nie miała przekonać turbosów, bo widzę w jaki sposób reagują na ten wywiad, po prostu nie chcą zrozumieć, a każde przejęzyczenie, niefortunne określenie czy niedoprecyzowana wypowiedź jest dla nich wodą na młyn. Widocznie Profesor nie ma problemów z określeniem bzdur i nieuctwa słowami, na jakie zasługują.
//Trzeba pokazać / jasno wytłumaczyć, że to fałszywka, bo nie zgadza się ze źródłami z epoki, zawiera XVIII-wieczny język //
Usuńw takim razie jakiego dowodu na zmyślenie tej kroniki wymagasz ? co ma przesądzić o fałszerstwie ?
Benedyktyński mnich w pogańskim regionie bez konkretnej nazwy , na 30 lat przed przyjęciem chrztu przez Mieszka
zna losy tego regionu od XVIII w p n e i umie to nawet opisać w języku polskim ? Skąd to wie i kto go nauczył pisać po polsku z cechami charakterystycznymi dla tego języka w XVIII wieku ?Przecież to przypomina te słynne listy Jezusa do Piłata
czy Juliusza Cezara do Kleopatry pisane po francusku :))))))))))
Ale dowodzenie, że jest to fałszywka była już przeprowadzana na blogu, mam za każdym razem udowadniać, że niebo jest niebieskie? Trzeba mieć w ogóle pojęcie czym był falsyfikat w dawnych epokach, bo to nie jest tak, że naukowcy zobaczyli Prokosza i zaczęli krzyczeć "fałszywka". Myślę, że w najbliższym czasie ukaże się syntetyczne opracowanie, jak wyglądały fałszerstwa w średniowieczu i nowożytności ;)
UsuńZ całym szacunkiem dla dr. Soczyńskiego, ale o postmodernizmie to gada jak ślepy o kolorach. Oczywiście nie wątpię, że są tacy, którzy chcieliby zlikwidować całkowicie obecny warsztat historyczny, a na jego miejsce nie mają bynajmniej do zaproponowania niczego nowego. Ale wiązać te osoby z postmodernizmem? Deepak Chopra dużo mówi o kwantach, co jednak ani nie czyni go fizykiem, ani też bynajmniej mechaniki kwantowej nie dyskredytuje. Tak samo rozmaici "postmoderniści" mają zazwyczaj tyle wspólnego z autentyczną filozofią postmodernizmu, co Zięba z autentyczną medycyną albo Bieszk z rzetelną historią.
OdpowiedzUsuńTakże postmarksistowskiej lewicy bym w to nie mieszał. Walka z "fallogocentryzmem" itp. popłuczyny po Marcusem są, owszem, jawnym szkodnictwem i obskurancką mistyką. Ale Lechici nie z tej parafii.
"Lechina Empire" jest to prosta wypadkowa kilku znanych i dobrze opisanych zjawisk, od dziecięcego wpatrzenia w przodków ("Morze Martwe jest martwe, bo mój tata je zabił!"), przez "make Poland great again!", przez "abośmy to jacy tacy!", przez "co złego to nie my" (bo jasne jest, że te skacowane indywidua w lustrze to nie my, tylko jakieś fantomy umieszczone tam przez spisek wrogów), aż po satysfakcję oświeconego w obliczu profanów i syndrom oblężonej twierdzy. To jest krzyżówka gnostycyzmu z sarmatyzmem.
Turbosłowianie nie są przeciw "logocentryzmowi" czy "fallogocentryzmowi". Oni jak najbardziej wierzą w słowo. Tyle, że w swoje własne, lepsze, niż inne. Nie są za "historią bez źródeł". Oni jak najbardziej cenią sobie źródła. Tak długo, jak nie zaprzeczają źródłom uznanym za wiarygodniejsze. A które są wiarygodniejsze? Ano te, które służą afirmacji władzy, za którą tęsknią, którą chcieliby wprowadzić.
To nie jest żadna "próba totalnego wywrócenia całego intelektualnego dorobku chrześcijańskiej cywilizacji w oparciu o odrzucenie źródeł", kulą w płot! To jest właśnie odwołanie się do bardzo ważnej, choć zupełnie idiotycznej fazy rozwoju tejże cywilizacji, jej myśli historiograficznej. Do fazy, która całkiem poważnie dowodziła, że praojciec Adam z pramacią Ewą mówili po duńsku, Jehowa zwracał się do nich po szwedzku, zaś wąż kusił po francusku. Do fazy, która właśnie nie odrzucała źródeł, lecz brała wszystko jak leci, doprawiając potężną dozą spekulacji. Tym jest turbosłowiańskość.
Tym, i skokiem na kasę.
A ja się nie do końca zgodzę. Nie widzę tu żadnego gnostycyzmu czy sarmatyzmu (w turbosłowiaństwie czy jak chcą inni turboslawizmie). Proszę posłuchać jak mówi Nosal, gdy nie mówi o Lechii. To samo Białczyński. To niuejdżowcy. Ta cała otoczka niuejdżowa, rodzimowiercza czy ezoteryczno-proekologiczna znalazła sobie poletko historyczne, na którym manifestuje swój nacjonalizm, o ile nie szowinizm. Turbosłowiaństwo to ezoteryczny nacjonalizm.
UsuńJa mam wrażenie, że turboslowianszczyzna jest efektem tesknoty za Polską i korzeniami emigrantow, ktorzy probuja się pocieszyć i podnieść na duchu czytając o chwale wielkich Lechitow. Szydlowski siedzi przeciez w Kanadzie, Bieszek nie wiem. Jednak nawet mieszkając tu w Polsce, można nieco podnieść się na duchu, czytając te Kroniki.
UsuńBieszk jest z Gdyni. A co do reszty można się zgodzić
UsuńZ całym szacunkiem dla profesora ale moim skromnym zdaniem tak duże zainteresowanie historią Lechitów bierze się ze słabej edukacji. Jak wspominam moje lekcje historii i podsumowanie tego, co mi na nich przekazano z podręczników, to wyłania się obraz, że Polacy siedzieli w ziemiankach i nie było nic, aż tu nagle przyjęli chrzest i powstało jakieś państwo. Nagle po latach przypadkiem odkrywa w kronikach opis przedchrześcijańskiej Polski, który nie ma nic wspólnego z tym, co przekazano w szkołach i rodzi się burza mózgów. Moglibyście chociaż takie opowieści zaliczyć do legend i bajek i podawać ludziom w szkołach jako ciekawostkę. Przecież w szkołach przekazywane są legendy o Kraku oraz o Lechu, Czechu i Rusie już w przedszkolu. Poza tym, bardzo dużym błędem jest milczenie na ten temat Uniwersytetów i kadry profesorskiej, co dla mnie do dziś, zanim przeczytałam ten wywiad, było jakimś wyznacznikiem tego, że coś ukrywacie. Historią interesują się różni ludzie, nie tylko wykształceni historycy, którzy mają pojęcie o metodach badania źródeł. Bo, kto komu broni w wolnej chwili czytać książki. W przypadku teorii o Lechitach u przeciętnego człowieka rodzi sie dylemat: czy zaufać Szydlowskiemu, Bieszkiwi, którzy uważają, że odkryli Amerykę czy milczacemu na ten temat uniwersytetowi. Dotąd spotkałam się z krytyką tej teorii pisaną przez anonimowych ludzi lub dziennikarzy bez wykształcenia w tej dziedzinie. Żadna z nich mnie nie przekonała i nie rozwijała wątpliwości, bo bazowała tylko na wyśmiewaniu i obrażaniu a nie merytorycznym wyjaśnieniu. Bardzo dziękuję za wywiad.
OdpowiedzUsuńCna Anonimko, aż strach pomyśleć, co się stanie, gdy trafisz na książkę o płaskiej Ziemi, niebocentryzmie, o naszym kochanym księżycu, co to jest kosmiczną bazą obcej cywilizacji i temuż podobnych.
UsuńCo zaś się tyczy twoich wspomnień z lekcji historii - widać, że pamięć Cię zawodzi. Wystarczy sięgnąć do podręcznika, by się o tym przekonać.
do Sattivasa. Tak a na podstawie zlepek bajek twierdzisz, że Jezus żył, zginął i zmartwychwstał. Napisz co bierzesz, też spróbuję. Cze....
Usuńtaaak. A Jezus też żył, umarł i zmartwychwstał. Czy to nie są jeszcze większe bajki. Napisz co bierzesz. No, a z tą plaską ziemią to też pojechałeś. Pozdr.
UsuńKulą w płot. Ateistą będąc nie twierdzę, że Jezus zmartwychwstał. Chcecie/ chcesz jeszcze świat zadziwić jakimiś odkryciami?
Usuń,,Prokosz ,poczciwy pisarz 10go wieku, ktorego bezimienny rekopis przed 100 laty pisany, tylko gdzie nie gdzie miedzy innemi autorami zacytowal- jest u nich zmyslony; pytam sie: dla czego?-Wszakze nie masz w nim nic takiego o czem by inni nie donosili? Ze on, wspominajac dzieje dawniejszych Slawian , wylicza krolikow slawinsko-obodryckich, jest zupelnie w porzadku; i owszem powienien jeszcze wiecej ich wyliczyc....Ow bezimienny pisarz zeszlego wieku w swej niewinnosci ,opisujac dawna Sarmacia , odwoluje sie do nowo wyszlego dziela Doktora francuskiego Karola Stefana , ktory w roku 1652 wydal powszechnie znane ...,, Dictionarium historicum ,geograficum & poeticum'' z ktorego doslownie rzecz o Sarmacyi wypisal; a naszym geniuszom zdawalo sie , ze to sam Prokosz cytuje Stefana Byzantynskiego pisarza 6tego wieku po czesci zaginionego, ztad potrzasanie glow , powatpiewanie a w koncu dekret smierci na niewinnego autora ....Tak pisal autor ktorego Sigillum Authenticum wysmialo w jednym z wywiadow i okreslilo jako odkryty przez naszych wschodnich sasiadow. Autor ten podpadl nie tylko tym , nie tylko krytykowaniem Lelewela ale chyba was rozwscieczyl wstepem -,,Nie to mi ziomek , choc w Polsce zrodzony , Choc i nazwiskiem polskim zaszczycony, Co , dla proznosci, z prostej schodzc drogi, Zamiast ojcowskie , obce wielbi bogi....''
OdpowiedzUsuńTa beblanina to miała być o czym?
UsuńTeż się zastanawiam. Najlepsze chyba te króliki...
UsuńNiemiec i mason zasłużony dla polskiej historiografii? Dość ciekawe. A może to dostosowanie miało na celu dostosowanie do "niemieckiego" (pruskiego) punktu widzenia na naszą historię?
OdpowiedzUsuńNo tak, bełkotliwy manifest już jest. To teraz proszę o coś, co ma jakiś sens.
UsuńPodejście Lelewela do spraw religijnych mówiąc uczenie wymyka się jednoznacznej wykładni, po za tym ulegało zmianie z upływem czasu.
OdpowiedzUsuń