„Żadne wiarygodne źródła nie potwierdzają istnienia imperium lechickiego”. Rozmowa z dr. hab. Henrykiem Słoczyńskim (część 1)
O
co chodzi z fantazmatem Wielkiej Lechii? Czy rzeczywiście naukowcy
kłamią? Dlaczego pseudohistoryczne teorie zyskują popularność?
Czy Lelewel był pruskim agentem? Jak naukowcy reagują na argumenty
turbolechitów i turbosłowian? O to postanowiłem zapytać doktora
hab. Henryka Słoczyńskiego, historyka z Uniwersytetu
Jagiellońskiego, badacza polskiej myśli historycznej, szczególnie
jej twórców z epoki romantyzmu, krakowskich konserwatystów oraz
malarstwa historycznego Jana Matejki.
SigA:
Na początek naszej rozmowy chciałbym ironicznie zapytać, jak Pan
Profesor czuje się jako jeden z manipulatorów, zakłamujących
„prawdziwą” historię Polski, zwłaszcza tę
przedchrześcijańską? Taki bowiem zarzut pojawia się nagminnie w
rozważaniach zwolenników Imperium Lechitów, skierowany wobec ogółu
historyków, którzy ich zdaniem nie mówią całej prawdy,
manipulują źródłami, piszą historię pod dyktando swoich
mocodawców – wrogów naszej ojczyzny, identyfikowanych zwykle z
Niemcami oraz Watykanem.
Henryk
Słoczyński: Jako historyk będący obiektem takich oskarżeń
oczywiście nie czuje się dobrze (śmiech). Mówiąc jednak
poważnie, tezy wyznawców idei Imperium Lechitów zmierzające
ewidentnie do zdezawuowania całej wiedzy historycznej, trudno
traktować z powagą. Widać tam gołym okiem brak elementarnego
zrozumienia na czym się ona opiera, jak powstaje, do jakiego stopnia
jest zbiorowym wysiłkiem wielu wieków, etc. Tego typu oskarżenia
wobec uczonych są wysuwane przez osoby, które nie mają żadnych
kompetencji merytorycznych. Nie uważam, by zasługiwały one na
poważną dyskusję. Poważnym problemem jest natomiast to, że tego
rodzaju koncepcje znajdują zwolenników. Z tego co słyszę,
niektóre książki opisujące rzekome Imperium Lechitów rozchodzą
się bardzo dobrze. Rosnąca popularność tak nierzetelnej
literatury w kraju, w którym kupuje się i czyta niezbyt wiele
książek, jest niepokojącą tendencją.
Dlaczego
więc historycy w pewnym momencie stwierdzili, że dzieje przed
Mieszkiem, opisywane przez kronikarzy, są mitologią początków
naszego państwa, czy mówiąc kolokwialnie, że zostały zmyślone?
Jak
wspomniałem, nasza wiedza historyczna stanowi efekt wielowiekowego
procesu, trwającego zwłaszcza od czasu, kiedy zaczęto stosować
erudycyjną krytykę źródła. Jak Pan zapewne wie, za taką datę
graniczną w historiografii uważa się na ogół wykazanie przez
Lorenzo Vallę, że słynna Donacja Konstantyna jest świadomym
fałszerstwem, co stało się w połowie XV wieku. Z czasem
ukształtowała się społeczność badaczy przeszłości, która
respektowała precyzowane w jej obrębie metody i techniki
postępowania i w oparciu o wiedzę filologiczną, teologiczną,
polityczną, społeczną etc. dokonywała weryfikacji informacji
zawartych w źródłach, ich gromadzenia, wreszcie – tworzyła na
ich podstawie obrazy mniejszych czy większych fragmentów
przeszłości. Choć od wieków przeszłość tę badało w różnych
krajach coraz liczniejsze legiony badaczy, to jest oczywiste, że
zawsze muszą pozostać ogromne luki. Ale też wielką ilość
podstawowych faktów wolno uznać naukowo stwierdzone i
niepodważalne; tworzą one pewien zasadniczo trwały zrąb. I na
takiej podstawie historycy mogą tworzyć pozbawione logicznych
sprzeczności obrazy, do których nadto włączają fakty uznane za
prawdopodobne. Takiej oceny dokonują w zgodzie ze swym ogólnym
obrazem świata, toteż rezultaty się różnią, nieraz ogromnie.
Prócz tego ciągle odkrywa się nowe fakty, toteż nasz obraz
przeszłości będzie się ciągle zmieniał. Wyznawcy wiary w Wielką
Lechię nie działają jednak w ten sposób, nie próbują wypełniać
luk, tworzą fantastyczny obraz absolutnie nie dający się pogodzić
z wiedzą, z faktami, których nie da się podważyć.
Zauważmy
rzecz podstawową – gdyby rzeczywiście istniało „Imperium
Lechitów” obejmujące ziemie dzisiejszej Polski, to w czasach od
głębokiej starożytności po średniowiecze byłby to potężny
czynnik polityczny ówczesnego świata. Czego dowodzi więc fakt, że
wiedza o takim państwie pojawia się tylko gdzieś sporadycznie, w
pojedynczych źródłach? Na dodatek w źródłach powstałych nie
wtedy, kiedy miały dziać się opisywane w nich zdarzenia, tylko
setki lat później? „Natchnieni” autorzy książek o Imperium
Lechitów całkowicie ignorują kwestię wiarygodności swych źródeł,
nie są nawet w stanie ich literalnie odczytać. Z jednego z licznych
wywiadów internetowych ich guru, Pana Bieszka można się
dowiedzieć, że nie zna on nawet łaciny, bez której przecież
badania starożytnych pism czy średniowiecznych nie sposób sobie
wyobrazić. Stawiam więc pytanie, jak można zweryfikować obraz
dziejów Polski, Europy, nawet świata od 3 tys. lat p.n.e. wstecz,
nie dysponując podstawową umiejętnością czytania źródeł w
języku łacińskim, nie wspominając już o grece czy językach
Bliskiego Wschodu, gdzie też przecież miały sięgać wpływy
Wielkiej Lechii?
Wizja
takiego imperium stoi w ewidentnej sprzeczności z wielką liczbą
pewnych źródeł, nie tylko pochodzących z ziem słowiańskich i
ich bliskiego sąsiedztwa. Istnieje ogrom źródeł arabskich (także
o wiele starszych od zapisków źródłowych o Polsce, które
uznajemy za autentyczne), pokazujących, że ziemie słowiańskie
były rezerwuarem niewolników dla krajów islamu. I to jest niezbity
fakt historyczny. Pierwszy tę kwestię podniósł już w połowie
XIX wieku Karol Szajnocha. Można to uznać za akt wielkiej odwagi,
zważywszy jak ważna dla ówczesnej świadomości Polaków była
idea Słowian jako ludu, który immanentnie nosił w sobie ideę
wolności.
Dobrze,
ale jeśli spojrzymy na nasze źródła narracyjne (średniowieczne i
nowożytne), właściwie żadne nie zaczynają naszej historii od
Mieszka, tylko kilkanaście wieków wstecz, wywodząc nasze państwo
od króla Lecha czy Sarmata. Często więc, pada argument, że skoro
tak podają źródła, to musi być to prawda!
Ani
nie musi, ani nie może. O tym, że żadnego imperium lechickiego nie
było, rozstrzyga w sposób absolutny argumentacja ex
silentio, czyli fakt milczenia źródeł. O istnieniu państwa o
tej wielkości i potędze wiedzielibyśmy wprost z setek kronik oraz
tysięcy dokumentów i innych źródeł. Przekazy, na które powołują
się rzecznicy Wielkiej Lechii trzeba też skonfrontować z kronikami
opisującymi dzieje innych plemion i narodów. Otóż prawie wszędzie
średniowieczni autorzy starali się wyprowadzić dzieje swojego
państwa z głębokiej starożytności, powiązać z treścią dzieł
szacownych autorów antycznych czy wiedzą pochodzącą z Biblii. W
ówczesnym dziejopisarstwie było to rzeczą normalną. Gdybyśmy
wszystkim tym tekstom dali wiarę, to wielu podanych tam faktów nie
dałoby się wzajemnie pogodzić, narracje te wchodzą ze sobą
nieraz w zasadniczą kolizję. Dziejopisarze opisujący rzekome
dzieje przedchrześcijańskie czynili to w najlepszej wierze, w
przekonaniu, że ranga instytucji, dynastii czy narodu, jest tym
większa, im świetniejszą przeszłość można im przypisać.
Mogłoby się wydawać, że współczesny człowiek wyzwolił się
już generalnie z tego rodzaju myślenia, ale fenomen „lechickiego
imperializmu” nakazuje ostrożność. Jak widać nie brak
myślących, że ranga dzisiejszej Polski zwiększy się przez to,
jeśli „dowiedzie” się, że już w starożytności byliśmy
wielką potęgą, przed którą drżeli wielcy tego świata.
Skoro
wyjaśniliśmy, że historycy nie fałszują historii o Wielkiej
Lechii, to może jednak ktoś inny się tym zajmuje? Na przykład
Kościół Katolicki, na czele z Watykanem. W teoriach turbolechitów
przytacza się często tezy o tym, że Kościół palił lechickie
księgi, wspomina się chociażby konfiskaty wydania kronik Macieja
Miechowity w 1519 roku, czy też wstrzymywanie druku Roczników Jana
Długosza, co miało być świadomym i zaplanowanym działaniem w
celu ukrycia przedchrześcijańskiej historii Polski.
Te
przypadki są dobrze znane i opisane w literaturze. Kronika Macieja z
Miechowa nie została rozpowszechniona w pierwotnej wersji z zupełnie
innych powodów. Można powiedzieć, że już wówczas Polska była
wyjątkowym krajem, w którym kronikarzowi – kolokwialnie mówiąc
– mogło wpaść do głowy, żeby o swoich panujących napisać
rzeczy jawnie deprecjonujące. Każdy czytelnik dopowie sobie bez
trudu, jaki byłby los wypowiadającego takie oceny, gdyby stało się
to w ówczesnej Anglii czy Rosji. Miechowita krytycznie ocenił rządy
Aleksandra, przedstawiając go jako władcę o nietęgim rozumie, a
Jana Olbrachta i brata obu tych królów, kardynała Fryderyka
Jagiellończyka, oskarżył o życie niemoralne, podając przy tym
wielce wstydliwe informacje. Przytoczył również spekulacje
dotyczące ojcostwa synów Władysława Jagiełły – Władysława
Warneńczyka i Kazimierza, związane z oskarżeniami królowej Sonki
(żony Jagiełły) o rzekomy romans. Taki przekaz był obrazą
majestatu i uderzał to w stabilność systemu władzy, bo oto
podawano w wątpliwość, czy faktycznie rządzą potomkowie
Władysława, czy może potomkowie któregoś z rycerzy, z którymi
zadawała się jakoby królowa Sonka. To były rzeczywiste powody,
dla których kronikę rozpowszechniono dopiero po przeróbkach Josta
Decjusza.
Ale
to wszystko nie ma znaczenia w kontekście Pana pytania, ponieważ w
tej „zakazanej” wersji dzieła Macieja z Miechowa nie było tych
rewelacji, na które powołują się rzecznicy „Imperium
Lechickiego”. To, co piszą w tej kwestii dobitnie pokazuje, że
nie stać ich nawet na najprostsze odczytanie dawnych autorów. Otóż
te rewelacje zostały właśnie dodane przez Decjusza – sam
Miechowita tylko bardzo ogólnie pisał, że dzieje różnych
pochodzących z Sarmacji ludów należą do prehistorii Polski! Tak
więc podstawą stwierdzeń p. Bieszka i innych jest dzieło pisarza
niemieckiego (rodowe nazwisko Dietz), a jego patronem – prymas
Kościoła katolickiego w Polsce (Jan Łaski)!
Zakaz
publikacji Roczników Długosza też miał zupełnie inne przyczyny –
stało się tak z powodu wielu krytycznych uwag o przodkach
ówczesnych prominentnych rodzin magnackich. Wprowadzono go
konstytucją (ustawą) sejmową, gdzie przedstawiono obłudną
argumentację, że skoro podaje ono tak wiele szczegółowych
informacji geograficznych, to mogłoby być doskonałym przewodnikiem
dla wrogich armii, dokonujących inwazji na Rzeczpospolitą. Zakaz
nie miał więc nic wspólnego z fantastyczną wizją przeszłości
przedchrześcijańskiej Polski u Długosza. Co więcej, w kręgach,
które go przeprowadziły, właśnie w tym okresie, tworzone były
coraz częściej legendy genealogiczne, „historie” rodowe,
nawiązujące do rzekomej chwalebnej antycznej przeszłości Polski.
W tego typu pisarstwie istnieje wiele wątków, do których tacy
ludzie jak Pan Bieszk nie dotarli z uwagi na swą ograniczoną
erudycję. Nie uwzględnili chociażby szeregu ówczesnych herbarzy,
które znakomicie mogłyby wzbogacić ich pseudoargumenty. Mam tu
m.in. na myśli mit pochodzenia szlachty litewskiej od Palemona,
który wraz z towarzyszami miał przybyć z Rzymu. Mogłoby to
przecież tworzyć wizję swoistej równorzędności Imperium
Lechitów i Imperium Rzymskiego. Może jednak lepiej im nie
podpowiadać, bo jak się o tym dowiedzą, to są gotowi do
serwowania tego typu nowych rewelacji w swoich książkach (śmiech).
Zwłaszcza,
że mamy tu paradoks. Z jednej strony Kościół niszczył dowody i
źródła o Wielkiej Lechii, a z drugiej strony dostojnicy kościelni
sami pisali o Lechii, jak chociażby Mistrz Wincenty (biskup
krakowski), domniemany autor Kroniki Wielkopolskiej Godzisław Baszko
(kustosz katedry poznańskiej), Dzierzwa (franciszkanin), Jan Długosz
(kanonik krakowski), Maciej Miechowita (kanonik krakowski). Do tego
dodajmy jeszcze spisywane roczniki katedralne czy klasztorne...
Właśnie!
Jeśli Kościołowi miałaby przeszkadzać wizja potęgi
przedchrześcijańskiej Polski, to przecież mistrz Wincenty i jego
następcy nie pisaliby o tej głębokiej prehistorii Polaków w
aspekcie związków np. z Aleksandrem Macedońskim czy Juliuszem
Cezarem. A przecież Wincenty Kadłubek nie był zwyczajnym biskupem,
był postacią czczoną przez Kościół; po jego śmierci trwał
spontaniczny kult, który po kilku wiekach stał się ważną
przesłanką jego beatyfikacji (w 1764 roku). Czy taka byłaby pamięć
o człowieku, gdyby jego dzieło, jego wizja przeszłości sprawiała
tyle problemów?
(koniec
części 1) DRUGA CZĘŚĆ WYWIADU ZOBACZ
pytał
Artur Wójcik
rozmowę
przeprowadzono: 1.08.2018 r.
autoryzacja:
1.09.2018 r.
Bardzo fajny wywiad.
OdpowiedzUsuńDruga część będzie jeszcze lepsza ;)
UsuńKiedy druga część?
UsuńW przyszłą niedzielę.
UsuńTen komentarz został usunięty przez administratora bloga.
UsuńPrzypominam raz jeszcze, jeśli ktoś nie ma nic do powiedzenia a chce dyskutować to nie to miejsce.
UsuńPrzeczytałam z ciekawością. Dobrze, że publikujesz takie rzeczy :)
OdpowiedzUsuńAle i tak wyznawcy tej teorii nawet nie tkną tego artykułu. Nawet na niego nie spojrzą :/
OdpowiedzUsuńAle to raczej nie jest artykuł skierowany do nich. Turbosi są już w swojej logice i racjonalności kompletnie straceni, okopali się, bo widzą, że wszystko co twierdzą nie ma żadnych podstaw źródłowych, więc zamykają się w kółkach wzajemnej adoracji. Jeśli już wchodzą w polemikę, to na zasadzie atakowania i hejtowania, jak na przykład komentarze pod filmem Cafe Nauka. Zrobił się tam taki ściek nienawiści turbosów, że administratorzy z UJ postanowili wyłączyć możliwość komentowania.
UsuńTen wywiad jest raczej przeznaczony dla tych wszystkich, którzy w zalewie różnych informacji nie wiedzą o co w tym wszystkim chodzi. Taki głos pracownika naukowego był potrzebny.
Możesz mnie nazwać turbosem,
OdpowiedzUsuńTo wytłumacz mi
Choćby te związki na czym polegały z
Aleksandrem Macedoński
Czy Juliusz Cezar
Wytłumacz mi jak to jest że ucząc się o ich wielkich podbojach gdzie jeden i drugi mordował i zajmował kraje po kolei tworząc imperium
Żadne z tych imperium nie weszło na ziemię dzisiejszej polski. A wiemy, że Tatarzy aż do Legnicy się wdarli.
Co lub kto był na ziemiach dzisiejszej Polski że są ślady 1250 grodów warownych ?
To, że jest ileś tam śladów grodów warownych, nie znaczy, że istniało imperium albo państwo. Podaj proszę z jakich czasów pochodzą te grody?
UsuńTo turbosłowianie powinni wytłumaczyć na czym miały polegać te związki, mam się tłumaczyć za turbosów? xD I proszę, pisz używając poprawnej składni, interpunkcji i gramatyki, bo ciężko się czyta Twoje wywody i pytania.
Myślę, że odpowiedź na pytanie, dlaczegóż to Aleksander Macedoński i Juliusz Cezar nie wkroczyli na ziemie polskie jest względnie proste. Po prostu ich lotnictwo transportowe nie miało wystarczającego zasięgu, by przerzucić jednostki spadochronowe.
UsuńPiotr Makuch was pozamiatał
OdpowiedzUsuńGdzie nas pozamiatał?
UsuńKto to? Kolejny turbosłowiański guru?
UsuńSłabe to z tym Karolem Szajnochą, bo to akurat żaden fakt historyczny. Szajnocha prawdopodobnie nieświadomie (w końcu sam był konspiratorem) powielał propagandę kulturkampfu. Przytaczanie tego dzieła jako źródła jest bardzo szkodliwe dla historii.
OdpowiedzUsuńA na jakiej podstawie anonim podpiera swoją tezę?
UsuńMnie to tam ciekawi, w jaki sposób Karol Szajnocha mógł powielać propagandę kulturkampfu z zaświatów.
UsuńMoże miał zdolności teleportacji? A tak serio, to zaczynam się zastanawiać, czy nie usuwać tego typu bzduro-komentarzy, bo zdaje się że ktoś tu się dobrze bawi wypisując swoje fantazje
UsuńPóki co to jest rozkosznie głupawe i dla turbosków typowe - wszak dla nich czas i przestrzeń nie istnieją. Niezłą kiedyś miałem niedawno zabawę z wojowniczym przedstawicielem tej subkultury, który poinformował mnie, że Joachim Lelewel pracował dla Ochrany. Z całą jednak pewnością należy wytyczyć granice, których przekroczenie jest niedopuszczalne.
UsuńCzyli Polska zawsze była zaściankowym krajem lennym Niemiec i innych potęg, tak? Tak wynika z artykułu?
OdpowiedzUsuńTo jest już Pana interpretacja. Jeśli uważa Pan, że historia Polski kończy się na fantazmacie Wielkiej Lechii to tak ;)
UsuńA co w tym złego? Co złego w budowaniu mitów i legend? Jeśli mają służyć wzmacnianiu dumy narodowej, nie widzę nic w złego w "ułańskiej fantazji" nota bene, ta cecha wpisana jest w naszą, słowiańską naturę ;)
UsuńSkoro potrzebuje mieć Pan dumę narodową bzdurach to Pańska sprawa
UsuńSkoro to moja sprawa to dlaczego dowodzicie, że ci którzy lubią owe bajki są śmieszni? Ludzie lubią mity i legendy, zwłaszcza te które budują tożsamość narodową. Każdy naród ma jakieś mity. Meksykanie wierzą, że są potomkami Azteków, gdy tak naprawdę może mają mikro promil azteckiej krwi (hiszpańscy kolonizatorzy). Rosjanie uważają się za potomków Wikingów (Ruś kijowska). Na terenach dzisiejszej Ukrainy, rzekomo miała istnieć zapomniana cywilizacja, która opanowała do perfekcji metalurgię i rzemiosło artystyczne (podobno na Ukrainie jest muzeum z wykopaliskami przedmiotów tamtej kultury). A Izrael? Naród wybrany? Amerykanie z ich przekonaniem opieki nad światem. Przykładów mógłbym mnożyć w nieskończoność. Dopóki mit nie jest szkodliwy, nie jest wulgarny, nie widzę w nim nic złego. Już polska szlachta uważała, że ma sarmackie korzenie. Jak widać fantazje mamy we krwi. Co w tym złego?
UsuńW mitach? Nic złego. Problem zaczyna się wtedy, jeśli ktoś uważa mity za fakty historyczne, tak jak turbosi. To jest właśnie sedno problemu.
UsuńWitam serdeczne i dziękuję za ciekawy wywiad - jestem od jakiegoś czasu sekretnym fanem Pańskiego bloga.
OdpowiedzUsuńMiałbym tylko drobną uwagę do argumentu 'ex silentio' - zauważmy, że państwo Sumerów (nie nazywamy go jeszcze imperium, bo za pierwsze w Mezopotamii uważa się chyba państwo Sargona, o ile dobrze pamiętam), a nawet prawdziwe imperium Hetytów były kompletnie zapomniane i nieznane potomnym aż do wykopalisk w XIX i XX wieku. O ile Sumer był państwem lokalnym, o tyle Hetyci to imperium współtworzące ówczesny koncert mocarstw.
pozdrawiam
Dziękuję za miłe słowa i komentarz :)
UsuńJedno tylko dopowiem: nie ma znalezisk archeologicznych by uznać istnienie państwa/imperium/królestwo lechitów ;)
Zapomniałem się podpisać - bloguję trochę na www.neon24.pl i muszę przyznać, że bez pytania zamieściłem powyższy tekst (pierwszą część rozmowy, oczywiście z podaniem źródła i Autora) na moim blogu (bo nie jest światło, by pod korcem stało), co z miejsca wywołało furię części czytelników i negatywne oceny - jeśli nie wyraża Pan zgody, to natychmiast skasuję.
UsuńOczywiście, że nie ma żadnych znalezisk archeologicznych potwierdzających istnienie WL, a zresztą "actori incumbit probatio", a tymczasem to turbosie wymagają od swoich krytyków, żeby im udowodnić, że np. bitwa pod Tollensee nie miała nic wspólnego z Lechitami ;)
Wydaje mi się, iż fantazmat WL jest tak popularny wśród gimbazy z kilku powodów: poza generalnym nieuctwem (co widać choćby po skandalicznej ortografii i braku umiejętności wysłowienia się) daje on darmową i natychmiastową gratyfikację nie wymagającą jakiejkolwiek dyscypliny umysłowej (jestem Lechitą i mam "power", a tymczasem nie jest nawet "Polakiem małym"). Z WL łączy się niechęć do "kościoła" (nawet w polit-poprawnej "Koronie Królów" klecha zawsze knuje przeciw władzy) oraz plastikowym neopogaństwem (zwanym błędnie rodzimowierstwem - przodkowie byliby myślę zdumieni), które jest "fajne", bo nie niesie żadnych wymogów moralnych.
Jedyny pozytyw to taki, że pobudza zainteresowanie początkami naszego państwa i tu przyznam się chyba brakuje dobrych książek i publikacji przystępnych dla przeciętnego czytelnika. Może stworzyłby Pan zakładkę na swoje stronie z uzupełnianą listą polecanych lektur?
Tak przy okazji - w pierwszej chwili nie rozumiałem, dlaczego nazwał pan "Ciekawostki Historyczne" rakowiskiem, ale po tym, jak wyrzuciłem kase na Podboje Chrobrego" Moryca-Tworowksiegio już rozumiem.
pozdrawiam
MacGregor ( www.macgregor.neon24.pl)
Spoko ;) Właśnie wszedłem na ten wywiadu u Pana i widzę, że niezłe rakowisko w komentarzach, które nijak przystają do dyskusji nawet publicystycznej, raczej rozładowanie frustracji.
UsuńO zakładce/wpisie o polecanych książkach cały czas myślę i pewno się kiedyś ukaże. Pozdrawiam ;)
Cóż, gdyby rzeczywiście turboleszki to wyłącznie gimbaza była, to już byśmy mieli do czynienia wyłącznie z archeologią internetów. A przecież panów Białczyńskiego, Bieszka, Szydłowskiego, Leszczyńskiego i mrowie a mrowie innych trudno raczej pomiędzy nastolatków policzyć. Zasię prof. Ryszarda Henryka Kozłowskiego z całą pewnością za rodzimowiercę czy choćby tylko antyklerykała też uznać się nie da.
UsuńSzuria różne ma oblicza.
Leszczyński turboleszkiem nie jest, o Lechii nic nie mówi.
UsuńAle mówi o różnych bzdurach słowiańskich więc jest turbosem.
UsuńOdezwał się sam bard vancuverski, ale coś zaczął bredzić od rzeczy. I jeszcze pomylił osoby :D To jest przykład, że nie będę tolerował chamstwa i bzdur, więc jeśli turbosku nie potrafisz wypowiedzieć, to nie jest to miejsce dla Ciebie.
OdpowiedzUsuńfoliarze zawsze istnieli i chyba będą istnieć. Bawią do rozpuku ale niestety mają lepsze przebicie do maistreamu (tego internetowego, ale czasami "tradycyjne" wdeptują w tą kupę) bo merytoryczne przedstawiane bywa nudne i suche, a tania sensacja dobrze się sprzedaje vide nakłady dzienników ;D
OdpowiedzUsuńOpisywanie tak dawnych dziejów oparte jest na szczątkowych informacjach.
OdpowiedzUsuńW takich warunkach można przyjąć za możliwe wiele różnych teorii dotyczących przedchrześcijańskiej historii Polski.
Pana jednoznacznie krytyczne stanowisko ma tyle wspólnego z nauką,
co wymysły "turbosłowian".
Nawet nie wspomniał Pan tutaj o badaniach genetycznych, o tysiącach grodów, innych znaleziskach archeologicznych z terenów Polski i okolic, z których można wyciągnąć bardzo różne wnioski.
Zamiast swoją wiedzą wspierać promowanie historii Polski pisze Pan o jakiś niewolnikach. W zaistniałej sytuacji najbardziej szkoda mi czasu jaki zmarnowałem na czytanie Pana antypolskich/antysłowiańskich bluzgów.
Cudownie! Bełkotliwy manifest ideologiczny już jest. A tak coś z sensem i na temat? Nie da się?
Usuń