Z
reguły nie odnosimy się do ataków ad
personam
wymierzonych w nasz blog. Jak już wielokrotnie wspominaliśmy,
interesuje nas merytoryczna dyskusja. Niektórzy z naszych oponentów,
zaliczanych do lechickiej wierchuszki, przekraczają jednak granicę
dyskusji i zaczynają wrednie i obleśnie nas pomawiać, tylko
dlatego, że przedstawiamy swój punkt widzenia, poparty konkretnymi
źródłami i logicznymi argumentami. Musimy na takie słowne
patologie zdecydowanie reagować. Ich emocjonalne wyziewy stają się
przejawem mowy nienawiści, który ochoczo podchwytują zwolennicy
fantazmatu Wielkiej Lechii, a co oczywiste – przekłada się na
odbiór i sens dyskusji nad istnieniem Imperium Lechickiego.
Przykładem takich zachowań są komentarze Czesława Białczyńskiego
na Jego autorskiej stronie.
Na
temat turbosłowiańskiej mowy nienawiści pisaliśmy już kilka
tygodni temu ZOBACZ.
Dziś, przyjrzyjmy się wpisom C. Białczyńskiego skierowanych
bezpośrednio pod adresem naszego bloga.
W
swojej intelektualnej piaskownicy C. Białczyński przyjął zasadę,
że nie słucha nikogo, a każdego oponenta traktuje z góry, prawiąc
ciągle od rzeczy, wymyśla porównania i argumenty nie mające
niczego wspólnego z podejmowanym tematem, a co najważniejsze nie
przyjmuje do wiadomości, że ktoś może mieć argumenty przeciwne
Jego przekonaniom. Wszystkie użyte komentarze C. Białczyńskiego
służą jedynie do pokazania naszym czytelnikom sposobu dyskutowania
i obrzucania nas jadem i przytaczane są zgodnie z prawem cytatu.
Jego
inwektywy nie robią na nas szczególnego wrażenia, bo w przeszłości
grożono nam już pobiciem czy śmiercią. To, czego dopuszcza się
C. Białczyński na swojej stronie, jest właśnie podżeganiem do
łajdackich zachowań trolli oraz faktycznych lechickich wyznawców,
względem naszego bloga – grożenia w wiadomościach prywatnych,
trollowania i atakowania ad personam. Retoryka C.
Białczyńskiego, staje się swoistym kołem zamachowym, do
zaszufladkowania nas do wspólnej paczki z Adolfem Hitlerem czy
Josephem Goebbelsem. Na to nie ma naszej zgody!
Pytamy
– jakim prawem – człowiek mieniący się rzetelnością
dziennikarską i dorobkiem intelektualnym bezpodstawnie porównuje
czyjejś teksty i wypowiedzi do działalności największych
zbrodniarzy wojennych w historii? C. Białczyński potrafi nie tylko
pluć, ale też publicznie roztrząsać życiorysy swoich oponentów.
Zrobił tak chociażby z wydawcą portalu Histmag.org twierdząc No
i takich mamy przeciwników/adwersarzy – po prostu studenciaki bez
dyplomów, gówniarze i fanatycy katoliccy – pasjonaci 1050
rocznicy chrztu Polski.
Przejdźmy
do konkretnych przykładów.
Ta
panika w tonie całego artykułu świadczy, że nieźle całe to
towarzystwo jest już spietrane. Tymczasem nasze artykuły wchodzą
do Rocznika Historycznego! No i co nam tam jakiś proniemiecki
Histmag, i jakiś amatorski blog silingium germanicum czy sigilum
autenticum, czy jak mu tam, prowadzony przez Niemców Opolskich?! To
chyba jakaś Złamana Niemiecka Pieczęć Goebellsa, co najwyżej a
nie żaden znak prawdy, raczej odgrzewany stary kotlet – duch
przeszłości, jakiś zmartwychwstały Kossina/Adolf Hitler, albo po
prostu agenda Werwolfu w Polsce!
Nie
ma chyba sensu polemizować z kimś, kto powołuje się linkami na
artykuły z blogu, w którym autorzy nie potrafią pisać poprawną
polszczyzną.
Chodzi
tutaj o artykuł Pana Adriana Leszczyńskiego, opublikowany w
gorzowskim Roczniku Historycznym Polskiego Towarzystwa Historycznego,
o którym jeszcze będzie mowa. Niczego się nie boimy, dlatego też
argument, że się „pietramy” jest chybiony. Być może nie
potrafimy pisać poprawną polszczyzną (nieraz nasze teksty tworzymy
w pośpiechu, albo nie zdążymy ich należycie poprawić czy
stworzyliśmy zbyt rozbudowane zdania złożone, co nieraz komplikuje
nasz wywód), natomiast C. Białczyński nie potrafi lub też
złośliwie przekręca nazwę naszego bloga. Zachowanie godne
10-latka, a nie dojrzałego mężczyzny. Sigillum Authenticum nie
prowadzą żadni Niemcy z Opola. Ponadto przyrównywanie nas do
„złamanej niemieckiej pieczęci Goebbela” czy też do „ducha
przeszłości, zmartwychwstałego Kossiny/Adolfa Hitlera” pokazują
polemiczne zbydlęcenie C. Białczyńskiego. Takimi wypowiedziami
eliminuje się z pola dyskusji. Ponadto przypominamy, że jak
dotychczas, C. Białczyński nie odpowiedział na nasze zarzuty,
które wysunęliśmy po Jego recenzji tekstu Pana Jakuba Linetty, w
którym po prostu się skompromitował, nie tylko pod względem
merytorycznym, ale też wizerunkowym ZOBACZ.
Apeluję
do pana żeby pan był trochę bardziej poważny niż ta dzieciarnia,
która urządza sobie jaja na blogu Sillingium Germanicum, czy też
Sigillum Authenticum. [...]
W świecie dorosłych ludzi – nie mówię już o ludziach kulturalnych i jako tako wychowanych:
1 – NIE PROWADZI SIĘ POLEMIK Z ANONIMOWYM TEKSTEM, NIE PODPISANYM PRZEZ NIKOGO Dziecinadę C. Białczyńskiego wypunktowaliśmy wyżej. „Jaja” to sobie lechicki guru może ugotować na śniadanie, a nie mydlić oczu czytelnikom. Skoro autor nie prowadzi polemiki z anonimowymi tekstami, dlaczego tyle miejsca poświęca w swoich wynaturzeniach właśnie tej „dziecinadzie” z naszego bloga? Każdy, kto twierdzi podobnie, ignorowałby nasze teksty. Widocznie, nasze polemiki i argumenty są dla Białczyńskiego przysłowiową solą w oku. W swoich niespokojnych emocjach, nie potrafi wyważyć swojego stanowiska, lecz wstukuje w komentarzach swoje myśli w sposób gwałtowny, chaotyczny i nieprzystający do kulturalnej dyskusji.
W świecie dorosłych ludzi – nie mówię już o ludziach kulturalnych i jako tako wychowanych:
1 – NIE PROWADZI SIĘ POLEMIK Z ANONIMOWYM TEKSTEM, NIE PODPISANYM PRZEZ NIKOGO Dziecinadę C. Białczyńskiego wypunktowaliśmy wyżej. „Jaja” to sobie lechicki guru może ugotować na śniadanie, a nie mydlić oczu czytelnikom. Skoro autor nie prowadzi polemiki z anonimowymi tekstami, dlaczego tyle miejsca poświęca w swoich wynaturzeniach właśnie tej „dziecinadzie” z naszego bloga? Każdy, kto twierdzi podobnie, ignorowałby nasze teksty. Widocznie, nasze polemiki i argumenty są dla Białczyńskiego przysłowiową solą w oku. W swoich niespokojnych emocjach, nie potrafi wyważyć swojego stanowiska, lecz wstukuje w komentarzach swoje myśli w sposób gwałtowny, chaotyczny i nieprzystający do kulturalnej dyskusji.
2
– NIE PROWADZI SIĘ POLEMIK Z TEKSTAMI, KTÓRE SĄ ZAMIESZCZANE NA
ANONIMOWYCH BLOGACH, KTÓRYCH WŁAŚCICIELI NIE MOŻNA ZIDENTYFIKOWAĆ
Byłbym wariatem i człowiekiem bardzo nieostrożnym wchodząc w
dyskurs z kimś kto może się okazać SŁUPEM RAŚ (Ruch Autonomii
Śląska), albo jakąś agendą skrzykniętych ad hoc miłośników
KODziarzy, lub fanklubem Gazety Wyborczej albo Fanklubem redaktora
Lisa i jego cybergermańskiej gazetki – dawniej mówiło się
szmatławca, albo jeszcze gorzej zwłaszcza o tych niemieckich.
Daremne
są te inwektywy. Zwykle pomawianie drugiej strony dyskusji..., oj
pardon, zapomnieliśmy, że przecież C. Białczyński sam się z tej
dyskusji wyklucza argumentami ad Hitlerum. Poza tym,
przypominamy autorowi, że nasza dyskusja odbywa się w Internecie,
gdzie każdy wedle uznania występuje z imienia i nazwiska, bądź
też podpisuje się pseudonimem. Literat Białczyński widocznie
nigdy nie spotkał się też w publicystyce czy w literaturze z
przypadkami pseudonimów czy ksywek, pod którymi dany autor tworzy.
3
– SŁUSZNE SĄ GORZKIE ŻALE WYLEWANE PRZEZ NIELICZNYCH DYSKUTANTÓW
POD TYM ARTYKUŁEM, ŻE TOWARZYSTWO HISTORYCZNE NIE ZAREAGUJE W ŻADEN
SPOSÓB NA TEN PRZEJAW NIEZRÓWNOWAŻENIA UMYSŁOWEGO I WYGŁUP
INTERNETOWY JAKIM JEST TEN CAŁY BLOG SIGILLUM. Te żale i łzy są
słuszne bo nie ma mowy, żeby Towarzystwo Historyczne reagowało na
ANONIM nie podpisany ani jednym weryfikowalnym nazwiskiem.
To
się jeszcze okaże, czy zareaguje czy nie. Jedno jest pewne, artykuł
A. Leszczyńskiego jest intelektualnym bublem, a kolejny chamski
atak, przemilczymy.
4
– Towarzystwo Historyczne nie zareaguje, bo nie ma tam podpisu
nawet jednego magistra pod tym pożałowania godnym „Apelem”, nie
mówiąc o jakimś naukowcu z prawdziwego zdarzenia
C.
Białczyński myli „apel” z „listem otwartym” tudzież z
„petycją”. Autorowi, chodzi oczywiście o to, aby taki
„magister” czy „profesor” podpisał się, by C. Białczyński
mógł się nad daną osobą pastwić i dyskredytować czyjś dorobek
intelektualny i zawodowy.
5
– Nie ma i nie będzie tam pod takim kretyńskim apelem ani jednego
podpisu naukowca nigdy – Dlaczego? Ano dlatego, że ktoś kto
podpisałby się pod apelem o zablokowanie łamów czasopism
naukowych na polemikę naukową to podpisałby w środowisku naukowym
wyrok na siebie – nie byłby to wyrok śmierci – tylko WIELKA
SZYDERA – całkowite ośmieszenie się.
C.
Białczyński kompletnie nie wie, o czym mówi. Rzeczony artykuł nie
spełnia kryteriów tekstu naukowego, recenzowanego zresztą przez
pracownika naukowego. Wykażemy to w następnym wpisie. Prezentowaną
treść tekstu, może obalić każdy Uczony, wykazując miałkość
wywodu. Poza tym to nie jest polemika naukowa, lecz stek bzdur
pisanych pod dyktando jednej tezy, a więc sprzeciwiająca się
zasadzie rzetelności i obiektywizmu badawczego. Ośmiesza się, ale
właśnie C. Białczyński takim rozumowaniem. Zresztą, co ów autor
wie o środowisku naukowym, skoro nie jest naukowcem?
6-
Ten apel – podobnie jak żałosna próba wystąpienia w obronie
autorytetu Jakuba Linetty przez TE SAME ANONIMOWE OSOBY z TEGO SAMEGO
BLOGU – podszywające się pod naukowców, a atakujące artykuł
nie od strony merytorycznej, ale od strony praw autorskich – jest
typowym skowytem grupki ludzi, którzy nie mają żadnych argumentów
merytorycznych w ręku, więc czepiają się formalnych haków.
Próbowali niektórzy narwani moim koledzy gdzieś tam z nimi
dyskutować, ale oczywiście zostali zablokowani, zbanowani i
wyśmiani – Jak to hałastra dzieciaków porozrabiali, zabawili
się, rozbili okno, uciekli, a potem zjedzą zupkę mleczną i pójdą
spać po dobranocce. Mama zapłaci za szybę.
Zapewne
nasi Czytelnicy pamiętają, jak rozpoczął się rok 2017 na stronie
Czesława Białczyńskiego. W Nowy Rok udostępnił on, w całości
artykuł Jakuba Linetty, naruszając tym samym jego prawa autorskie
oraz prawa majątkowe czasopisma, na którego łamach tekst ten się
ukazał. Po kilku krytycznych komentarzach, które C. Białczyński
bagatelizował, że łamie polskie prawo autorskie, odezwał się do
niego autor tekstu, J. Linetty, który zażądał usunięcia skanów
jego pracy. Ostatecznie C. Białczyński to uczynił. Niestety nie
zrozumiał swojego błędu. A o tym, jak traktuje prawo autorskie
(oczywiście w sposób selektywny), dowiedzieliśmy się przy okazji
wpisu dotyczącego audiobooka „Wywiad z Borutą” w ramach Legend
Polskich największego polskiego portalu aukcyjnego. Wtedy to, C.
Białczyński miał za złe, że autorzy nie poinformowali w swoim
wydawnictwie o inspiracjach autora „Księgi Tura” ZOBACZ.
Przy okazji tego wpisu C. Białczyński rozpowszechnił link do
nielegalnej kopii tego audiobooka, spiraconego przez użytkownika
portalu YouTube. Nieźle, nie? Ciekawe, czy jego zwolennicy są tego
świadomi. Zapewne nie. Oczywiście nie przeszkodziło to C.
Białczyńskiemu, by przy tej okazji upomnieć się o własne prawa
autorskie. Czysta, nie skażona niczym, zapewne nawet jedną myślą,
hipokryzja. Rzecz jasna, wydarzeń z początku tego roku C.
Białczyński nie może odżałować, i nieraz daje temu wyraz w
„kąśliwych” komentarzach na swojej stronie.
Nie
jesteśmy wstanie zweryfikować, po pseudonimach w komentarzach, czy
osoby, które krytykowały ten wpis, udawały naukowców.
Widocznie
Cz. Białczyński ma wgląd w ich prywatne komputery i życie
zawodowe, niczym Wielki Brat. Z samych komentarzy pod tekstem z 1
stycznia 2017 roku, zamieszczonego na stronie C. Białczyńskiego,
można wywnioskować, że odnoszono się również do poglądów C.
Białczyńskiego merytorycznie (zapewne te komentarze, jako
nieprzychylne, zostały już przez administratora strony usunięte
ZOBACZ).
Z zaistniałej sytuacji rodzi się pewien obraz. Po pierwsze, prawa
autorskie tak, ale traktowane wybiórczo, zwłaszcza wtedy, jeżeli
naruszane są te, należące do C. Białczyńskiego. W tej sprawie on
sam jest nieomylny i nie można mu wytknąć, że postępuje
nieetycznie. Po drugie, zapewne C. Białczyński, jako autor, zdaje
sobie doskonale sprawę, że wszelkiego rodzaju publikacje narażone
są na krytykę, i to niekoniecznie zawsze przychylną. W ten sposób
rozwija się również nauka. A jeżeli krytykowany tekst nie spełnia
standardów naukowych, warto o tym informować, nie tylko redakcję
czasopisma, ale zwłaszcza potencjalnych czytelników, by nie czuli
potem rozczarowania bądź zażenowania poziomem intelektualnym
autora, który rzutuje na radę naukową i recenzentów czasopisma.
Tego ostatniego, a więc dbanie o jak najwyższy, pod względem
warsztatowym i merytorycznym poziom artykułów na łamach periodyków
naukowych, C. Białczyński nie potrafi pojąć.
7
– Panie Tanator niech mi pan powie jaki profesor w Polsce mógłby
potraktować poważnie apel, którego autor/autorzy nie potrafią
używać polskiej składni w zdaniach, polskiej gramatyki, polskiej
ortografii. Już drugi akapit świadczy o umysłowym niechlujstwie
tych młodziaków i niedouczeniu, które skazuje na niebyt wszelkie
ich wypociny tasiemcowe wytaczane przeciw adwersarzom w niby
opracowaniach analitycznych. Cytuję tenże akapit: „Głównym
zarzutem, który kierujemy pod adresem wyżej wymienionego artykułu
jest brak warsztatu i kompetencji badawczych autora tekstu. Ferowane
przez A. Leszczyńskiego tezy, oparte są na bezkrytycznym podejściu
do źródeł i wybiórczego ich stosowania, by poprzeć swoje
hipotezy.”
Z
taką znajomością języka polskiego panie Tanator trzeba ich
naprawdę cofnąć do Gimbazy. Żadna uczelnia w Polsce nie powinna
im wydać dyplomu i założę się, że go nie wyda. No chyba, że
już wszystkie nasze uczelnie zeszły tak nisko w rankingach nauki
światowej, że ich nie ma w pierwszej 500-tce, wtedy mogą im wydać
dyplom.
Gimnazja
będą likwidowane, więc cofnąć to może C. Białczyński siebie i
nauczyć się chociażby warsztatu pracy historyka. W swoim
nienawistnym wywodzie odmawia nam dyplomu wyższej uczelni. Emocje,
jakie towarzyszą C. Białczyńskiemu, można przyrównać do gniewu
dziecka, które nie dostało wymarzonego prezentu pod choinkę.
Zaczyna płakać i w koło krzyczeć, że wszystkich nienawidzi, bo
jesteście „bee”. Dziw bierze, że ustatkowany i z pewnością,
spełniony zawodowo człowiek, jest tak zakompleksionym frustratem.
To wręcz niewiarygodne. Proponujemy na uspokojenie szklankę wody i
relaksacyjną muzykę.
8.
I kogoś takiego, żałosnego, ktoś tutaj – z poważnych ludzi –
miałby się obawiać w polemikach? I na takie teksty naprawdę
mierne, ktoś miałby odpowiadać?
Sam
sobie C. Białczyński zaprzecza. Twierdzi wyżej, że z anonimami
nie dyskutuje. Eh, tłumaczyliśmy to już. Tak, Panie Białczyński,
Pan się obawia i nie potrafi Pan odpowiedzieć na ani jeden nasz
kontrargument, zasłaniając się polemicznym gnojeniem, każdego,
kto się z Panem nie zgodzi. Siada Pan na swoim tronie i traktuje
każdego dyskutanta z góry. Dyskurs należy umieć prowadzić.
Widocznie, zrozumiał Pan, że do świadomości ludzkiej przemawia
bełkot i emocjonalne dukanie z notatek, niż poważna i kulturalna
dyskusja. Sprowadza się Pan do tego samego poziomu, co troglodyta
zza oceanu P. Szydłowski.
Zwłaszcza
panie Tanator, że WALEC HISTORII już JEDZIE! I wie pan co, ludzie
którzy wygłaszają te zabobony będą łykać łzy wstydu, kiedy ON
ICH ROZJEDZIE. Takich publikacji panie Tanator jak ta w Rocznikach
Towarzystwa Historycznego będzie więcej, więcej i więcej, w
polskich czasopismach naukowych także, z każdym miesiącem więcej.
Wie pan dlaczego? Bo tak jest na całym świecie. Bo to po prostu
jest prawda naukowa, a ci biedni zbałamuceni chłopcy będą się
wstydzić, że dali się wsadzić na tego propagandowego, fałszywego
konika na biegunach, który udaje prawdziwego konia, i że kolejny
raz bronili Teorii o Płaskiej Ziemi papierową szabelką.
Czasopismo
„Rocznik Polskiego Towarzystwa Historycznego Oddział w Gorzowie
Wielkopolskim” (inne tytuł: „Forum Historyczno-Społeczne”,
tytuł okładkowy: „Forum Historyczno-Społeczne: rocznik Polskiego
Towarzystwa Historycznego Oddział w Gorzowie Wielkopolskim”) jest
periodykiem młodym (w styczniu tego roku wydany został dopiero
czwarty jego numer; poprzednie w latach 2012, 2014 i 2015, przy czym
Biblioteka Narodowa w swoim katalogu notuje tylko dwa pierwsze
numery) o zasięgu lokalnym, skupiającym się głównie na
problemach historii lokalnej, jej bohaterów i losów zabytków.
Podobnych czasopism, wydawanych przez inne Towarzystwa Naukowe czy
Miłośników Zabytków i Historii jest w Polsce wiele. Niektóre z
nich, jak „Rocznik Krakowski”, poprzez swój poziom naukowy i
renomę znajdują się na listach czasopism Ministerstwa Nauki i
Szkolnictwa Wyższego. Inne, ze względów nie spełnienia warunków
bycia czasopismem tzw. punktowanym, na owej liście się nie znajdują
(jest to m.in. umiędzynarodowienie recenzentów i rady naukowej,
staż wydawania czasopisma, wkład w rozwój nauki, cytowalność czy
indeksacja w bazach danych). Takim niepunktowanym czasopismem, a więc
posiadającym niską rangę ogólnopolską jest „Forum
Historyczno-Społeczne”. Oczywiście nie oznacza to, że na łamach
takich czasopism nie ukazują się wartościowe artykuły. Tylko, że
poprzez swoje ustalenia czy lokalność problemów nie przynoszą
ważkich ustaleń w globalnym ujęciu polskiej nauki. Periodyk ten
rozgłos wśród szerszej szerzy czytelników zyskał tylko i
wyłącznie poprzez promocję na stronach Czesława Białczyńskiego,
Drogomiry Płońskiej i blogera SKRiBH. Nakład tego czasopisma to
300 egzemplarzy. Zapewne część (mamy taką nadzieję, może wtedy
trafi ono do rąk naukowców, a artykuł A. Leszczyńskiego doczeka
się naukowej polemiki) z nich trafiło jako egzemplarze obowiązkowe
do polskich Bibliotek Naukowych i Uniwersyteckich, ale, póki co, ich
katalogi nie notują tego egzemplarza.
Spróbujmy
sprawdzić w ilu i jakich czasopismach pojawiły się artykuły,
które wiązać można z poglądami C. Białczyńskiego i jego
zwolenników. Zaczniemy od najświeższej publikacji. Wykaz ten może
być niepełny, opieramy się na informacjach, które odnaleźliśmy
na stronie C. Białczyńskiego, której i tak nie przeglądnęliśmy
jeszcze w całości. Prosimy o uzupełnienia w komentarzach, jeżeli
coś pominęliśmy.
„Forum
Historyczno-Społeczne: rocznik Polskiego Towarzystwa Historycznego
Oddział w Gorzowie Wielkopolskim” to najświeższe wydawnictwo, w
którym można znaleźć artykuł, dobrze znanego nam i naszym
czytelnikom, Adriana Leszczyńskiego. Swoje „szlify naukowe”
zdobywał zwłaszcza na stronie Taraka.pl ZOBACZ TU
i TU,
gdzie można zaczytywać się w jego artykułach i komentarzach.
Tekst, który znajduje się w tomie 4 za rok 2016 „Forum
Historyczno-Społecznego” jest kompilacją dwóch innych jego
tekstów (tak twierdzi sam autor), uzupełnionych o nowe informacje i
ustalenia (szerzej o samych tezach będziemy pisać w kolejnym naszym
poście). Oprócz artykułu A. Leszczyńskiego, na łamach tego
periodyku, znajdziemy, a jakżeby inaczej, teksty tyczące się
problemów historii lokalnej.
Pod
koniec roku 2016 nasi czytelnicy informowali nas o pojawieniu się w
(o zgrozo!) punktowanym czasopiśmie naukowym (lista „B”,
czasopisma krajowe, 8 pkt) „Ido Movement for Culture. Journal of
Martial Arts Anthropology” (t. 16, 2016, nr 3 s. 1–14),
zajmującym się kulturą fizyczną i sportem, sztukami walki i
aspektami kulturowymi tych dziedzin, artykułu autorstwa prof. dr
hab. Wojciecha J. Cynarskiego (Katedra Kulturowych Podstaw Wychowania
Fizycznego, Turystyki i Rekreacji na Wydziale Wychowania Fizycznego
Uniwersytetu Rzeszowskiego ZOBACZ)
oraz dr hab. Agnieszki Maciejewskiej-Skrendo, prof. US (Katedra
Biologicznych Podstaw Kultury Fizycznej na Wydziale Kultury Fizycznej
i Promocji Zdrowia Uniwersytetu Szczecińskiego ZOBACZ),
traktujący o powiązaniach między Scytami, Sarmatami i Lechitami
jako proto-słowiańskich wojowników w Europie ZOBACZ.
W tekście tym, powołując się m.in. na badania genetyczne A.
Klyosova (omawialiśmy tą postać), autorzy ferują pogląd, że
Scytowie, Sarmaci i Lechici, wywodzą się z jednego pnia
genetycznego, co czyni te ludy podobnym, co próbują przenieść na
kanwy kultury, podobieństw znaków (słynne pojawiające się w
Internecie podobieństwo tamg do średniowiecznych polskich herbów
rycerskich), a przede wszystkim na sztukę wojenną. Już sama tak
arbitralna identyfikacja tych trzech grup ludów, zwłaszcza na
podstawie badań genetycznych przeprowadzonych na współczesnych
populacjach, przynosi uzasadnione wątpliwości do wkładu tej pracy
w kwestię pochodzenia Słowian.
Trzecim
elementem, wspomnianego przez C. Białczyńskiego walca historii,
jest artykuł tyczący się słowiańskiego pochodzenia Filistrów,
opublikowany w czasopiśmie „Advances in Anthropology” (vol. 6,
2016, pp. 45–50) ZOBACZ,
wydawanego
przez platformę Scientific Research Publishing. An Academic
Publisher (SCIRP), która udostępnia teksty naukowe w typie open
acces,
z periodyków, których jest właścicielem i wydawcą. Z platformą
tą wiążą się liczne kontrowersje. Jest umieszczona na liście
tzw. predatory journal (czasopism, w których autor płaci za
publikację). Na łamach tego czasopisma ukazał się również
artykuł wygenerowany przez komputer. Redakcja czasopisma, w którym
znalazł się przytaczany przez nas i C. Białczyńskiego tekst, w
roku 2014 podała się do dymisji ze względu na liczne naruszenia
etyczne, zwłaszcza w kontekście publikacji tekstów autorów
chińskich (ZOBACZ;
chcieliśmy również zweryfikować źródła przytaczane w
Wikipedii, niestety część z nich wygasła, albo nie prezentuje
treści, na które artykuł ten się powołuje). Sam zaś artykuł,
miał, wedle Cz. Białczyńskiego, być potwierdzeniem, że
hebrajskie określenie szczęki (Lehi, לחי),
którymi zabił Filistynów Samson, jak i sami Filistyni, są
protosłowianami
(ten
fragment Starego Testamentu również omawialiśmy).
Na
sam koniec tego, być może przydługiego i nudnego wywodu, zasadnym
jest postawienie pytania. Panie Czesławie, gdzie jest ten walec
historii i badań? Bo z naszego tekstu wynika, że jest on, co
najwyżej małą plastikową zabawką. Straszy nią Pan osoby, które
nie myślą w podobnych kategoriach, co Pan. Może i podobnych
artykułów będzie coraz więcej, natomiast ich poziom, warsztat
naukowy i aparat krytyczny nie pozwoli (jeżeli będą pisane przez
osoby bez odpowiedniego przygotowania i warsztatu), by ukazały się
w poważnych periodykach naukowych. Wyjątkiem będą takie sytuacje,
jak przez nas przedstawione – kumoterstwo w kwestii publikacji A.
Leszczyńskiego (redaktor naczelny „Forum Historyczno-Społecznego”
jest krewnym autora artykułu, o czym zresztą sam autor informuje w
swoich licznych wypowiedziach internetowych), promowanie własnych
tekstów w czasopismach, których jest się redaktorem naczelnym w
przypadku Wojciecha J. Cynarskiego ZOBACZ,
lub publikacje w czasopismach, o co najmniej, nadszarpniętej
reputacji i typu predatory
journal,
jak w przypadku tekstu zamieszczonego w „Advances in Athropology”.
Iście ciekawy skład tego walca… Strach się bać, naprawdę.
Gratuluję samorozwalcowania, Panie Czesławie.
Niech
pan się zastanowi panie Tanator co wy biedacy możecie teraz zrobić
przeciw Turbosłowiaństwu, skoro filmiki Tomka Bagińskiego z firmą
Allegro oparte na Mitologii Białczyńskiego mają oglądalność na
YouTube po 3- 4 miliony odsłon?! Tak panie Tanator 3 – 4 MLN!!!
I
co to ma wspólnego z fantazmatem Wielkiej Lechii? To znaczy, że
jeśli miliony uwierzą w Pańskie bzdury, to znaczy, że to prawda?
Odpowiedź brzmi nie. To smutne, że człowiek z takim
doświadczeniem, formuje tak prostackie argumenty. Zresztą są
ludzie, w tym nasi czytelnicy i my, którzy potrafią odróżnić
prawdę naukową (historyczną) od fikcji literackiej czy filmowej
opartej na baśniach, jak w przypadku serii Legendy Polskie.
To
koniec tej intelektualnej wycieczki do piaskownicy Pana
Białczyńskiego. Jak widzicie, autor w kuble piasku zmieszanego z
gnojem, ryczy, krzyczy i rzuca zabawkami w każdego, kto do niej
wejdzie. Mając już pewne doświadczenie w materii „dyskutowania”
ze zwolennikami Wielkiej Lechii, zalecamy nie wchodzenia z nimi w
bezpośrednią polemikę, ponieważ nie ma ona najmniejszego sensu.
TW
Sigillusz i spółka, tzw. Niemcy aus Oppeln
W tym długim screenie Białczyński popełnia błąd w PIERWSZYM AKAPICIE pod skomentowaniem waszej polszczyzny. Popełnia błędy również w pozostałych akapitach, ale ich nie szukałam i nie liczyłam w każdym akapicie, tylko uważnie przyjrzałam się niektórym. Np. wtrącenie „panie Tanator" powinno być oddzielone przecinkami z obu stron.
OdpowiedzUsuń„Oczywiście nie przeszkodziło to C. Białczyńskiemu, by przy tej okazji upomnieć się o własne prawa autorskie."
To jest piękne.
Może znajdźcie sobie korektora? Bylibyście jeszcze jeden poziom, tym razem językowy, nad Białczyńskim.
Zastanawiamy się nad tym. Z drugiej strony jesteśmy tylko blogiem, nasze zdolności językowe staramy się ćwiczyć, natomiast w dyskusji nad fantazmatem Wielkiej Lechii wyciągane są nam takie niuanse, a nie rzeczowe argumenty. My wytykać błędów językowych C. Białczyńskiemu nie będziemy.
UsuńKorzystam ze strony sprawdzającej pisownię on-line. Jest ich przynajmniej kilka w internecie. Wyjście tańsze, ale trzeba jeszcze sprawdzić, czy strona zrozumiała, w jakim znaczeniu używacie jakiegoś słowa itd.
UsuńAż ciężko mi uwierzyć, że zdawałoby się poważni i dorośli ludzie, którzy mają na koncie napisane jakieś książki, potrafią być bardziej zacofani umysłowo niż niektórzy dwunastolatkowie. :D
OdpowiedzUsuńArtykuł bardzo dobry. Pozdrawiam. ;) (Aczkolwiek słowo "oponent" zmieniłbym na "przeciwnik", wg mnie bardziej pasuje)
Tylko jeden mantament - nie podnośmy pseudonauki do poziomu "przkonań", bo to są zwyczajne bzdury i kłamstwa, a nie żadne przekonania.
OdpowiedzUsuńDokładnie, jak to mówią.
UsuńPrzykład "wiedzy" wg Białczyńskiego "Trzeba tworzyć własną wersje kultury i historii Polski i Słowiańszczyzny" p.
https://bialczynski.pl/2014/09/24/zasluzony-dla-wiary-przyrody-michal-sedziwoj-1566-1636/
"Nie jest do końca pewne, czy Sędziwój dokonał transmutacji ołowiu w złoto na dworze króla polskiego, wszakże zdarzenie to namalował Jan Matejko" (tamże)
Nic niezwykłego w zachowaniu Czesława Białczyńskiego nie widzę. Zachowuje się jak guru sekty. Dba o to, żeby jej członkom zaoszczędzić wątpliwości.
OdpowiedzUsuńUważam jednak, że bezpośrednia polemika z turbolechitami ma sens. Nie chodzi o to, by ich przekonać (to mało prawdopodobne), lecz o to, by się jeszcze bardziej okopali.
Robicie dobrą robotę. Życzę dużo cierpliwości. Natomiast mam jedną uwagę do powyższego teksu - niepotrzebnie, moim zdaniem, odnosicie się do kwestii niemerytorycznych związanych z adwersarzem (jego braku kultury osobistej, napastliwości, hipokryzji ect.) Przecież z każdego jego zdania wyziera oczywista prawda o kondycji psychicznej autora. Jeśli ktoś tego nie widzi to nic mu nie pomoże. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńMa Pan rację, naszym głównym i jedynym punktem odniesienia jest merytoryka. Pozwolilismy sobie jednak na pewne komentarze odpierajace zarzuty ad personam. Po tym tekscie, postanowilismy juz zaprzestac odpiwiadac na takiego typu zarzuty. Np. w najnowszym tekscie dotyczacym artykulu A. Leszczynskiego odnieslismy sie tylko do kwestii merytorycznej, ignorujac wyzwiska i pomowienia tego pana pod naszym adresem.
UsuńPrezydent Krakowa Majchrowski objął patronat nad wykładem tego Pana, to bardzo interesujące... Czy Urząd Miasta wie, co firmuje? i kogo?
OdpowiedzUsuńWydaje mi się, że Majchrowski nie wie. A powinien i to dokładnie.
Sprawę trzeba zbadać ;)
Usuń