Książka Zbigniewa Pielocha (pseud.
Krzysztof Warszyc) pt. „Pierwsi Piastowie. Nieznana historia”
jest przykrym doświadczeniem czytelniczym. Autor, jak podaje w
biogramie na tylnej okładce swojego dzieła, jest lekarzem
klinicystą,
przez
wiele lat pracował
jako
nauczyciel akademicki w Wojskowej Akademii Medycznej w Łodzi.
Obecnie
znajduje się na emeryturze,
a wolny czas poświęca na spisywanie swoich wspomnień i
popularyzowanie historii początków państwa polskiego. Recenzowana
publikacja to już czwartą pozycją w bibliografii autora na ten
temat.
Pieloch wykorzystuje dość ciekawą
konwencję na kartach swojej pracy. Pomysł jest taki, by rzekome
wieloletnie badania samego autora, jak również dostępne wyniki
badań w literaturze naukowej, przedstawić w formie opowieści
fabularnej (s. 18). Problem polega na tym, że autor korzysta głównie
z pseudonaukowych prac, a sam po prostu fantazjuje na temat istnienia
Imperium Lechitów, które miało przekształcić się w państwo
Piastów w X wieku. Na potwierdzenie swoich rewelacji podaje…
opowiadania rodzinne.
Idźmy jednak po kolei. Książkę
otwiera słowo polecenia od Jacka Jurczakowskiego, wiceprezesa
zarządu Łódzkiego Towarzystwa Przyjaciół Książki, który
zachwala wydaną publikację:
Szczególnie gorąco polecam
tę książkę, gdyż opisano w niej wiele absolutnie nie znanych
(sic! – przyp. AW) nam dotychczas faktów. Autor
pochodzi z rodziny o korzeniach sięgających dawnych rodów
piastowskich. Stąd też ma bogatą wiedzę o początkach
piastowskiej dynastii przekazywaną rodzinnie z pokolenia na
pokolenie. Od wielu lat uważnie śledzi też wszelkie nowości
naukowe i bibliograficzne z okresu wczesnopiastowskiego. Dzięki tej
wiedzy oraz pokoleniowym przekazom rodzinnym powstała obecna
publikacja. Jest to czwarta książka autora poświęcona pierwszym
Piastom. Tym razem autor zbliżył się najbardziej jak tylko jest to
możliwe do realiów tamtych czasów i pokazał jak doszło do
przejścia dawnej dynastii lechickiej w piastowską.
Książka składa się z dwóch
wstępów, siedmiu rozdziałów, zakończenia, końcowych uwag
autora, bibliografii i streszczenia w języku angielskim. Na pierwszy
rzut oka wygląda to obiecująco. Im dalej jednak w las…
Już w okresie mego wczesnego
dzieciństwa często spotykałem się z opowiadaniami rodzinnymi na
tematy historyczne, opartymi na przekazach pokoleniowych od czasu
powstania piastowskiej Polski. W czasie spotkań zawsze podkreślano
piastowskie pochodzenie rodziny i przekazywano dość szczegółową
wiedzę pokoleniową na temat pierwszych Piastów. Niekiedy tematem
rozmów były też czasy drugiej wojny światowej oraz wynikające z
tego faktu konsekwencje dla Polski i jej mieszkańców. Latem 1960
roku miało miejsce najdłużej trwające i jak się wkrótce okazało
ostatnie spotkanie mych dziadków Bolesława Pielocha i Feliksa
Piasecznego. W czasie długich wieczorów ponadtygodniowego spotkania
wspominali własne przeżycia z czasów walk z bolszewikami o wolną
Polskę oraz osobistego zaangażowania w okresie hitlerowskiej i
sowieckiej niewoli. Obaj nawiązywali też do swego piastowskiego
pochodzenia, a więc nie obyło się bez przekazów rodzinnych o
wczesnych czasach piastowskich, a także starożytnych królach
lechickich. (s. 11)
Pomylenie z poplątaniem, nie wiem
co z takich skrótów myślowych może wywnioskować czytelnik? Chyba
tylko tyle, że opowiadania przekazywane z pokolenia na pokolenie w
rodzinie Pielocha poświadczają przedmieszkowych władców? To jest
zwykła megalomania rodzinna, coś na wzór
nowożytnych rodzin magnackich, które dorabiały sobie starożytną
metrykę, twierdząc że pochodzą od znamienitych osobowości
antycznych.
Mając już pewne
doświadczenie naukowe (doktorat i sporo stricte naukowych badań i
publikacji) postanowiłem przyjrzeć się bliżej dzisiejszym
odkryciom i dostępnej literaturze tego tematu. Dotychczas brak było
pewnych informacji o życiorysach i panowaniu przodków Mieszka I co
sprzyjało powstawaniu różnych nawet najbardziej niedorzecznych
hipotez i teorii na ten temat. Niemniej aktualnie uzyskujemy już
coraz więcej wiedzy o tamtych czasach. (s. 12)
Niestety jest to przykry przykład,
jak osoba z tytułem i dorobkiem naukowym w jednej dziedzinie,
zabiera się za „badania” w obrębie innej dyscypliny, nie znając
warsztatu pracy i nie mając zielonego pojęcia o specyfice tej
dziedziny w sferze naukowej i popularnonaukowej. W jaki sposób mamy
uzyskiwać coraz więcej wiedzy o czasach przedmieszkowych? To
proste:
Obecnie jednak najwięcej
szczegółowych informacji dostarczają nam tłumaczenia starych
kronik, które zachowały się w bibliotekach krajów zachodnich
(głównie rzymskich) lub w księgozbiorach klasztorów morawskich,
macedońskich, a nawet greckich Meteorach. Dzisiaj powracają do nas
po fachowych tłumaczeniach z dawnej łaciny, starożytnej greki,
języka starocerkiewnego oraz współczesnych języków zachodnich.
Dzięki temu mamy już obecnie wiele szczegółowych danych o
powstaniu oraz rozpadzie dawnego Imperium Lechickiego i kontynuowaniu
starej dynastii lechickiej przez Piastów. (s. 13)
Rzeczywiście, tłumaczy się stare
kroniki z oryginalnych języków na języki narodowe, natomiast nie
jest to żadne epokowe odkrycie. Autor nie precyzuje, jakie to stare
kroniki w bibliotekach zachodnich się zachowały i obecnie są
tłumaczone, jak rozumiem, na język polski? Wymienia Ibrahima Ibn
Jakuba, Widukinda z Nowej Korbei i Thietmata, twierdzi również, że
informacje z kroniki Galla Anonima, Mistrza Wincentego czy Kroniki
Wielkopolskiej są niedoceniane. Autor nie ma w tym względnie racji.
Nie jest świadomy lub ignoruje fakt, że wskazane źródła znajdują
się w orbicie zainteresowań naukowców (nie tylko historyków) od
bardzo dawna. Wystarczy spojrzeć na bogatą
literaturę,
na istniejące edycje źródłowe i przekłady, etc.
Kilka razy byłem krytykowany za to,
że w swojej książce „Fantazmat Wielkiej Lechii” podaję
przypisy, w których pieczołowicie wymieniam najważniejsze prace
naukowe dotyczące danego źródła, wszystkie edycje i tłumaczenia,
co mija się z celem pracy popularnonaukowej. Zdecydowałem się na
taki zabieg właśnie z uwagi na takie twierdzenia jak Zbigniewa
Pielocha, który po prostu nie jest świadomy stanu badań, podobnie
jak zwolennicy Wielkiej Lechii, którzy posuwają się do twierdzeń
jakoby historycy nie znają/nie interesują się źródłami do
początków naszej państwowości. Jak bardzo w tym względzie mylą
się turbolechici, każdy może sprawdzić w mojej książce, może
również sięgnąć do jakiejkolwiek naukowej pracy z zakresu
średniowiecza i nowożytności. Dla bardziej ambitnych, polecam
zajrzeć do „Bibliografii Historii Polski”. Ilość powstających
prac historycznych i archeologicznych jest wręcz ogromna. Autor
powołuje się również na stare XVIII i XIX-wieczne mistyfikacje
historyczne Narkosza i Prokosza (klasyka turbolechicka) i tak mamy
cały obraz rzekomych „nowości naukowych”.
Po przeanalizowaniu wszelkich
zebranych informacji, z pewnym zdziwieniem, zauważyłem niezwykle
dokładną zbieżność wielu moich przekazów rodzinnych i opowiadań
z bardziej współczesnymi poglądami i wynikami badań naukowych.
(s. 14)
W publikacji nie zamieszczono
żadnych wyników badań naukowych, treść jest po prostu opowieścią
literacką samego autora. W jaki sposób relacje rodzinne mają
pokrywać z wynikami badań naukowych? Tego Pieloch nie potrafi
wyjaśnić.
Aktualnie nie ulega już
żadnym wątpliwościom, że Piastowie nie wzięli się znikąd, lecz
byli bezpośrednimi kontynuatorami dynastii lechickiej dawnego
Imperium założonego przez króla Sarmatę i doprowadzonego do
znacznego rozwoju za czasów jego wnuka Lecha I. (s. 19)
Nie wiadomo skąd przeświadczenie
autora, że kiedyś uważano, że Piastowie wzięli się znikąd.
Cała nauka od przeszło dwóch stuleci stara się odpowiedzieć na
to pytanie. Możliwe, że będziemy bliżej odpowiedzi, dzięki
badaniom kopalnianego DNA z grobowców Piastów? Zobaczymy.
Jeżeli spojrzymy na wczesne
czasy piastowskie z punktu widzenia pokoleń to okazuje się raptem,
że dzieli nas zaledwie czterdzieści kilka generacji. Patrząc
poprzez ten pryzmat, aż nie chce się wierzyć, że było to tak
niedawno. Dlatego też wiele przekazów rodzinnych i opowiadań, a
nawet legend, o tamtych czasach zawiera w sobie wiele niepodważalnej
prawdy. (s. 21)
Ten cytat świetnie obrazuje jeden z
elementów funkcjonowania fantazmatów historycznych. Ideowa
historia (historia życzeniowa). Nie ważne są źródła, fakty,
problemy związane z interpretacją źródłoznawczą, rzetelne
podejście do historii. Po prostu chodzi o udowodnienie nawet
najbardziej absurdalnym sposobem, że autor ma rację. Chyba jeszcze
żaden turbolechita nie starał się tego zrobić za pomocą
przekazów rodzinnych. W tej mierze, Zbigniew Pieloch jest pionierem.
Na temat etnogenezy Lechitów, autor
napisał:
Aby zrozumieć początki
dynastii piastowskiej trzeba też spróbować wyjaśnić skąd
pochodzą Lechici zwani „Leszkami”. W mojej rodzinie zawsze
podkreślano ich pochodzenie z głównej grupy lechickiej, która
wyemigrowała na tereny dzisiejszej Wielkopolski znad rzeki Lech z
terenów pogranicza dzisiejszej Austrii i Niemiec. (s. 22)
Nie mogło zabraknąć dowodów
genetycznych:
Współczesne badania
genetyczne wskazują, że Prasłowianie i ich następcy Słowianie
zasiedlili tereny od rzeki Ren na zachodzie po góry Ural na
wschodzie już 10.700 lat temu. A więc już od dawnych czasów przed
Chrystusem tereny środkowej i wschodniej Europy były licznie
zasiedlane przez plemiona pochodzenia słowiańskiego. (s.
24)
Na ten temat poświęciliśmy osobny
tekst na blogu ZOBACZ. Pojawia się również kwestia pocztu
jasnogórskiego, bzdury którą Pieloch bezmyślnie przejął z
książek J. Bieszka:
Należy jeszcze tylko dodać,
że popiersia większości królów obu dynastii lechickich
przedstawia duży obraz, który znajduje się w klasztorze na Jasnej
Górze w Częstochowie. Obraz o wielkości ponad 2,2 metra na prawie
1,4 metra nie wiadomo dlaczego został zamknięty w niedostępnej
części klasztoru i nie jest pokazywany publicznie. Zdaniem autora
ten właśnie obraz powinien znaleźć się we wszystkich
początkowych podręcznikach szkolnych i to od jego omówienia
należałoby rozpocząć podstawową edukację historyczną naszych
dzieci. (s. 28)
Na blogu (ZOBACZ) i na fanpage’u już
kilkukrotnie udowadnialiśmy, że obraz ten nie jest przez nikogo
ukrywany. Jest przykładem odzwierciedlenia staropolskiego
dziejopisarstwa, w których ukazywano również istniejące legendy
dynastyczne. Tego typu obrazowych pocztów zwłaszcza z epoki
nowożytnej mamy sporo w zasobach bibliotecznych.
Ktoś może jednak stwierdzić, że
skoro autor na wstępie zadeklarował, że zasadnicza część dzieła
to fikcyjna opowieść, to nie ma się czego czepiać. Być może
autor inspirował się wynikami prac historyków i w ten sposób
chciał spopularyzować wiedzę o naszych początkach? Rzeczywiście
w pracy Pielocha pada stwierdzenie, ze celem książki jest
popularnonaukowy wykład o naszych dziejach. Nie ma to jednak nic
wspólnego z rzetelnością. Przytoczę w tym względzie dwa cytaty:
Na temat etymologii imienia
Ziemowita (Siemowita), autor twierdzi:
Wydaje się bardzo
prawdopodobne pochodzenie jego imienia od słowa „ziemia” i
wówczas prawidłowe jest wymawianie go jako Ziemowit. W tej formie,
jako Ziemowit, imię to przetrwało do dnia dzisiejszego i jest u nas
nadal stosowane. Warto zauważyć, że nawet dzisiejsza młodzież
wita się podobnie słowem „ziomal” mówiąc po prostu: „cześć
ziomalu”. Należy jednak zauważyć, że imię jego może wywodzić
się również od dawnego prasłowiańskiego słowa siema co
odpowiada dzisiejszemu słowu rodzina. Imię to mogło więc oznaczać
witanie się w imieniu rodziny: „siema witaj”. (s. 117)
Na temat dzieciństwa Mieszka I:
Od 11 roku życia oddano go
praktycznie na wychowanie wujowi. Pod opieką księcia Mściwoja
wychowywał się i uczył w jego szkole rycerskiej w poznańskim
Chwaliszewie do 16 roku życia. W tej elitarnej szkole uczyły się
głównie dzieci książęce oraz wszystkich wojewodów. Odbywały
się tu również najbardziej znane turnieje szkolne. W tym czasie
młody Mieszko wyjeżdżał dość często razem z wujem również na
Pałuki do Lechna i Żnina, gdzie doskonalił rycerskie rzemiosło i
brał udział w młodzieżowych turniejach rycerskich. Tuż przed
pasowaniem udało mu się nawet wygrać jeden z takich turniejów.
(s. 329)
W takiej „konwencji literackiej”
utrzymana jest cała książka. Nie ma tutaj mowy o popularyzowaniu
historii, praca Pielocha to produkt pseudonaukowy. Zajrzyjmy
więc do bibliografii. Jak na deklarowane wieloletnie badania autora
i znajomość literatury przedmiotu, mamy całe 17 pozycji, z
czego 4 to poprzednie prace autora. Pieloch korzystał m.in. z
mistyfikacji Prokosza (wydanej przez Bellonę z w 2017 r., recenzja
ZOBACZ), książki Janusza Bieszka „Słowiańscy królowie
Lechii” (recenzja ZOBACZ i następne części) oraz… osobistą rozmowę
autora z przeorem klasztoru w greckich Meteorach w 1996 r.
Autor co prawda wymienia m.in. pracę Przemysława Urbańczyka
czy Sławomira Kopera, jednak w żadnym wypadku nie potwierdzają tez
stawianych przez autora.
Podsumowując, Zbigniew Pieloch ma
poważne problemy z rozróżnieniem historii faktograficznej od
historii wymyślonej przez samego siebie. Niestety wywody autora,
często pozbawione logiki, rzetelności i obiektywizmu sieją jedynie
dezinformację. Książka nie ma nic wspólnego z
popularyzowaniem wiedzy historycznej. Nie prezentuje żadnych nowych
analiz źródłoznawczych, ani odkryć archeologicznych. Nie omawia
hipotez, ani poglądów naukowców. Autor po prostu nie rozumie czym
jest rzetelne badanie historii, dlatego ucieka w słabą zresztą
beletrystykę. Jedynym pozytywem publikacji jest to, że autor nie
posuwa się w dywagacjach do snucia teorii spiskowych o zabarwieniu
antyklerykalnym i
antysemickim, co w przypadku fantazmatu Wielkiej Lechii jest częścią
składową tego zjawiska.
Łódzkie Towarzystwo Przyjaciół
Książki powinno baczniej przyglądać się jakie książki polecają
swoim czytelnikom i nie udzielać rekomendacji autorom, którzy
szkodzą rzetelnej popularyzacji nauk historycznych.
(aw)
ZOBACZ POPRZEDNIE TEKSTY Z SERII:
POLECAM KSIĄŻKĘ FANTAZMAT WIELKIEJ LECHII. W Księgarni Empik trwa promocja.
Jak już w samym tytule pojawia się fraza "nieznana historia"
OdpowiedzUsuńto jest pewne ,że nic nie zostanie wyjaśnione ,kolejna opowieść
" z mchu i paproci " a już kuriozalne jest to ,że w rodzinie
utrzymana jest jakaś tradycja sięgająca przodków samego Mieszka ,że
też przed autorem ( ojciec czy dziadek) jakoś tą sensacyjną wiedzą
się nie podzielił ?
Trzeba docenić, że autor zapłacił wydawnictwu za wydanie jego książki. Teraz każdy tak może. "Demokratyzacja" wiedzy w praktyce.
OdpowiedzUsuńBardzo zachęcacie, by kupić to coś. Chciałem już poprzednio, aby się pośmiać, a to już sugeruje, że może być bardzo dobre :P. Chociaż, nie wiem, jest chociaż trochę śmiesznie, czy tylko głupio? Bo mi pan Pieloch przywodzi na myśl Jaksę Marcinkowskiego, aż by kusiło, by mu jakąś "kronikę" podrzucić :P
OdpowiedzUsuńA drogie to... Już miałem zamiar kupić, ze względu na "rewolucję" w metodach badawczych (badać starożytność na podstawie opowieści dziadków... - sądzę zresztą, że żadnych opowieści nie było, autor wyssał je sobie z paluchów). Ale to kosztuje w okolicach 35 zł, to za to mam całkiem porządnie wydaną dobrą literaturę...
OdpowiedzUsuń