W sprawie metod badawczych Janusza Bieszka. Droga dowodowa. Część 8: Ocena książki "Słowiańscy królowie Lechii"
Reasumując wszystkie przytoczone uwagi w
poprzednich siedmiu częściach recenzji książki Janusza Bieszka Słowiańscy królowie Lechii (cz. 1–7),
należy stwierdzić:
1) Skoro J. Bieszk twierdzi, że najważniejsze
są źródła, to po co w takim razie uprawiać historię? Po co w ogóle pisać
książki, skoro są źródła? Autor postuluje aby każdy miał dostęp do najcenniejszych
rękopisów, co w praktyce jest całkowicie niemożliwe z wielu względów.
Przede wszystkim z uwagi na bezpieczeństwo
źródeł z epoki. Każdy zorientowany w zbiorach bibliotecznych w Polsce wie, ileż
było kradzieży cennych dla historii polskiej i światowej kultury rękopisów i
starych druków. Kradziono całe dzieła, wyrywano składki lub pojedyncze
stronice. Najsłynniejsza, nie wyjaśniona do dziś kradzież miała miejsce w
Krakowskiej Bibliotece PAN w listopadzie 1998 r., kiedy to „człowiek z ulicy”
zamówił do czytelni pierwsze wydanie dzieła Mikołaja Kopernika z 1543 r. O obrotach sfer niebieskich. Złodziej
wyjął druk z oprawy i pod pozorem wyjścia do toalety, wyszedł z biblioteki. Do
dziś nie znaleziono tegoż cennego egzemplarza, podobnie zresztą jak złoczyńcę,
który tego dokonał. O wydźwięku tej sprawy, niech świadczy fakt, że pomimo
upływu lat – dalej kradzież ta elektryzuje krakowskie środowisko naukowe. ZOBACZ
W kradzieże cennych druków zaangażowani byli
również (i niestety) profesorowie. Wystarczy podać przykład nieżyjącego już
Profesora Stanisława Szczura, wybitnego mediewisty. Cały ten wywód zmierza do
tego, że pomimo postępu technologicznego – bramek jak w supermarkecie przy
wejściu i wyjściu z bibliotek naukowych, monitoringu, znaczenia zabytków piśmienniczych
różnymi czipami, zasady udostępniania zbiorów specjalnych zawsze będą
rygorystyczne. Mogą z nich korzystać tylko pracownicy naukowi, ewentualnie
doktoranci i studenci. Zdaje się, że jest to przysłowiowa „sól w oku” J.
Bieszka, który przecież żadnym pracownikiem naukowym nie jest, więc nie
zostałby dopuszczony do pracy nad żadnym rękopisem z epoki. Każda placówka
głównych bibliotek w Polsce ma za zadanie popularyzowanie swoich zbiorów
społeczeństwu – dlatego organizowane są liczne wystawy tematycznie, gdzie
prezentuje się zbiory, wydawane są również katalogi i albumy zbiorów (nie ma
więc mowy, jak sugeruje to w książce J. Bieszk, że biblioteki ukrywają jakieś
rękopisy).
2) Autor miejscami sam sobie przeczy
zwłaszcza w przypadku kategoryzowania zaborców na złego (Niemców, których
uosobieniem jest Joachim Lelewel!) oraz dobrego (Rosjan), tylko i wyłącznie z
uwagi na pochlebne przyjęcie prac kolekcjonera Tadeusza Wolańskiego.
3) Pomimo licznych zapowiedzi w różnych
miejscach swojej książki, autor nie wyjaśnia żadnej z postawionych tez. Jego
argumentacja jest płytka, powierzchniowa, operująca na stereotypach i własnym
widzimisię [tzw. piętrowe hipotezy: Kronika Prokosza jest wiarygodna, ponieważ
nieuznawana była przez niemieckiego zaborcę, wiarygodność kroniki krytykował
Joachim Lelewel, ale z uwagi na swoje pochodzenie – austriackie – jego opinia
służy niemieckiej historiografii (sic!)]. J. Bieszk nie stosuje żadnej metody
badawczej.
4) Nie wykorzystuje całej dostępnej
literatury naukowej, którą w skrócie wykazaliśmy, a jedynie opiera się na starych
opracowaniach i edycjach XIX-wiecznych, które w postępie nauce (o który autor
sam ponoć zabiega) są anachroniczne.
5) Od strony stylistycznej i interpunkcyjnej,
książka pozostawia wiele do życzenia. Kompromituje to redakcję wydawnictwa.
6) Autor podchodzi do historii roszczeniowo,
czego dowodem niech będą uwagi J. Bieszka na temat anonimowości kronikarza
zwanego Gallem (miał się nie podpisać, bo… ukrył prawdę o istnieniu Lechii), czy
pretensji do Encyklopedii PWN o niezamieszczenie biogramu Tadeusza Wolańskiego.
Kończąc, Janusz Bieszk w swojej książce Słowiańscy królowie Lechii nie udowodnił
niczego. Jego praca posiada niezliczoną liczbę katastrofalnych (w wielu
przypadkach szkolnych) błędów. Pokazaliśmy tylko pewną część błędów, a nie
wszystkie, bo jest ich zdecydowanie za dużo. Lektura książki autora może tylko
i wyłącznie wprowadzić czytelnika w błędne przeświadczenie, co w przypadku
młodego odbiorcy może mieć kolosalne znaczenie w jego rozwoju i ukształtowaniu
świadomości historycznej.
Na tym kończymy naszą drogę dowodową.
Pierwotnie wykazanie błędów merytorycznych miała dotyczyć również niedawno
wydanej książki J. Bieszka Chrześcijańscy
Królowie Lechii. Publikacja ta nie mieści się jednak w obszarze procesu dowodowego,
gdyż zawiera jeszcze więcej błędów, jak w Słowiańskich Królach Lechii, że nie należy jej traktować jako
książki historycznej.
redakcja
Ocena
książki Słowiańscy królowie Lechii redakcji
Sigillum Authenticum:
0/5
Zobacz poprzednie części recenzji:
Obywatelska korekta:
OdpowiedzUsuń,,(nie ma więc mowy, jak sugeruje to w książce J. Bieszk, że biblioteki urywają jakieś rękopisy)." Ukrywają.
Dziękujemy, poprawione.
UsuńCiekawe czy J. Bieszk przeczyta wszystkie 8 części. Szczególnie te ostatnie. Czy obraził się i dał bana temu blogowi :p
OdpowiedzUsuńA co ma zrobić Janusz Bieszk? Wydać kolejną książkę "Moje brednie o Lechitach. Wyznania ignoranta."?
OdpowiedzUsuńŚwietny tytuł. Jednak byłoby to zbyt wielkim wyzwaniem.
UsuńSerwus. Nie zgadam się z oceną recenzowanej książki - jest zdecydowanie za wysoka! Czekam na poprawioną ocenę z punktami ujemnymi. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńNo i chyba da się podeprzeć Lechitami, że tak ogromna i rozwinięta cywilizacja (kosmiczna pewnie) znała liczby ujemne, więc można dawać ujemne oceny!
UsuńNo i Lechici byli tak rozwinięci cywilizacyjnie, że znali liczby ujemne i niewymierne, więc możesz im dawać nawet -e!
Usuń