Pan
Jakub Linetty zwrócił się do nas z propozycją opublikowania na
naszych łamach, Jego odpowiedzi, a raczej sprostowania na „krytykę”
Czesława Białczyńskiego. Pisaliśmy o tym TUTAJ i
TUTAJ. Niniejszy
tekst Pana Jakuba znajduje się również w serwisie Adacemia.edu
ZOBACZ
Jakub
Linetty ©
Jeszcze
trudniejsza teraźniejszość archeologii – czyli o fantazmatach,
konfabulacjach, nieprawdach i nadinterpretacjach w „krytyce”
Czesława Białczyńskiego
W
sprawie mojego artykułu „Trudne początki archeologii –
odkrycia, interpretacje, nadinterpretacje w dociekaniach
archeologicznych Tadeusza Wolańskiego (1785-1865)”, Museion
Poloniae Maioris, t. II, 2015, s. 103 – 125.1
Odpowiedź
Czesławowi Białczyńskiemu2
Poziom
czytelnictwa w Polsce, jak powszechnie wiadomo, jest zatrważająco
niski. Smutną konsekwencją tego jest wtórny, a niekiedy zupełnie
pierwotny analfabetyzm, względnie półanalfabetyzm. Uzupełnijmy to
niskim poziomem kształcenia na wyższych uczelniach, a uzyskamy
fatalny obraz słabego wykształcenia polskiego społeczeństwa. Ten
brak wykształcenia zbiera żniwo także, a może przede wszystkim w
karierach rozmaitych teorii pseudonaukowych. Do tego nurtu należą
zyskujące coraz szersze grono zwolenników różne teorie
„lechickie” lub „turbo słowiańskie”. Podobną popularność
zyskują teorie pseudonaukowe wywodzące ziemską cywilizację od
kosmitów. Niestety współcześnie, także za sprawą Internetu,
coraz więcej ludzi uznaje za prawdziwe teorie rodem z twórczości
dana Browna lub Dänikena. W podobnym duchu pisze pan Czesław
Białczyński, który nawet zdobył już pewną niesławę w
promowaniu podobnych, oderwanych od ustaleń historyków, rojeń. I
nie byłoby w tym nic złego, gdyby pan Białczyński pozostawał w
konwencji literatury fantastycznej. Jednakże usilnie stara się
przedstawić swoje pseudokoncepcje jako prawdę historyczną. Pan
Białczyński jest z scenarzystą, pisarzem, twórcą kilku opowiadań
i powieści3.
Z wykształcenia nie jest historykiem. Brakuje mu dorobku w zakresie
badań historycznych i archeologicznych. Dlatego też trudno byłoby
choćby nazwać go historykiem –amatorem. Trafniejsze jest
określenie pseudo – historyk, choć metody „krytyki” w
omawianym tekście Białczyński stosuje typowo hochsztaplerskie.
Podkreślam to nie z tego powodu, aby wykluczać Białczyńskiego z
dyskursu naukowego. Przeciwnie – sądzę, że powinniśmy
przyglądać się temu nie kto mówi, lecz co mówi. Jednakże pewne
punkty „krytyki” Białczyńskiego można jedynie zrozumieć
pamiętając o tym, że nie posiada on wykształcenia historycznego,
ani doświadczenia w badaniach w tym zakresie4.
Po
tym krótkim wprowadzeniu, zmierzając od właściwych odpowiedzi na
„zarzuty” Białczyńskiego, pragnę zaznaczyć, że będę
ustosunkowywał się jedynie do konkretnych zarzutów pod moim
adresem lub pod adresem mojego tekstu. Nie jestem zwolennikiem jego
„metody holistycznej”, którą po zaprezentowanej
„krytyce” należałoby rozumieć jako wypowiadanie się na każdy
temat, najlepiej od rzeczy. Pozwalam sobie na taki ostry osąd,
gdyż z lektury „krytyki” Białczyńskiego wnoszę, że albo nie
przeczytał więcej niż kilka akapitów mojego artykułu, albo nie
przeczytał go ze zrozumieniem. Nie chcę rozstrzygać tu, czy
Białczyński ma problem czytaniem, czy rozumieniem.
O
autorze
Rozpoczynając
„krytykę” mojego artykułu, poświęconego działalności
Tadeusza Wolańskiego Białczyński zaznaczył, że na przykładzie
mojego tekstu chce zilustrować oportunizm naukowy, rzekomo
wszechobecny na polskich uczelniach.
„Jeżeli
ktoś ma ochotę prześledzić analitycznie w jaki sposób metodami
oportunizmu naukowego potwierdza się w XXI wieku tezy autorów z
wieku XIX i XX to poniższy artykuł jest doskonałą tego
ilustracją”
Powyższy
cytat jest zdaniem rozpoczynającym tekst Białczyńskiego.
Zostawiając na marginesie oczywiste uprzedzenie względem autora i
„krytykowanego” tekstu można potraktować to jako postawioną
przez Białczyńskiego tezę. Otóż przedstawia on mnie jako
oportunistę i mój tekst jako „doskonałą ilustrację” owego
oportunizmu. Według słownika języka polskiego PWN oportunista
to „człowiek bez zasad, przystosowujący
się do okoliczności dla doraźnych osobistych korzyści”5.
A zatem zarzuty pod adresem autora i artykułu są bardzo poważne.
Ale proponuję przyjrzeć się uzasadnieniu tej tezy przez
Białczyńskiego – w jaki sposób dowodzi rzekomego mojego
oportunizmu? Czy dowiódł zmienności moich opinii w zależności od
uwarunkowań ekonomicznych? Politycznych? Może wykazał, że jako
autor uzyskałem jakieś korzyści bardziej lub mniej doraźne za
takie a nie inne stanowisko wyrażone w artykule? Otóż nic z tych
rzeczy. Białczyński nie podjął nawet próby dowodzenia mojego
oportunizmu. Jednakże nawet gdyby próbował byłoby to zadanie
trudne, ponieważ moje opinie naukowe uzależnione są jedynie od
faktów i wnioskowania. Badania nad życiorysem Wolańskiego i
„krytykowany” przez Białczyńskiego artykuł nie przysporzył mi
też żadnych korzyści, a jedynie kosztów pokrywanych z prywatnych
środków. Artykuł ten powstał zatem pro bono i nie miał
przełożenia nawet na punktację w trakcie moich studiów
doktoranckich. Niestety dla Białczyńskiego mój oportunizm to nie
teza, którą należy udowodnić, a aprioryczne
założenie. Zatem Białczyński w
swoim tekście chce dowieść zakładanego oportunizmu w świecie
naukowym za pomocą zakładanego oportunizmu pojedynczego autora.
Błędne koło.
Zatem zamiast z tezą mamy do czynienia ze zwykłą konfabulacją…
do której oczywiście żadne uzasadnienie nie jest konieczne.
Białczyński zabawił się także we wróżbiarstwo za pięć
groszy. Snuje bowiem wizję mojej przyszłości:
Mało
tego, dzięki temu oportunizmowi będzie niedługo uchodził za
wykładowcę „doskonałego”, za pedagoga „najwyższej klasy”,
a także będzie mnożył publikacje (podobnej jakości) co uprawni
decydentów do przedstawiania go jako wnoszącego „cenny wkład”
w naukę, jako osobę, której po prostu „należy się” tytuł
naukowy.
Tu
należy się uwaga, że nie znam Białczyńskiego, nigdy nie miałem
okazji go widzieć, ani korespondować. Inne zarzuty, stawiane mi
przez Białczyńskiego dowodzą, że nie zadał sobie żadnego trudu,
aby dowiedzieć się czegokolwiek o autorze „krytykowanego”
artykułu. Białczyński widzi mnie jako część środowiska
akademickiego, które uzależnione jest od zagranicznych grantów,
systemu punktowego i „pozwala trwać
na pozycji wykładowcy uniwersyteckiego, a w zasadzie zbijać bąki
przez całe lata, szkodząc polskiej nauce i środowisku naukowemu i
wykorzystując polskiego podatnika, który na te pseudonaukę
humanistyczną łoży swoje pieniądze”.
W
innym miejscu Czesław Białczyński wylewa żale w związku z moim
życzeniem, aby skany mojego artykułu, które naruszały moje prawa
autorskie i prawa czasopisma, zastąpił cytatami (co było w świetle
słów Białczyńskiego szalenie trudnym przedsięwzięciem).
Białczyński pisze:
Zapewne
nie ułatwi to czytelnikom śledzenia wątków krytyki i
polemiki. Nie
jest to też na pewno ze strony państwowej instytucji ułatwienie
społecznej krytyki ani publicystyki, lecz jej utrudnienie. Czy
wyższe uczelnie i ich pracownicy są finansowani z pieniędzy
podatników?
Mamy
tu kolejny przykład, w którym Białczyński mija się z prawdą
(niestety nie jest to ostatni przykład). Nie jestem bowiem ani
państwową instytucją, ani pracownikiem wyższej uczelni
finansowanym z pieniędzy podatników. Afiliacja podana na tekście
wynika wyłącznie z tego, że byłem doktorantem na wyższej
uczelni. Histeria Białczyńskiego nie jest uzasadniona zatem z dwóch
powodów: 1. nie mam obowiązku do darmowego dzielenia się
efektami mojej pracy 2. Artykuł jest dostępny (dzięki mojej
dobrej woli) za darmo pod linkiem w przypisie6.
Ale
Białczyńskiemu to nie wystarcza. Rości sobie prawa do pobierania i
dystrybucji owoców pracy innych ludzi.
Zarzuty,
jaki mi stawia Białczyński: pobieranie międzynarodowych grantów,
finansów z publicznych pieniędzy, a przede wszystkim związanego z
tym oportunizmu są niedorzeczne, ale również zaskakujące
ze strony osoby, która pobierała stypendium rządu PRL7.
Posługując się metodą Białczyńskiego można byłoby w tym
stypendium doszukiwać się źródeł jego antyklerykalizmu, niechęci
do zachodu, czy zwykłego rusofilstwa (czego dowodem jest powtarzanie
kuriozalnych tekstów o powiązaniach języka etruskiego z ruskim za
kremlowskim portalem Sputnik8).
W
komentarzu pod własnym tekstem Białczyński nazwał mnie także
Allo
Allo germanofilem.
Jestem
ciekaw uzasadnienia tej interesującej, lecz dość kuriozalnej
wypowiedzi. Jako podsumowanie tej części chciałbym zacytować
wypowiedź Białczyńskiego z omawianej krytyki:
Można
kogoś nie lubić lub nie cenić – ale prywatnie, NIE MOŻNA
– gdy się go poddaje krytyce naukowej.
Szkoda, że Białczyński
zapomniał o tym pisząc omawianą „krytykę”!!
O
artykule
W
następnej części naszej odpowiedzi zajmiemy się „zarzutami”,
jakie Białczyński skierował pod adresem mojego artykułu (niekiedy
imputując mi poglądy, których nie wygłaszałem nie tylko w
artykule, ale także w żadnym innym tekście). Mój artykuł, Trudne
początki archeologii – odkrycia, interpretacje i nadinterpretacje
w dociekaniach Tadeusza Wolańskiego (1785-1865), ukazał się na
łamach młodego, ale interesującego rocznika „Museion Poloniae
Maioris” w 2015 roku. W zamyśle miał on przybliżyć postać
Tadeusza Wolańskiego, jednego z najbardziej aktywnych wielkopolskich
archeologów I połowy XIX wieku. Podjąłem się napisania tego
artykułu z tego względu, że postać Wolańskiego jest w dużym
stopniu zapomniana. Pojawia się wprawdzie w rozmaitych tekstach
(poważniejszych, lub mniej poważnych), ale od dawna nie ustalono o
jego badaniach i życiorysie nic nowego. Przeciwnie – porównując
starsze i młodsze wzmianki o jego działalności można mieć
wrażenie, że wiedza o Wolańskim się pomniejsza.
Taki
o to artykuł wybrał Białczyński, aby wykazać oportunizm polskiej
nauki. Wykazaliśmy, że założenie to jest zupełnie błędne.
Przyjrzyjmy się teraz konkretnym zarzutom Białczyńskiego
dotyczącym mojego artykułu. Na początku Białczyński cytuje kilka
jego fragmentów. Są to fragmenty, w których przedstawiałem
opinie, jakie wyrażali o Wolańskim wcześniejsi badacze dziejów
archeologii. Jest to zupełnie oczywisty zabieg mający zadośćuczynić
zaprezentowaniu stanu badań na początku każdej pracy
naukowej. Zaprezentowałem opinie Józefa Kostrzewskiego, Jerzego
Gąssowskiego, Andrzeja Abramowicza i Zbigniewa Skroka. Opinie te,
uznające Wolańskiego za fantastę, a jego dorobek naukowy niemal w
całości za bezwartościowy, różniły się między sobą jedynie
detalami. Przytoczyłem je mając na celu dwie kwestie: przedstawić
aktualne opinie, jaką dzisiejsza nauka wypracowała w
stosunku do Wolańskiego. Czyli stanowi to punkt wyjścia do
właściwej treści mojego artykułu. Jak wspomniano – cytaty te
stanowią jedynie punkt odniesienia do własnych rozważań.
Przytoczenie ich nie oznacza tego, że się z nimi zgadzam!!! Co
ciekawe, Białczyński robiąc zarzut z tego, że cytuję cudze
prace, sam także je zacytował. Ta dość oczywista sprawa
okazała się niezrozumiała dla Białczyńskiego, który z faktu
zacytowania we wstępie artykułu wspomnianych badaczy wyciągnął
wniosek:
Cytuję
powyższy fragment by uzmysłowić metodę pisania tej pracy. Widać
to dobrze od samego początku, będzie nią bezrefleksyjne
powtarzanie cudzych sądów. Czyli esej literacki, kompilacja sądów
innych autorów z zamierzchłej przeszłości.
Białczyński
albo świadomie manipuluje faktami, albo przeczytał wyłącznie
pierwsze półtorej strony mojego artykułu. Białczyński zupełnie
zignorował właściwą jego treść, w której poddałem te opinie
weryfikacji i wchodziłem z nimi w polemikę. Część z tych
poglądów uznałem za uzasadnione, a część nie. Ale Białczyński
oszczędzał na uczciwości intelektualnej i „krytykując” mój
artykuł, zupełnie pominął zasadniczą jego treść. O konkretnych
przypadkach postaram się napisać w dalszej części niniejszej
odpowiedzi.
Białczyński
podważał zasadność cytowania tych wypowiedzi, twierdząc, że są
już nieaktualne:
Mnie
się wydawało, że nauka współczesna to nauka XXI wieku, a tutaj
mamy dyskredytujące Wolańskiego cytaty z pierwszej połowy wieku
XX. Czy rzeczywiście nie
zdarzyło się przez 100 lat
nic co zweryfikowałoby opinię współczesnego historyka
archeologii?
Ostatnie
zdanie zakrawa na kpinę. Czytelnik może zwątpić, czy Białczyński
zna rachubę lat stosowaną w świecie zachodnim. Od najstarzej
cytowanej pracy Józefa Kostrzewskiego minęło zaledwie 59 lat!!!
Aby zaokrąglić je do 100 lat, trzeba iście lechickiej
matematyki9.
Oczywiście zarzut jest zupełnie nietrafiony, ponieważ o
aktualności poglądów w nauce nie decyduje wiek. Mamy przykłady
starszych a wciąż aktualnych poglądów, wystarczy wspomnieć o
Koperniku, czy Darwinie. Co więcej – tylko niektóre dziedziny
historiografii cieszą się stałym, dużym zainteresowaniem badaczy.
Działalność Wolańskiego do takich zagadnień nie należała.
Tematyka ta była podejmowana jedynie sporadycznie. Wystarczy
przypomnieć, że spuścizna po Wolańskim jest nadal niepublikowana
i słabo znana. Natomiast prace i publikacje naukowe były doskonale
znane już Kostrzewskiemu, więc pod tym względem miał
wystarczający materiał do ocenienia jego działalności.
W
dalszej części Białczyński polemizuje z poglądem Kostrzewskiego,
który ocenił dorobek Wolańskiego jako bezwartościowy.
Profesor
Kostrzewski mógł w 1958 roku napisać o Wolańskim, że jego praca
jest naukowo bezwartościowa, bo wtedy nikomu nie śniło się to co
współczesna lingwistyka odkrywa i co piszą dzisiaj naukowcy np. na
uniwersytetach w Słowenii, których zresztą cytują naukowcy z
Gdańska, mianowicie, że „etruski można odczytywać jako język
słowiański”, albo to co twierdzą naukowcy z Macedonii, że:
„drugi, środkowy napis na egipskim Kamieniu z Rosetty zawiera
wyrazy słowiańskie a nie koptyjskie”. Profesor Kostrzewski nic
nie wiedział o wynikach badań genetycznych, które naszych
genealogicznych przodków lokują w Europie już 10.000 lat p.n.e.
Nie będę polemizował
z „widzeniami” pisma słowiańskiego w alfabecie etruskim i na
kamieniu z Rosetty pozostawię to zadanie komuś z lepszym poczuciem
humoru, być może zawodowym satyrykom. Być może Kostrzewski
postąpiłby podobnie. Mnie zaintrygowało ostatnie zdanie
zacytowanego fragmentu. Przyznam, że nie mam zielonego pojęcia
dlaczego tego rodzaju sensacje miałyby wpłynąć na zmianę opinii
Kostrzewskiego (twórcy teorii autochtonicznej pochodzenia
Słowian!!!) na ocenę dorobku Wolańskiego. Nie przeszkadza to
Bialczyńskiemu, aby poglądy Kostrzewskiego w całości odrzucić:
powtarzanie
tego samego sądu w roku 2016 jest
już kompletnym kuriozum, bo od co najmniej dziesięciu lat toczą
się badania genetyczne, które przyznają udział Słowian chociażby
także w kulturze etruskiej (nadadriatyckiej i naddunajskiej
nieprzerwanie od 10.000 lat).
Nie wiem na jakie
badania naukowe Białczyński się w tym punkcie powołuje, ale
badania genetyczne nie mówią nic o wspólnotach kulturowych
a biologicznych. Na marginesie - krytykowany artykuł został
opublikowany w 2015, a nie w 2016 roku. Dalej twierdzi
Białczyński, że:
Ten
nowy fakt zmienia zdecydowanie recepcję dokonań Tadeusza
Wolańskiego, który był (jak się dzisiaj okazuje) prekursorem
odczytywania run etruskich po słowiańsku.
Powtarzanie po dwóch
stuleciach bzdur z lamusa, okraszonych rzekomymi dowodami z
nauk przyrodniczych (z pogwałceniem wszelkiej metodyki i metodologii
badań) wcale się nie przyczyni do reanimacji tych bzdur – a za
takie należy uważać teorie o słowiańskim rodowodzie języka
etruskiego. Warto dodać, że w tym przypadku upływ czasu wcale nie
działa w oczach Białczyńskiego na niekorzyść tych
słowianofilskich fantazmatów. Zatem przydybaliśmy
Białczyńskiego na stosowaniu podwójnych standardów.
Swój mętny wywód o
opiniach Kostrzewskiego i Abramowicza zakończył Białczyński
wypowiedzią:
Kwestionowanie
uznania jakim cieszył się Wolański w kręgach międzynarodowej
nauki przez Abramowicza, który sprowadza je do umiejętności
przemawiania i zjednywania sobie słuchaczy, a także
podważanie przez Autora artykułu
faktu owego uznania, co jakoby było potwierdzone tylko tzw.
nekrologiem zamieszczonym, było nie
było jednak, w czasopiśmie naukowym owego okresu, to znów
literatura, a nie żadna nauka. To co najwyżej nadużycie, które
lekceważy opinie innych świadków tamtych czasów i autorytet pisma
naukowego z tamtych czasów. Czemu to właściwie ma służyć? Może
uzasadnieniu własnych tez Autora, który jest wyznawcą
allochtonistycznej wizji przybycia
Słowian z bagien nadprypeckich w V
wieku i dokonania podboju Rzymu przez dziką tłuszczę przy pomocy
motyk.
Poświęcimy
tej wzmiance trochę więcej miejsca, ze względu na dużą ilość
przeinaczeń, nieprawd i manipulacji. Zaczniemy od ostatniego
zdania w powyższej wzmiance, w którym Białczyński dał popis
nieuczciwości. Przypisał mi bowiem opinię, której nigdy
nie wygłosiłem!! Co więcej, drugą część przypisywanej mi
opinii zdecydowanie odrzucam. W świetle mojej wiedzy bowiem
Słowianie nie dokonali podboju (może lepiej zdobycia) Rzymu w
ogóle!! W sprawie przypisywanej mi teorii allochtonicznej, to trzeba
wyjaśnić, że nigdy nie wygłaszałem swojej opinii w kwestii
pochodzenia Słowian, zatem wiedza Białczyńskiego na ten
temat jest po prostu żadna. Jako przedstawicielowi ośrodka
poznańskiego bliska jest mi teoria autochtoniczna, sformułowana
jeszcze przez odsądzanego od czci przez Białczyńskiego Józefa
Kostrzewskiego. Sądzę jednak, że teoria allochtoniczna jest także
pełnoprawną teorią wyjaśniającą kwestię pochodzenia Słowian.
Na marginesie – w nauce, w tym w archeologii i historiografii nie
wyznajemy żadnych teorii, a jedynie opowiadamy się za którąś
na podstawie dowodów.
Białczyński
mylnie ocenił wypowiedź Abramowicza. Historyk archeologii nie
kwestionował uznania (choć może lepiej powiedzieć sympatii),
którą cieszył się Wolański w międzynarodowych kręgach.
Przypisywał je jedynie oryginalnemu stylowi Wolańskiego.
Abramowiczowi chodziło o zdolności epistolograficzne, a nie
umiejętność przemawiania, o czym napisałem wyraźnie na s. 104.
Dalsza część zdania, w której Białczyński przypisuje mi
„podważanie […] faktu owego uznania” to już kompletna bzdura.
W moim artykule nie znajduje się tego rodzaju moje stwierdzenie.
Więc zarzut nadużycia pod moim adresem jest bezzasadny.
Przeciwnie, udokumentowałem powiązania naukowe Wolańskiego,
poświęcając temu zagadnieniu nawet osobny podrozdział.
Zamieściłem także dwa listy pisane do Wolańskiego: od ks. Józefa
Dydyńskiego i Carla Christiana Rafna. Co więcej, w artykule
podjąłem polemikę ze stwierdzeniem Abramowicza, dowodząc, że
powiązania Wolańskiego były spowodowane nie tylko jego
zdolnościami epistolograficznymi, ale także pewną znajomością
wartości zabytków (kolekcjonerską) oraz powiązaniami rodzinnymi i
towarzyskimi. Wspominając o korespondencji Wolańskiego z Rafnem
napisałem z s. 113: W tym konkretnym przypadku to nie
zdolności epistolograficzne Wolańskiego wpłynęło na
zażyłość z Thomsenem, ale najprawdopodobniej wspólne
zainteresowania numizmatyczne, zwłaszcza
zamiłowanie do skandynawskich zawieszek brakteatowych. Nie
oznacza to, że teorie snute przez Wolańskiego spotkały się z
akceptacją jakiegokolwiek środowiska naukowego. Białczyński po
raz kolejny dał popis niezrozumienia i nieznajomości artykułu,
który „krytykuje”.
Następnie
Białczyński jakby zapomniał o „krytykowanym” tekście i zająć
się rozprawą z poglądami Zdzisława Skroka. Opinię Skroka o
Wolańskim przytoczyłem, opatrując krytycznym komentarzem, ponieważ
w jego tekście tym znalazło się kilka nieścisłości. Białczyński
tego zupełnie nie odnotował. Przeszedł natomiast do krytyki
Skroka, prezentując jego rozmowę z R. Geremkiem. Co ten zabieg miał
na celu wie chyba jedynie sam Świętowit zbruczański Urojony.
Po wtręcie ze Skrokiem Białczyński powrócił do zarzuconego wątku
powiązań Wolańskiego.
Proszę
poniżej zwrócić uwagę na listę obdarowanych brakteatami osób,
które wspierały finansowo działalność Tadeusza Wolańskiego i
jego poszukiwania – we wstępie Autor twierdził , że rozległe
kontakty międzynarodowe Wolańskiego to mit oparty wyłącznie na
nekrologu.
Białczyński
ponownie przypisał mi wymyślone przez niego stwierdzenie, jakoby
kontakty Wolańskiego były mitem. Wcześniej Białczyński pisze o
kwestii rozdzielenia znaleziska ze wsi Chełmce, odkrytego w 1822
roku. Wolański rozdzielił to znalezisko pomiędzy różnych
zaprzyjaźnionych kolekcjonerów i badaczy. Wśród osób
obdarowanych wymienił Christiana Jürgensena Thomsena, Izabellę
Czartoryską, Tytusa Działyńskiego i innych. Być może wzmianka ta
jest śladem po nieformalnej sieci wymiany zabytkami wśród
ówczesnych kolekcjonerów. Natomiast stwierdzenie Białczyńskiego,
że osoby te wspierały finansowo działalność Tadeusza
Wolańskiego, nie ma oparcia w żadnych źródłach, a więc
jest zazwyczaj nieprawdziwe. Słowa Wolańskiego, że
obdarowani zwykli go wspierać odnosi się zapewne do wymiany
książkami i zabytkami. Na podstawie takich materiałów,
podesłanych przez Thomsena Wolański napisał książkę „Odkrycia
najdawniejszych pomników narodu polskiego” z 1843 roku10.
Przy kontaktach Wolańskiego z Thomsenem warto poświęcić trochę
więcej uwagi. Duński badacz był twórcą systemu trzech epok,
który wydzielając epokę kamienia, brązu i żelaza, tworzy do
dzisiaj zrąb periodyzacji pradziejów w archeologii. Wolański jest
jedynym Polakiem, będącym na liście korespondentów Thomsena11.
W pismach Wolańskiego, pomimo wielu lat znajomości z Thomsenem, nie
ma śladu znajomości tego systemu. To nienajlepiej świadczy o jego
horyzontach poznawczych. Znajomość Wolańskiego z Thomsenem stała
się źródłem kolejnych konfabulacji Białczyńskiego:
I
co? Ten sam Thomsen, o którym z takim uznaniem wyraża się profesor
Kostrzewski. Tym razem nie zasługuje on na uwagę Autora jako
autorytet naukowy wspierający odkrycia T. Wolańskiego? Za to autor
zamieszcza w tekście wizerunki owych brakteatów godnych uwagi i
artykułu Duńczyka, z dopiskiem „rzekome”. Nie byłoby
przyzwoiciej wciąż jednak dać znak zapytania, lub
sformułowanie „prawdopodobnie błędnie rozpoznane”? Z całego
tego zamieszczonego spisu osób wyciągnąłbym jednak inne wniosek
niż Autor – Wniosek o powszechnym uznaniu T. Wolańskiego za
autorytet w sprawie starożytności słowiańskich. Czy tego rodzaju
osoby z towarzystwa przyjmowałyby podarki od oszołoma jak byśmy to
dzisiaj powiedzieli? Czy kładłyby na jego poszukiwania swoje
pieniądze? Czy wymieniałyby jego rzekome brakteaty w swoich
publikacjach? To jest tylko część jego kontaktów i to nie stricte
naukowych. Co skłania Autora do podważania narracji
współczesnych Wolańskiemu osób? Czy finansujący prace i
poszukiwania Wolańskiego czyniliby to biorąc go za wariata,
nadgorliwca, człowieka niewiarygodnego?! Czy ryzykowaliby własny
autorytet i reputację tak ważną w XIX wieku?
Białczyński
z faktu, że Wolański rozesłał znajomych kilka zabytków, wyciąga
wniosek, że ci popierali (jak rozumiem bezkrytycznie) „odkrycia”
Wolańskiego. Nazwać tego rodzaju rozumowanie nadinterpretacją to
zbyt mało. Przede wszystkim Wolański nie precyzował jak i w jakiej
sprawie, ani w jaki sposób wspominani przyjaciele go wspierali. Z
kontekstu wnosić można, że chodzi o publikacje i zabytki, o pomoc
w działalności kolekcjonerskiej. Zresztą w czasie, w którym
Wolański rozsyłał zabytki (ok. 1827) jeszcze nie publikował
wyników swoich rozważań! Zatem stwierdzenia Białczyńskiego, że
Thomsen miał wspierać odkrycia Wolańskiego to zwyczajne nadużycie.
Wniosek Białczyńskiego o „powszechnym” uznaniu Wolańskiego za
autorytet w sprawach starożytności słowiańskich jest zgoła
fantastyczny. Białczyński stawia pytanie, czy w przeciwnym
wypadku, wspomniani obdarowani kładliby na badania Wolańskiego
pieniądze? – odpowiedź brzmi – oczywiście, że nie
… i pewnie dlatego tego nie robili!! To Wolański obdarował
wspomnianych przyjaciół, a nie oni jego!!! Żaden z obdarowanych
nie popierał w swoich pracach fantastycznych teorii Wolańskiego.
Natomiast konkretne zabytki to inna sprawa: Thomsen wymienił
zabytki, a w przypisie wspomniał, że otrzymał je od Wolańskiego.
Nie oznacza to, że zgadza się z jego poglądami. Nie wiemy nawet,
czy Thomsen znał te poglądy!! Ale skoro Białczyński uważa, że
przyjęcie podarunku jest jednoznaczne z bezkrytycznym poparciem, to
pytanie, czy przyjęcie stypendium od rządu PRL jest jednoznaczne z
akceptacją linii ideologicznej???
W
dalszej części „krytyki” Białczyński przeszedł do kwestii,
którą omówiłem w artykule, sprawy rzekomego Czarnoboga
bamberskiego. I co ciekawe, całkiem otwarcie napisał:
Strona
108 jest bardzo ważna dla całego odbioru artykułu, dotyczy bowiem
odkrycia Czarnoboga Bamberskiego i stosunku Autora artykułu do
wyznawanej przez Wolańskiego ideologii
…
Okazuje
się, że Białczyński nie traktuje działalność
Wolańskiego jako nauki, tylko jako ideologię! Ja nie byłem
tak surowy w ocenie dorobku Wolańskiego! Do samej sprawy Czarnoboga
bamberskiego, tak kompromitującej dla słowianofilskich fantazmatów
Białczyński się nie odniósł. Powtórzył jedynie swoje wywody o
słowiańskiej Etrurii:
Napisanie
o profesorze Kollarze dzisiaj , w 2016 roku, że jego teoria
italskiej pramacierzy Słowian i związków Prasłowian z Etrurią
jest „wydumana” to dla mnie nie jest zwykłe nadużycie, ale
wynik złej woli, interpretacji z premedytacją odrzucającej znane
już dzisiaj naukowe teorie i fakty, które lokują Słowian w
okresie już od 10.000 p.n.e. nad Adriatykiem i nad Dunajem, a od
około 6.500 p.n.e. przenoszą część plemion
słowiańskich/prasłowiańskich/scytyjskich nad Wisłę i Odrę.
Szczerze
mówiąc nie słyszałem o poważnych naukowcach traktujących
fantazmaty Kollara jako prawdopodobną teorię naukową. Nie są mi
znane także żadne fakty, ani teorie, które lokują Słowian nad
Adriatykiem od 10 000 lat p. n. e. Podobne stanowisko o Kollarze
prezentuje nauka czeska (odsyłam do swojego artykułu i do
bibliografii tam zawartej).
Białczyński
nie zgodził się także ze sposobem prezentacji sporu pomiędzy
Wolańskim, a historykiem gnieźnieńskim Karolem Ferdynandem Neyem.
Spór dotyczył kościoła św. Jerzego w Gnieźnie i rzeźb tam się
znajdujących. Białczyński pisze:
Może
Autor powinien jednak tutaj osobiście odnieść się do tego sporu
między Wolańskim z Neyem? Może powinien się zastanowić czy
Wolański nie miał racji? Skoro mamy kościół romański z X wieku
z płaskorzeźbami w jego ścianach, to dlaczego naturalnym jest, aby
płaskorzeźby reprezentujące styl przybyły na ziemie polskie 300
lat później niż zbudowano kościół, miały być w jego ściany
wrzeźbione? Mnie się zdaje, że to wręcz nieprawdopodobne? Czy
ktoś podzieli to moje zdanie? Nieprawdopodobne zwłaszcza, że
kościół stanął na miejscu pogańskiego kamiennego „kurhanu”!
Wspomniana
sprawa jest wystarczająco wyjaśniona w artykule „Trudne
początki…”. Wątpliwości Białczyńskiego można bardzo prosto
rozwiać. Wolański nie miał w tej sprawie racji. Operował na
rysunku wykonanym przez siebie przed wielu laty, gdzie kierowany
wyobraźnią w miejsce ręki dorysował dziecko (ryc. 4 i 5, na s.
109 i 110). Nie ma żadnych! argumentów przemawiającym za tym, aby
uznać, że wspomniane rzeźby mają proweniencję
słowiańsko-pogańską. Choćby z tego względu, że podobne rzeźby
są znane ze świata chrześcijańskiego, a ze świata pogańskich
Słowian – nie. Doszukiwanie się problemów w tym, że w kościele
znajdują się młodsze (dokładną chronologię trudno określić)
rzeźby – to są prawdziwe opary absurdu. Chyba, że
Białczyńskiemu, jako Lechicie, sztuka murowania nie jest znana.
Jeśli tak, to pragnę podzielić się tym sekretnym sposobem.
Mianowicie, wraz z chrześcijaństwem, do Polski przybyli
budowniczowie murowanych budowli. I oni potrafią nie tylko postawić
taki gmach, ale także wmurować rzeźbę w jego ścianę. Być
może Białczyńskiemu wyda się nieprawdopodobne, ale kościół był
także wielokrotnie przebudowywany! Informacja, że kościół stanął
na miejscu pogańskiego kamiennego „kurhanu” jest wątpliwa.
Interpretacja taka znalezionych tam kamieni została oparta, na
bardzo skąpych i wątpliwych przesłankach12.
Ale w tym przypadku rzeczywiście istnieje taka obiegowa
interpretacja w archeologii.
W
dalszej części Białczyński napisał kilka uwag o rzekomym
kurhanie pogańskim na Górze Lecha w Gnieźnie, a także przytoczył
cytat z literatury o Karolu Neyu. Gdyby Białczyński dokonał
jakąkolwiek dokładniejszą kwerendę internetową, szybko znalazłby
mój artykuł, poświęcony temu badaczowi „Zainteresowania
archeologiczne Karola Ferdynanda Neya (1809-1850) z 2012 roku13.
Białczyński na podstawie cytowanego fragmentu z pracy Elżbiety
Urbaniak, w którym autorka pisze o Neyu:
Karol Ney chciał
też podjąć badania nad dziejami katedry i miasta, ale
kapituła katedralna nie zgodziła się na udostępnienie mu
niezbędnych akt.
wywnioskował:
Skoro
autorowi apologii błogosławionych chrześcijańskich i podręcznika
historii kapituła katedralna zabroniła badań akt rzeczonych figur
to co miała do ukrycia?
W
sprawie braku umiejętności czytania ze zrozumieniem Białczyńskiemu
nie jestem w stanie pomóc. Przecież Urbaniak jasno pisze o aktach
do dziejów katedry i miasta. Jakimi drogami chodziły myśli
Białczyńskiego, że zrobił akta figur?? Jedynie Świętowit
zbruczański Urojony może wiedzieć. Zresztą Białczyński nie
zadał sobie trudu, aby zbadać kwestię i dowiedzieć się o co w
tej sprawie chodziło. Mianowicie Ney w 1837 roku, a zatem osiem lat
przed polemiką z Wolańskim w sprawie kościoła św. Jerzego, jako
młody badacz, z niewielkim dorobkiem i jeszcze przed obroną
doktoratu nie uzyskał zgody na badania archiwaliów. W I połowie
XIX wieku takie sprawy jak kwerenda w archiwach, jakichkolwiek, były
o wiele bardziej kłopotliwe niż dzisiaj, ale Białczyńskiemu nawet
te dzisiejsze problemy z dostępem do niektórych archiwaliów są
prawdopodobnie obce.
W
dalszej części Białczyński pisał o kwestii reliefów z
Inowrocławia:
W
chwilę później Autor niejako przyganiwszy wcześniej Wolańskiemu,
że wszedł w spór z Neyem i uznawszy, iż Ney miał rację, pisze o
kolejnych reliefach tym razem w kościele w Inowrocławiu , które
Wolański uznał za relikty pogańskie i przyznaje o dziwo, że
pogląd taki (jak Wolańskiego!) występuje wciąż we współczesnym
obiegu naukowym (Danielewski 2011, 7-34)! Czyżby to znaczyło, że
takiej interpretacji tego typu figur, reliefów, płaskorzeźb nie
udało się do roku 2011 skutecznie obalić?! Czyli, że to są
hipotezy współcześnie po 150 latach nadal uprawnione?! A więc
hipotezy postponowanego przez pana Autora tekstu, Tadeusza
Wolańskiego na temat kościoła w Gnieźnie także byłyby być może
jednak uprawnione nadal w roku 2011?! Pogratulować
Tadeuszowi Wolańskiemu przenikliwości naukowej i naukowego
podejścia do rzeczy skoro jego hipoteza trzyma się 150 lat i nie
można jej obalić! A dla Autora to jest powód do krytyki, do
zarzutów o nadinterpretację?! Że świątynie chrześcijańskie we
wczesnym średniowieczu budowano prawie zawsze na miejscach dawnego
kultu i często z wykorzystaniem budulca z tych miejsc kultu, jest
sprawą powszechnie archeologom znaną i jest wiele tego
przykładów – choćby ten z Rugii.
Trudno
czyta się wywody Białczyńskiego, z tego względu, że miesza
wszystkie pojęcia. Opis sporu pomiędzy badaczami nazywa „przyganą”.
Niby w jaki sposób przyganiłem Wolańskiemu ?? Dalszą część
wywodu Białczyńskiego trudno nie nazwać inaczej niż bredniami.
Jego autor wpadł w euforię z tego powodu, że jakikolwiek pogląd
podzielany przez Wolańskiego jest uwzględniany w dzisiejszej
nauce!!! Jednakże euforia Białczyńskiego z faktu, że
cokolwiek z dorobku Wolańskiego jeszcze nie zostało w całości
odrzucone – jest prawdziwie bezcenna. Czy sam Białczyński
tym samym przyznaje, że większość jego dorobku została
odrzucona jako bezwartościowa? Prawda o tym poglądzie
Wolańskiego jest skromniejsza. Po prostu w interpretacjach
pochodzenia reliefów inowrocławskich pojawiają się próby
wywodzenia ich z czasów przedchrześcijańskich. Z czego nie wynika,
że taka interpretacja jest najbardziej prawdopodobna, najlepiej
udokumentowana, czy też, że cieszy się największym uznaniem
dzisiejszych badaczy.
W
dalszej części Białczyński odnotował wreszcie podrozdział
poświęcony Powiązaniom naukowym Wolańskiego.
Zawierają
one także wymienione powiązania naukowe Tadeusza Wolańskiego w
akapitach pod tytułem „Powiązania Naukowe”. Już sam ten fakt
jest sprzeczny z tezą
głoszoną przez autora na wstępie, że kontakty naukowe Wolańskiego
mają potwierdzenie wyłącznie w nekrologu z
1874 roku?
Dodajmy,
że wspomnianej tezy, którą konsekwentnie imputuje mi Białczyński,
próżno szukać w „krytykowanym” artykule, czy w jakichkolwiek
innych moich pracach. A zatem to kolejny przykład konfabulacji
Białczyńskiego. Skąd biorą się te wymysły? Przypuszczam, że
Białczyński nie przeczytał mojego artykułu ze zrozumieniem,
a luki w wiedzy wymyślił fantazją.
Ciekawym
epizodem w wywodach Białczyńskiego jest kwestia zawieszek
brakteatowych znalezionych w Wapnie w 1850 roku. Dość dobrze obnaża
brak rzetelności mojego interlokutora.
Genetyka
współczesna kwestionuje całkowitą a-słowiańskość Gotów i
Wandali, wręcz znajduje wśród nich, jak i w kulturze przeworskiej
przedstawicieli haplogrupy R1a – słowiańskiej i znajduje jej
kontynuacje w średniowiecznej ludności Polski oraz ludności
dzisiejszej. Nie wszystkie zatem znaleziska z Pomorza powinniśmy
przypisywać Skandynawom – nie mówiąc o tym, że z punktu
widzenia archeologii takie konkretne przypisanie zabytków
archeologicznych do konkretnego etnosu, jest dzisiaj w ogóle
nadużyciem.
W
wywodzie powyższym nie zgadza się niemal nic. Co mają Goci i
Wandalowie do odkryć z Wapna? Białczyński jest na tyle
nierzetelny, że sądzi iż zabytki zostały znalezione na Pomorzu
(chyba dlatego, że bliżej do Skandynawii). Nie sprawdził nawet,
gdzie jest położona ta miejscowość!! To nie Pomorze, ale serce
Pałuk w Wielkopolsce! Zawieszki brakteatowe są zabytkami bardzo
specyficznymi. Są skandynawskim naśladownictwem medali rzymskich.
Służyły przeważnie jako symbol władzy. Są znane w Skandynawii
także z czasów historycznych. Proweniencja tych przedmiotów nie
budzi żadnych wątpliwości. Nie oznacza to oczywiście, że
właściciele tych przedmiotów byli pochodzenia skandynawskiego.
Natomiast na pewno zostały w Skandynawii, lub przez skandynawskich
rzemieślników wykonane.
Ciekawa
jest także jedna z końcowych uwag Białczyńskiego:
Cieszy
przynajmniej ta końcowa konstatacja pana Jakuba Linetty, iż
brzmiące dla naukowca jak epitet sformułowanie „nadinterpretacje”
można odrzucić w przypadku Tadeusza Wolańskiego. Nie wiem po
lekturze tego artykułu z czego pan Linetty ten wniosek
wyciąga, bo raczej miałem odwrotne wrażenie, ale dobre i to.
Problem
(ponownie!) polega na tym, że żadnej tego rodzaju konstatacji
mojego autorstwa nie było!! Wolański dokonywał szeregu
nadinterpretacji, choć w XIX wieku było to w mniejszym stopniu
kompromitujące niż liczniejsze nadinterpretacje i konfabulacje
Białczyńskiego!
Powyższe
uwagi należałoby spiąć jakimś podsumowaniem. Starałem się
odnosić do zarzutów Białczyńskiego, które są skierowane pod
adresem autora, czyli mnie, lub mojego tekstu. Nie zamierzałem
rozprawiać się z turbolechicką, posługując się słowami
Białczyńskiego, ideologią. Problem z tego rodzaju
pseudohistorycznymi fantazmatami wynika także z tego, że nieprawdę
pisze się szybciej i łatwiej niż rzetelne teksty, oparte na
rzetelnych i sprawdzonych źródłach. Do rewitalizacji takich pereł
z lamusa, wystarczy jedynie bujna wyobraźnia i znajomość kilku
podstawowych faktów historycznych. A wyobraźni Białczyńskiemu nie
brakuje. Jest przecież scenarzystą i pisarzem!
Dlatego
też autorzy tego rodzaju starają się pomieszać i poruszyć jak
najwięcej wątków. Weryfikacja tych wszystkich informacji i ich
prostowanie musiałoby zająć pokaźne biblioteki. Zakładając, że
w jednym zdaniu pojawiają się dwie nieprawdziwe informacje (np. w
omówionym tekście Białczyńskiego), to ile zdań należy
poświęcić, aby te nieprawdziwe informacje sprostować. Dlatego też
zjawisko pseudohistoryków przypomina chorobę zakaźną.
Rozprzestrzenia się głównie dzięki niskiej jakości wykształcenia
i niewiedzy naszego społeczeństwa. Bajania turbo słowiańskie
zawierają bowiem pozór sensowności. Zatem dla osoby, która
nie ma pojęcia o historii Polski, tego rodzaju wywodu wyglądają
wiarygodnie. A kto w dzisiejszych czasach postara się sprawdzić
skąd autor wziął te informacje?
Odnośnie
„krytyki” mojego artykułu nasuwa mi się jedynie jedna
refleksja. Aby poddać jakiś tekst krytyce, należy go ze
zrozumieniem przeczytać. To Białczyńskiemu się nie udało! W
następnej kolejności należy zachować uczciwość intelektualną i
nie przypisywać autorowi poglądów, których ten nie zawarł w
tekście. Tymczasem Białczyński przypisywał mi tezy sprzeczne z
tymi, które rzeczywiście zawarłem w tekście. To jest minimum
rzetelności! W przeciwnym wypadku autor, tak jak Białczyński,
jedynie się kompromituje.
Długo
zastanawiałem się nad tym, czy ustosunkowywać się do tekstu
Białczyńskiego. Nie ma bowiem tam zarzutów, które choćby
miały pozór merytoryczności. Nie chciałbym nobilitować tego
rodzaju pisarstwa żadnym pozorem naukowej polemiki. Nie ma bowiem
żadnej polemiki, pomiędzy wymysłem a faktem. Dlatego moją
odpowiedź należy traktować raczej jako sprostowanie.
Jakub
Linetty
1
Dostępny pod linkiem
https://www.academia.edu/26916392/Trudne_pocz%C4%85tki_archeologii_-_odkrycia_interpretacje_i_nadinterpretacje_w_dociekaniach_archeologicznych_Tadeusza_Wola%C5%84skiego_1785-1865_Museion_Poloniae_Maioris_t._II_2015_s._103_-_124
2
Tekst Czesława Białczyńskiego „Krytyka artykułu Jakuba Linetty
„Trudne początki archeologii-odkrycia, interpretacje i
nadinterpretacje w dociekaniach archeologicznych Tadeusza
Wolańskiego” jest dostępny pod linkiem
http://bialczynski.pl/2017/01/01/krytyka-artykulu-jakuba-linetty-trudne-poczatki-archeologii-odkrycia-interpretacje-i-nadinterpretacje-w-dociekaniach-archeologicznych-tadeusza-wolanskiego/
3
https://pl.wikipedia.org/wiki/Czes%C5%82aw_Bia%C5%82czy%C5%84ski
dostęp z dn. 02.01. 2017 r.
4
Wątpliwą metodykę „krytyki” Białczyńskiego opisano już
wcześniej:
http://sigillumauthenticum.blogspot.com/2017/01/krytyka-krytyki-na-wybranych-przykadach.html
5
http://sjp.pwn.pl/sjp/oportunista;2569848
9
Kolejnym przykładem lechickiej matematyki jest błędnie podana
przez Białczyńskiego liczba stron mojego artykułu: Nasuwa
się nieprzeparte wrażenie z lektury tych akapitów i 12
stronic
całej pracy, że Autor po prostu Tadeusza Wolańskiego nie lubi! Tu
należy się sprostowanie – artykuł
liczy 14
stron tekstu, 5 stron dodatków (zawierających edycję i autografy
dwóch listów pisanych do Wolańskiego) oraz 3 strony bibliografii.
Ten błąd powtórzył Białczyński dwukrotnie.
10
T. Wolański, Odkrycie najdawniejszych pomników narodu
polskiego, Gniezno 1843.
11
J. S. Jensen, Breve til C. J. Thomsen, Christian Jürgensen
Thomsen 1788-29.december – 1988, København 1988, s. 215.
12
Pisze o tym D. A. Sikorski, Świątynie pogańskich Słowian,
czyli o tym, jak je tworzono, Acta Universitatis
Wratislaviensis, nr. 3049, Historia, CLXXVI, s. 401.
https://www.academia.edu/3792818/Sikorski_-_%C5%9Awi%C4%85tynie_poga%C5%84skich_S%C5%82owian_czyli_o_tym_jak_je_stworzono_Pagan_Slavic_Temples_How_did_the_Historians_Construct_Them_2007_
13
https://www.academia.edu/10089992/Zainteresowania_archeologiczne_Karola_Ferdynanda_Neya_1809_-_1850_My%C5%9Bl_-_percepcja_i_recepcja_red._K._Kajda_D._Kobia%C5%82ka_Pozna%C5%84_2012_s._59_-_92
Już Adam Mickiewicz przewidział kompromitację Czesława Białczyńskiego:
OdpowiedzUsuń"Głupi niedźwiedziu! gdybyś w mateczniku siedział...".
Trochę za dużo tych "!!!" i personalnych docinek na poziomie pana Białczyńskiego, ale skoro autor nie traktuje tego jako naukowej polemiki, to chyba od tego nie umrę :>
OdpowiedzUsuńPublicystyka wymaga ostrzejszych sformułowań niż pisma naukowe. Odpowiadając Białczyńskiemu odnosiłem się wyłącznie do jego poglądów, niekiedy pozwalając sobie na żarty. Osobistym przytykiem było przypomnienie pewnego stypendium, ale to tylko w ramach odpowiedzi na jego wymysly pod moim adresem. Czy tego rodzaju wypowiedzi się komuś podobają czy nie - to pewnie kwestia etetyki. Bardziej niż na warstwie stylistycznej zależało mi na wykazaniu konkretnych przypadów, w których Białczyński mija się z prawdą. Pozdrawiam serdecznie
UsuńDobrze, że Pan Jakub odpowiedział Pani Małgorzato. Zrobił to w sposób zdecydowany. Proszę pamiętać, że to Białczyński zaczął całą „zabawę” z polemiką tekstu naukowego. Lechicki publicysta od początku był ustawiony konfrontacyjnie, atakując autora tekstu ad personam.
UsuńPan Czesław Białczyński się zirytował i niezwykle pryncypialnie dał odpór: http://bialczynski.pl/2017/02/04/o-bardzo-bardzo-trudnym-dialogu-z-ludzmi-nauki-na-przykladzie-jeszcze-trudniejsza-terazniejszosc-archeologii-czyli-o-fantazmatach-konfabulacjach-nieprawdach-i-nadinterpretacjach/#more-68966
OdpowiedzUsuńCzego tu nie ma... Przede wszystkim nie ma żadnych merytorycznych argumentów, co akurat nie dziwi. Jest za to ogólna beblanina o wszystkim i o niczym, przypominanie, że Czesław Białczyński profesjonalnym literatem i filmowcem jest. A jak wiadomo "z historii i archeologii Nobla nie przyznają, a z literatury przecież tak". Niemniej Czesław Białczyński przyznaje historii i archeologii do odegrania pewną rolę: "Stąd nasze apele do Ministra Edukacji o wprowadzenie do podręczników historii w liceum Dziejów Wielkiej Lechii, czyli Polski przedchrześcijańskiej, od czasów starożytności".
Dodałbym jeszcze jedną myśl Mistrza (http://bialczynski.pl/2016/05/02/porozmawiajmy-tv-janusz-bieszk-o-swojej-ksiazce/#comment-32927), pomieszczoną w komentarzu z 30 stycznia: "Na pocieszenie dla luminarzy nauki, których dzisiaj zrzuca się bezpardonowo z piedestałów mam tę wiadomość, że niektórzy literaci odzyskali przeszła pozycję arbitrów i tworzą dzisiaj Krąg Wytyczających Przyszłość Narodu i praca pana Janusza Bieszka wpisuje się jakoś, mimo swoich ułomności, w ten właśnie Krąg."
Kiedyś wydawało mi się, że ego tego pana dorównuje wielkością Kolosowi Rodyjskiemu. Myliłem się. Wśród cudów świata starożytnego nic chyba nie jest tak wielkie.
Pozwolimy sobie w tym miejscu odpowiedzieć na zarzuty Białczyńskiego skierowane w naszą stronę:
Usuń1.Oklepany argument o naszej anonimowości. Oczywiście, gdyby Białczyński znał z imienia i z nazwiska redaktorów SigA, pozwalałby sobie na podobne ataki personalne jak w przypadku Pana Jakuba Linetty. Oczerniałby nas, publicznie komentował życiorysy i wysuwał bezpodstawne zarzuty, które kwalifikują się jako pomówienie. Nie mówiąc już o tym, że tego typu zachowanie, świadczy o braku kultury Białczyńskiego, o której sam pisze.
2.Heh, teraz C. Białczyński twierdzi, że pseudonimy, które podpisujemy swoje teksty są „idiotyczne”. Póki co, to nie Białczyński decyduje kto i w jaki sposób podpisuje własne wpisy. Tłumaczyliśmy to już w kilku miejscach, ale do „dziennikarza” i „mecenasa kultury” nie docierają żadne argumenty drugiej strony. Popisy naszych tekstów są ukłonem w stronę zwolenników Wielkiej Lechii, która od początku naszej działalności zarzucała nam kontakty z Niemcami, Żydami i innymi wrogimi nacjami (nie wspominając już o organizacjach). Czego zresztą dopuścił się sam Białczyński w wielu swoich komentarzach. Ze środowiska lechickiego, pseudonimem podpisuje się również TAW. Czemu Białczyński nie doczepi się o to, do tego blogera?
3.Typowy przykład braku argumentów merytorycznych, komuś zarzuca błędy językowe, a sam je popełnia!
4.Sławomira zauważyła nasz błąd stylistyczny, który poprawiliśmy. To żadne samozaoranie, to tylko pokazuje, że wszyscy jesteśmy ludźmi i popełniamy błędy. Nasi czytelnicy są na tyle życzliwi, że zwracają nam uwagę na błędy. Co w tym złego? A no, jak się nie ma żadnych argumentów, to się płodzi takie pseudo-bełkotliwe filipki.
" a więc jest profesjonalistą w dziedzinie literatury i filmu, nie mniejszym niż pan Linetty w swojej pożal się boże, z całym szacunkiem, dyscyplinie. A może nawet i większym, bo z historii i archeologii Nobla nie przyznają, a z literatury przecież tak. Więc świat nauki uznaje literaturę za coś ważniejszego z punktu widzenia społecznego wpływu niż dziedzina pracy pana Linetty. Ja osobiście nie zgadzam się z takim stanowiskiem. "
OdpowiedzUsuńTo dyscyplina jest "pożal się Boże", czy jednak ważna? Białczyński jak na członka (Stowarzyszenia Pisarzy Polskich) ma poważne problemy ze skleceniem jednego akapitu bez wewnętrznej sprzeczności.
Pomijam już to, że Białczyński pomija Churchilla i Mommsena, których wyróżniono jako autorów prac historycznych.
Ale czego spodziewać się po człowieku, który z jednej strony pozuje na skromnego żuczka amatora, a z drugiej jest tak pewny swoich bredni jak stojący tylko trochę wyżej w drabinie pseudohistoryków-oszołomów Szydłowski i Leszczyński.
Panie Czesławie Białczyński, wiemy, że to Pan przeczytasz. Dlatego też informujemy Pana, że z uwagi na bezpodstawne i łajdackie pomówienie naszej strony, nie ma Pan prawa głosu na naszym blogu w sekcji komentarzy, do momentu, kiedy przeprosisz Pan za swoje polemiczne zbydlęcenie. Czytelnikom przytaczamy jedną z wielu wypowiedzi Białczyńskiego o Sigillum Authenticum:
OdpowiedzUsuń"Ta panika w tonie całego artykułu świadczy, że nieźle całe to towarzystwo jest już spietrane. Tymczasem nasze artykuły wchodzą do Rocznika Historycznego! No i co nam tam jakiś proniemiecki Histmag, i jakiś amatorski blog silingium germanicum czy sigilum autenticum, czy jak mu tam, prowadzony przez Niemców Opolskich?! To chyba jakaś Złamana Niemiecka Pieczęć Goebellsa, co najwyżej a nie żaden znak prawdy, raczej odgrzewany stary kotlet – duch przeszłości, jakiś zmartwychwstały Kossina/Adolf Hitler, albo po prostu agenda Werwolfu w Polsce!"
Pisaliśmy o tym w tym miejscu: http://sigillumauthenticum.blogspot.com/2017/01/polemiczne-zbydlecenie-czesawa.html
"Czyli stanowi to punkt wyjścia do właściwej treści mojego artykułu."
OdpowiedzUsuńBiałczyński to imbecyl bez pojęcia o badaniach naukowych, nie ma nawet pojęcia o pisaniu prac - zawsze na początku przedstawia się źródła i stan badań.
seczytam.blogspot.com
A skąd Białczyński et consortes mają o tym wiedzieć? I czemu mieliby się tym przejmować?
OdpowiedzUsuńOni programowo walczą z mainstreamem, więc z założenia jakieś akademickie metody to samo zuo.
Akademickie metody nie należą do mainstreamu, więc jeśli ktokolwiek ze zwolenników fantazmatu wielkiej lechii utożsamia w taki spisób naukę i metody akademickie, to jest w wielkim błędzie.
UsuńA to już zależy od tego, jak kto ten mainstream i akademickie metody definiuje. W środowisku Wielkiej Lechii "mainstream" i "akademicy" to są "ci co nie z nami, a więc są przeciw nam". I nie ma znaczenia, czy będzie to Jakub Linetty piszący o Wolańskim, czy będzie to lekarz Paweł Jarosz, który jako "akademik" pojęcia nie ma o medycznym geniuszu Jerzego Zięby.
UsuńNo tak, przeciez fantaści lechiccy to oblężona twierdza do kwadratu, odrzucająca dosłownie wszystko.
Usuń