Jakub Linetty: Odpowiedź Czesławowi Białczyńskiemu

Pan Jakub Linetty zwrócił się do nas z propozycją opublikowania na naszych łamach, Jego odpowiedzi, a raczej sprostowania na „krytykę” Czesława Białczyńskiego. Pisaliśmy o tym TUTAJ i TUTAJ. Niniejszy tekst Pana Jakuba znajduje się również w serwisie Adacemia.edu ZOBACZ
 

Jakub Linetty ©

Jeszcze trudniejsza teraźniejszość archeologii – czyli o fantazmatach, konfabulacjach, nieprawdach i nadinterpretacjach w „krytyce” Czesława Białczyńskiego
W sprawie mojego artykułu „Trudne początki archeologii – odkrycia, interpretacje, nadinterpretacje w dociekaniach archeologicznych Tadeusza Wolańskiego (1785-1865)”, Museion Poloniae Maioris, t. II, 2015, s. 103 – 125.1
Odpowiedź Czesławowi Białczyńskiemu2

Poziom czytelnictwa w Polsce, jak powszechnie wiadomo, jest zatrważająco niski. Smutną konsekwencją tego jest wtórny, a niekiedy zupełnie pierwotny analfabetyzm, względnie półanalfabetyzm. Uzupełnijmy to niskim poziomem kształcenia na wyższych uczelniach, a uzyskamy fatalny obraz słabego wykształcenia polskiego społeczeństwa. Ten brak wykształcenia zbiera żniwo także, a może przede wszystkim w karierach rozmaitych teorii pseudonaukowych. Do tego nurtu należą zyskujące coraz szersze grono zwolenników różne teorie „lechickie” lub „turbo słowiańskie”. Podobną popularność zyskują teorie pseudonaukowe wywodzące ziemską cywilizację od kosmitów. Niestety współcześnie, także za sprawą Internetu, coraz więcej ludzi uznaje za prawdziwe teorie rodem z twórczości dana Browna lub Dänikena. W podobnym duchu pisze pan Czesław Białczyński, który nawet zdobył już pewną niesławę w promowaniu podobnych, oderwanych od ustaleń historyków, rojeń. I nie byłoby w tym nic złego, gdyby pan Białczyński pozostawał w konwencji literatury fantastycznej. Jednakże usilnie stara się przedstawić swoje pseudokoncepcje jako prawdę historyczną. Pan Białczyński jest z scenarzystą, pisarzem, twórcą kilku opowiadań i powieści3. Z wykształcenia nie jest historykiem. Brakuje mu dorobku w zakresie badań historycznych i archeologicznych. Dlatego też trudno byłoby choćby nazwać go historykiem –amatorem. Trafniejsze jest określenie pseudo – historyk, choć metody „krytyki” w omawianym tekście Białczyński stosuje typowo hochsztaplerskie. Podkreślam to nie z tego powodu, aby wykluczać Białczyńskiego z dyskursu naukowego. Przeciwnie – sądzę, że powinniśmy przyglądać się temu nie kto mówi, lecz co mówi. Jednakże pewne punkty „krytyki” Białczyńskiego można jedynie zrozumieć pamiętając o tym, że nie posiada on wykształcenia historycznego, ani doświadczenia w badaniach w tym zakresie4.
Po tym krótkim wprowadzeniu, zmierzając od właściwych odpowiedzi na „zarzuty” Białczyńskiego, pragnę zaznaczyć, że będę ustosunkowywał się jedynie do konkretnych zarzutów pod moim adresem lub pod adresem mojego tekstu. Nie jestem zwolennikiem jego „metody holistycznej”, którą po zaprezentowanej „krytyce” należałoby rozumieć jako wypowiadanie się na każdy temat, najlepiej od rzeczy. Pozwalam sobie na taki ostry osąd, gdyż z lektury „krytyki” Białczyńskiego wnoszę, że albo nie przeczytał więcej niż kilka akapitów mojego artykułu, albo nie przeczytał go ze zrozumieniem. Nie chcę rozstrzygać tu, czy Białczyński ma problem czytaniem, czy rozumieniem.

O autorze
Rozpoczynając „krytykę” mojego artykułu, poświęconego działalności Tadeusza Wolańskiego Białczyński zaznaczył, że na przykładzie mojego tekstu chce zilustrować oportunizm naukowy, rzekomo wszechobecny na polskich uczelniach.
Jeżeli ktoś ma ochotę prześledzić analitycznie w jaki sposób metodami oportunizmu naukowego potwierdza się w XXI wieku tezy autorów z wieku XIX i XX to poniższy artykuł jest doskonałą tego ilustracją”
Powyższy cytat jest zdaniem rozpoczynającym tekst Białczyńskiego. Zostawiając na marginesie oczywiste uprzedzenie względem autora i „krytykowanego” tekstu można potraktować to jako postawioną przez Białczyńskiego tezę. Otóż przedstawia on mnie jako oportunistę i mój tekst jako „doskonałą ilustrację” owego oportunizmu. Według słownika języka polskiego PWN oportunista to „człowiek bez zasad, przystosowujący się do okoliczności dla doraźnych osobistych korzyści”5. A zatem zarzuty pod adresem autora i artykułu są bardzo poważne. Ale proponuję przyjrzeć się uzasadnieniu tej tezy przez Białczyńskiego – w jaki sposób dowodzi rzekomego mojego oportunizmu? Czy dowiódł zmienności moich opinii w zależności od uwarunkowań ekonomicznych? Politycznych? Może wykazał, że jako autor uzyskałem jakieś korzyści bardziej lub mniej doraźne za takie a nie inne stanowisko wyrażone w artykule? Otóż nic z tych rzeczy. Białczyński nie podjął nawet próby dowodzenia mojego oportunizmu. Jednakże nawet gdyby próbował byłoby to zadanie trudne, ponieważ moje opinie naukowe uzależnione są jedynie od faktów i wnioskowania. Badania nad życiorysem Wolańskiego i „krytykowany” przez Białczyńskiego artykuł nie przysporzył mi też żadnych korzyści, a jedynie kosztów pokrywanych z prywatnych środków. Artykuł ten powstał zatem pro bono i nie miał przełożenia nawet na punktację w trakcie moich studiów doktoranckich. Niestety dla Białczyńskiego mój oportunizm to nie teza, którą należy udowodnić, a aprioryczne założenie. Zatem Białczyński w swoim tekście chce dowieść zakładanego oportunizmu w świecie naukowym za pomocą zakładanego oportunizmu pojedynczego autora. Błędne koło. Zatem zamiast z tezą mamy do czynienia ze zwykłą konfabulacją… do której oczywiście żadne uzasadnienie nie jest konieczne. Białczyński zabawił się także we wróżbiarstwo za pięć groszy. Snuje bowiem wizję mojej przyszłości:
Mało tego, dzięki temu oportunizmowi będzie niedługo uchodził za wykładowcę „doskonałego”, za pedagoga „najwyższej klasy”, a także będzie mnożył publikacje (podobnej jakości) co uprawni decydentów do przedstawiania go jako wnoszącego „cenny wkład” w naukę, jako osobę, której po prostu „należy się” tytuł naukowy.
Tu należy się uwaga, że nie znam Białczyńskiego, nigdy nie miałem okazji go widzieć, ani korespondować. Inne zarzuty, stawiane mi przez Białczyńskiego dowodzą, że nie zadał sobie żadnego trudu, aby dowiedzieć się czegokolwiek o autorze „krytykowanego” artykułu. Białczyński widzi mnie jako część środowiska akademickiego, które uzależnione jest od zagranicznych grantów, systemu punktowego i „pozwala trwać na pozycji wykładowcy uniwersyteckiego, a w zasadzie zbijać bąki przez całe lata, szkodząc polskiej nauce i środowisku naukowemu i wykorzystując polskiego podatnika, który na te pseudonaukę humanistyczną łoży swoje pieniądze”.
W innym miejscu Czesław Białczyński wylewa żale w związku z moim życzeniem, aby skany mojego artykułu, które naruszały moje prawa autorskie i prawa czasopisma, zastąpił cytatami (co było w świetle słów Białczyńskiego szalenie trudnym przedsięwzięciem). Białczyński pisze:
Zapewne nie ułatwi to czytelnikom śledzenia wątków krytyki i polemiki. Nie jest to też na pewno ze strony państwowej instytucji ułatwienie społecznej krytyki ani publicystyki, lecz jej utrudnienie. Czy wyższe uczelnie i ich pracownicy są finansowani z pieniędzy podatników?
Mamy tu kolejny przykład, w którym Białczyński mija się z prawdą (niestety nie jest to ostatni przykład). Nie jestem bowiem ani państwową instytucją, ani pracownikiem wyższej uczelni finansowanym z pieniędzy podatników. Afiliacja podana na tekście wynika wyłącznie z tego, że byłem doktorantem na wyższej uczelni. Histeria Białczyńskiego nie jest uzasadniona zatem z dwóch powodów: 1. nie mam obowiązku do darmowego dzielenia się efektami mojej pracy 2. Artykuł jest dostępny (dzięki mojej dobrej woli) za darmo pod linkiem w przypisie6.
Ale Białczyńskiemu to nie wystarcza. Rości sobie prawa do pobierania i dystrybucji owoców pracy innych ludzi.
Zarzuty, jaki mi stawia Białczyński: pobieranie międzynarodowych grantów, finansów z publicznych pieniędzy, a przede wszystkim związanego z tym oportunizmu są niedorzeczne, ale również zaskakujące ze strony osoby, która pobierała stypendium rządu PRL7. Posługując się metodą Białczyńskiego można byłoby w tym stypendium doszukiwać się źródeł jego antyklerykalizmu, niechęci do zachodu, czy zwykłego rusofilstwa (czego dowodem jest powtarzanie kuriozalnych tekstów o powiązaniach języka etruskiego z ruskim za kremlowskim portalem Sputnik8).
W komentarzu pod własnym tekstem Białczyński nazwał mnie także
 Allo Allo germanofilem.
Jestem ciekaw uzasadnienia tej interesującej, lecz dość kuriozalnej wypowiedzi. Jako podsumowanie tej części chciałbym zacytować wypowiedź Białczyńskiego z omawianej krytyki:
Można kogoś nie lubić lub nie cenić  – ale prywatnie, NIE MOŻNA – gdy się go poddaje krytyce naukowej.
Szkoda, że Białczyński zapomniał o tym pisząc omawianą „krytykę”!!

O artykule
W następnej części naszej odpowiedzi zajmiemy się „zarzutami”, jakie Białczyński skierował pod adresem mojego artykułu (niekiedy imputując mi poglądy, których nie wygłaszałem nie tylko w artykule, ale także w żadnym innym tekście). Mój artykuł, Trudne początki archeologii – odkrycia, interpretacje i nadinterpretacje w dociekaniach Tadeusza Wolańskiego (1785-1865), ukazał się na łamach młodego, ale interesującego rocznika „Museion Poloniae Maioris” w 2015 roku. W zamyśle miał on przybliżyć postać Tadeusza Wolańskiego, jednego z najbardziej aktywnych wielkopolskich archeologów I połowy XIX wieku. Podjąłem się napisania tego artykułu z tego względu, że postać Wolańskiego jest w dużym stopniu zapomniana. Pojawia się wprawdzie w rozmaitych tekstach (poważniejszych, lub mniej poważnych), ale od dawna nie ustalono o jego badaniach i życiorysie nic nowego. Przeciwnie – porównując starsze i młodsze wzmianki o jego działalności można mieć wrażenie, że wiedza o Wolańskim się pomniejsza.
Taki o to artykuł wybrał Białczyński, aby wykazać oportunizm polskiej nauki. Wykazaliśmy, że założenie to jest zupełnie błędne. Przyjrzyjmy się teraz konkretnym zarzutom Białczyńskiego dotyczącym mojego artykułu. Na początku Białczyński cytuje kilka jego fragmentów. Są to fragmenty, w których przedstawiałem opinie, jakie wyrażali o Wolańskim wcześniejsi badacze dziejów archeologii. Jest to zupełnie oczywisty zabieg mający zadośćuczynić zaprezentowaniu stanu badań na początku każdej pracy naukowej. Zaprezentowałem opinie Józefa Kostrzewskiego, Jerzego Gąssowskiego, Andrzeja Abramowicza i Zbigniewa Skroka. Opinie te, uznające Wolańskiego za fantastę, a jego dorobek naukowy niemal w całości za bezwartościowy, różniły się między sobą jedynie detalami. Przytoczyłem je mając na celu dwie kwestie: przedstawić aktualne opinie, jaką dzisiejsza nauka wypracowała w stosunku do Wolańskiego. Czyli stanowi to punkt wyjścia do właściwej treści mojego artykułu. Jak wspomniano – cytaty te stanowią jedynie punkt odniesienia do własnych rozważań. Przytoczenie ich nie oznacza tego, że się z nimi zgadzam!!! Co ciekawe, Białczyński robiąc zarzut z tego, że cytuję cudze prace, sam także je zacytował. Ta dość oczywista sprawa okazała się niezrozumiała dla Białczyńskiego, który z faktu zacytowania we wstępie artykułu wspomnianych badaczy wyciągnął wniosek:
Cytuję powyższy fragment by uzmysłowić metodę pisania tej pracy. Widać to dobrze od samego początku, będzie nią bezrefleksyjne powtarzanie cudzych sądów. Czyli esej literacki, kompilacja sądów innych autorów z zamierzchłej przeszłości. 
Białczyński albo świadomie manipuluje faktami, albo przeczytał wyłącznie pierwsze półtorej strony mojego artykułu. Białczyński zupełnie zignorował właściwą jego treść, w której poddałem te opinie weryfikacji i wchodziłem z nimi w polemikę. Część z tych poglądów uznałem za uzasadnione, a część nie. Ale Białczyński oszczędzał na uczciwości intelektualnej i „krytykując” mój artykuł, zupełnie pominął zasadniczą jego treść. O konkretnych przypadkach postaram się napisać w dalszej części niniejszej odpowiedzi.
Białczyński podważał zasadność cytowania tych wypowiedzi, twierdząc, że są już nieaktualne:
Mnie się wydawało, że nauka współczesna to nauka XXI wieku, a tutaj mamy dyskredytujące Wolańskiego cytaty z pierwszej połowy wieku XX. Czy rzeczywiście nie zdarzyło się przez 100 lat nic co zweryfikowałoby opinię współczesnego historyka archeologii? 
Ostatnie zdanie zakrawa na kpinę. Czytelnik może zwątpić, czy Białczyński zna rachubę lat stosowaną w świecie zachodnim. Od najstarzej cytowanej pracy Józefa Kostrzewskiego minęło zaledwie 59 lat!!! Aby zaokrąglić je do 100 lat, trzeba iście lechickiej matematyki9. Oczywiście zarzut jest zupełnie nietrafiony, ponieważ o aktualności poglądów w nauce nie decyduje wiek. Mamy przykłady starszych a wciąż aktualnych poglądów, wystarczy wspomnieć o Koperniku, czy Darwinie. Co więcej – tylko niektóre dziedziny historiografii cieszą się stałym, dużym zainteresowaniem badaczy. Działalność Wolańskiego do takich zagadnień nie należała. Tematyka ta była podejmowana jedynie sporadycznie. Wystarczy przypomnieć, że spuścizna po Wolańskim jest nadal niepublikowana i słabo znana. Natomiast prace i publikacje naukowe były doskonale znane już Kostrzewskiemu, więc pod tym względem miał wystarczający materiał do ocenienia jego działalności.
W dalszej części Białczyński polemizuje z poglądem Kostrzewskiego, który ocenił dorobek Wolańskiego jako bezwartościowy.
Profesor Kostrzewski mógł w 1958 roku napisać o Wolańskim, że jego praca jest naukowo bezwartościowa, bo wtedy nikomu nie śniło się to co współczesna lingwistyka odkrywa i co piszą dzisiaj naukowcy np. na uniwersytetach w Słowenii, których zresztą cytują naukowcy z Gdańska, mianowicie, że „etruski można odczytywać jako język słowiański”, albo to co twierdzą naukowcy z Macedonii, że: „drugi, środkowy napis na egipskim Kamieniu z Rosetty zawiera wyrazy słowiańskie a nie koptyjskie”. Profesor Kostrzewski nic nie wiedział o wynikach badań genetycznych, które naszych genealogicznych przodków lokują w Europie już 10.000 lat p.n.e.
Nie będę polemizował z „widzeniami” pisma słowiańskiego w alfabecie etruskim i na kamieniu z Rosetty pozostawię to zadanie komuś z lepszym poczuciem humoru, być może zawodowym satyrykom. Być może Kostrzewski postąpiłby podobnie. Mnie zaintrygowało ostatnie zdanie zacytowanego fragmentu. Przyznam, że nie mam zielonego pojęcia dlaczego tego rodzaju sensacje miałyby wpłynąć na zmianę opinii Kostrzewskiego (twórcy teorii autochtonicznej pochodzenia Słowian!!!) na ocenę dorobku Wolańskiego. Nie przeszkadza to Bialczyńskiemu, aby poglądy Kostrzewskiego w całości odrzucić:
powtarzanie tego samego sądu w roku 2016 jest już kompletnym kuriozum, bo od co najmniej dziesięciu lat toczą się badania genetyczne, które przyznają udział Słowian chociażby także w kulturze etruskiej (nadadriatyckiej i naddunajskiej nieprzerwanie od 10.000 lat).
Nie wiem na jakie badania naukowe Białczyński się w tym punkcie powołuje, ale badania genetyczne nie mówią nic o wspólnotach kulturowych a biologicznych. Na marginesie - krytykowany artykuł został opublikowany w 2015, a nie w 2016 roku. Dalej twierdzi Białczyński, że:
Ten nowy fakt zmienia zdecydowanie recepcję dokonań Tadeusza Wolańskiego, który był (jak się dzisiaj okazuje) prekursorem odczytywania run etruskich po słowiańsku.
Powtarzanie po dwóch stuleciach bzdur z lamusa, okraszonych rzekomymi dowodami z nauk przyrodniczych (z pogwałceniem wszelkiej metodyki i metodologii badań) wcale się nie przyczyni do reanimacji tych bzdur – a za takie należy uważać teorie o słowiańskim rodowodzie języka etruskiego. Warto dodać, że w tym przypadku upływ czasu wcale nie działa w oczach Białczyńskiego na niekorzyść tych słowianofilskich fantazmatów. Zatem przydybaliśmy Białczyńskiego na stosowaniu podwójnych standardów.
Swój mętny wywód o opiniach Kostrzewskiego i Abramowicza zakończył Białczyński wypowiedzią:
Kwestionowanie uznania jakim cieszył się Wolański w kręgach międzynarodowej nauki przez Abramowicza, który sprowadza je do umiejętności przemawiania i zjednywania sobie słuchaczy, a także  podważanie przez Autora artykułu faktu owego uznania, co jakoby było potwierdzone tylko tzw.  nekrologiem zamieszczonym, było nie było jednak, w czasopiśmie naukowym owego okresu, to znów literatura, a nie żadna nauka. To co najwyżej nadużycie, które lekceważy opinie innych świadków tamtych czasów i autorytet pisma naukowego z tamtych czasów. Czemu to właściwie ma służyć? Może uzasadnieniu własnych tez Autora, który jest wyznawcą allochtonistycznej wizji przybycia Słowian z bagien nadprypeckich w V wieku i dokonania podboju Rzymu przez dziką tłuszczę przy pomocy motyk.

Poświęcimy tej wzmiance trochę więcej miejsca, ze względu na dużą ilość przeinaczeń, nieprawd i manipulacji. Zaczniemy od ostatniego zdania w powyższej wzmiance, w którym Białczyński dał popis nieuczciwości. Przypisał mi bowiem opinię, której nigdy nie wygłosiłem!! Co więcej, drugą część przypisywanej mi opinii zdecydowanie odrzucam. W świetle mojej wiedzy bowiem Słowianie nie dokonali podboju (może lepiej zdobycia) Rzymu w ogóle!! W sprawie przypisywanej mi teorii allochtonicznej, to trzeba wyjaśnić, że nigdy nie wygłaszałem swojej opinii w kwestii pochodzenia Słowian, zatem wiedza Białczyńskiego na ten temat jest po prostu żadna. Jako przedstawicielowi ośrodka poznańskiego bliska jest mi teoria autochtoniczna, sformułowana jeszcze przez odsądzanego od czci przez Białczyńskiego Józefa Kostrzewskiego. Sądzę jednak, że teoria allochtoniczna jest także pełnoprawną teorią wyjaśniającą kwestię pochodzenia Słowian. Na marginesie – w nauce, w tym w archeologii i historiografii nie wyznajemy żadnych teorii, a jedynie opowiadamy się za którąś na podstawie dowodów.
Białczyński mylnie ocenił wypowiedź Abramowicza. Historyk archeologii nie kwestionował uznania (choć może lepiej powiedzieć sympatii), którą cieszył się Wolański w międzynarodowych kręgach. Przypisywał je jedynie oryginalnemu stylowi Wolańskiego. Abramowiczowi chodziło o zdolności epistolograficzne, a nie umiejętność przemawiania, o czym napisałem wyraźnie na s. 104. Dalsza część zdania, w której Białczyński przypisuje mi „podważanie […] faktu owego uznania” to już kompletna bzdura. W moim artykule nie znajduje się tego rodzaju moje stwierdzenie. Więc zarzut nadużycia pod moim adresem jest bezzasadny. Przeciwnie, udokumentowałem powiązania naukowe Wolańskiego, poświęcając temu zagadnieniu nawet osobny podrozdział. Zamieściłem także dwa listy pisane do Wolańskiego: od ks. Józefa Dydyńskiego i Carla Christiana Rafna. Co więcej, w artykule podjąłem polemikę ze stwierdzeniem Abramowicza, dowodząc, że powiązania Wolańskiego były spowodowane nie tylko jego zdolnościami epistolograficznymi, ale także pewną znajomością wartości zabytków (kolekcjonerską) oraz powiązaniami rodzinnymi i towarzyskimi. Wspominając o korespondencji Wolańskiego z Rafnem napisałem z s. 113: W tym konkretnym przypadku to nie zdolności epistolograficzne Wolańskiego wpłynęło na zażyłość z Thomsenem, ale najprawdopodobniej wspólne zainteresowania numizmatyczne, zwłaszcza zamiłowanie do skandynawskich zawieszek brakteatowych. Nie oznacza to, że teorie snute przez Wolańskiego spotkały się z akceptacją jakiegokolwiek środowiska naukowego. Białczyński po raz kolejny dał popis niezrozumienia i nieznajomości artykułu, który „krytykuje”.
Następnie Białczyński jakby zapomniał o „krytykowanym” tekście i zająć się rozprawą z poglądami Zdzisława Skroka. Opinię Skroka o Wolańskim przytoczyłem, opatrując krytycznym komentarzem, ponieważ w jego tekście tym znalazło się kilka nieścisłości. Białczyński tego zupełnie nie odnotował. Przeszedł natomiast do krytyki Skroka, prezentując jego rozmowę z R. Geremkiem. Co ten zabieg miał na celu wie chyba jedynie sam Świętowit zbruczański Urojony. Po wtręcie ze Skrokiem Białczyński powrócił do zarzuconego wątku powiązań Wolańskiego.
Proszę poniżej zwrócić uwagę na listę obdarowanych brakteatami osób, które wspierały finansowo działalność Tadeusza Wolańskiego i jego poszukiwania – we wstępie Autor twierdził , że rozległe kontakty międzynarodowe Wolańskiego to mit oparty wyłącznie na nekrologu.
Białczyński ponownie przypisał mi wymyślone przez niego stwierdzenie, jakoby kontakty Wolańskiego były mitem. Wcześniej Białczyński pisze o kwestii rozdzielenia znaleziska ze wsi Chełmce, odkrytego w 1822 roku. Wolański rozdzielił to znalezisko pomiędzy różnych zaprzyjaźnionych kolekcjonerów i badaczy. Wśród osób obdarowanych wymienił Christiana Jürgensena Thomsena, Izabellę Czartoryską, Tytusa Działyńskiego i innych. Być może wzmianka ta jest śladem po nieformalnej sieci wymiany zabytkami wśród ówczesnych kolekcjonerów. Natomiast stwierdzenie Białczyńskiego, że osoby te wspierały finansowo działalność Tadeusza Wolańskiego, nie ma oparcia w żadnych źródłach, a więc jest zazwyczaj nieprawdziwe. Słowa Wolańskiego, że obdarowani zwykli go wspierać odnosi się zapewne do wymiany książkami i zabytkami. Na podstawie takich materiałów, podesłanych przez Thomsena Wolański napisał książkę „Odkrycia najdawniejszych pomników narodu polskiego” z 1843 roku10. Przy kontaktach Wolańskiego z Thomsenem warto poświęcić trochę więcej uwagi. Duński badacz był twórcą systemu trzech epok, który wydzielając epokę kamienia, brązu i żelaza, tworzy do dzisiaj zrąb periodyzacji pradziejów w archeologii. Wolański jest jedynym Polakiem, będącym na liście korespondentów Thomsena11. W pismach Wolańskiego, pomimo wielu lat znajomości z Thomsenem, nie ma śladu znajomości tego systemu. To nienajlepiej świadczy o jego horyzontach poznawczych. Znajomość Wolańskiego z Thomsenem stała się źródłem kolejnych konfabulacji Białczyńskiego:
I co? Ten sam Thomsen, o którym z takim uznaniem wyraża się profesor Kostrzewski. Tym razem nie zasługuje on na uwagę Autora jako autorytet naukowy wspierający odkrycia T. Wolańskiego? Za to autor zamieszcza w tekście wizerunki owych brakteatów godnych uwagi i artykułu Duńczyka, z dopiskiem „rzekome”. Nie byłoby przyzwoiciej wciąż jednak dać znak zapytania, lub  sformułowanie „prawdopodobnie błędnie rozpoznane”? Z całego tego zamieszczonego spisu osób wyciągnąłbym jednak inne wniosek niż Autor – Wniosek o  powszechnym uznaniu T. Wolańskiego za autorytet w sprawie starożytności słowiańskich. Czy tego rodzaju osoby z towarzystwa przyjmowałyby podarki od oszołoma jak byśmy to dzisiaj powiedzieli? Czy kładłyby na jego poszukiwania swoje pieniądze? Czy wymieniałyby jego rzekome brakteaty w swoich publikacjach? To jest tylko część jego kontaktów i to nie stricte naukowych.  Co skłania Autora do podważania narracji współczesnych Wolańskiemu osób? Czy finansujący prace i poszukiwania Wolańskiego czyniliby to biorąc go za wariata, nadgorliwca, człowieka niewiarygodnego?! Czy ryzykowaliby własny autorytet i reputację tak ważną w XIX wieku?
Białczyński z faktu, że Wolański rozesłał znajomych kilka zabytków, wyciąga wniosek, że ci popierali (jak rozumiem bezkrytycznie) „odkrycia” Wolańskiego. Nazwać tego rodzaju rozumowanie nadinterpretacją to zbyt mało. Przede wszystkim Wolański nie precyzował jak i w jakiej sprawie, ani w jaki sposób wspominani przyjaciele go wspierali. Z kontekstu wnosić można, że chodzi o publikacje i zabytki, o pomoc w działalności kolekcjonerskiej. Zresztą w czasie, w którym Wolański rozsyłał zabytki (ok. 1827) jeszcze nie publikował wyników swoich rozważań! Zatem stwierdzenia Białczyńskiego, że Thomsen miał wspierać odkrycia Wolańskiego to zwyczajne nadużycie. Wniosek Białczyńskiego o „powszechnym” uznaniu Wolańskiego za autorytet w sprawach starożytności słowiańskich jest zgoła fantastyczny. Białczyński stawia pytanie, czy w przeciwnym wypadku, wspomniani obdarowani kładliby na badania Wolańskiego pieniądze? – odpowiedź brzmi – oczywiście, że niei pewnie dlatego tego nie robili!! To Wolański obdarował wspomnianych przyjaciół, a nie oni jego!!! Żaden z obdarowanych nie popierał w swoich pracach fantastycznych teorii Wolańskiego. Natomiast konkretne zabytki to inna sprawa: Thomsen wymienił zabytki, a w przypisie wspomniał, że otrzymał je od Wolańskiego. Nie oznacza to, że zgadza się z jego poglądami. Nie wiemy nawet, czy Thomsen znał te poglądy!! Ale skoro Białczyński uważa, że przyjęcie podarunku jest jednoznaczne z bezkrytycznym poparciem, to pytanie, czy przyjęcie stypendium od rządu PRL jest jednoznaczne z akceptacją linii ideologicznej???
W dalszej części „krytyki” Białczyński przeszedł do kwestii, którą omówiłem w artykule, sprawy rzekomego Czarnoboga bamberskiego. I co ciekawe, całkiem otwarcie napisał:
Strona 108 jest bardzo ważna dla całego odbioru artykułu, dotyczy bowiem odkrycia Czarnoboga Bamberskiego i stosunku Autora artykułu do wyznawanej przez Wolańskiego ideologii …
Okazuje się, że Białczyński nie traktuje działalność Wolańskiego jako nauki, tylko jako ideologię! Ja nie byłem tak surowy w ocenie dorobku Wolańskiego! Do samej sprawy Czarnoboga bamberskiego, tak kompromitującej dla słowianofilskich fantazmatów Białczyński się nie odniósł. Powtórzył jedynie swoje wywody o słowiańskiej Etrurii:
Napisanie o profesorze Kollarze dzisiaj , w 2016 roku, że jego teoria italskiej pramacierzy Słowian i związków Prasłowian z Etrurią jest „wydumana” to dla mnie nie jest zwykłe nadużycie, ale wynik złej woli, interpretacji z premedytacją odrzucającej znane już dzisiaj naukowe teorie i fakty, które lokują Słowian w okresie już od 10.000 p.n.e. nad Adriatykiem i nad Dunajem, a od około 6.500 p.n.e. przenoszą  część plemion słowiańskich/prasłowiańskich/scytyjskich nad Wisłę i Odrę. 
Szczerze mówiąc nie słyszałem o poważnych naukowcach traktujących fantazmaty Kollara jako prawdopodobną teorię naukową. Nie są mi znane także żadne fakty, ani teorie, które lokują Słowian nad Adriatykiem od 10 000 lat p. n. e. Podobne stanowisko o Kollarze prezentuje nauka czeska (odsyłam do swojego artykułu i do bibliografii tam zawartej).
Białczyński nie zgodził się także ze sposobem prezentacji sporu pomiędzy Wolańskim, a historykiem gnieźnieńskim Karolem Ferdynandem Neyem. Spór dotyczył kościoła św. Jerzego w Gnieźnie i rzeźb tam się znajdujących. Białczyński pisze:

Może Autor powinien jednak tutaj osobiście odnieść się do tego sporu między Wolańskim z Neyem? Może powinien się zastanowić czy Wolański nie miał racji? Skoro mamy kościół romański z X wieku z płaskorzeźbami w jego ścianach, to dlaczego naturalnym jest, aby płaskorzeźby reprezentujące styl przybyły na ziemie polskie 300 lat później niż zbudowano kościół, miały być w jego ściany wrzeźbione? Mnie się zdaje, że to wręcz nieprawdopodobne? Czy ktoś podzieli to moje zdanie? Nieprawdopodobne zwłaszcza, że kościół stanął na miejscu pogańskiego kamiennego „kurhanu”!

Wspomniana sprawa jest wystarczająco wyjaśniona w artykule „Trudne początki…”. Wątpliwości Białczyńskiego można bardzo prosto rozwiać. Wolański nie miał w tej sprawie racji. Operował na rysunku wykonanym przez siebie przed wielu laty, gdzie kierowany wyobraźnią w miejsce ręki dorysował dziecko (ryc. 4 i 5, na s. 109 i 110). Nie ma żadnych! argumentów przemawiającym za tym, aby uznać, że wspomniane rzeźby mają proweniencję słowiańsko-pogańską. Choćby z tego względu, że podobne rzeźby są znane ze świata chrześcijańskiego, a ze świata pogańskich Słowian – nie. Doszukiwanie się problemów w tym, że w kościele znajdują się młodsze (dokładną chronologię trudno określić) rzeźby – to są prawdziwe opary absurdu. Chyba, że Białczyńskiemu, jako Lechicie, sztuka murowania nie jest znana. Jeśli tak, to pragnę podzielić się tym sekretnym sposobem. Mianowicie, wraz z chrześcijaństwem, do Polski przybyli budowniczowie murowanych budowli. I oni potrafią nie tylko postawić taki gmach, ale także wmurować rzeźbę w jego ścianę. Być może Białczyńskiemu wyda się nieprawdopodobne, ale kościół był także wielokrotnie przebudowywany! Informacja, że kościół stanął na miejscu pogańskiego kamiennego „kurhanu” jest wątpliwa. Interpretacja taka znalezionych tam kamieni została oparta, na bardzo skąpych i wątpliwych przesłankach12. Ale w tym przypadku rzeczywiście istnieje taka obiegowa interpretacja w archeologii.
W dalszej części Białczyński napisał kilka uwag o rzekomym kurhanie pogańskim na Górze Lecha w Gnieźnie, a także przytoczył cytat z literatury o Karolu Neyu. Gdyby Białczyński dokonał jakąkolwiek dokładniejszą kwerendę internetową, szybko znalazłby mój artykuł, poświęcony temu badaczowi „Zainteresowania archeologiczne Karola Ferdynanda Neya (1809-1850) z 2012 roku13. Białczyński na podstawie cytowanego fragmentu z pracy Elżbiety Urbaniak, w którym autorka pisze o Neyu:
Karol Ney chciał też  podjąć badania nad dziejami katedry i miasta, ale  kapituła katedralna nie zgodziła się na udostępnienie mu niezbędnych akt.
wywnioskował:

Skoro autorowi apologii błogosławionych chrześcijańskich i podręcznika historii kapituła katedralna zabroniła badań akt rzeczonych figur to co miała do ukrycia?
W sprawie braku umiejętności czytania ze zrozumieniem Białczyńskiemu nie jestem w stanie pomóc. Przecież Urbaniak jasno pisze o aktach do dziejów katedry i miasta. Jakimi drogami chodziły myśli Białczyńskiego, że zrobił akta figur?? Jedynie Świętowit zbruczański Urojony może wiedzieć. Zresztą Białczyński nie zadał sobie trudu, aby zbadać kwestię i dowiedzieć się o co w tej sprawie chodziło. Mianowicie Ney w 1837 roku, a zatem osiem lat przed polemiką z Wolańskim w sprawie kościoła św. Jerzego, jako młody badacz, z niewielkim dorobkiem i jeszcze przed obroną doktoratu nie uzyskał zgody na badania archiwaliów. W I połowie XIX wieku takie sprawy jak kwerenda w archiwach, jakichkolwiek, były o wiele bardziej kłopotliwe niż dzisiaj, ale Białczyńskiemu nawet te dzisiejsze problemy z dostępem do niektórych archiwaliów są prawdopodobnie obce.
W dalszej części Białczyński pisał o kwestii reliefów z Inowrocławia:

W chwilę później Autor niejako przyganiwszy wcześniej Wolańskiemu, że wszedł w spór z Neyem i uznawszy, iż Ney miał rację, pisze o kolejnych reliefach tym razem w kościele w Inowrocławiu , które Wolański uznał za relikty pogańskie i przyznaje o dziwo, że pogląd taki (jak Wolańskiego!) występuje wciąż we współczesnym obiegu naukowym (Danielewski 2011, 7-34)! Czyżby to znaczyło, że takiej interpretacji tego typu figur, reliefów, płaskorzeźb nie udało się do roku 2011 skutecznie obalić?! Czyli, że to są hipotezy współcześnie po 150 latach nadal uprawnione?! A więc hipotezy postponowanego przez pana Autora tekstu, Tadeusza Wolańskiego na temat kościoła w Gnieźnie także byłyby być może jednak uprawnione nadal w roku 2011?! Pogratulować Tadeuszowi Wolańskiemu przenikliwości naukowej i naukowego podejścia do rzeczy skoro jego hipoteza trzyma się 150 lat i nie można jej obalić! A dla Autora to jest powód do krytyki, do zarzutów o nadinterpretację?! Że świątynie chrześcijańskie we wczesnym średniowieczu budowano prawie zawsze na miejscach dawnego kultu i często z wykorzystaniem budulca z tych miejsc kultu, jest sprawą powszechnie archeologom znaną i  jest wiele tego przykładów – choćby ten z  Rugii.
Trudno czyta się wywody Białczyńskiego, z tego względu, że miesza wszystkie pojęcia. Opis sporu pomiędzy badaczami nazywa „przyganą”. Niby w jaki sposób przyganiłem Wolańskiemu ?? Dalszą część wywodu Białczyńskiego trudno nie nazwać inaczej niż bredniami. Jego autor wpadł w euforię z tego powodu, że jakikolwiek pogląd podzielany przez Wolańskiego jest uwzględniany w dzisiejszej nauce!!! Jednakże euforia Białczyńskiego z faktu, że cokolwiek z dorobku Wolańskiego jeszcze nie zostało w całości odrzucone – jest prawdziwie bezcenna. Czy sam Białczyński tym samym przyznaje, że większość jego dorobku została odrzucona jako bezwartościowa? Prawda o tym poglądzie Wolańskiego jest skromniejsza. Po prostu w interpretacjach pochodzenia reliefów inowrocławskich pojawiają się próby wywodzenia ich z czasów przedchrześcijańskich. Z czego nie wynika, że taka interpretacja jest najbardziej prawdopodobna, najlepiej udokumentowana, czy też, że cieszy się największym uznaniem dzisiejszych badaczy.
W dalszej części Białczyński odnotował wreszcie podrozdział poświęcony Powiązaniom naukowym Wolańskiego.
Zawierają one także wymienione powiązania naukowe Tadeusza Wolańskiego w akapitach pod tytułem „Powiązania Naukowe”. Już sam ten fakt jest sprzeczny z tezą głoszoną przez autora na wstępie, że kontakty naukowe Wolańskiego mają potwierdzenie wyłącznie w nekrologu z 1874 roku?
Dodajmy, że wspomnianej tezy, którą konsekwentnie imputuje mi Białczyński, próżno szukać w „krytykowanym” artykule, czy w jakichkolwiek innych moich pracach. A zatem to kolejny przykład konfabulacji Białczyńskiego. Skąd biorą się te wymysły? Przypuszczam, że Białczyński nie przeczytał mojego artykułu ze zrozumieniem, a luki w wiedzy wymyślił fantazją.
Ciekawym epizodem w wywodach Białczyńskiego jest kwestia zawieszek brakteatowych znalezionych w Wapnie w 1850 roku. Dość dobrze obnaża brak rzetelności mojego interlokutora.
Genetyka współczesna kwestionuje całkowitą a-słowiańskość Gotów i Wandali, wręcz znajduje wśród nich, jak i w kulturze przeworskiej przedstawicieli haplogrupy R1a – słowiańskiej i znajduje jej kontynuacje w średniowiecznej ludności Polski oraz ludności dzisiejszej. Nie wszystkie zatem znaleziska z Pomorza powinniśmy przypisywać Skandynawom – nie mówiąc o tym, że z punktu widzenia archeologii takie konkretne przypisanie zabytków archeologicznych do konkretnego etnosu, jest dzisiaj w ogóle nadużyciem.
W wywodzie powyższym nie zgadza się niemal nic. Co mają Goci i Wandalowie do odkryć z Wapna? Białczyński jest na tyle nierzetelny, że sądzi iż zabytki zostały znalezione na Pomorzu (chyba dlatego, że bliżej do Skandynawii). Nie sprawdził nawet, gdzie jest położona ta miejscowość!! To nie Pomorze, ale serce Pałuk w Wielkopolsce! Zawieszki brakteatowe są zabytkami bardzo specyficznymi. Są skandynawskim naśladownictwem medali rzymskich. Służyły przeważnie jako symbol władzy. Są znane w Skandynawii także z czasów historycznych. Proweniencja tych przedmiotów nie budzi żadnych wątpliwości. Nie oznacza to oczywiście, że właściciele tych przedmiotów byli pochodzenia skandynawskiego. Natomiast na pewno zostały w Skandynawii, lub przez skandynawskich rzemieślników wykonane.
Ciekawa jest także jedna z końcowych uwag Białczyńskiego:
Cieszy przynajmniej ta końcowa konstatacja pana Jakuba Linetty, iż  brzmiące dla naukowca jak epitet sformułowanie „nadinterpretacje” można odrzucić w przypadku Tadeusza Wolańskiego. Nie wiem po lekturze  tego artykułu z czego pan Linetty ten wniosek wyciąga, bo raczej miałem odwrotne wrażenie, ale dobre i to.
Problem (ponownie!) polega na tym, że żadnej tego rodzaju konstatacji mojego autorstwa nie było!! Wolański dokonywał szeregu nadinterpretacji, choć w XIX wieku było to w mniejszym stopniu kompromitujące niż liczniejsze nadinterpretacje i konfabulacje Białczyńskiego!
Powyższe uwagi należałoby spiąć jakimś podsumowaniem. Starałem się odnosić do zarzutów Białczyńskiego, które są skierowane pod adresem autora, czyli mnie, lub mojego tekstu. Nie zamierzałem rozprawiać się z turbolechicką, posługując się słowami Białczyńskiego, ideologią. Problem z tego rodzaju pseudohistorycznymi fantazmatami wynika także z tego, że nieprawdę pisze się szybciej i łatwiej niż rzetelne teksty, oparte na rzetelnych i sprawdzonych źródłach. Do rewitalizacji takich pereł z lamusa, wystarczy jedynie bujna wyobraźnia i znajomość kilku podstawowych faktów historycznych. A wyobraźni Białczyńskiemu nie brakuje. Jest przecież scenarzystą i pisarzem!
Dlatego też autorzy tego rodzaju starają się pomieszać i poruszyć jak najwięcej wątków. Weryfikacja tych wszystkich informacji i ich prostowanie musiałoby zająć pokaźne biblioteki. Zakładając, że w jednym zdaniu pojawiają się dwie nieprawdziwe informacje (np. w omówionym tekście Białczyńskiego), to ile zdań należy poświęcić, aby te nieprawdziwe informacje sprostować. Dlatego też zjawisko pseudohistoryków przypomina chorobę zakaźną. Rozprzestrzenia się głównie dzięki niskiej jakości wykształcenia i niewiedzy naszego społeczeństwa. Bajania turbo słowiańskie zawierają bowiem pozór sensowności. Zatem dla osoby, która nie ma pojęcia o historii Polski, tego rodzaju wywodu wyglądają wiarygodnie. A kto w dzisiejszych czasach postara się sprawdzić skąd autor wziął te informacje?
Odnośnie „krytyki” mojego artykułu nasuwa mi się jedynie jedna refleksja. Aby poddać jakiś tekst krytyce, należy go ze zrozumieniem przeczytać. To Białczyńskiemu się nie udało! W następnej kolejności należy zachować uczciwość intelektualną i nie przypisywać autorowi poglądów, których ten nie zawarł w tekście. Tymczasem Białczyński przypisywał mi tezy sprzeczne z tymi, które rzeczywiście zawarłem w tekście. To jest minimum rzetelności! W przeciwnym wypadku autor, tak jak Białczyński, jedynie się kompromituje.
Długo zastanawiałem się nad tym, czy ustosunkowywać się do tekstu Białczyńskiego. Nie ma bowiem tam zarzutów, które choćby miały pozór merytoryczności. Nie chciałbym nobilitować tego rodzaju pisarstwa żadnym pozorem naukowej polemiki. Nie ma bowiem żadnej polemiki, pomiędzy wymysłem a faktem. Dlatego moją odpowiedź należy traktować raczej jako sprostowanie.
Jakub Linetty

2 Tekst Czesława Białczyńskiego „Krytyka artykułu Jakuba Linetty „Trudne początki archeologii-odkrycia, interpretacje i nadinterpretacje w dociekaniach archeologicznych Tadeusza Wolańskiego” jest dostępny pod linkiem http://bialczynski.pl/2017/01/01/krytyka-artykulu-jakuba-linetty-trudne-poczatki-archeologii-odkrycia-interpretacje-i-nadinterpretacje-w-dociekaniach-archeologicznych-tadeusza-wolanskiego/
4 Wątpliwą metodykę „krytyki” Białczyńskiego opisano już wcześniej: http://sigillumauthenticum.blogspot.com/2017/01/krytyka-krytyki-na-wybranych-przykadach.html
5 http://sjp.pwn.pl/sjp/oportunista;2569848
9 Kolejnym przykładem lechickiej matematyki jest błędnie podana przez Białczyńskiego liczba stron mojego artykułu: Nasuwa się nieprzeparte wrażenie z lektury tych akapitów i 12 stronic całej pracy, że Autor po prostu Tadeusza Wolańskiego nie lubi! Tu należy się sprostowanie – artykuł liczy 14 stron tekstu, 5 stron dodatków (zawierających edycję i autografy dwóch listów pisanych do Wolańskiego) oraz 3 strony bibliografii. Ten błąd powtórzył Białczyński dwukrotnie.
10 T. Wolański, Odkrycie najdawniejszych pomników narodu polskiego, Gniezno 1843.
11 J. S. Jensen, Breve til C. J. Thomsen, Christian Jürgensen Thomsen 1788-29.december – 1988, København 1988, s. 215.
12 Pisze o tym D. A. Sikorski, Świątynie pogańskich Słowian, czyli o tym, jak je tworzono, Acta Universitatis Wratislaviensis, nr. 3049, Historia, CLXXVI, s. 401. https://www.academia.edu/3792818/Sikorski_-_%C5%9Awi%C4%85tynie_poga%C5%84skich_S%C5%82owian_czyli_o_tym_jak_je_stworzono_Pagan_Slavic_Temples_How_did_the_Historians_Construct_Them_2007_

13 https://www.academia.edu/10089992/Zainteresowania_archeologiczne_Karola_Ferdynanda_Neya_1809_-_1850_My%C5%9Bl_-_percepcja_i_recepcja_red._K._Kajda_D._Kobia%C5%82ka_Pozna%C5%84_2012_s._59_-_92

Komentarze

  1. Już Adam Mickiewicz przewidział kompromitację Czesława Białczyńskiego:
    "Głupi niedźwiedziu! gdybyś w mateczniku siedział...".

    OdpowiedzUsuń
  2. Trochę za dużo tych "!!!" i personalnych docinek na poziomie pana Białczyńskiego, ale skoro autor nie traktuje tego jako naukowej polemiki, to chyba od tego nie umrę :>

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jakub Linetty4 lutego 2017 13:21

      Publicystyka wymaga ostrzejszych sformułowań niż pisma naukowe. Odpowiadając Białczyńskiemu odnosiłem się wyłącznie do jego poglądów, niekiedy pozwalając sobie na żarty. Osobistym przytykiem było przypomnienie pewnego stypendium, ale to tylko w ramach odpowiedzi na jego wymysly pod moim adresem. Czy tego rodzaju wypowiedzi się komuś podobają czy nie - to pewnie kwestia etetyki. Bardziej niż na warstwie stylistycznej zależało mi na wykazaniu konkretnych przypadów, w których Białczyński mija się z prawdą. Pozdrawiam serdecznie

      Usuń
    2. Dobrze, że Pan Jakub odpowiedział Pani Małgorzato. Zrobił to w sposób zdecydowany. Proszę pamiętać, że to Białczyński zaczął całą „zabawę” z polemiką tekstu naukowego. Lechicki publicysta od początku był ustawiony konfrontacyjnie, atakując autora tekstu ad personam.

      Usuń
  3. Pan Czesław Białczyński się zirytował i niezwykle pryncypialnie dał odpór: http://bialczynski.pl/2017/02/04/o-bardzo-bardzo-trudnym-dialogu-z-ludzmi-nauki-na-przykladzie-jeszcze-trudniejsza-terazniejszosc-archeologii-czyli-o-fantazmatach-konfabulacjach-nieprawdach-i-nadinterpretacjach/#more-68966
    Czego tu nie ma... Przede wszystkim nie ma żadnych merytorycznych argumentów, co akurat nie dziwi. Jest za to ogólna beblanina o wszystkim i o niczym, przypominanie, że Czesław Białczyński profesjonalnym literatem i filmowcem jest. A jak wiadomo "z historii i archeologii Nobla nie przyznają, a z literatury przecież tak". Niemniej Czesław Białczyński przyznaje historii i archeologii do odegrania pewną rolę: "Stąd nasze apele do Ministra Edukacji o wprowadzenie do podręczników historii w liceum Dziejów Wielkiej Lechii, czyli Polski przedchrześcijańskiej, od czasów starożytności".
    Dodałbym jeszcze jedną myśl Mistrza (http://bialczynski.pl/2016/05/02/porozmawiajmy-tv-janusz-bieszk-o-swojej-ksiazce/#comment-32927), pomieszczoną w komentarzu z 30 stycznia: "Na pocieszenie dla luminarzy nauki, których dzisiaj zrzuca się bezpardonowo z piedestałów mam tę wiadomość, że niektórzy literaci odzyskali przeszła pozycję arbitrów i tworzą dzisiaj Krąg Wytyczających Przyszłość Narodu i praca pana Janusza Bieszka wpisuje się jakoś, mimo swoich ułomności, w ten właśnie Krąg."
    Kiedyś wydawało mi się, że ego tego pana dorównuje wielkością Kolosowi Rodyjskiemu. Myliłem się. Wśród cudów świata starożytnego nic chyba nie jest tak wielkie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pozwolimy sobie w tym miejscu odpowiedzieć na zarzuty Białczyńskiego skierowane w naszą stronę:
      1.Oklepany argument o naszej anonimowości. Oczywiście, gdyby Białczyński znał z imienia i z nazwiska redaktorów SigA, pozwalałby sobie na podobne ataki personalne jak w przypadku Pana Jakuba Linetty. Oczerniałby nas, publicznie komentował życiorysy i wysuwał bezpodstawne zarzuty, które kwalifikują się jako pomówienie. Nie mówiąc już o tym, że tego typu zachowanie, świadczy o braku kultury Białczyńskiego, o której sam pisze.
      2.Heh, teraz C. Białczyński twierdzi, że pseudonimy, które podpisujemy swoje teksty są „idiotyczne”. Póki co, to nie Białczyński decyduje kto i w jaki sposób podpisuje własne wpisy. Tłumaczyliśmy to już w kilku miejscach, ale do „dziennikarza” i „mecenasa kultury” nie docierają żadne argumenty drugiej strony. Popisy naszych tekstów są ukłonem w stronę zwolenników Wielkiej Lechii, która od początku naszej działalności zarzucała nam kontakty z Niemcami, Żydami i innymi wrogimi nacjami (nie wspominając już o organizacjach). Czego zresztą dopuścił się sam Białczyński w wielu swoich komentarzach. Ze środowiska lechickiego, pseudonimem podpisuje się również TAW. Czemu Białczyński nie doczepi się o to, do tego blogera?
      3.Typowy przykład braku argumentów merytorycznych, komuś zarzuca błędy językowe, a sam je popełnia!
      4.Sławomira zauważyła nasz błąd stylistyczny, który poprawiliśmy. To żadne samozaoranie, to tylko pokazuje, że wszyscy jesteśmy ludźmi i popełniamy błędy. Nasi czytelnicy są na tyle życzliwi, że zwracają nam uwagę na błędy. Co w tym złego? A no, jak się nie ma żadnych argumentów, to się płodzi takie pseudo-bełkotliwe filipki.

      Usuń
  4. " a więc jest profesjonalistą w dziedzinie literatury i filmu, nie mniejszym niż pan Linetty w swojej pożal się boże, z całym szacunkiem, dyscyplinie. A może nawet i większym, bo z historii i archeologii Nobla nie przyznają, a z literatury przecież tak. Więc świat nauki uznaje literaturę za coś ważniejszego z punktu widzenia społecznego wpływu niż dziedzina pracy pana Linetty. Ja osobiście nie zgadzam się z takim stanowiskiem. "

    To dyscyplina jest "pożal się Boże", czy jednak ważna? Białczyński jak na członka (Stowarzyszenia Pisarzy Polskich) ma poważne problemy ze skleceniem jednego akapitu bez wewnętrznej sprzeczności.

    Pomijam już to, że Białczyński pomija Churchilla i Mommsena, których wyróżniono jako autorów prac historycznych.

    Ale czego spodziewać się po człowieku, który z jednej strony pozuje na skromnego żuczka amatora, a z drugiej jest tak pewny swoich bredni jak stojący tylko trochę wyżej w drabinie pseudohistoryków-oszołomów Szydłowski i Leszczyński.

    OdpowiedzUsuń
  5. Panie Czesławie Białczyński, wiemy, że to Pan przeczytasz. Dlatego też informujemy Pana, że z uwagi na bezpodstawne i łajdackie pomówienie naszej strony, nie ma Pan prawa głosu na naszym blogu w sekcji komentarzy, do momentu, kiedy przeprosisz Pan za swoje polemiczne zbydlęcenie. Czytelnikom przytaczamy jedną z wielu wypowiedzi Białczyńskiego o Sigillum Authenticum:
    "Ta panika w tonie całego artykułu świadczy, że nieźle całe to towarzystwo jest już spietrane. Tymczasem nasze artykuły wchodzą do Rocznika Historycznego! No i co nam tam jakiś proniemiecki Histmag, i jakiś amatorski blog silingium germanicum czy sigilum autenticum, czy jak mu tam, prowadzony przez Niemców Opolskich?! To chyba jakaś Złamana Niemiecka Pieczęć Goebellsa, co najwyżej a nie żaden znak prawdy, raczej odgrzewany stary kotlet – duch przeszłości, jakiś zmartwychwstały Kossina/Adolf Hitler, albo po prostu agenda Werwolfu w Polsce!"
    Pisaliśmy o tym w tym miejscu: http://sigillumauthenticum.blogspot.com/2017/01/polemiczne-zbydlecenie-czesawa.html

    OdpowiedzUsuń
  6. "Czyli stanowi to punkt wyjścia do właściwej treści mojego artykułu."

    Białczyński to imbecyl bez pojęcia o badaniach naukowych, nie ma nawet pojęcia o pisaniu prac - zawsze na początku przedstawia się źródła i stan badań.

    seczytam.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  7. A skąd Białczyński et consortes mają o tym wiedzieć? I czemu mieliby się tym przejmować?
    Oni programowo walczą z mainstreamem, więc z założenia jakieś akademickie metody to samo zuo.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Akademickie metody nie należą do mainstreamu, więc jeśli ktokolwiek ze zwolenników fantazmatu wielkiej lechii utożsamia w taki spisób naukę i metody akademickie, to jest w wielkim błędzie.

      Usuń
    2. A to już zależy od tego, jak kto ten mainstream i akademickie metody definiuje. W środowisku Wielkiej Lechii "mainstream" i "akademicy" to są "ci co nie z nami, a więc są przeciw nam". I nie ma znaczenia, czy będzie to Jakub Linetty piszący o Wolańskim, czy będzie to lekarz Paweł Jarosz, który jako "akademik" pojęcia nie ma o medycznym geniuszu Jerzego Zięby.

      Usuń
    3. No tak, przeciez fantaści lechiccy to oblężona twierdza do kwadratu, odrzucająca dosłownie wszystko.

      Usuń

Prześlij komentarz